wtorek, 31 maja 2016

Jutro lekarz rodzinny

Dzisiaj znów zasłabłam na siłowni po wyjściu spod prysznica. Siedziałam na ławce w szatni, aż serce przestało mi walić. Gdy tylko wstawałam robiło mi się bardzo słabo i gorąco, więc siadałam z powrotem. Do pracy nie poszłam. Zadzwoniłam do L., i powiedziałam, że będę dzwonić do lekarza rodzinnego, żeby się umówić na wizytę. I tak idę do mojej rodzinnej lekarki na 15:30.
Najgorsze jest to, że w czwartek wylatuje do Liverpoolu. Muszę. Bez tego nie będę miała kasy do życia w tym miesiącu. Niestety, taka prawda.

Strasznie słabo się czuję.

poniedziałek, 30 maja 2016

Podjęłam walkę

Bardzo źle się czuję fizycznie. Myślę, że moje ciało jest chore.
Byłam dzisiaj przed pracą na siłowni. Kupiłam karnet na miesiąc. Zobaczę jak będzie z konsekwencją. Trafiłam na bardzo miłego instruktora, który zrobił ze mną trening pokazując z jakich ćwiczeń powinnam korzystać. Jutro wszystko raz jeszcze sobie spisze i nawet nie musiałam umawiać się na płatny trening. Bardzo dobrze się czułam po tej siłowni. Blisko mam z niej do pracy, wiec piechotą poszłam do biura. Do domu też mam blisko. To wszystko powoduje jakieś takie swoje-moje bezpieczne miejsca na Ziemi.
Dzwoniłam do mojej byłej terapeutki, pani M., porozmawiałyśmy przez chwilę. Wyjaśniłam, że jest ze mną źle i postanowiłam za wszelką cenę zająć się terapią. Obiecała podesłać mi sms-em kontakty do terapeutów, których poleca i którzy prowadzą osoby z zaburzeniami odżywiania i tak też zrobiła.
Zadzwoniłam także do mojej dawnej lekarki, czyli drugiej pani M., ta również zareagowała błyskawicznie i umówiła się ze mną tak na pogadanie, żeby w ogóle się rozeznać w tym co u mnie. Po spotkaniu wypowie się na co to wszystko u mnie wygląda jej zdaniem. To psychoanalityczka, więc ten punkt widzenia jest dla mnie ważny. Wieczorem przysłała mi sms z namiarem na jej nowy gabinet. Cieszę się na wizytę z doktor Sz.
To jedna z moich twierdzy. Moja dawna mama. Pomoże mi. Wiem. I dlatego do niej też zadzwoniłam.

Mojej obecnej lekarce, pani M. opowiem 8-go na wizycie wszystko. A moja druga pani doktor M - ona mnie zna, że tak się wyrażę od dziecka, a na pewno od emocjonalnego dziecka. Wie co noszę w sobie, z jakiej planety jestem i od czego uciekam.

Jutro rano znów idę na trening. Żadnych szaleństw. Po prostu potrzebuję pomocy i to jest ten moment gdy traktuję to bardzo poważnie. Małymi kroczkami, coś innego i coś co pozwoli mi zadbać o siebie.
Psychicznie przede wszystkim.

Pozostaje sprawa z kasą. Dzwoniłam do szkoły. Na początek spróbujemy zwiesić kurs na trzy miesiące. Wcześniej muszę się dogadać z bankiem, który z ramienia szkoły kredytuje mi ten kurs.

Poza tym dzień taki sobie.
Arytmia, drgawki, osłabienie, zmęczęnie, i przymus najedzenia się.


Dlatego wiem, że to już naprawdę poważna sprawa.
Fizycznie dzisiaj czuję się wrakiem.

sobota, 28 maja 2016

Nie wiem od czego zacząć

Sprawdziłam umowę zawartą ze szkołą językową. Sprawdziłam czy mogę zawiesić kurs.
Płacę za angielski miesięcznie 290 zł. Biorąc pod uwagę kwoty jakie przejadam, chyba stać by mnie było chociaż na 20 sesji kryzysowych u terapeuty poznawczo-behawioralnego.
Ktoś musi mi pomóc. Coraz bardziej uświadamiam sobie, że bulimia to bardzo poważna choroba.
Muszę zrobić wszystko, by dostać się na terapię. W tym przypadku indywidualną.

Muszę sobie pomóc. Panicznie boję o środki do życia i ponowne zaciąganie długów. Tym bardziej, że mam do spłacenia jeszcze prawie 8 tys, no i miesięczne wydatki, które wciąż przekraczają moje dochody. Dlatego muszę dorabiać, co nie zawsze jest możliwe.

Jest mi strasznie źle z tym, że mamy taką piękną pogodę, a ja wstydzę się wyjść z domu.
Wstydzę się spotkać kogoś znajomego. Ten wstyd jest jakąś obsesją. Wstydzę się swojego ciała. Tego do jakiego stanu je doprowadziłam. Potrzebuję pomocy. Mam bardzo poważny problem natury psychicznej w tym obszarze.
Zadzwonię w poniedziałek do mojej byłej terapeutki. Poradzę się. Ktoś musi mi pomóc. Przecież biorę te wszystkie leki na chad i pieprzone borderline, żeby jakoś łatwiej było mi żyć. Terapii tyle lat... Nie wiem dlaczego zachorowałam na bulimię i dlaczego nigdy profesjonalnie się tym nie zajęłam.
Może dlatego, że nie miałam kontaktu z tym jak się zadłużam, a moja psychika była w rozsypce przez wiele lat. Gdy zaczęłam terapię byłam w bardzo kiepskim stanie. Zajmowaliśmy się pożarami, które powzniecałam już na każdej płaszczyźnie mojego życia. Było tego bardzo dużo. Bulimia pojawiała się i nagle znikała. Czasem na długie miesiące. Z czasem jej siła, mimo, że była obecna w różnych momentach mojego życia, bardzo zmalała. A naprawdę miałam za sobą bardzo ekstremalne zachowania związane z tą chorobą.

Chorobą - w mojej głowie to określenie brzmi dziwnie. Nigdy dotąd nie postrzegałam bulimii jako choroby.

Potrzebuję pomocy. Potrzebuję bardzo profesjonalnej pomocy.

Mam dość!

Wiem, że powinnam być dla siebie wyrozumiała. Ale to jest nie do zniesienia.
Dzień zaczęłam dobrze. Zrobiłam większe porządki, z umyciem lodówki łącznie.  Koło 13.00 poszłam na bazarek po truskawki, przy okazji kupiłam cztery kwiatki na balkon. Kupiłam coś do jedzenia, po czym w domu zjadałam to wszystko na raz i tak się rozkręciłam.
Po południu poleciałam do sklepu i zrobiłam zakupy, za kolejne 50 zł. I tym sposobem dzisiaj wydałam 100 zł, odejmując 16 zł na kwiaty, resztę przejadłam. Co kupiłam za te pieniądze? Nie mam pojęcia.

Dłużej tego nie wytrzymam.
Dłużej tego kurwa nie wytrzymam.
To nie jest życie. To jest kurwa jebane więzienie!

piątek, 27 maja 2016

Psychopatka

Czasem doświadczam nieznośnego uczucia wściekłości. To ma miejsce bardzo rzadko, w takich momentach, gdy ktoś zachowuje się niezgodnie z moimi oczekiwaniami. Ktoś mógłby powiedzieć, że ludzie bardzo rzadko robią to, czego akurat byśmy chcieli. Mnie to nie przeszkadza, bo niewiele od innych oczekuję, poza wyjątkami. Bardzo sporadycznymi wyjątkami,o których do tej pory nie wiedziałam. Wcześniej tego nie wyłapywałam. Możliwe, że to z powodu kompletnej blokady na złość.

Od jakiegoś czasu to mi się przytrafia i jest nie do zniesienia. Jakby każdą komórkę mojego ciała miało rozsadzić. Jakbym miała wybuchnąć. Trysnąć krwią. To nie tylko złość. To nienawiść.
Wydaje mi się nawet, że doświadczam pewnego rodzaju psychopatycznej wściekłości. To jest połączenie wściekłości z potrzebą ukarania "winnego", w sposób wyrafinowany. I raczej nie leży to jedynie w sferze mojej fantazji. Myślę, że gdybym miała być z kimś blisko, mogłabym się dopuścić przemocy, jakiej z mojej strony doświadczył mój były mąż.

Pomyślę o tym. Zbyt wiele połknęłam leków na sen i na uspokojenie. Wreszcie porządnie zwali mnie z nóg. Potrzebuję tego.

czwartek, 26 maja 2016

Chyba sobie nie radzę

Ok. Zrobię tak. Wezmę leki, tak by wcześnie zasnąć i nie siedzieć do późnej nocy. 
Nastawię budzik na ósmą, powiedzmy i gdy wstanę, ogarnę nieco dom. A potem zrobię coś dziwnego. Pójdę na siłownię. 

Czuję wściekłość na siebie i odczuwam ogromny lęk o swoje życie. 
Nie wiem ile pieniędzy przeżarłam w ostatnim czasie. Na pewno dobre kilkaset. 
Czy o to właśnie mi chodzi? By żyć ciągle w tym lęku? Pieniądze, pieniądze, pieniądze.

Jebana manipulantka. Ja i ta cała jebana bulimia.



Chcę z tym skończyć

Od wtorkowego popołudnia siedzę w domu. Nie wychodzę. Jedynie (i niestety) do sklepu. Staram się nie mieć z nikim kontaktu, bo świat i ludzie czasem zbytnio mną chwieją. Zwłaszcza obecnie, gdy to przemęczenie takie duże i gdy tak bardzo zależy mi aby zapanować nad obżarstwem. Mam już tego dość.
Jestem tym zmęczona, ale nie wolno mi się poddawać. Czuję, że jestem coraz bliżej wyzwolenia, ale tylko po to by nie jeść. Nie mam pojęcia jak na dłuższą metę miałoby wyglądać moje odżywianie się. Tym jednak zajmę się później, kontaktując się z moim znajomym dietetykiem, który już mnie kiedyś prowadził, który wie, że choruję na bulimię.
Musze się skupić tylko na tym by pokonać nawyk kompulsywnego obżarstwa, i ciągłego myślenia o jedzeniu, choć to trudne, Mój wewnętrzny krytyk gani mnie i naciska na robienie jeszcze innych rzeczy, które jego zdaniem są teraz konieczne. Nie jestem w stanie się tym zająć. To mnie dodatkowo frustruje i wtedy muszę to napięcie zajadać. Błędne koło. Dlatego postaram się skupiać do końca tylko na tej jednej rzeczy.

Jestem taka wściekła, że mam tę chorobę. Straszny syf. Muszę być cierpliwa i konsekwentna. Muszę być wyrozumiała dla siebie, ale to jest takie trudne. Nie wiem, czy jest coś bardziej trudnego, coś nad czym nie potrafię panować. Wydaje mi się, że na tym etapie nikt mi nie może pomóc. To kwestia mojego dogadania się ze sobą. Bardzo mną chwieje. Muszę wytrzymać. Dlatego nie mogę zajmować się na tę chwilę niczym innym, bo rozproszona, mogę znów dopuścić impuls, który każe mi jesć.

Ciężko mi. To cholerne uczucie fizycznego i psychicznego ssania.





wtorek, 24 maja 2016

Mam wolne!

Dobrze się dzisiaj złożyło. Do pracy dotarłam na 12.00, ale gdy tylko usiadłam przy biurku wiedziałam, że niczego dzisiaj nie zrobię. Dziesiątki maili, które spłynęły po weekendzie wywołały u mnie w czarną rozpacz.

W pierwszej chwili myślałam, że się rozpłaczę z tej niemocy. Napisałam na fejsbuku do mojej przyjaciółki. Poprosiłam by mi poradziła, jak mogę powiedzieć L. o tym, że chciałabym korzystać z praw jakie gwarantuje mi ustawa. G. bardzo fajnie uargumentowała moje potrzeby. Pomyślałam - to rzeczywiście brzmi rozsądnie.
Następnie przyszedł mi do głowy mój terapeuta. Dosłownie widziałam, jak siedzi w swoim fotelu i puka się w głowę. Doskonale znałam go od tej strony i ta myśl sprawiła, że raczej zawstydziłam się przed nim. Słyszałam co do mnie mówi i jak robi mi się z tego powodu głupio. Ok - pomyślałam. Powiem to. I... ufff... jakimś cudem powiedziałam.

Zabawne, ale pięć lat terapii zrobiło swoje."Kochany Tatuś" potrafi mi do tej pory zajść za skórę.
I chwała mu za to oczywiście. Nikt mnie tak nie nauczył dyscypliny w tego typu sytuacjach. W innych również. To on kazał mi stawiać granice w pracy. Sobie i szefom. No i zadziało. Przećwiczyliśmy to nie raz.
Napisałam G. mojej przyjaciółce, co powiedziałby mój terapeuta i obie stwierdziłyśmy, że ma rację. To brzmi dziwnie, ale to naprawdę zadziałało.
I tak wzięłam wolne do końca tygodnia, a od czerwca będę przychodzić na 11.00, plus postaram się korzystać z trzydziestominutowej przerwy, która mi przysługuje. Muszę dbać o swoje zdrowie, skoro tej pracy mamy tak dużo. Nie chcę nawalić. Chcę wywiązywać się ze swoich obowiązków.

Będę korzystać także z dodatkowych 10 dni urlopu, które mi przysługują zgodnie z ustawą. Co oznacza, że mój roczny urlop wyniesie 36 dni. Strasznie dużo, a jeszcze nie byłam na urlopie ani dnia. Te obecne wolne dni to odbiór nadgodzin.

Tak czy owak, wróciłam do domu i zamierzam nie robić nic. Jutro za angielski się wezmę.
Wyszukałam sobie jakiś serial w sieci i będę go oglądać. Dzwoniłam też na infolinię do s4, spytać o karnety. Chyba już od jutra pójdę na siłownię. Będę też biegać. Na początku na spokojnie, bez szaleństw. Chodzi raczej o wyrobienie nawyku. Bieganie jest fajne. Tak jak siłownia zresztą. Muszę tylko powrócić do tego trybu, który w przeszłości działał i dawał mi wiele przyjemności.

Co do ludzi... hm.. pomyślę nad tym. Na razie potrzebuję zadbać o siebie. I nie chce mi się do ludzi.

poniedziałek, 23 maja 2016

Dzień wolny

Dzisiaj wzięłam wolne. Miałam pójść do pracy na dwunastą, ale gdy budzik zaczął dzwonić koło dziewiątej stwierdziłam, że nie dam rady się podnieść. Zadzwoniłam do L. i spytałam czy mogę wziąć dzień wolny. Właściwie nie wiem dlaczego bałam się wziąć wolne dzisiaj. Przecież pracowałam w weekend i na dodatek miałam sporo nadgodzin.

Moje podejście nie może tak wyglądać. Dlatego muszę na początek negocjować w tej sprawie ze sobą i zrozumieć, czego właściwie się obawiam i dlaczego.

Jestem zatrudniona w firmie na 3/4 etatu. Dlatego do pracy przychodzę na 10.00. Ale, gdybym zaproponowała 3/4 etatu pracy jak przy zatrudnieniu osoby z orzeczeniem niepełnosprawności, to wówczas do pracy chodziłabym na 11.00. Ponieważ pełen etat dla osoby z orzeczeniem to 7, a nie 8 godzin pracy dziennie. A skoro w pracy moja niepełnosprawność nie jest tajemnicą, (załatwiam przecież dofinansowanie do pensji z PFRON) to dlaczego nie mam korzystać z prawa do 7 godzin pracy. Jest mi głupio, ale porozmawiam o tym z L. Potrzebuję więcej czasu dla siebie, czuję się przemęczona ostatnio.

Tak czy owak, zadzwoniłam rano do L. i wzięłam wolne, po czym spałam do godziny 16.20. Coś niesamowitego. I gdyby nie to, że o 18.00 miał przyjść P. naprawić mój sedes, przespałabym tak do rana.
P. jest cudowny. Przyszedł, wykonał bardzo prostą czynność i wszystko naprawił w nie więcej niż 30 sekund. Ucieszyłam się jak dziecko.
W przyszłym tygodniu naprawi mi rower. Trzeba z nim zrobić trochę porządku. Tu już umówiliśmy się na konkretną kwotę, ale nijak się to ma do cen, jakie figurują w serwisach rowerowych. Będę miała co robić po pracy, gdy już będę miała rower.
Przygotowuję się bardzo powoli (a raczej oswajam się z myślą) do kilku zmian w swoim funkcjonowaniu. Chcę wierzyć, że są one możliwe. Póki co siedzę i kończę wielką paczkę Michaszków :(



niedziela, 22 maja 2016

Ja chce do domu

Walczę ze zmęczeniem. W końcu mnie dopadło. Ale to właściwie dobrze, bo spokojniejsza jestem i nakręcenie przeszło. Walczę dzisiaj ciągle ze skanerami kodów QR, które się wieszają.
Nie wiem, do której nam się dzisiaj zejdzie, ale jutro, pierniczę, idę do pracy na dwunastą. Muszę wreszcie się wyspać. Choć najchętniej wzięłabym cały dzień wolny. Wieczorem przychodzi znajomy walczyć z moim sedesem, który inteligentnie zapchałam. Do tego czasu chałupę bym ogarnęła przed jego przyjściem, bo bałagan mam koszmarny.
A do sedesu wpadła mi zawieszka plastikowa, taka czterokulkowa zapachowa. Nawet nie wiem jakim cudem niezauważona, zwłaszcza, że tak duża. Wściekam się za to na siebie od kilku dni.
Całe szczęście mam znajomego, który jest przekochany i pomaga mi w takich naprawach. Człowiek skarb. Chyba nie ma rzeczy, której nie potrafiłby naprawić. Będziemy ten sedes zdejmować. Noramlnie za hydraulika musiałabym zapłacić 200- 350 zł, jak sprawdzałam w sieci.
Za to P. przygotowałam niespodziankę-prezent, w podzięce. Mam nadzieję, że się ucieszy.


sobota, 21 maja 2016

Troszkę mi się poleciało

Nadal w pracy, ale od czwartku można stwierdzić - odpoczywam. Za to z L. w środę walczyłyśmy ze wszystkim od ósmej do dziesiątej wieczorem. A potem rano na ósmą, rozstawić i podłączyć sprzęt.
I tak od czwartku L. cały czas ogrania biuro prasowe, ja mam swoją kanciapę, w której dyżuruję i pomagam w razie problemów technicznych. L. mnie przeszkoliła. Jestem dumna z siebie, że takie rzeczy robię ;-)
Mało się dzieje, więc siedzę w sieci i znów kombinuję i obmyślam jakieś spotkania integracyjne.
I tak wymyśliłam wyjście do teatru w niedzielę za tydzień. Napisałam w jednej z prowadzonych przez siebie grup na fb. Będzie kilka osób.

Zauważyłam, że nieumiejętność i niechęć do bliższych kontaktów kompensuję organizowaniem czasu dla innych. Tak jest mi bardziej komfortowo. Czasem prościej być obok.

Z jedzeniem nadal kłopot. Choć muszę przyznać wycofałam się ze słodyczy. I to rzeczywiście jakiś pozytyw. Palić, nie palę od kilku tygodni. Kawę bardzo sporadycznie. Snu też więcej. Prędzej robię się senna. Właściwie wieczorem padam ze zmęczenia, pomimo późnego wzięcia leków.

Niestety nastrój poszedł mi w górę. Skończył mi się antydepresant kilka dni temu i nic z tym nie zrobiłam. Dlatego dzisiaj, gdy po powrocie do domu, zaczęłam głośno i jakoś tak dziwnie nakręcona gadać z kotami, ocknęłam się i dostrzegłam, że poleciałąm w górę jak rakieta. Jakimś cudem to wyłapałam. Teraz muszę siebie obserwować i kontrolować impulsy. To pewnie dlatego tak duża aktywność w sieci. Ale chyba to w moim przypadku dobry sposób na rozłożenie uderzenia tej energii.

wtorek, 17 maja 2016

(nie)pogodzona

Postanowiłam wysłać matce prezent i życzenia z okazji dnia matki. To będą chyba pierwsze życzenia z tej okazji od czasu podstawówki. Niestety nie jestem w stanie tam pojechać osobiście. Pomyślałam, że do prezentu dołączę kartkę ze słowami, że też ją kocham, tylko nie potrafię tego powiedzieć. To chyba będzie prawda. Niestety muszę wziąć poprawkę na swoją dysfunkcję w sferze odczuwania miłości.

Czasem wydaje mi się, że kocham tylko jedną osobę. Czasem. A raczej wspomnienie o niej i te emocje, które nas łączyły. Czasem ta miłość do mnie wraca. Czasem gaśnie i znika zupełnie. Tak jak moja miłość do terapeuty. Miłość, tęsknota przepełniona bólem. Te miłości były w moim życiu bardzo ważne i szalenie potrzebne. Byli też inni ważni ludzie. Bardzo wielu wspaniałych ludzi, których obecność na drogach mojego życia wtedy przeze mnie nie zauważoną, najbardziej potrafię dostrzec i docenić dzisiaj.

Cieszę się, że uwolniłam się spod chorobliwego wpływu religii i ludzi z nią związanych. W którymś momencie stała się toksyczna. Poświęciłam religii bardzo dużą część życia, ale i to było mi równie potrzebne. Dzięki tej wierze poruszałam się w pewnych ramach. Jako osoba nie posiadająca wewnętrznych granic, mogłam chronić siebie i dojrzewać. Ta miłość musiała także dobiec końca, gdy wykształciłam w sobie moje własne ramy. Wiele rzeczy, które nam się przytrafiają, wybory, których dokonujemy na konkretnych etapach naszego życia są/były nam do czegoś potrzebne. Najczęściej nieświadomie.

Wszystko jest nam potrzebne - w jakimś konkretnym, umiejscowionym w czasie KIEDYŚ.

Dlatego cieszę się z tej szaleńczej, romantycznej miłości, której doświadczyłam, bo wiem, że w jakimś sensie potrafię jednak kochać. Cieszę się, że doświadczyłam wiary w Boga.
Nie żałuję mojej rozłąki z matką i wielu innych rzeczy, które przytrafiły mi się, albo ja przytrafiłam je sobie w życiu. Czasem świadomie, a czasem gdzieś w głębokiej nieświadomości, którą posiłkowała się moja psychika. By trwać, by chronić w sobie to co kruche, słabe, nieporadne. By dotrzeć TU.

Dzisiaj podaję różnym częściom siebie rękę na zgodę. Niestety, niektóre wciąż pozostają sobie niechętne. Trudno jest doświadczać wewnętrznego spokoju, nie będąc pogodzonym ze sobą. Ale czy właściwie o to tylko chodzi? Gdyby te sprzeczności, te iskrzące, burzące się części pogodzić ze sobą, to czy coś pchało by nas do przodu? Otwierało na nowe?




niedziela, 15 maja 2016

Dzień małych cudów.

Wczorajszy dzień był dniem małych cudów. Aż dziw bierze, że wydarzyło się tyle rzeczy, z których każda, gdyby się nie powiodła, zmieniłaby ten dzień w jeden z najgorszych w moim życiu.
A cuda te działy się niespodziewanie i nieoczekiwanie. Ot sploty okoliczności. Tych dobrych i tych złych.

Jakiś Czuły Anioł przeniósł mnie przez ten dzień na swoich skrzydłach...

piątek, 13 maja 2016

dedlajny i stendbaje

Niesamowite. Dzisiaj stało się coś niesamowitego. W ciągu dnia stanęła nam robota. Z pożaru w burdelu w ciągu kilku minut przeszłyśmy z L. do stendbaju. Okazało się wszystkie opóźnienia, które były absolutnie nie do przeskoczenia zamknęłyśmy w dedlajnach :)
Musiałam przyjść dzisiaj bardzo wcześnie do pracy i do godziny trzeciej był koszmar. L. od tygodnia spała tylko po trzy - cztery godziny. Ja zdecydowanie pilnowałam się, by praca mnie nie wessała w swoją bezkresną czeluść, za każdym razem przypominając sobie o moich ciągotach do traktowania jej śmiertelnie poważnie.

Wszystko stanęło z minuty na minutę. To było jedno z najdziwniejszych uczuć, których doświadczyłam. Po trzeciej po południu mogłam wyjść z pracy, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Mało tego. Zostałam o godzinę dłużej. Kompletnie mnie zblokowało.
Od poniedziałku do końca niedzieli jeszcze będziemy miały trochę pracy, ale to nic w porównaniu z tym co się działo od kilku miesięcy.

Dobrze, że jutro z samego rana lecę na Wyspy. Trochę mnie to zajmie. Choć czas spędzony w samolocie też jest specyficzny, bo to takie siedzenie i nic. Nigdzie iść, nigdzie biec, nie siedzieć w sieci. Stendbaj :)

niedziela, 8 maja 2016

Piszę

Przespałabym i przesiedziała w domu jakiś miesiąc albo dwa. Tak jak ten weekend. Oczywiście nie zabrakło objadania się. Znów przytyłam. Moja waga nie była tak wysoka od pięciu lat.
Może też przez to zakopuję się w domu. Nie wiem co z tym zrobić. Żeby nie przejeść pieniędzy kupiłam z dużym wyprzedzeniem dwa loty do Liverpoolu. Teraz muszę przeżyć z niewielką sumą pieniędzy do soboty, a raczej do poniedziałku, gdy po powrocie z Anglii sprzedam funty.
Przede mną dwa ciężkie tygodnie. Może niepotrzebnie patrzę na te wszystkie dni hurtowo. Przez to ten czas jawi mi się koszmarnie. Znów praca i tu, i tam, plus angielski trzy razy w tygodniu po dwie godziny, i tylko jeden dzień wolny aż do 23 maja.  Przespałabym ten czas.

Wczoraj zaczęłam coś skrobać. Chciałam sprawdzić, czy potrafiłabym napisać coś o swoim życiu, co mogłoby przypominać książkę. W godzinę zapisałam trzy strony. Tekst mi się podoba. I łatwość z jaką układam słowa.
Niestety olbrzymim problemem są dziury w mojej pamięci. Potrzebowałabym wspomnień M. mojego byłego męża i K. mojego byłego chłopaka. Wszystko to w latach 2000 - 2008. I jeszcze mojego terapeuty, z lat 2006 - 2011. Resztę może bym jakoś złożyła. Te ostatnie pięć lat.
Wymyśliłam nawet tytuł. Wskoczył mi do głowy, tak znienacka. Brzmi nieźle. Spróbuję pisać dalej, a okresy, których nie pamiętam na razie pominę. Jeśli powstanie z tego coś więcej, zwrócę się do konkretnych osób z prośbą o ich pamięć na mój temat.

Stereotypy


"Jezus Maria, pomyślałam, gdy zorientowałam się, że naprzeciwko jest szpital dla psychicznie chorych. A gdyby taki wariat uciekł stamtąd i mnie zaatakował, to co ja bym zrobiła? Sama jestem na tym przystanku, ciemno już, wokół żywej duszy, nie ma nawet kogo po pomoc wołać. Stoję tak zaniepokojona własnymi myślami i wtedy… patrzę, a tam przez płot od strony szpitala przełazi jakiś chłop i zaczyna biec w moją stronę! Serce zaczęło mi walić jak młot, zesztywniałam cała i myślę: O, Chrystusie! A on przebiega przez jezdnię, wpada zdyszany, opiera ręce na kolanach i dyszy, dyszy przede mną! Nagle podnosi głowę, patrzy mi w oczy i słyszę jak mnie pyta: haszło?
O, Jezusie kochany, ja mało na zawał nie zeszłam! Patrzę na niego i myślę sobie tak: co robić, głupi jakiś, cokolwiek takiemu powiem to będzie zadowolony; przełknęłam ślinę i mówię: …jesienny liść!
On popatrzył na mnie przez chwilę jakoś tak dziwnie, odwrócił się i bez słowa odszedł na drugi koniec przystanku. Uff, myślę, udało się! Za chwilę na przystanek przyszedł jakiś inny facet, odetchnęłam wiedząc, że nie muszę stać już sama z wariatem. Słyszę nagle jak ten głupi pyta się tego nowego „czy H już szło…?” I ja się wtedy dopiero zreflektowałam, że on o autobus pytał! Ten chłop pytał czy autobus, który tutaj kursuje, już pojechał! Jezusie drogi, co ten chłop musiał o mnie pomyśleć, że pewnie głupia jakaś, psychiatryk przecież naprzeciwko, … Jezus Maria!"

Źródło: www.fathersday.pl

piątek, 6 maja 2016

39. Kwiaty i ludzie.

Nie mogłam dzisiaj w nocy spać.  Nie wiem czy spałam nawet dwie godziny. Byłam bardzo niespokojna. W dużej mierze z powodu wcześniejszej grupy wsparcia. Powiedziałam trochę o sobie i bardzo mną to zachwiało z lęku przed oceną. Poza tym chyba przeżywałam coś jeszcze. Może chodziło o moje urodziny. Wolałabym, by jednak tego zwyczaju urodzinowego nie było. Niepotrzebnie absorbuje uwagę i własną, i innych. W każdym razie byłam bardzo zlękniona. Bardzo.

No, ale najważniejsze, że już jest weekend. Oglądam sobie "Kapuśniaczek" z Luisem Defines. Leci na TNT. Uśmiecham się. Koi mnie to. Kojarzy mi się z dawnymi czasami. Wzięłam wcześniej leki. Muszę się dobrze wyspać, żeby jutro czuć się lepiej.
Kończę czytać książkę o historii powstawania Psychozy Alfreda Hitchcocka. Też kojące i redukujące napięcie. Dowiedziałam się, że inspiracją do książki Roberta Blocha, który napisał Psychozę, zanim Hichcock nakręcił na jej podstawie swój film, była historia  (i tu zabrzmi to może dziwnie) jednego z moich "ulubionych" seryjnych morderców. Chodzi o Eda Geina. Dość głośna sprawa. Ponoć Tobe Hooper czerpał z tej historii dla swojej "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną".

Kwiatki posadziłam na balkonie. Nie wiem czy o tym pisałam. Pierwszy raz w życiu.
Zadzwoniła do mnie dzisiaj moja matka z życzeniami, to pytam ją, czy ma dużo kwiatów posadzonych w tym roku, a ona na to, że ani jednego, i że jakoś już jej się nie chce. Trochę mnie to zmartwiło. Nie brak kwiatów, tylko to, że przestały być dla niej ważne. Zestawiłam to jakoś ze swoim wewnętrznym smutkiem, z myślami o przemijaniu i coś mnie w tym przeraziło. Myśl, że ją kiedyś stracę. Zmarwtiłam się, bo u niej cały taras w kwiatach, od lat. U góry, od dołu, wszędzie, Mnóstwo kolorowych wiszących pelargonii i jakichś innych. Nie bardzo się znam.

No więc kupiłam w tym roku takie same pelargonie. Kupiłam donice, przytaszczyłam jakoś ze sobą dwa worki ziemi, Nie czytałam w internecie ile tych kwiatków do takiej podłużnej skrzynki, tylko posadziłam jeden obok drugiego. Pytam dzisiaj matkę czy sześć w jednej takiej długiej to nie za dużo. Powiedziała, że maks trzy. Dokupię donice i przesadzę. Coś sobie jeszcze posadzę. Ale to jak wrócę z Liverpoolu za tydzień.
A propos kwiatów. Dziś znalazłam na wycieraczce pod drzwiami do mojego mieszkania różę.
Najpiękniejszą na świecie. Ta ciężka noc i dzisiejszy dzień sprawiły, że wydała mi się jeszcze bardziej zachwycająca. Tak się rozczuliłam, że oj, oj. Róża jest od mojego Sąsiada. Łączy nas pewna historia, tutaj nieopowiedziana.

Książka

Dzisiaj kończę 39 lat.
Tak sobie myślę. Może powinnam napisać jakąś książkę sobie w prezencie na 40-te urodziny :)

Może odważyłabym się w końcu przejrzeć mój blog. Przeczytać. Może jest w nim coś interesującego.
Póki co, myśl, że miałabym cofnąć się do przeszłości, do tak silnych, żywych emocji, którymi wypełniałam i wypełniam karty mojego bloga, budzi we mnie niemal paniczny lęk.

czwartek, 5 maja 2016

Paranoiczka

Dużo mnie kosztują spotkania grupy wsparcia. Nie ze względu na tematykę, choć ta także ma znaczenie, ale dlatego, że w ogóle przebywam w jakiejś grupie. Niezbyt dobrze sobie radzę wśród ludzi, z którymi nie jestem oswojona.
Niemniej jednak coś się we mnie zmienia. Przyznałam się dzisiaj, że przychodzenie na grupę jest dla mnie ogromnym wyzwaniem i gdybym nie rozumiała tych wszystkich emocji i tego, że niosą ze sobą cenną naukę, wycofałabym się z niej już dawno. Postawiłam sobie za cel trwanie w niej mimo wszelkich paranoi i histerii, które jestem w stanie wyprodukować z lęku przed oceną, zranieniem i odrzuceniem. Nie wiem jak inni, ale terapeutka spojrzała na mnie ze zrozumieniem. Myślę, że powiedziałam coś ważnego. Coś prawdziwego. Po raz pierwszy w tym miejscu.
Będę przyglądać się sobie dalej. Chcę przyjrzeć się temu lękowi. Chcę zobaczyć czym jest i co mogę z tym zrobić.

poniedziałek, 2 maja 2016

W skrócie

Antydepresant działa albo nie działa. Sama nie wiem. Ogólnie to jest tak, że jakoś dupy mi nie urywa to życie. A przecież i wiosna przyszła, i w pracy nieco lżej. Choć najgorsze przede mną do 22-go maja. Potem z górki. Chyba nawet zaplanuje sobie pierwszy w życiu urlop.

Byliśmy z P. w Liverpoolu w zeszłym tygodniu. Myślałam, że będzie dziwnie, ale nie. Było całkiem naturalnie. Trochę pozwiedzaliśmy. Biedny P. trochę się ze mną męczył i raczej nie tylko on, również pozostali lokatorzy naszego hostelowego pokoju. Ponoć zajebiście głośno chrapię. Koszmar.
Z kasą jest lepiej. To znaczy mniej histerii i paniki. A, i założyłam sobie konto na forum randkowym. Z ciekawości :)
Na angielski chodzę. Dzisiaj się zmusiłam co prawda, ale w sumie byłam trzy godziny. Dwie multimediów i jedna zajęć z lektorem, więc w końcu po półtora tygodnia nieobecności  i nieuczenia się tama prokrastynacji pękła i chyba pójdę dalej.

Byłam dzisiaj w pracy, ale właściwie nie zrobiłam nic. Teraz wróciłam z angielskiego, wskoczyłam do łóżka i będę oglądać filmy w sieci. Zrobiłam sobie listę do obejrzenia.
Jutro za to muszę siebie wykopać z domu. Ale tak na spokojnie. Na jakiś samotny, melancholijno-refleksyjny spacer. Przyda mi się do odpoczynku. No bo właśnie to zmęczenie ciągle jest, ciągle je odczuwam. I to ono powoduje, że nie bardzo mnie cokolwiek cieszy, choć właściwie nie zastanawiam się nad swoim życiem. Nie mam kiedy. A może to zmęczenie to raczej depresja. Kurczę, nie bardzo się na tym znam. Na depresji.

W każdym razie to co mnie naprawdę cieszy to wolne noce, takie kiedy wiem, że mogę je zarwać, bo na drugi dzień niczego nie muszę. Lubię takie samotne noce. To moje ulubione momenty. Dni świąteczne, wolne od wszystkiego i noce, też wolne.