czwartek, 10 marca 2016

Dzień... kolejny

Wczoraj było ciężko fizycznie. To był bardzo długi dzień dla nas wszystkich. Było też sporo osób, które musieliśmy tonować, zdecydowanie i stanowczo odpierać różne zarzuty, albo w tempie natychmiastowym znajdować wyjście ze skomplikowanych sytuacji. Chwilami wszystko się piętrzyło, chwilami wszystko zatrzymywało i zmęczeni zamieraliśmy w milczeniu. Obok siebie.
Potem nocny powrót do domu, kilka godzin snu i znów pełna mobilizacja, powtórka z dnia wczorajszego.
Dzisiaj skończyliśmy wcześniej. Ale już z samego rana zaczęłam odczuwać irytację. Momentami wcale nie byłam miła. To jest tak, że w którymś momencie musisz uciąć temat. Powiedzieć stanowczo nie, bo wybuchniesz, albo rozsadzi cię od środka. Więc aby chronić siebie mówisz dość. Nie wdajesz się w zbędną polemikę. Tworzysz dystans, dziesięć warstw dystansu...
Myślisz wtedy o końcu świata, albo o śmierci. Myślisz, że to życie nie ma sensu, że to wszystko jest kompletnie niepotrzebne. Nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, że kiedykolwiek to się skończy - ta walka, która toczy się nieprzerwanie. Jeśli nie o to byle podnieść się z łóżka i żyć, to o wysoko postawioną przez siebie poprzeczkę. Być możliwie najlepszym, piękniejszym, mądrzejszym, bogatszym, ważnym. Robić wielkie rzeczy, by mieć lepsze jakościowo życie. By, to twoje życie coś znaczyło, najlepiej dla innych.

Próbujesz obsesyjnie wszystko kontrolować. Współpracowników, czy dają radę, czy aby na pewno nie potrzebują twojej pomocy. Nie jesteś w stanie usiąść, wyjść do toalety, zjeść. Stoisz na baczność, w pełnej gotowości i robisz wszystko, by odciążyć innych. Bo nie jesteś w stanie odpocząć chociażby na małą chwilę. Bo pakujesz w nich wszystkie swoje emocje, mierząc ich miarą ilości bodźców, które ty przetwarzasz, zapominając, że najprawdopodobniej jesteś jedyną osobą, która tak czuje. Tak jakbyś chciał zabrać im wszelki (choć tak naprawdę swój) dyskomfort. Dostrzegasz ich zmęczenie, zniecierpliwienie, czasem nieporadność, jak w przypadku D. Mówisz, że się tym zajmiesz, że dasz radę. Stoisz 14 godzin, nie jesteś w stanie usiąść, bo kiedy usiądziesz to już nie wstaniesz. Tłumaczysz coś komuś, o czymś rozmawiasz  i w pewnym momencie nie wiesz właściwie o co tak naprawdę chodziło. Nie jesteś w stanie zrozumieć prostego pytania, udzielić prawidłowej odpowiedzi, choć przez cały dzień udzielałeś jej setki razy. Wychodzisz w nocy i nie czujesz zmęczenia. Masz w głowie, że to i tak jeszcze nie koniec, że to nie koniec, ani za dzień, ani za dwa, ani za tydzień.
Tak naprawdę, mniej lub bardziej świadomie, boisz się, że gdy to wszystko się zatrzyma, to nie wytrzymasz ze sobą, więc to się nigdy nie kończy. Podkręcasz sprężynę.

D. poszedł na bankiet. Reszta też. Zostałam w domu. Jedyne, czego pragnę to, by ten wieczór potrwał przez tydzień.

Ja i moja przyjaciółka Bulimia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz