poniedziałek, 7 marca 2016

Dzień pierwszy

Elektrolity uratowały mi życie. Wstałam wcześniej niż miało to miejsce w ciągu ostatniego roku. Żadnych opuchnięć twarzy, ani oczu.
Zaskoczył mnie poziom mojego pobudzenia połączonego z "wyśmienitym", podwyższonym nastrojem, tak odmiennym od wielu długich miesięcy. Myślę, że to stan mojej psychicznej mobilizacji. Może nie tyle stresuję się tym co realnie mnie czeka, ale tym co sobie wyobrażam. I tak zapewne jest.

Wyszłam z biura po dziewiętnastej. Wpadłam w jakiś obsesyjny przymus zrobienia kilku rzeczy, które wydały mi się konieczne i tak straciłam kontrolę nad czasem.
Po ósmej przyjechał D. Pamiętając o wczorajszych przemyśleniach, przyjęłam go z przyjaznym, pozbawionym negatywnych fluidów, nerwowym nastawieniem.Przyznam szczerze, że było to całkiem przyjemne i w pewnym sensie mnie uszlachetniło. Wiem, że to brzmi nieco dziwnie. Wypiliśmy po piwie, pogadaliśmy i przymierzamy się do snu.
D. poszedł wziąć prysznic. Ja jeszcze oglądam jeden ze swoich ulubionych programów o seryjnych mordercach.To zawsze mnie koi. Mam tak od lat.
Po pracy zrobiłam zakupy, na które się złożyliśmy. Jeszcze zrobię nam na jutro kanapki i położę się spać. Co prawda zbyt późno wzięłam swoje leki, ale może zasnę w miarę wcześnie. Wstajemy o szóstej rano. Dla mnie to dość wcześnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz