Dobrze się dzisiaj złożyło. Do pracy dotarłam na 12.00, ale gdy tylko usiadłam przy biurku wiedziałam, że niczego dzisiaj nie zrobię. Dziesiątki maili, które spłynęły po weekendzie wywołały u mnie w czarną rozpacz.
W pierwszej chwili myślałam, że się rozpłaczę z tej niemocy. Napisałam na fejsbuku do mojej przyjaciółki. Poprosiłam by mi poradziła, jak mogę powiedzieć L. o tym, że chciałabym korzystać z praw jakie gwarantuje mi ustawa. G. bardzo fajnie uargumentowała moje potrzeby. Pomyślałam - to rzeczywiście brzmi rozsądnie.
Następnie przyszedł mi do głowy mój terapeuta. Dosłownie widziałam, jak siedzi w swoim fotelu i puka się w głowę. Doskonale znałam go od tej strony i ta myśl sprawiła, że raczej zawstydziłam się przed nim. Słyszałam co do mnie mówi i jak robi mi się z tego powodu głupio. Ok - pomyślałam. Powiem to. I... ufff... jakimś cudem powiedziałam.
Zabawne, ale pięć lat terapii zrobiło swoje."Kochany Tatuś" potrafi mi do tej pory zajść za skórę.
I chwała mu za to oczywiście. Nikt mnie tak nie nauczył dyscypliny w tego typu sytuacjach. W innych również. To on kazał mi stawiać granice w pracy. Sobie i szefom. No i zadziało. Przećwiczyliśmy to nie raz.
Napisałam G. mojej przyjaciółce, co powiedziałby mój terapeuta i obie stwierdziłyśmy, że ma rację. To brzmi dziwnie, ale to naprawdę zadziałało.
I tak wzięłam wolne do końca tygodnia, a od czerwca będę przychodzić na 11.00, plus postaram się korzystać z trzydziestominutowej przerwy, która mi przysługuje. Muszę dbać o swoje zdrowie, skoro tej pracy mamy tak dużo. Nie chcę nawalić. Chcę wywiązywać się ze swoich obowiązków.
Będę korzystać także z dodatkowych 10 dni urlopu, które mi przysługują zgodnie z ustawą. Co oznacza, że mój roczny urlop wyniesie 36 dni. Strasznie dużo, a jeszcze nie byłam na urlopie ani dnia. Te obecne wolne dni to odbiór nadgodzin.
Tak czy owak, wróciłam do domu i zamierzam nie robić nic. Jutro za angielski się wezmę.
Wyszukałam sobie jakiś serial w sieci i będę go oglądać. Dzwoniłam też na infolinię do s4, spytać o karnety. Chyba już od jutra pójdę na siłownię. Będę też biegać. Na początku na spokojnie, bez szaleństw. Chodzi raczej o wyrobienie nawyku. Bieganie jest fajne. Tak jak siłownia zresztą. Muszę tylko powrócić do tego trybu, który w przeszłości działał i dawał mi wiele przyjemności.
Co do ludzi... hm.. pomyślę nad tym. Na razie potrzebuję zadbać o siebie. I nie chce mi się do ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz