Dziwna rzecz. Jednym okiem patrzę na przemijanie i śmierć. Być może to jedyny sposób na przeżywanie przeze mnie żałoby i smutku. Ale drugie oko jest zwyczajnie niespokojne. Nie, nie z lęku tylko... z nudy.
Już nie pamiętam kiedy odczuwałam znudzenie. Ostatnie trzy lata spędziłam w wegetacji. I było mi wszystko jedno. A teraz okropna frustracja. Coś się mnie czepiło i suszy mi głowę żebym ruszyła tyłek. Tylko tym razem to nie jest jakiś przymus. Czuję wręcz jak z jednej strony nie mogę usiedzieć w miejscu, z drugiej kompletnie nie wiem o co mi chodzi, więc siedzę w miejscu ale strasznie się wiercę.
Czy dzieje się coś o czym nie wiem? Czy ma to związek z tym, co w sobie odkryłam? Wiem, że na pewno to dodało mi pewności siebie. Co mam dokładnie z tym zrobić? W jaką drogę mam wyruszyć? Dokąd i po co?
Jutro sesja. Co powie pani J.?A raczej co ja jej powiem?
Co mi do cholery chodzi po głowie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz