Oczywiście to ja głównie mówiłam do siebie. To ja siebie przekonywałam, to ja negocjowałam ze sobą. Myślę, że kluczowe dla mnie w tamtym momencie było to, że ktoś poświęcił mi swój czas, był dostępny akurat w tym momencie, gdy już nie mogłam wytrzymać i towarzyszył mi z szacunkiem i uwagą, zachowując się absolutnie adekwatnie, co jest najważniejsze. Poza szacunkiem i uważnością otrzymałam też uznanie. Wszyscy potrzebujemy uznania. Może bardziej niż czegokolwiek innego.
Tymczasem minęło już kilka dni. Od środy ani razu nie weszłam w ten nieznośny stan cierpienia. Pomocną osoba jest też G., który swoją obecnością, budzeniem się ze mną i zasypianiem przy mnie już od miesiąca, cechami osobowości, które mogłabym określić jako zabawne, sprawia, że odczuwam szczególną przyjemność z tej relacji. Często się śmieję, doświadczam uzdrawiającej bliskości osoby, z którą udało mi się rzeczywiście nawiązać znaczącą więź. Robi zakupy, gotuje, karmi, zabawia mnie błyskotliwymi tekstami, daje mi fantastyczne orgazmy.
W domu jest czyściej, razem dbamy o porządek. Wspólne plany na każdy dzień po dniu. Zwykłe sprawy. Co będziemy jeść i co potrzebujemy kupić lub co zrobimy w weekend. To coś czego bardzo mi brakowało a G. wydawał się raczej ostatnią osobą, która mogłaby mi to dać.
Z mojej strony wystarczyło, że zaakceptowałam w nim to, z czym wcześniej walczyłam. Należy również pamiętać, że G. jest alkoholikiem. Moja postawa i moje zachowanie wobec niego jest równie znaczące i wymaga dojrzałości. Dlatego nie tylko on jest bohaterem w naszej relacji. Oboje stoimy przed ogromnymi wyzwaniami.
Niedługo G. wróci do siebie. Boję się, że będę tęsknić. Nie chcę się rozstawać. Z drugiej strony jest we mnie taka część, która mówi mi, że w życiu wszystko przemija i nie należy do nikogo i niczego się przywiązywać. I że muszę być sama żeby nie cierpieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz