piątek, 29 czerwca 2012

Uskrzydlona

Dzisiaj okazało się, że póki co mam dwie prace. Pracuję dla dwóch firm. W tej drugiej przez dwa tygodnie zarobiłam drugą pensję. W tej pierwszej, czyli dawnej będę pracować zdalnie i na prowizji. Mi to nie przeszkadza, bo kasa jest ok. Do września popracuję tak na zlecenie, a we wrześniu założę działalność, żeby opłacać składki i tym podobne. Jeśli oczywiście będzie ok.

Mój szef, ten stary a jednocześnie nowy, wziął dzisiaj na rozmowę dziewczynę, z którą pracujemy przy tym kocim projekcie i powiedział jej, żeby się mną opiekowała i dodawała otuchy, bo ja nie wierzę w siebie. Że trzeba mi dodać odwagi i wiary we własne możliwości. Byłam zaskoczona, że R. tak podchodzi do mnie. Jestem szczęściarą.
Trafiam na wspaniałych ludzi. I co ja mogę dać z siebie w zamian? Chciałabym coś z siebie dać. Chciałabym być dla innych pomocna.

Być może będzie mnie stać na terapię. Niesamowite :)

czwartek, 28 czerwca 2012

Rozmowa o pracę

Wzięłam dwie hydroksyzyny na noc. Muszę zacząć normalnie spać. Śpię po kilka godzin, wybudzając się co jakiś czas przy tym. Zmęczenie mnie dopada.

Dzisiaj byłam na rozmowie o pracę. Nie starałam się zbytnio. Nawet nie mówiłam na swoją korzyść. Nie miałam ochoty jakoś specjalnie się zaprezentować. Kompletnie na luzie tam siedziałam i z nimi rozmawiałam. Nie zależało mi. Powiedzieli, że w przeciągu półtora tygodnia się odezwa, niezależnie czy będą na tak, czy na nie.

Coraz bardziej angażuję się w to co robię w tej agencji i zaczyna mi się to podobać. Aczkolwiek pojawił się pomysł na wyjazd do Anglii. Ja i moja współlokatorka miałybyśmy wyjechać we wrześniu do South Hampton. Tam od lat mieszka mój eks, miałby nam pomóc.
Cały problem w tym, że ja nie znam angielskiego i czekałaby mnie tylko praca przy taśmie co najwyżej.

Nie wiem co robić. Nie mam pojęcia. Może trzeba jeszcze trochę czasu.

środa, 27 czerwca 2012

Szukam wsparcia

Właśnie zostawiając komentarz na blogu jednej z moich czytelniczek uświadomiłam sobie, że gdyby nie surowość a wręcz przemocowość mojej matki, gdy byłam mała, być może nigdy nie miałabym tyle siły by trwać. By walczyć. I choć czasem wydaje mi się, że już się poddałam to jednak po chwili okazuję się, że moja walka trwa nadal.

Muszę zadzwonić do matki. Odkąd straciłam pracę nie dzwonię do niej. Głupio mi. Nie chcę jej martwić. W ogóle mam taki zwyczaj, że dzwonię do niej zazwyczaj, gdy jestem w dobrej formie. Chcę by widziała we mnie silną córkę a nie nieporadne dziecko. Głupio by mi było. Chcę by była zadowolona ze mnie. No a teraz nie ma powodów do zadowolenia raczej. Mimo to zadzwonię. Nie ma powodu udawać, że jest inaczej niż jest.

Mój kontakt z nią jest teraz inny niż w dzieciństwie. To znaczy ona jest dla mnie bardzo łagodna, ale ja i tak ograniczam kontakty z nią. To znaczy nie mam z nią takiej więzi, by wisieć z nią na telefonie, ale nic do niej nie mam. W terapii przepracowałam relację z matką. W domu rodzinnym bywam raz, dwa do roku. A szkoda, bo tam okolica jest piękna bo to wieś jest położona nad rzeką. Cudnie. Ale dom, dom mnie odstrasza. Jego zimne mury.

Może powinnam tam pojechać. Pójść do ojca na cmentarz. Jakoś poszukać wsparcia w pamięci o rodzicach. Może właśnie w tej chwili to robię. Może to jakiś przełom, że myślę o rodzicach a nie o Panu M. Może rzeczy wracają na swoje miejsce.

No dobrze. Uciekam zbierać się do pracy. Dzisiaj przebudziłam się bardzo wcześnie a poszłam spać późno. Chyba jednak przeżywam dość mocno swoją sytuację. Dlatego potrzebuję szukać wsparcia w rodzicach. Myślę, że to dobry kierunek. To jakiś powrót do swojego wnętrza. Do realnych powiązań.

wtorek, 26 czerwca 2012

Muszę więcej.

No i co mam napisać? Bulimia nadal jest, choć nie tak silna. Waga mi spadła, uff. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem z siebie niezadowolona. W pracy idzie mi ciężko. Dużo mnie kosztuje to wszystko. Dużo wysiłku.

Czasem robię się jakby martwa. Nic mi nie przychodzi do głowy i opadam z sił. Bardzo mi jednak zależy, by sprawić satysfakcję moim szefom. Bardzo mi zależy. Muszę więcej się starać. Muszę być lepsza. Muszę i chcę, bo lubię, gdy inni są ze mnie dumni, tak jak mój Pan M.

Podle się ostatnio czuję. Bardzo potrzebuje terapii. Muszę na nią zarobić, na utrzymanie i na nią. Nie wiem jak będzie.

Jestem zmęczona.

niedziela, 24 czerwca 2012

Nie chcę...

Weekend dobiega końca. Ciężki był ten weekend. Jutro do pracy i jednej i drugiej.
Nie wiem co się ze mną dzieje. Znów mam niewiele sił. Ciężko mi wchodzić w interakcję z innymi. Ciężko pisać tu na blogu. Na smsy od znajomych także nie odpisuję. Nie mam siły. To chyba znów to niskie ciśnienie sprawia, że jestem tak rozlazła.

Wczoraj byłam z moją współlokatorką A. na Wiankach. Był T. i jego przyjaciele. Było ok, choć ja oczekiwałam od T adorowania a tego nie było. Nie było już tego co się nam przydarzyło w lutym. Ale sama tak chciałam.

Kurcze znów jestem martwa. Bordeline to paskudne zaburzenie. Niewiele czuję. Tylko mój terapeuta mnie ożywiał.

Dzisiaj pojechałam odwiedzić H. w szpitalu psychiatrycznym. Wracając od niego przeszłam uliczką pod domem Pana M i starym gabinetem, gdzie się spotykaliśmy. Pierwszy raz od października, kiedy wyszłam żegnając się z nim, spojrzałam znów na drzwi do kamienicy, w której był gabinet i mieszkanie Pana M.

Zatęskniłam, posmutniałam i poszłam dalej. Tęsknie za nim bardzo. Nie chcę żyć bez niego. Nie chcę...

sobota, 23 czerwca 2012

Dwie prace

Druga w nocy a ja nie śpię. Dzisiaj wróciłam z pracy i już miałam rzucić się na jedzenie ale przypomniały mi się słowa Mar, jednej z czytelniczek mojego bloga, która zadała mi pytanie, czy wiem co jest pomiędzy. Pomiędzy napadami jedzenia a byciem perfekcyjną. Jak też pomyślałam tak się powstrzymałam. Wzięłam prysznic, ubrałam się w dres i wyjęłam firmowy laptop zajmując się pracą.

O tak, tego mi brakowało, tych nieprzespanych nocy, kiedy wiecznie było coś do zrobienia, bo byłam do tyłu z pracą. Po dwóch latach wakacji w firmie, z której mnie zwolniono taka intensywna praca to miła odmiana.

Już wiem dlaczego zapracowani ludzie nie mają takich spadków nastroju. Oni wciąż żyją pracą, dla nich to jest życie, a ja przez ostatni czas nie miałam czym żyć i w co się angażować. Nic nie było na tyle ciekawe, nie na tyle mobilizujące. A teraz życie mnie zmobilizowało. Konieczność zadbania o siebie.

Zatem popracowałam dzisiaj dość porządnie. Cieszę się, znów czuję się potrzebna.
Znów mogę snuć wizje, planować, zarządzać swoją pracą, czasem, siłami. To dość ciekawe.
Denerwuję się tylko bo chciałabym już konkretnych efektów. Niestety pracuję od tygodnia dopiero. Muszę sobie o tym przypominać.

Acha i jeszcze jedno. Rozmawiałam z szefem z tej firmy, w której dano mi wypowiedzenie. Jeżeli zatrudnią mnie w tej firmie, do której teraz chodzę, to u nich będe mogła ciągnąć pracę dodatkowo na umowę zlecenie. Czyli miałabym tak naprawdę dwie prace i szansę na dużo większe dochody.

No ale zobaczymy, w jakim kierunku to wszystko pójdzie.

czwartek, 21 czerwca 2012

Przedpiątek

Wróciłam właśnie z pracy i miałam iść na siłownię, ale moja kotka nasikała mi do butów sportowych. Wściekłam się i poszłam się najeść, potem wszystko zwymiotowałam. Teraz siedzę na balkonie z laptopem i palę.

Jutro piątek, muszę się bardziej starać w pracy. Potrzebuję efektów, żeby zarobić na utrzymanie. Muszę się starać, ponieważ także chcę sprawić przyjemność moim szefom. Chcę, by portal, przy którym pracuję zaczął wreszcie zarabiać. Kiedy oni będą zadowoleni, ja będę mogła rozpływać się w moim narcystycznym poczuciu bycia wspaniałą, najwspanialszą, najlepszą.

I tak wciąż mnie chwalą w tej pracy. Bardzo to równoważy a wręcz wygłusza moje poczucie bycia gorszą z powodu wypowiedzenia, które otrzymałam. Nawet to do mnie nie dociera, że ktoś mnie nie chciał. A powinno. My bordery panicznie boimy się odrzucenia, opuszczenia i takie tam. A tu z pomocą przyszedł R. mój stary szef. Pojawił się natychmiast.

Muszę być dobrym pracownikiem, dobrą chrześcijanką, dobrym człowiekiem. Chcę znów być doskonała i święta. Chcę być dobra dla ludzi, ciepła i serdeczna, bo takie rzeczy wracają do człowieka, bo nie umiem być opryskliwa i nieznośna. Owszem bywam może nieco chaotyczna i niezorganizowana. Miewam gorsze momenty, gdy czuję się nic nie warta i wtedy piszę do bliskich znajomych jak mi cholernie źle. A jak się już tak wypiszę i wyrzygam z tego - na nich - niestety, to znów mi lepiej i znów wracam do równowagi.

Jeśli mnie zatrudnią, jeżeli tak się stanie, to będę szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Oby mi dali umowę o pracę, bo oni rzadko zatrudniają na takich warunkach.

Jakie macie plany na weekend? Ja już zaczynam się bać, ale może coś wymyślę.
Nawet mam pewien pomysł.

środa, 20 czerwca 2012

Co w trawie piszczy?

Właściwie to fajnie jest biegać do dwóch prac. Od zeszłego tygodnia jestem trochę tu trochę tam. Generalnie jestem zwolniona z obowiązku pracy ale biegam tam również i cisnę klientów o umowy, bo jeśli pozamykam tematy jeszcze w czerwcu będę miała trochę prowizji w lipcu a tak by wszystko przepadło i ktoś inny przejąłby rozmowy.

W tej nowej pracy jest duża szansa, że zostanę. Dziewczyna, z którą pracuję przy tym projekcie jest bardzo pozytywna, chociaż ma ChAD i to w kierunku depresji. Tak się jakoś zgadałyśmy w pierwszych dniach. Jest lesbijką i ma żonę, bo jest po ślubie. Ma 44 lata a wygląda na tyle co ja. Jest bardzo zaangażowana w pracę co sprawia, że czuję chęć dawania z siebie więcej. Idzie mi nieźle, czuję, że ta branża jest ciekawa i cały projekt jest uroczy bo dotyczy tematyki kotów. Nawet jeśli mnie nie zatrudnią to może na ten miesiąc zarobię z prowizji. Byłoby nieźle.

Dzisiejszy dzień był ok właśnie ze względu na pracę. Poszło mi parę rzeczy dobrze i ucieszyłam się. Rano zaplanowałam, że pójdę na zebranie. No i poszłam a na zebraniu podeszłam do jednego ze starszych i opowiedziałam, jak się rzeczy ze mną mają, i że palę fajki. Kosztowało mnie to sporo pokory. Ale pomyślałam sobie, że warto zacząć naprawiać moje stosunki z Bogiem i społecznością, do której należę. Będę miała tzw komitet. Zobaczymy jak to się skończy. Po tym co się ostatnio dzieje w moim życiu jestem gotowa na wszystko.

Miałam też dzisiaj wizytę u mojej lekarki. Okazuje się, że kończy pracę w mojej przychodni i pozostają mi ewentualne prywatne wizyty. To ja zapytałam ją o te wizyty, ona była dość ostrożna w słowach. Dała mi swoją wizytówkę. Bierze za wizytę 120 zł. Chodziłabym raz na miesiąc po 50 minut. Ona jest także certfikowaną terapeutką psychoabalityczną i superwizorką. Powiedziała, że nasze wizyty mogłyby być poszerzone o rozmowy terapeutyczne. Może to lepiej niż u mojego młodego doktorka, który nie jest zwolennikiem żadnej terapii i uważa, że "terapia to prostytucja przyjaźni".

Doktor Sz. powiedziała mi, że rozmawiała z Panem Michałem o mnie i rozglądała się za terapią dla mnie, również grupową. Powiedziała, że jest taka grupa na powiślu dla osób psychotycznych. Że jest super, ale obecnie nie ma tam miejsc, ale mogłaby to na bieżąco monitorować i dawać mi znać. A ja pomyślałam sobie, że chciałabym terapię grupową bo chcę mi się trochę do ludzi i dobrze by to wpłynęło na moje relacje z innymi.

Jutro idę na rano do tej nowej pracy a po południu do starej. W nowej w czwartki mają śniadania firmowe, gdzie cała firma się zbiera i przy śniadaniu, sponsorowanym przez firmę rozmawiają o bieżących sprawach. Fajnie, widziałam z jednego takiego ich śniadania zdjęcie na facebook'u. Mają tam ogród i do tego ogrodu powynoszono różne miękkie siedziska i zrobiono stół i mnóstwo jedzenia. Dla mnie jako bulimiczki może to być katorga, ale zobaczę, może to jakoś przeżyję.

Bardziej się boję tego jak 30 osób z firmy wyjdzie na wspólny posiłek. Obawiam się, że będę błaznować przy tak szerokiej publiczności.

No i tyle na dzisiaj. Trzymajcie się. Dobranoc.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Ciężko

Trochę się gubię. Adrenalina opadła. Teraz jest smutek i myśli o samobójstwie. Byłam dzisiaj w jednej i drugiej pracy. Ciężko jest. Ciężko bo ciężko z pieniędzmi. W weekend pojechałam do sióstr. Posiedziałam z nimi troszkę. W niedzielę rano, wzięłam dwuletniego synka mojej siostrzenicy i poszłam z nim na lody. Chłopczyk bardzo fajny i gaduła jak na swój wiek niesamowity. Dzieci są fajne, pod warunkiem, że nie są to obce dzieci. Kiedyś lubiłam wszystkie dzieciaki, teraz raczej lubię zwierzęta i dzieci moich siostrzeńców.

Tyję sobie, ale bulimia się wycofuje. Dziewczyny z forum, na którym piszę doradzają mi L-4, tylko nie wiem czy po tym jak podpisałam wypowiedzenie to ma jeszcze sens. Napisałam przed chwilą maila do mojego lekarza. Może coś doradzi. Może się na tym zna.
Nie wiem co robić. Nie mam pojęcia. Jestem strasznie samotna. Teraz tę samotność odczuwam bardzo. Sił coraz mniej. Niedobrze. Potrzebuję sił do walki.

Idę spać. Chciałam coś mądrego napisać. Coś więcej, głębiej, ale ciężko mi. Otworzyłam piwo, ale ble, jakoś mi nie smakuje. Oby do rana. Poranki mam dobre jak wiecie.

sobota, 16 czerwca 2012

Jakoś żyję

Nie wiem jak to będzie. Nie wiem czy mam się obawiać tego co dalej. W pracy u "chłopaków" jak zwykłam nazywać moich trzech byłych szefów ostatnie dni były ok. R. podchodził chyba do mnie sześć razy i pytał jak mi idzie, co w tej, obecnej pracy się nie zdarzało. Tu nic nikogo nie interesowało. Okazało się, że praca jest banalna. A ponieważ jest to agencja reklamowa atmosfera dalece odbiega od tej przerażającej martwoty, którą miałam tutaj. Mnóstwo młodych ludzi. Kobiety tylko trzy i ja.

Szef czyli R. strasznie mnie chwali. A ja nie mogę tego znieść. Nienawidzę tego. Nie radzę sobie z tym. Wciąż powtarzał, zobacz jak świetnie prowadzisz rozmowy, jak je zakańczasz, już po jednym dniu masz efekty. U poprzednich handlowców to się nie zdarzało. A ja myślę, że on tylko mi tak gada, żebym... żebym nie wiem co.

Ja pierniczę. Nie jestem dobra. Nigdy nie byłam dobra. Nie, nie, nie! Nie potrafię unieść dobrych informacji na swój temat. Nie teraz. To mnie aż boli.

No ale co teraz będzie? Czy mnie zatrudnią? A jeżeli nie? Mam jeszcze dwa tygodnie. Muszę dać z siebie możliwie najwięcej. I jeśli zatrudnią to jak. Mam nadzieję, że na umowę o pracę, bo wcześniej musiałam mieć u nich działalność. A jak przyszło co do czego i szpital się trafił to była kicha. Kasy nie miałam.

Odezwało się do mnie kilka osób, do których posłałam moje cv. Jedna babka z dużej firmy. Rewelacyjnie nam się rozmawiało przez telefon, ale jak mi przysłała zakres obowiązków to zbaraniałam. Kompletnie nie kumałam o co chodzi. Wysłałam to do R., który stwierdził, że to mocno skomplikowana praca i bardzo analityczna, i że on sam by się w tym nie odnalazł. Ech... szkoda, firma znana, duża i ta praca taka nietypowa ale nie na mój chaotyczny sposób pracy i zachowania. Tam trzeba ogromnego opanowania i uporządkowania. Ja jestem troszkę jak artysta w swoim zawodzie. He, artysta :) No w sensie, że ciągła improwizacja. Pracuję kiedy mam wenę itd.

Wstałam dzisiaj o szóstej a to przecież sobota. No nie mogę spać. Wczoraj obudziłam się o piątej. Nie wiem czy to fluoksetyna mnie tak napędza, czy stres. Wieczorem za to padam już o dziesiątej. Wstałam zatem, sprzątnęłam mieszkanie. Teraz umaluję sobie włosy i nie wiem. Mogę wsiąść w pociąg i pojechać do moich sióstr, albo umówić się z T., który coś wspominał o spotkaniu. Ale chyba lepiej do sióstr. Tylko koty bym zostawiła same na noc. Szkoda mi ich zostawiać.

Dzień dzisiaj piękny. Muszę walczyć o pracę. Liczę jeszcze na mojego przyjaciela Tomka, że mi pomoże. CV i info o poszukiwaniu pracy wysłałam gdzie się dało. Na facebooku, goldenline i do wszystkich z mojej skrzynki mailowej. Dużo ludzi się odezwało i poprosiło o moje CV, żeby przesłać dalej i do swoich działów HR. Zobaczymy. Nie wierzę, że wyląduję na bruku. To nie może się zdarzyć.

Teraz liczę na moje borderlajnowe właściwości i siłę, która przez nie przebija w takich momentach. A może to mój temperament? Sama nie wiem. Modlę się do Boga, choć wiem, że ostatnio o Nim zapominałam. Muszę być silna i walczyć o siebie. Póki co na szczęście nie miałam czasu, żeby się zdołować, bo mój były szef wziął mnie od razy pod skrzydła. Boję się ale on swoją postawą strasznie mnie podnosi na duchu. Tylko już niech nie mówi tych dobrych rzeczy o mnie. Tak się krępuję tego kiedy on to mówi, zwłaszcza przy innych. Być może to mnie zwyczajnie wzrusza i mam ochotę beczeć, że ktoś coś we mnie dostrzega i że to jest takie nie do wytrzymania, bo przypomina mi mojego terapeutę, który często mnie chwalił.

Nie wiem sama. Mam chaos w głowie. Muszę być dzielna. Nie wiem jak, ale muszę.

czwartek, 14 czerwca 2012

Listy do Pana M.

Panie Michale, jest pan jedyną osobą, do której chciałabym teraz przybiec i powiedzieć o tym co się stało. Z nadzieją, że pan mnie ukoi, pocieszy. Myśli pan, że teraz powinnam być dzielna? Wie pan, pojawiło się światełko w tunelu, bo wczoraj mój szef zanim przyniósł mi wypowiedzenie zadzwonił do mojego byłego szefa, by mu opowiedzieć o tym, że musi mnie zwolnić i czy tamten by nie pomógł mi w znalezieniu pracy. Umówili się, że tamten coś wymyśli.

Potem mój obecny szef przyszedł do mnie i powiedział, że niestety musi mi wręczyć wypowiedzenie. I wiem pan co? Głos mu drżał. Wyczułam to i zaczęłam go uspokajać, że nic się nie stało, że to życie tylko, że coś wymyślę. Powiedział mi, że rozmawiał z moim byłym szefem, że może coś będzie dla mnie miał. W międzyczasie R. - były szef odezwał się od mnie i spytał co u mnie. Powiedziałam, że właśnie zostałam zwolniona a on na to, że właśnie rozmawiał z T. - moim obecnym szefem i ten obiecał zwolnić mnie z obowiązku pracy już od zaraz i mogłabym przyjść do nich i spróbować z tym projektem, który miałam realizować dorywczo. A jak przez te dwa tygodnie okaże się, że daję sobie radę zatrudnią mnie tam.

Co Pan o tym myśli panie Michale? Powinnam się postarać prawda? Nie mam póki co innego wyjścia. Ale wie pan, ten projekt jest chyba trochę beznadziejny. Szczerze to nie traktowałam go poważnie. I co teraz? Co pan myśli? Mam się strać prawda? Walczyć, być dzielną.

Jestem jeszcze w tej pracy. Wypiję kawę, i postaram się opanować sprawy związane z tą pracą i jadę do tamtej. Tam przygotowują mi laptop i biurko. Panie Michale, niech Pan mnie wspiera, bardzo się boję. Pan wie jak ja potrafię się bać i tracić kontrolę. Teraz nie wolno mi się poddać. Niech mnie pan mocno trzyma za rękę. Będę walczyć o siebie. Tylko niech pan tu będzie i nie odchodzi. Teraz bardzo Pana potrzebuję.

środa, 13 czerwca 2012

Wypowiedzenie

Właśnie szef wręczył mi wypowiedzenie i emocje eksplodowały.
Czuję przedziwną euforię. Czuję, że coś stało się poza moją kontrolą i nie mam już na to wpływu. Nie wiem co dalej. Nie wiem nic. A emocje wysoko, bardzo wysoko.

Donikąd

Jestem szalenie samotna. Samotna a jednocześnie ludzie mnie męczą. Ale ta moja samotność jest czymś więcej. Jest wyrzeknięciem się siebie. Dlaczego ja tak siebie nie lubię? Każdego dnia, przyglądam się obsesyjnie w lustrze, w szybach wystawowych, szybie metra i szukam w sobie czegoś co mogłabym zaakceptować.

Jestem przerażona. Boję się. Chciałabym wyciągnąć do siebie rękę, ale tamta "ja", jest strasznie obojętna. Nie zauważa mojego lęku. Pamiętam, że był taki czas kiedy współpracowałyśmy. A teraz zostałam sama. Praktycznie skończyły mi się pieniądze. Przejadam teraz kasę na mieszkanie. Nie wiem co dalej. Skąd je wezmę. Nadzieja w tej drugiej pracy i dlatego potrzebuję siebie całej do tego. Teraz jestem rozsypana i nie potrafię się zmobilizować do działania. Tylko ten lęk.

Nawet nie potrafię opisać tego jak bardzo się boję. Nie wiem dokąd pójść, kogo prosić o pomoc. Nie od każdego potrafię ją przyjąć. Nie od każdego chcę. Mam wrażenie, że mi się nie uda, że spadam w dół. Dzisiaj mam wrażenie, że przegrałam.

Myślę o tym, że mogłabym wziąć te wszystkie leki, które mam. Myślę o tym, że to naprawdę nie ma już dłużej sensu. Boję się dalej żyć. Panie Michale. Przegrałam. Teraz już to wiem. Przegrałam już dawno.

wtorek, 12 czerwca 2012

Bunt

Ciężko jak cholera. Powinnam się cieszyć. Nie wymiotuję już tydzień. Wczoraj byłam bliska tego, by dać sobie na luz, ale zaraz po powrocie z pracy zjadłam dwa lody i pół kilograma truskawek i poszłam spać. Padłam jak po jakimś kosmicznym wysiłku. Mam ochotę krzyczeć, wyć! Dlaczego to wszystko takie trudne? Po co ja się staram? Po co? Nie rozumiem. Przecież mojego terapeuty już nie ma. Do tej pory robiłam to dla niego. A teraz? Żyć dla siebie? Po co?

Cholernie mi ciężko. Nie wiem po co to wszystko robię. Coś we mnie karze mi się starać. Naprawiać, pracować nad sobą. Czuję, że toczę samotną walkę. Nawet ja sama siebie nie wspieram. Nie dam rady. Nie mam siły. Boli mnie całe ciało od tego dyskomfortu psychicznego. Tak mi źle. To życie tak boli, kiedy nie ma nic czym mogłabym żyć i wypełniać siebie.

Muszę coś zniszczyć. Niszczenie jest ok. Tworzenie jest gówno warte. Pieprzę to. Pieprzę. Nie robię dzisiaj nic!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Czas na zmiany.

No i mamy poniedziałek. Do końca miesiąca będę siedziała sama w pokoju w biurze. Otworzyłam sobie drzwi, żeby nie zwariować tu samej. Czasem ktoś przechodzi korytarzem, zagada, wyciągnie na papierosa. Jakoś mam potrzebę być bliżej ludzi. Miałam dzisiaj iść na jakiś warsztat z Centrum Promocji Kobiet, ale już sama nie wiem. Niby jestem ciekawa.
Może pójdę jednak...

Nie objadałam się i nie wymiotowałam od zeszłego poniedziałku. Nie wiem czy to wpływ leków czy tego lekarza a może jedno i drugie. W każdym razie trzymam się, choć kryzysów miałam kilka, ale jakoś dałam radę. Zostaje mi jeszcze zrobić porządek w obszarze pracy no i palenia. No i z pieniędzmi tym razem jest też naprawdę krucho. Trudno mi nad nimi zapanować. Nie radzę sobie. Nie wiem co robić.

Z paleniem kończę od kilku dni, ale ciężko mi idzie. Z pracą chcę zacząć dzisiaj. Muszę zrobić mailing do klientów a jutro wykonać kilka ważnych telefonów. No i jutro szkolenie w tej drugiej firmie.

Nastrój mam raczej dobry, może czasem w miejsce bulimii wkradają się jakieś lęki, ale szybko mijają. Martwię się troszkę o moją siostrę. Zachorowała dość poważnie. Nie przywykłam do tego, by w mojej rodzinie ktoś chorował jakoś specjalnie. Wszyscy się nieźle trzymają. Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.

Ok, powoli biorę się do pracy. Strasznie ciężko u mnie z obowiązkowością ale czuję, że czas zająć się pewnymi rzeczami. Dziwnie pracować tak sztuka dla sztuki. Bez poklasku, bez dopingu. W moim przypadku to naprawdę wyzwanie.
No cóż, trzeba się jakoś motywować. Czymkolwiek. Może wymyślę sobie jakiś system kar i nagród. No bo już sama nie wiem. O ile kary przychodzą mi do głowy bez problemu to kompletnie nie wiem co mogłoby być nagrodą dla mnie. wszystko kojarzy mi się z pieniędzmi a pieniędzy brak.

Może pomyślę o nagrodach w takim razie. Brak motywacji to niezbyt dobry stan. Wcześniej czy później kończy się wypaleniem.

sobota, 9 czerwca 2012

Refleksje.

Jak zwykle obudziłam się dość wcześnie. Jestem z tych osób, które chodzą spać z kurami a wstają bladym świtem. Dzisiaj dopadło mnie poczucie winy, że T. spał u mnie, że pozwoliłam mu się dotykać. Myślę, że to było gówniarskie. Mam ochotę się zlinczować. Alkohol to nie jest najlepszy pomysł w moim przypadku.

Napisałam wczoraj do mojego lekarza, że sięgam po alkohol dość często ostatnio i on mi odpisał tak, że poszło mi w pięty. Aż mi się głupio zrobiło. Niesamowite, ale on działa na mnie jak mój terapeuta, on też potrafił czasem postawić mnie do pionu szybciutko. Zatem koniec z alkoholem.

W poniedziałek idę do pracy i biorę się do roboty. Nawet jeśli tej pracy jest niewiele to postaram się coś konstruktywnego robić. Kiedyś miałam z pracy satysfakcję. Potrafiłam być naprawdę mocno zaangażowana. Poczucie, że robię coś istotnego, sprawiało, że czułam się bardziej dorosła. Ale to było w byłej firmie. Tam mieliśmy dużo zajęć. Praca była ciekawa. Głupio wyszło, że dostałam tej manii i zbzikowałam na punkcie jakiejś wyimaginowanej mafii, która śledziła każdy mój ruch w internecie i w komputerze.

Potem były trzy miesiące szpitala a potem potworna depresja. Nigdy potem nie byłam już tak aktywna. Przestałam być kreatywna. Strasznie bałam się zwiększonej aktywności zawodowej, myśląc, że psychoza znów wróci. Chyba tak naprawdę nigdy się z tym nie pogodziłam. Z tym, że to mi się wtedy przytrafiło. Poza tym, że miałam poczucie śledzenia mnie przez net, skontaktowałam się z jedną dużą korporacją i dużą agencją badawczą proponując im pewne przedsięwzięcie, którego byłam autorem.

Kiedy po jakimś czasie zrozumiałam, że to wynikło z choroby, że coś takiego zrodziło się w mojej głowie, rzuciłam terapię. Powiedziałam terapeucie, że jestem pacjentem psychiatrycznym i nie nadaję się do terapii. Że jestem chora, i już zawsze będę chora, i że terapia jest nie dla mnie. Rzuciłam też pracę i przyszłam do tej, w której jestem dzisiaj. Tu nie robię nic, jak wiadomo. Nie wymaga się ode mnie kreatywności, nie spoczywa na mnie tak duża odpowiedzialność. Na początku było ok. Czułam, że tu odpoczywam. Teraz jednak mam wrażenie, że wykonują pracę poniżej moich możliwości i to mnie uwstecznia i sprawia, że czuję się kompletnie nieproduktywna. Mało znacząca.

Chyba czas to zmienić. Powinnam zacząć od uczenia się obowiązkowości a co za tym idzie odpowiedzialności. Wytyczać sobie jakieś małe cele. Planować dni. Ja naprawdę nie mam żadnych obowiązków obecnie. Nie chcę to nie wstaję z łóżka. No chyba, że w tygodniu do pracy. Po pracy chcę to idę na siłownię, nie chcę to nie idę. Chcę to sprzątam, nie chcę to nie robię tego.

Tak, chyba zacznę od małych celów. Dzisiaj sobota. Cały dzień przede mną. Wstanę, zjem śniadanie. Sprzątnę mieszkanie i pójdę na siłownię. Później może ugotuję obiad sobie i dla A. Ona wczoraj upiekła pyszną zapiekankę. Upiekła i podała mi do łóżka.

No dobrze. To zacznę od małych kroczków.

piątek, 8 czerwca 2012

Euro 2012.

Siedzę dzisiaj cały dzień w łóżku. Wczoraj T. wyciągnął mnie i moją współlokatorkę do miasta. Było zabawnie. T. okazał się być duszą towarzystwa. Wypiliśmy trochę. Ja nieco mniej, bo niby leki, ale i tak byłam na niezłym rauszu. Impreza się rozkręciła. Byli z nami znajomi T. Całe miasto żyje euro więc, udzielił mi się ten nastrój zabawy i luzu. Tak się udzielił, że T. spał dzisiaj ze mną. Niby pretekstem był brak nocnego do jego domu pod Warszawą. No i spaliśmy razem. I było grzecznie. Tylko wygłupy w łóżku i śmiech, jak dzieciaki. Owszem całowaliśmy się, dotykał mnie ale na tym się skończyło. Bardzo się cieszę, że tylko tyle. Myślę, że w przeciwnym razie byłoby dzisiaj ze mną bardzo źle.

No i siedzę w łóżku, ale czuję, że znów mogłabym wyjść gdzieś. Ja chyba zapomniałam jak to jest spotkać się ze znajomymi. Tego właśnie mi brakuje. Gniję w domu jak głupia i nie czuję sensu. A T. - w nim jest tyle energii. To niesamowite.

Z bulimią się trzymam. Wczoraj miałam kryzys ale nie dałam się. Dzisiaj też się nie daję. Czuję ten nastrój w mieście. Mam takie poczucie, że ludzie się cieszą, są radośni, pełni energii. Miasto zrobiło się bardziej kolorowe. Czuję jakąś taką jedność. Ci wszyscy ludzie, całe tłumy i ja w tym wszystkim. I mecz sobie teraz oglądałam a na osiedlu ludzie z balkonów, krzyczeli, śpiewali. Tego mi trzeba, tego życia, tej energii, by tę martwotę z siebie przegonić. By poczuć życie.

czwartek, 7 czerwca 2012

Plan.

Byłam wczoraj u lekarza. Strasznie jestem nim zauroczona. Już od czasu szpitala. Kiedy patrzę tak na tego młodego mężczyznę i widzę jak dobrze się zna na tym co robi, jak poważnie podchodzi do tego a przy tym jest w nim tyle młodzieńczości i luzu, to zaczyna się we mnie uruchamiać jakiś dyskomfort, że ja w swoim życiu nie osiągnęłam nic. A na pewno niewiele.

Lubi mnie, czuję, że mnie lubi. I cieszę się z tego jak dziecko. Rodzą się we mnie podobne uczucia jak w kontakcie z moim terapeutą. Mam ochotę się starać dla niego. By miał tę satysfakcję, że wyciągnął mnie z bulimii, że mi pomógł. To głupie ale to jedyna rzecz, która mnie motywuje. Sprawić mu satysfakcję, bo on daje mi satysfakcję bycia w kontakcie z nim.

Byłam u niego 45 minut. U mojej lekarki bywam kilka minut zazwyczaj. Zawsze jest krótka piłka. Choć uważam, że moja lekarka jest bardzo fajna i lubię ją. Z nią nie wdaje się w luźne gadki no i słusznie. Z nim jest tak, że można z nim pogadać, pożartować.
Miałabym się u niego pojawiać co miesiąc - półtora miesiąca. Poza tym mamy być w kontakcie mailowym. I to mi daje poczucie dużego komfortu psychicznego. Poza tym oczywiście ważne jest dla mnie to, że jest mężczyzną. Lubię towarzystwo mężczyzn, pod warunkiem, że pewne rzeczy są pod kontrolą, że istnieje jakiś dystans. To daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Moja fascynacja tym człowiekiem sprawia, że mam więcej siły do walki. On nie musi wiedzieć, że jest dla mnie tak znaczący. To wszystko dzieje się w mojej głowie od dnia, kiedy go poznałam. Lubię to uczucie. Jedyne co mnie podnosi z tej mojej martwoty jest fascynacja drugim człowiekiem. Ostatnio zdarza mi się to bardzo rzadko. Owszem moje małe miłostki, które donikąd nie zmierzają. Trwają chwilę i rozpływają się jak mgła.

To co jest dla mnie bardzo ważne, myślę, że ważne dla każdego to nie być obojętnym dla osób, które bardzo cenimy, szanujemy, które wiele dla nas znaczą. Czuję, że otrzymuję to od niego. W szpitalu nie umiałam jakoś specjalnie brać od niego, ale teraz kiedy za to płacę, czuję, że jest ok. Podobnie było z moim terapeutą. Nie chcę być nikomu nic winna. Nie chcę być ciężarem, a jeśli już, to niechże ten ktoś ma to jakoś zrekompensowane. Wiem, że to głupie.

No więc plan jest taki, żeby wykorzystać tę ekscytację nim i na tym podnieść się z bulimii. Co do podniesienia przeze mnie dawki fluoksetyny powiedział, że jest ok, podniósł mi tylko neuroleptyk jeszcze. Chciałabym, żeby ten człowiek pozostał w mojej głowie możliwie długo. To bardzo ważne dla mnie. Jest mi potrzebny do tego by czuć jakikolwiek sens.

środa, 6 czerwca 2012

Jest szybciej.

Czuję ten antydepresant jednak. Mam ochotę coś wymyślać z kasą, coś kombinować. Na szczęście lekarz, który prowadził mnie w szpitalu odpisał. Idę do niego na wizytę dzisiaj. Bardzo się cieszę, bo go polubiłam. Fantastyczny człowiek.

Nie mam planów na ten długi weekend. Koleżanka do mnie przyjeżdża. Może coś wymyślimy. W Warszawie tłumy ludzi, obcokrajowców. Najlepiej byłoby stąd wyjechać, no ale teraz muszę kasę oszczędzać, dzisiaj na lekarza i za dwa tygodnie na dentystę.

Strasznie mnie nosi, ale tak bezproduktywnie. Taki pęd po prostu donikąd. Ssie mnie z nerwowego głodu. Wściekam się tylko na to. Za chwilę czas na drugie śniadanie, może mnie to trochę uspokoi. Może pójdę się przejść gdzieś, bo ciężko mi siedzieć przed komputerem.

wtorek, 5 czerwca 2012

Szukam wyjścia.

Biorę od niedzieli te 60 mg fluoksetyny. Świat zaczyna kręcić się nieco szybciej, zwłaszcza mój świat i moje wnętrze.
Wizyta u lekarki mojej 20 czerwca. Napisałam maila do mojego lekarza ze szpitala. Może pójdę do niego. Może mnie poratuje jakoś. Już sama nie wiem.

W pracy na razie nuda. Siedzę na necie, szukam jakichś szkoleń darmowych i warsztatów i tak znalazłam coś i zapisałam się na poniedziałek przyszły. Warsztat o wzorcach myślowych. Pójdę, zobaczę.

Wczoraj zapisałam się do biblioteki. Wypożyczyłam dwie książki. Dzisiaj w metrze zaczęłam czytać. Staram się wprowadzić jakieś nowe elementy do mojego życia, by tę bulimię przegonić. By dać sobie jakąś satysfakcję. Jakiś sens.

Z tej drugiej firmy dzwoniła dzisiaj do mnie dziewczyna, z którą mam współpracować. W przyszły wtorek się spotykamy. Zrobi mi małe szkolenie.

No i tyle. Idę coś zjeść do baru mlecznego.

niedziela, 3 czerwca 2012

Leki

Dzisiejszy dzień zaczęłam od udrożniania rur w zlewie i umywalce. Na miły początek dnia. Może to jakaś symbolika :)

Od kilku dni jest u mnie koleżanka. W związku z tym nie prowokuje wymiotów, choć jem bardzo dużo. Objadanie się rozciągnęło żołądek i potrzebuję jeść dużo więcej. Poza tym wciąż czuję głód. Stanęłam dzisiaj na wadze i koszmar. Plus taki, że nie wymiotowałam przez te kilka dni. Może uda mi się teraz wprowadzić mniejsze porcje tak jak było na diecie. Na niej chudłam, trzymałam się wytycznych i na bulimię nie było miejsca.

Znów bardzo mocno skupiam się na wyglądzie i na wadze. Strasznie mi głupio, że tak się na tym zafiksowałam. Może to jednak ma sens taki, że dzięki temu coś jest ważne w moim życiu. Dzisiaj zwiększam sobie fluoksetynę. Lekarka w szpitalu powiedziała, że przy bulimii minimalna dawka to 60 mg. Ja biorę 20 rano i 10 po południu. Nie dają mi więcej, żeby nie wywołać manii. Trudno, zaryzykuję. Wizyta u lekarza 20 czerwca, do tego czasu pokombinuję sama z lekami. Jak znam życie moja lekarka nie będzie zadowolona.