Dzisiaj było nadal ciężko fizycznie i psychicznie. A nerwy na dobre siadły mi już z samego rana. Świadomie odczuwałam frustrację i irytację, które w kolejnych godzinach przerodziły się w nie lada wkurwienie i jeszcze bardziej obsesyjną, pedantyczną kontrolę niemal nad wszystkim, łącznie z zachowaniami osób, które zinterpretowałam jako słabe psychicznie (oczywiście w tamtej chwili nieświadomie)
Wprowadziłam, w którymś momencie terror i zakazywałam chłopakom, których zaangażowaliśmy odpoczynku, przerwy, jedzenia, picia. Nie jestem w stanie tego opisać, między innymi dlatego, że jest mi wstyd i dlatego, że w moim odczuciu poniosłam porażkę reagując agresją, ograniczając innym ich prawa, jednocześnie mianując siebie na kogoś, kto takie prawa może ograniczać.
Głównie swoją agresję skierowałam w kierunku D. O tym też nie jestem w stanie pisać.
Oczywiście miałam prawo i powód do tego, by się zdenerwować na D., ale zamiast przedstawić mu swoją prośbę, zareagowałam ostrą krytyką i wyrzutem,bez wcześniejszego komunikatu na temat tego, czego oczekuję.
Gdyby nie moja szefowa, która poprosiła mnie o pomoc w swojej działce pod czas tej dużej imprezy, nie wiem do jakiego poziomu dotarłabym w swojej frustracji. W którymś momencie musiałam oddać kontrolę chłopakom, licząc na to, że sobie poradzą.
Gdy przeniosłam się w inne miejsce i zaczęłam wykonywać zupełnie inną pracę, moje emocje zaczęły opadać. Musiałam natychmiast przerzucić uwagę na coś zupełnie innego. Skupić się i dawać radę w czymś zupełnie innym. Z czasem okazało się, że mnie to koi, że dużo w tym spokoju i gdy moja szefowa wyszła zostawiając mnie samą na posterunku przez około godzinę, niesamowicie się wyciszyłam.
Gdy po kilku godzinach powróciłam do poprzednich zadań, po wściekłości, frustracji i wyżywaniu się zwłaszcza na D. nie było miejsca. Za to zaczęłam sobie po części uświadamiać swoje zachowanie, co wpędziło mnie poczucie winy i bardzo duży zawód, względem samej siebie.
Mój nastrój znacznie się obniżył. Dopadła mnie własna, ponura żałosność.
Dzień pracy zakończyłam chorobliwym wybuchem śmiechu, nieadekwatnym do sytuacji, który trwał przez kilka dobrych minut, w momencie, gdy powinnam zachować się profesjonalnie i kompetentnie. Śmiałam się, niemal do łez. Nijak nie mogąc tego powstrzymać. Głupia sytuacja, ale nie mogłam nic z tym zrobić.
Po tym, gdy napad już minął, poczułam tak olbrzymie odprężenie i ulgę, jakiego nie doświadczyłam od lat. Naprawdę tak uważam. To było niesamowite oczyszczenie.
Potem miałam okazję przeprosić chłopaków za swoje zachowanie i opowiedzieć o tym, co mnie najbardziej zdenerwowało w ich zachowaniu. Przyznali mi rację, ale wiem, że nie usprawiedliwia to w żaden sposób mojego zachowania i za to przeprosiłam.
Tak na dużym marginesie uważam, że aby zawrzeć z kimś partnerską relację, musiałabym mieć do czynienia z kimś, kto zna swoją wartość, jest stanowczy i wie dokąd zmierza. Ale to może na inny wpis. Bez tego, będę reagowała typowo borderlajnowo-psychopatyczną agresją i odrzuceniem na czyjeś przejawy słabości. Martwi mnie to, ponieważ w tej kwestii jednak niewiele się zmieniłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz