Jeszcze jeden dzień i w środę wychodzę. Ciągle o tym myślę a w tle smutek. Kto się mną zaopiekuje poza szpitalem? Co będzie moim domem? Moim kloszem?
Dzisiaj po południu pojechałam do miasta. Plan był taki by nie doprowadzić do ataku. Pojechałam do galerii, zrobiłam drobne zakupy w sklepie kosmetycznym i poszłam coś zjeść. Jedzenie przerodziło się w atak. Zjadłam, zapłaciłam rachunek i już biegłam dalej szukać czegoś jeszcze, co sprawiło by mi przyjemność z jedzenia. Przeszłam obok stoiska z wypiekami. Pożerałam oczami te wszystkie smakowicie wyglądające ciastka. NIE - pomyślałam sobie i odeszłam. Szłam jak odurzona czymś. Wjechałam do góry ruchomymi schodami i moim oczom ukazał się raj. Jedzenie. Stoisko przy stoisku. Restauracja przy restauracji. Wszystko jak gdyby przechylało się w moją stronę. Nieprzytomnie przebiegałam oczami po tym i owym. Nie mogę. Nie mogę odpowiadałam sobie w głębi ducha. Musisz wytrzymać. Proszę. Muszę coś zjeść. Tylko jeszcze jedno. Nic wielkiego. Tylko jeszcze to.
Zamówiłam porcję, jadłam już nie tak pospiesznie. Muszę wszystko dobrze poczuć, delektować się i zatrzymać w sobie. Muszę. Tak się umawiałam ze sobą. Po drodze do metra kupiłam sobie dwa lody, potem jeszcze dwa. Trudno. Trudno.
Szybko posmutniałam. Zawiedziona wracałam do szpitala. Pełny żołądek dawał znać o sobie. Bardzo fatalne odczucie. Weszłam na oddział. Na stołówce spotkałam D., której opowiedziałam, że odniosłam dzisiaj połowiczne zwycięstwo. Zatrzymałam w sobie to, co zjadłam. To było dość trudne. Do tej pory czuję się ciężka i duża. Jak wielka klucha, choć wieczorny prysznic znacznie poprawił mój nastrój. Ogrzana ciepłym strumieniem wody dochodziłam do siebie i poczułam ulgę.
Co mogę powiedzieć? Myślę, że choć zjadłam dzisiaj dość dużo, to nie mam przykrych doświadczeń z wymiotowaniem po galeryjnych kiblach. To już coś. A zatem powód do cieszenia się jest. Może to początek wychodzenia z kolejnego epizodu. Chciałabym.
Muszę jakoś pogodzić się z tym, że ten pobyt w szpitalu się kończy. Bardzo boję się żyć. Boję się być tam sama.
Czy jedzenie zaspokoiło oczekiwania?
OdpowiedzUsuńZatrzymałaś w sobie - nie zwymiotowałaś - brawo!
Tylko napisz, czy jedzenie spełniło pokładane w nim nadzieję.
Sciskam
Trudno mi odpowiedzieć. Chyba wypełniło mnie. Zapełniło pustkę. Dało przyjemność smaku. Tylko to późniejsze poczucie winy.
OdpowiedzUsuńwydaje mi się, że to takie pytanie, nad którym warto się pochylić:) Sciskam mocno, jeśli zdołasz, przeczytaj mój wpis u mnie 'Pustka' - pisałam go głównie z myślą o Tobie, An no i oczywiście o sobie. Trzymaj się Kochana, dobranoc
Usuńa gdybyś na kartce napisał plan gdzie pójdziesz
OdpowiedzUsuńgdybyś, póki nie skreślisz w nim szła tam gdzie sobie zezwoliłaś
gdybyś walczyła z tym planem nie z widokiem żarcia
nie mam pojęcia czy to ma sens ale może odsunęłabyś o jeden krok ... od siebie ... przerwa od siebie
wiedzieć wszystko to tak mało - uwierzyć w cokolwiek to tak trudne
nie da się myśleć o niczym - narysuj może to nic - trudne więc może trochę Ci zajmie
trzymaj się
z daleka od niczego
Z tym planem to nie głupia myśl. Sam fakt stworzenia planu kosztowałby mnie wiele energii a to miałoby sens. Dziękuję za podpowiedź.
Usuńno nie mogę uwierzyć, ze coś z siebie wykrzesałam sensownego
OdpowiedzUsuńjak już spłodzisz planik
podopisuj gdzieniegdzie - cel - jakitaki chociaż :-)
Dac sobie coś od siebie i zatrzymac to... Nie potrafię jeszcze. Tobie się udało. Dałaś sobie przyjemnośc i zachowałaś. Później Cię to ogrzeje, gdy będzie zimno, smutno.
OdpowiedzUsuń