piątek, 13 marca 2015

Potrzeba stabilizacji psychicznej.

Moja siostra przeslala mi sms, z cytatem mojego siostrzenca, ktory pisal jej, ze jestem wspaniala osoba etc. Po czym po tym cytacie zamiescila slowa od siebie. "Dziekuje :) ".
Poczulam sie niezrecznie. Wolalabym uznac, ze nie bylo sprawy. Odeslalam tylko usmiech.

Jestem zbyt obolala, by przyjmowac dobre rzeczy, a nastepnie byc ich pozbawiana bardzo agresywnie. To juz wiem, juz pamietam o tym. Nawet nie wiem czy mam sie cieszyc, gdy moje rodzenstwo odsyla do mnie swoje dzieci w kryzysowych sytuacjach, ale ciesze sie ze wszyscy po kryzysie wracali do normalnego zycia i teraz zyja juz jako dorosli ludzie i sami unosza swoje emocje, nawet jesli sa trudne. Ta wiedza pozwala mi odczuwac spokoj, zdejmuje ze mnie odpowiedzialnosc jakas chora odpowiedzialnosc.

Moj siostrzeniec przeslal mi dzisiaj sms: " Dzisiaj po raz pierwszy od dlugiego czasu poczulem sie tak psychicznie dobrze :-)".  I znow nie wiedzialam co odpisac, znow poczulam sie z tym nieswojo.
Najwazniejsze, ze sytuacja jest juz opanowana. I tyle, malo satysfakcji takiej zdrowej, a tylko uczcie ulgi.

Tak naprawde boje sie ludzi, boje sie ich chwiejnosci, boje sie, ze moja kruchosc nie wytrzyma proby. Moja osobowosc ksztaltowala sie w bardzo niebezpiecznym i niestabilnym swiecie.
W swiecie sprzecznych komunikatow. W swiecie bezgranicznego dawania i agresywnego odbierania. W swiecie spelnienia i  braku, a w konsekwencji swiecie bez tozsamosci, bez godnosci i w swiecie ciaglego poczucia zagrozenia.

To normalne, ze to sie ciagnie za mna. Choc w wiekszosci nie mam z tym kontaktu.
Potrzebuje wokol siebie bezpiecznego swiata. To dlatego robie wszystko, by otoczenie i znaczacy dla mnie ludzie, ktorym dzieje sie jakas krzywda byli zaopiekowani. Im wiecej stabilizacji wokol mnie, tym pewniej sie czuje, ze swoja niestabilnoscia i ze swoja kruchoscia. To dlatego lubie te noce bez snu i gdy tylko moge sobie na to pozwolic, czerpie z nich egoistycznie tylko dla siebie. Tak jak chce, bez poczucia winy.

Potrzebuje stabilnego swiata, bez tego trace stabilnosc. Choc wiem, ze czesto sama sie destabilizuje tylko po to, by w efekcie miec poczucie kontroli i wplywu na swoje zycie.

Mysle, ze jest duzo prawdy w tym co pisze. Nie wiem jak moge przelamac ten schemat. To, ze ta swiadomosc dzisiaj jest nie oznacza, ze bedzie jutro, ale moze czas spedzony na refleksji i pisaniu tego posta na cos sie przyda. Chocby po to, bym mogla pozbyc sie napiecia jakie mi dzis towarzyszylo i tym samym ukoic siebie, i ustabilizowac.

wtorek, 10 marca 2015

Rodzinnie

Dzisiaj mam pierwszy wolny wieczor. Zostalam sama ze soba i swoimi myslami. Sytuacja z siostrzencem wydaje sie byc w miare opanowana, ale do dzisiejszego wieczoru kazdy dzien od rana do poznej nocy byl wypelniony wszystkim, co mogloby pomoc. Przy okazji moglam spotkac sie z ludzmi, ktorych dawno nie widzialam, niektorymi tak bardzo waznymi dla mnie.

Wczoraj moja siostrzenica z siostrzencem siedzac u mnie zartowali, ze trzeba mi postawic pomnik,
za to wszelkie im pomaganie, a ja na to, ze wystarczy jesli beda mi pomagac gdy sie zestarzeje :)
W koncu nie mam dzieci, wiec na starosc bedzie kiepsko. No, ale to jeszcze troche, mimo wszystko.

Moj nastroj przez wiekszosc czasu utrzymywal sie w normie, w mojej normie, ale wczoraj dostalam tak chadowo masakrycznego przyspieszenia i znow ze snem mialam klopot, mimo, ze poprzedniej nocy tak naprawde spalam dwie godziny. No ale napisalismy z D. CV i kawal pracy inzynierskiej.
Jutro jeszcze konsultacja terapeutyczna. W Czwartek zostaje sama. D. jedzie na uczelnie i wraca w piatek. Na szczescie juz odzyskal kontrole nad swoim zyciem i zaczyna widziec swoja przyszlosc, wiec planuje i powoli robi swoje.
To, ze D. jest u mnie, sprawia mi ogromna przyjemnosc. Zwlaszcza, ze moglismy sie poznac lepiej. To wspanialy chlopak. Mam tez duzo wiekszy kontakt z siostrzenica, ktora nas odwiedza. Ciesze sie, ze oboje czuja sie u mnie swobodnie. Ciesze sie, ze i mi ktos zrobi sniadanie, ugotuje obiad, czy odkurzy mieszkanie. Takie to wazne dla mnie, bo rodzinne, bo wspolne.


poniedziałek, 9 marca 2015

Wszyscy ludzie

Leki mi sie skonczyly. Na recepcie, ktora poszlam wykupic w czwartek, nie bylo pieczatki.
Juz po czwartej nad ranem, a moj sen nie przychodzi.
Zaczelam opisywac na blogu moje uczucia zwiazane z wydarzeniami z ostatnich dni, a nawet tygodni, ale nie umiem pisac o rzeczach dobrych. Nie potrafie takze o nich mowic, co zreszta zauwazyla moja terapeutka. Te dobre rzeczy dotycza moich interakcji z otoczeniem w ostatnich tygodniach. Chodzi o ludzi z pracy, rodzine i przyjaciol. Nigdy w zyciu nie mialam tak zintegrowanych tych trzech rodzajow relacji. Zawsze jedne wykluczaly drugie. Zazwyczaj liczyly sie jedynie relacje zawodwe, bo praca zawsze byla na pierwszym miejscu. A na pewno od jakichs 8 lat.

Tymczasem wszystkie te trzy grupy zaistnialy w mojej swiadomosci jednoczesnie. W swiadomosci i zyciu realnym.  I te trzy grupy okazuja sie byc do udzwignieca relacyjnie. Malo tego nie tylko sa do udzwigniecia, ale tez moge czerpac z tych kontaktow ogromna przyjemnosc, mimo zmeczenia, ktore czasem nasila sie znaczaco, a po chwili odchodzi. Jest w tym jakies bolesnie przeszywajace wzruszenie. Poczucie tak zroznicowanej, a przy tym pelnej, spojnej przynaleznosci, ktorej nigdy dotad nie doswiadczalam.

Niestety, badz stety, nie umiem zatrzymac sie przy tym na dluzej.

poniedziałek, 2 marca 2015

Siostrzeniec

Siostrzeniec moj zachorowal. Na razie nie wiemy co to, ale jutro idziemy do lekarza psychiatry.
Moim zdaniem jest bardzo powaznie. Rodzina bagetelizuje problem i sprowadza go do zawodu milosnego oraz zbytniej wrazliwosci, to jest standardowo: "Daj spokoj i wez sie w garsc" "Tego kwiatu to pol swiatu" itp.
Moja siostra, a jego matka wyslala syna do corki i ciotki, by ogarnely jej dziecko, a ojciec niestety sam wymaga leczenia, choc mowi sie o nim (mowi moja siostra), ze to cwaniak i prostak i generalnie konczy na obrabianiu mu tylka. Sa rozwiedzeni, maja swoje gierki i poza tymi gierkami nie zdaja sobie sprawy, jaki dramat dzieje sie z ich dziecmi. Moja siostrzenica juz od wielu lat jest pod opieka lekarza psychiatry.

Ja zas uwazam, ze ich ojciec jest chory psychicznie, byc moze to takze dwubiegunowka, ale tego nikt nie stwierdzil, bo nie mial kto. Poniewaz to malomiasteczkowa mentalnosc, totez otoczenie zupelnie nie rozumie skali problemu, gdzie temat psychiki ludzkiej jest dosc kontrowersyjny. Takie tam, duzo by pisac, Bolesne jest dla mnie to, ze moja rodzina tak bardzo bagatelizuje tego typu sprawy, ze D. nawet nie powiedzial matce o tym, ze tak bardzo zle sie czuje.

Problem jest tego typu, ze procz silnego pobudzenia i stanow lekowych sa omamy. Omamy, o ktorych dowiedzialam sie latem zeszlego roku, podczas krotkiej rozmowy z D. To byla nasza pierwsza dluzsza rozmowa od lat. Nie wiedzialam jak go dalej o to podpytac. On przypadkowo powiedzial cos w zarcie. Ja jestem bardzo wyczulona, wiec zart, zartem, ale cos mnie w tym zdziwilo, zaczelam dopytywac no i sie przestraszyalm, ze to cos powaznego. Powiedzialam D., ze to brzmi niepokojaco, a nie zabawnie. Po reakcji zauwazylam, ze czuje sie skrepowany, wiec zmienilismy temat. Nie chcialam, by poczul sie zaatakowany. Powiedzialam pozniej mojej siostrzenicy, a jego siostrze, ktora mieszka tu w wawie, czego sie dowiedzialam. A. probowala delikatnie wypytac D. o "te rzeczy". Dosc enigmatycznie potwierdzil. No wiec wiedzielismy od lata w sumie we troje, ze jest cos na rzeczy. Nie moglam nic zrobic. Naciskac. A. tez nie. No a teraz jest bardzo zle.

Musze zajac sie jakos soba. Przez ostatni tydzien az do wczoraj byla u mnie moja przyjaciolka, ktora jest/byla w bardzo ciezkim stanie psychicznym. Wczesniej byl D. kolega, ktoremu tez pomagalam. Obawiam sie, ze to nie przypadek, ale moja ucieczka przed soba i przed swoimi sprawami. Tak czy owak, musze pomoc siostrzencowi. Niestety chyba jestem jedynym czlonkiem mojej rodziny, ktory i rozumie i traktuje powaznie tego typu sprawy.

Moja terapeutka wie o wszystkich moich interwencjach. Mowi, ze mam jakies kosmiczne mozliwosci kontenerowania emocji - wlasnych i ludzi. Pytalam ja, czy ona domysla sie po co mi te wszystkie emocje i wyglada na to, tak juz w polaczeniu z moja wlasna interpretacja, ze to po czesci potrzeba bycia akceptowana przez otoczenie w chwilach mojego niedopisywania. Prawdopodobnie probuje zasluzyc na to, by takze inni starali sie mnie chociazby tolerowac, gdy choroba sprawia, ze staje sie nieznosna, czy po prostu niewygodna.
Po dluzszym przemysleniu sprawy, uwazam, ze tak jest. Przygotowuje sie psychicznie do zakonczenia z koncem kwietnia drugiej terapii. Odtad zostana mi juz tylko ludzie, z ktorymi musze nauczyc sie tworzyc rowne relacje. Miedzy innymi brac, ale i dawac bez bawienia sie w terapeute.
To dosc zlozona sprawa. Zaczynam terapie grupowa 27 kwietnia. Boje sie, ze nie bede miala do kogo sie zwrocic, gdy naprawde bedzie ciezko, a przeciez nauczylam sie mowic o tym tylko lekarzom i tu na blogu. Najwyzej znow przeniose moje zycie emocjonalne tutaj wlasnie, a w terapii grupowej bede rownolegle pracowac i uczyc bycia z ludzmi - soba.

Boje sie polozyc spac. Dalam siostrzencowi mala dawke mojego leku przeciwpsychotycznego. Zasnal. W dzien dalam mu benzodiazepine, ktora co prawda spacyfikowala go na dwie godziny, ale po dwoch znow bylo duzo leku i bardzo duzego pobudzenia. No wiec na wieczor dalam mu te dawke antypsychotyka. Mocno go scielo i mocno stlumilo i wreszcie zasnal. Siedzialysmy przy nim z siostrzenica. A. pojechala juz do siebie, bo jutro do pracy, a ja siedze obok luzka, na ktorym spi D., ktory budzi sie co jakis czas. Za pierwszym razem zbudzil sie, zjadl cos, napil wody i znow polozyl i zasnal. Pytalam jak po tym leku sie czuje. Powiedzial, ze mysli nie ma juz tych strasznych. No a potem juz tak glebiej zasnal, ale od jakichs trzech godzin wybudza sie co jakis czas regularnie na krotka chwile, raz na jakies 30 minut. Mowi cos przez sen, albo pyta mnie o cos. Czasem z sensem, czasem bez.

Bardzo sie przejmuje, bo nie wiedzialam, ze on tak sie meczyl z tym wszystkim. Obawiam sie, ze moze sie skonczyc skierowaniem do szpitala. Nie bylo po nim widac, gdy widzielismy sie w piatek, ale tez jest tak, ze go nie znam dobrze. Dopiero gdy posiedzialam z nim dzisiaj od rana, zobaczylam jak ten chlopak cierpi psychicznie i fizycznie. Wtedy chwycilam za sluchawke i dzwonilam po wszystkich znanych mi lekarzach, zeby ktos go przyjal natychmiast. Jutro o 11stej idziemy do lekarki, ktora jest tez diagnosta.
Bardzo przezywam. Nie mialam pojecia jak z nim rozmawiac. Pytac, nie pytac. Nie wiedzialam co wlasciwie jest grane. Na ile moge sobie pozwolic w rozmowie z nim. A zauwazylam, ze D. przy calej swojej wrazliwosci jest bardzo skrepowany ta cala sytuacja.
Nie wiem czy polozyc sie spac, bo boje sie, ze gdy wezme swoja standardowa dawke na noc, to moge sie nie obudzic, gdy cos sie z nim bedzie dzialo. Zaluje, ze nie skontaktowalam sie w dzien z moja lekarka albo terapeutka. Przeciez, by mi poradzily co robic, a ja jakos tak na wlasna reke wszystko i strasznie glupio. Moze powinnam byla jechac z nim na Izbe Przyjec tu w Wawie, ale w sumie nie wiedzialam, ze jest tak zle. Oby teraz przetrwac do rana. Oby nie wydarzylo sie nic zlego do tego czasu.

Strasznie czuje sie winna. No nic. Trudno.