Wszystko fajnie. Dużo, bardzo dużo poszło do przodu. Tylko chciałabym odpocząć, a jest to póki co kompletnie niemożliwe. Chodzi o pracę. Jestem wściekła. Muszę postawić sobie jakieś granice. Co ja do jasnej cholery wyprawiam. Wkurzyłam się, bo znów stawiam pracę najważniejszym miejscu w życiu.
Mamy kryzys. Okazało się, że wiele rzeczy nie jest zrobionych tak jak trzeba, a które dotyczą mojego działu. L. moja szefowa, wczoraj i dzisiaj miała dość niemiłe konfrontacje z innymi działami i prezesem. Dowiedziałam się dzisiaj przypadkiem.
L. odebrała telefon i z rozmowy wynikło, że coś się dzieje, o czym nie wiem. Jestem wdzięczna L., że nie poruszyła tematu, bo stresowałabym się od rana, a tak zaczęłam się stresować od dwunastej, czyli dwie godziny od rozpoczęcia pracy. To zawsze coś.
Pochorowałam się już w piątek, ale w niedzielę i wczoraj czułam się najgorzej. Wczoraj z poczuciem winy i ogromnym lękiem zwolniłam się z pracy. Fizycznie czułam się paskudnie, przy tym miałam ogromny problem z koncentracją. Wróciłam do domu, ale lęk i poczucie winy nie dawały mi spokoju. Rzuciłam się na jedzenie, mimo przeziębienia i osłabienia. Nie potrafiłam inaczej sobie poradzić z tymi uczciami. Wstałam dzisiaj rano i choć czułam, że naprawdę potrzebuję odpoczynku, nie pozwoliłam sobie na taką słabość.
Osłabiona, kaszląca, kichająca i z obolałym ciałem zawlokłam się do pracy. Weszłam do biura dość niepewna tego, czy dzisiaj będę mogła zrobić coś produktywnego. Spytałam L. co w tej chwili jest najpilniejsze do zrobienia. Chciałam zaplanować sobie dzień i wybrać to, co będę mogła zrobić rzeczywiście efektywnie. Okazało się, że mam do wykonania bardzo odtwórcze zadanie. Od razu mi ulżyło. Ucieszyłam się, bo nie byłabym w stanie być jakkolwiek kreatywna.
W każdym razie robiłam swoje, kaszląc i ciągając nosem. Podkręciłam klimę do 26 stopni. Czasem tak mną trzęsło, że musiałam zakładać kurtkę, ale robiłam to, co trzeba i z tym czułam się bezpiecznie. Do momentu, gdy usłyszałam tę nieszczęsną rozmowę.
Przyznam szczerze, że tak wzięłam wszystko na cholernie poważnie, jakby chodziło o moje życie i życie L. To zdumiewające jak w jednej chwili ozdrowiałam. Naprawdę mnie to zaskoczyło.
To była tak natychmiastowa mobilizacja psychiki i ciała, że wszelkie objawy przeziębienia znikły w jednej chwili. Zero kaszlu, kichania, ciągania nosem. Mało tego, zrobiło mi się tak gorąco, że musiałam zmniejszyć wcześniej podkręconą temperaturę.
Wyszłyśmy z L. na papierosa, choć miałam nie palić. Ale pomyślałam, że to dobry pretekst, by porozmawiać z L i zaproponowałam przerwę. Wcześniej po usłyszanej rozmowie, gdy L. odłożyła słuchawkę, bez dopytywania dałam do zrozumienia, że usłyszałam, że coś się wydarzyło. Domyśliłam się o co chodzi, ale nie chciałam drążyć tematu. Wiedziałam, że to nie jest dobry moment. L. przytaknęła tylko, że miała nieprzyjemną rozmowę.
Po jakiejś godzinie, podczas której każda z nas była pilnie zajęta swoją pracą, zaproponowałam przerwę na papierosa. Wtedy właśnie miałam okazję, nie tyle dopytać, bo nie o to mi właściwie chodziło, tylko ustalić, co właściwie mamy teraz przede wszystkim do zrobienia, co ja mogłam lepiej zrobić,a nie zrobiłam, by jakoś przyspieszyć nasze działania. Ale L. stwierdziła, że zrobiłam wszystko co mogłam, a winę za to co się dzieje ponosi ona i bierze za to pełną odpowiedzialność. A jest do zrobienia wszystko, co od jakiegoś czasu mamy na tapecie. Szczerze mówiąc jest tego, sorry za wyrażenie - w chuj dużo.
Naturalnie bardzo się tym przejęłam i to była równia pochyła dla mojej już i tak nadwyrężonej psychiki. Tak też resztę dnia, spędziłam w koszmarnym stresie, aż do zbawiennych lekcji angielskiego w nowej szkole.
Jeszcze w czasie pracy, gdy dowiedziałam się o atakach terrorystycznych w Belgii, znalazłam wreszcie pretekst, by poryczeć się w kabinie firmowej toalety. Choć słowo ryczeć, to zbytnia przesada. Raczej poczułam chwilową bezsilność, jakieś zagubienie, może nawet złość na właściwie wszystko. Stanęły mi w oczach łzy i gdybym tylko potrafiła płakałabym jak najdłużej. Niestety stres nie pozwolił mi się długo pocieszyć tym nagłym zwątpieniem. Natychmiast bardzo szybkim tempem poleciałam do biura. Kolejne godziny były dla mnie udręką.
Wpadłam w jakiś irracjonalny popłoch - tak uważam teraz, gdy zmieniła mi się perspektywa. Zdążyłam już obiecać L. a jeszcze bardziej sobie, że przesiedzę do końca tygodnia w pracy, a nawet zdalnie podczas świąt. Gotowa byłam zrezygnować z czwartkowej wizyty u mojej psychiatry, choć wizytę tę mam ustaloną od dwóch miesięcy. Zapowiedziałam także L., że nie pójdę w czwartek na grupę wsparcia, choć akurat tego nie byłam pewna, obawiając się, że wylecę z grupy. Zdążyłam już chyba opuścić trzy sesje, a doceniam to, że zostałam do niej zakwalifikowana. Zwłaszcza, że jest to jedyna grupa w Warszawie. Kolejka oczekujących sięga na wiele miesięcy do przodu.
L. skwitowała, że niczego mam nie opuszczać, ale byłam w takiej panice, że stanowczo zaprotestowałam.
Całe szczęście, że musiałam biec na angielski, więc nie miałam okazji zostać po godzinach. Angielski trwał niemal dwie godziny. Były to jedne z czterech zajęć wprowadzających, więc było dość luźno. Pomijając fakt, że w grupie, ogólnie w grupie ludzi, nie czuję się dobrze.
Po drodze z angielskiego oczywiście zaszłam do sklepu, ale dzisiejsze jedzenie chyba nie sprawiło ani ulgi, ani przyjemności. Mimo to jadłam, bo inaczej nie potrafię.
Włączyłam wiadomości. Akurat na temat belgijskich zamachów wypowiadało się dwóch polskich ekspertów. Ich wypowiedzi były dla mnie na tyle stanowcze i rzeczowe, że nie tylko wyciągnęły mnie z bezsilności i przerażenia tą sprawą, ale postawiły na nogi w związku z terroryzmem, który przeprowadziłam na sobie.
Jestem wściekła na siebie. Moje zdrowie jest najważniejsze. W tym znaczeniu, że wolę żyć, znajdując siłę na realizację moich bardzo pragmatycznych celów, które dają mi siłę do trwania, niż stracić to wszystko, co w ostatnich miesiącach wypracowałam.
Przypomniałam sobie słowa moich terapeutów, lekarzy, wszystkich tych specjalistów, którzy od zawsze podkreślali, że nie wolno mi tak bardzo angażować się w pracę, bo zwyczajnie tracę do niej dystans i zachowuję się jakby bez mojego wysiłku wszystko miało się zawalić.
Nie chcę by tak było. Już raz przeżyłam wypalenie zawodowe. Poza tym jestem naprawdę bardzo wyczerpana. Muszę potrząsnąć mocno sobą. To ani moja firma, ani moja misja, ani życie. To po prostu czyjś pomysł na zarobienie pieniędzy.
Jestem naprawdę silna i myślę, że bardzo dobrze wykonuję swoją pracę. Z wysiłkiem i zaangażowaniem nieadekwatnym do moich zarobków, ale tu pieniądze mają dla mnie drugorzędne znaczenie. Cenię możliwość tej pracy przede wszystkim dlatego, że przestałam się siebie wstydzić, zyskałam strukturę dnia i życia, mogę robić coś, co lubię, co mi dobrze wychodzi, czego z chęcią szybko się uczę. Przede wszystkim jednak dlatego, że mogę pracować z ludźmi, których znam dobrze i z którymi czuję się całkiem bezpiecznie. Z nikim nie muszę rywalizować, by potwierdzać swoją przydatność i wartość. Tu każdy ma swoją działkę. Ja co prawda trafiłam do tej, gdzie dużo się dzieje, ale to już moja karma. Bez tego byłabym zagubiona w życiu, które od zawsze przebiegało w dużym napięciu i niepewności.
Jutro powiem L., że w czwartek muszę wziąć wolne. Nie wiem jak mi to przejdzie przez gardło i jak będę musiała to odreagować, ale muszę koniecznie o siebie walczyć. Dla swojego zdrowia i dla jako takiego zadowolenia z tego cholernego życia.
Czytając co piszesz widzę siebie.Nie dość że mamy tę samą diagnozę to -to co opisujesz to jakby częściowe powielenie mojego życia.Częściowe.Bo moje życie prywatne trochę inaczej wygląda.Praca w ostatnim czasie też pochłonęła mnie bez reszty,zaczynam słabnąć-ale na słabość sobie nie pozwalam.Co do cudownych uzdrowień w ciągu kilku chwil-baaardzo znajome
OdpowiedzUsuńWitaj. Dziękuję za komentarz. Może zabrzmi to niezbyt dobrze, ale cieszę się, że czujesz podobnie. Jak sobie radzisz w takim razie, gdy opadasz z sił? Jak sobie pomagasz?
Usuńnie umię sobie pomagać.Zęby zaciskam i dalej robę to co muszę.Bo niestety muszę iść do pracy,muszę ogarnąć trójkę dzieci,muszę....i niecierpię tego słowa0muszę0.Chciałabym móc właśnie chcieć.Ale nie jest mi to dane.Dodatkowo ta straszna pustka wewnętrzna,te rozedrganie kiedy czuję każdego nerwa powodują że już niewiem jak z tym walczyć.Od lat zażeram te emocje i nienawidzę się coraz mocniej
Usuń