piątek, 27 października 2017

Dlaczego mnie nie ma?

Nie umiem wytłumaczyć dlaczego nie piszę. A sama nad tym się zastanawiam. Trochę tak jakbym zapomniała o sobie, o jakiejś swojej części. Tylko nie jestem pewna czy to dobrze czy źle.
Wydarzyło się u mnie w międzyczasie i to i owo. Poznałam kogoś, dzięki czemu popchnęłam do przodu swoją kobiecość, swój kontakt z ciałem, bliskość.

W międzyczasie straciłam możliwość dorabiania a przy tym zadłużyłam się na kilkanaście tysięcy, zmuszona wziąć kredyt. Ale to było wpisane już dawno w pewne konsekwencje. Wiedziałam, że to może nastąpić.
Rozważam poszukiwania lepiej płatnej pracy. Uznałam, że po nowym roku zacznę się rozglądać za tym co jest w moim zasięgu obecnie. Po tym jak już dwa lata pracuję przekwalifikowana zupełnie w inną mańkę.

Bulimia jest i nie. Czasem mi czegoś brakuje i jem jakby na siłę. Czasem wymiotuję, czasem, tak jak dzisiaj siedzę z obolałym żołądkiem. Chyba wolę tyć niż rzygać, ale mimo to moja waga nie skacze tak wysoko jak jeszcze do niedawna.

Wychodzę do ludzi, choć czasem nie bardzo mam ochotę. Ale organizuję wyjścia, wycieczki, a w sobotę u siebie noc horrorów. Poza tym wolę spędzać czas sama lub w spokojnym towarzystwie.
Przyszła jesień i jest mi dobrze w tę szarą aurę. Jestem spokojniejsza. Lato mnie niepotrzebnie nakręca, każe mi coś ze sobą robić.

Nadal tęsknię za Nokią i Czesiem, ale przestałam umierać razem z nimi. Obiecałam sobie, że się wyciągnę z tej żałoby i zrobiłam to. W sposób kompletnie dla mnie zaskakujący, ale jakże skuteczny. Okazał się nim przypadkowo poznany mężczyzna, który przewrócił moje życie na dwa tygodnie, w trakcie których byłam sobą bardziej niż kiedykolwiek. To było dla mnie takie cenne, ważne, rozwijające. To mi pokazało, że jeszcze nie czas umierać, leżeć w grobie razem z Nokią i Czesiem.

Umrzemy. To jest pewne. Choć będąc Świadkiem Jehowy wierzyłam, że niektórzy z nas nie umrą, a przejdą żywo do świata, który się na naszych oczach przeobrazi tu na Ziemi w raj. Może już niebawem. Ale tak było kiedyś.
Teraz gdy już nie wierzę w żadnego Boga, chcąc wieść sensowne życie jestem skazana na poszukiwanie, działanie, tworzenie. Inaczej to tylko lęk, wegetacja, śmierć. W Boga już wierzyć nie potrafię. Nie zawiodłam się na nim. Po prostu jego istnienie przestało być logiczne. Poza wiarą, która akurat ma sens i co szanuję, w cokolwiek człowiek by nie wierzył.

Wbrew pozorom, teraz więcej we mnie dobra, mniej egoizmu. Mimo, że żyję dla siebie przede wszystkim ale tak, żeby realizować siebie poprzez dawanie z siebie innym. Bo wiem, że mam takie zasoby, że to cenne. To też wydaje się mieć sens. Zanim umrzemy.
Nie chcę być tu tylko przechodniem. Martwi mnie to co się dzieje z naszym środowiskiem, globem. Nie mam dzieci i nie będę ich miała, a mimo to myślę o dzieciach, wnukach, pokolenia tych, którzy dzisiaj niszczą Ziemię. To mnie martwi.

Tak właśnie spędziłam ostatnie tygodnie. Na dotykaniu wszystkiego o czym dzisiaj napisałam.

A co u Was? Jak Wam minęły te ostatnie tygodnie?