środa, 30 maja 2012

Wciąż szukam rozwiązań.

Bulimia troszkę sobie ze mną pogrywa. Teraz znów mnie dopadł głód a jestem w pracy. Zjadłam mały obiad i wówczas zaczęło mną trząść z bulimicznego głodu. Wzięłam dwie hydroksyzyny. Może to mnie uspokoi.

Dzisiaj znów nic nie zrobiłam w pracy. Myślę, że ten brak motywacji wynika z czegoś innego. Zbyt mało pracy działa na mnie demobilizująco. Nie ma tego przyjemnego dreszczyku, kiedy wszystko wali się na głowę i nie wiadomo za co się złapać. A tu czy zrobię co mam zrobić dzisiaj, czy za tydzień nie ma znaczenia. Straszne.

Kolejny problem to papierosy. Palę sobie w najlepsze. Choć zaczynam chwilami odczuwać przesyt. I ta papierosowa woń jednak czasem przeszkadza.

Pytanie, nad którą z tych trzech rzeczy powinnam skupić się szczególnie? Bulimia, praca, papierosy?
Objadanie się oraz palenie wynika raczej z pustki i nudy. Brak zajęcia w pracy mi tę pustkę funduje. Czekam, aż będę mogła ruszyć z tym dodatkowym projektem z byłej firmy. Może do piątku będę już miała dostęp do aplikacji, w której będę miała kontakt ze wszystkimi członkami projektu a także wszelkimi materiałami z nim związanymi.

Muszę być cierpliwa. Jeszcze troszkę i może będę miała zajęcie. Muszę być dzielna. Może mniej siedzieć przed komputerem. Pracuję w pięknej okolicy. Przecież mogę wyjść na spacer nad Wisłę chociażby. Tak, zdecydowanie częściej powinnam odchodzić od komputera.

No i może powinnam zacząć coś czytać. Przestałam czytać. A przecież lubiłam zaczytywać się w książkach. Przenosić do innego świata. Wiem! W sobotę pójdę zapisać się do biblioteki! Wypożyczę też jakąś książkę. To może być dobry kierunek. Zawsze to będzie dobry pretekst by wyjść na ławkę do parku i poczytać na świeżym powietrzu.

Jeśli moglibyście mi coś polecić takiego przyjemnego do czytania, będę Wam bardzo wdzięczna. A tym czasem zabieram się do szukania biblioteki w mojej okolicy.

poniedziałek, 28 maja 2012

Zamknięta w wieży.

Wróciłam po pracy do domu. Zjadłam pół kilograma truskawek i pół dużego pudełka lodów. Ble.. Teraz trochę mi niedobrze, ale trudno. Nie będę wymiotować. Bez przesady. Muszę narzucić na siebie jakiś reżim. Za dużo tej swobody. Tego robienia cokolwiek przyjdzie mi na myśl. Za godzinę powinno mi się zrobić lepiej. Oczywiście, że jestem wściekła, że nie panuję nad tym cholernym jedzeniem. Ale nie będę się nad tym zastanawiać. Psychika chce mnie wrobić. Chce odwrócić moją uwagę.

Włączyłam płytę z Edytą Bartosiewicz i gapię się tępo w ekran wyciszonego telewizora. Leżę na łóżku pod kołdrą tuż przy otwartych drzwiach balkonu. Kot mruczy, śpiąc nad moją głową. Ciiii, już ciiii... już spokój, no już. Próbuję się uspokoić.

Leżę tak nie czekając na nikogo i na mnie nikt nie czeka. Hm... zawiesiłam wzrok na rodzince.pl. Ciekawe jak to jest, mieć taką rodzinę? Chyba bym nie dała rady. Praca, obowiązki w domu. Mąż, dzieci. Nie, to już wolę to swoje życie.

Ależ się dzisiaj zmęczyłam tym nic nie robieniem w pracy. A nie. Wykonałam jedną rzecz. Odpowiedziałam jednego maila, trzema słowami: "Dziękuję Pani bardzo". Oto praca jaką dzisiaj wykonałam. A przez resztę godzin piłam kawę, wychodziłam na papierosa, przerwę obiadową, siedziałam w necie, rozmawiałam z koleżanką z pokoju... No. Taka praca. To się człowiek może dopiero poczuć nic nie wart. Może jutro będę już wiedzieć co robię z tym dodatkowym zajęciem. A póki co trzeba jakoś sobie radzić.

Kiedy był Pan Michał było inaczej. On wypełniał całe moje życie. Żyłam dla niego, zmieniałam się dla niego, walczyłam o siebie dla niego. Chciałam, żeby był ze mnie dumny. Żeby mnie chwalił, mówił te wszystkie miłe słowa. A ja karmiłam się tym i rosłam w siłę. Byłam taka niezwyczajna, kiedy on był. Taka wyjątkowa. I on był taki wyjątkowy. Mój Pan M.

Kocham Pana...

Zastygła w tej miłosnej tęsknocie i bólu trwam. Boję się tego, że w innych ludziach znajdę tylko szarość dnia. Nie wychodzę do nich. Boję się, że tę szarość odkryję w sobie a tak jestem niepowtarzalna w swej rozpaczy, przykryta jakby budzącym zachwyt woalem smutku, zadumy, niezrealizowanych pragnień. Ach... to wspaniałe tak umrzeć za życia. Jestem żywym dowodem emocjonalnej martwoty. Zamknięta w pustelniczej wieży już nie czekam na nic.

Pięknie śpiewa ta Edyta...

Kocham Pana...

niedziela, 27 maja 2012

O Panu M.

Dzień się udał. Nie nękała mnie też Pani B. No może przez chwilę po powrocie z teatru.

Poszłyśmy z koleżanką coś zjeść po sztuce. Rozmawiałyśmy o tym i owym. Także o rozstaniach ze znaczącymi dla nas osobami. W moim przypadku rozstaniu z terapeutą. Cholernie ciężki to dla mnie temat. Tak ciężki, że właściwie nie umiem o tym mówić. Strasznie się blokowałam ale starałam się coś powiedzieć. I te wyartykułowane myśli doprowadziły mnie do wniosku, że tłumię uczucia związane z zakończeniem terapii, ponieważ to jedyne co mnie w tej chwili łączy z moim terapeutą. Skrywam je głęboko w wielkim namaszczeniu. Bo w tych nieświadomych myślach jest osadzony on.

Być może mam w sobie taką obawę, że gdy zacznę o tym mówić i to czuć to pamięć o moim terapeucie usunie się w cień. Zblednie, a z czasem stanie się bez znaczenia. Bardzo się tego boję. Boję się, że mogłabym o nim kiedyś zapomnieć. Pan Michał pewnie spytał by mnie o to, co daje mi ta ukryta więź z nim. Myślę, że chroni mnie przed światem, ludźmi, których się boję. Chroni mnie przed życiem. Doświadczaniem życia. Dopóki on jest najważniejszy, nic tak naprawdę nie ma znaczenia. Nie mam oczekiwań, nie przeżywam zawodów. Nie ma przegranych ani wygranych. Nie ma strachu ani smutku. Jest pustka, bo cała energia idzie na wypieranie i tłumienie cholernego bólu jaki w sobie noszę.

Kiedy rozmawiałam o tym z D. - moją koleżanką - wtedy jeszcze tego nie czułam, ale gdy tylko się rozstałyśmy zalała mnie fala trudnej do opisania tęsknoty za Panem M. Poczułam jak ważny jest dla mnie, jak kocham go mocno i jak strasznie bolesna jest myśl, że on ma swoją rodzinę, swój dom, swoich pacjentów. A ja już jestem przeszłością. Jestem jak ta stara zabawka, którą rzucono w kąt, niepotrzebna, zepsuta, nieważna.

Powiedział, że nie da się już nic więcej zrobić. Ależ da Panie Michale, kochać mnie, kochać mocno i nigdy nie opuszczać. Ja jestem tu i czekam na pana. Czekam w snach i na jawie. Czekam budząc się rano i układając do snu. Czekam na Pańskie ciepło i spokój, czekam na Pańskie błyskotliwe poczucie humoru. Czekam na Pańską mądrość, opiekuńczość, konsekwencję, i zdolność poskramiania mnie. Czekam na ramiona, które niosły mnie przez te długie lata. Które mnie chroniły przed złymi wyborami, ratowały ze złych posunięć.

Strasznie odpowiedzialną rolę wyznaczyłam Panu w moim życiu. Chcę by Pan wiedział, że nie chciałam niczego więcej niż tego by Pan był. Trwał przy mnie, bo tylko wtedy odważyłam się wierzyć, że jestem coś warta.

Rozważania przy śniadaniu.

No i mamy niedzielę. Poranki jak zwykle wyśmienite. Dobry nastrój, dobra energia. W telewizji jakiś familijny film. Za chwilę postaram się zebrać na siłownię. Dobrze mi to zrobi a popołudniu idę z koleżanką ze szpitala do teatru. Także nie będzie chyba dzisiaj tak źle.

Myślę, że ta dodatkowa tabletka fluoksetyny w południe poprawiła mi nastrój i dodałam energii. Tak myślę, że to to. Nie mogę się doczekać, kiedy ruszę z tą dodatkową pracą. Jestem ciekawa, czy rzeczywiście znajdę chęci do pracy przy tym. A ciekawość to już coś.

Wizyta u psychiatry dwudziestego czerwca, zatem mam jeszcze czas. Mój terapeuta miał dzwonić do mojej lekarki i rozmawiać z nią w sprawie terapii dla mnie, ale lekarka prowadząca mnie w szpitalu radziła odczekanie jeszcze jakieś pół roku z terapią. Tak by się przekonać, czy rzeczywiście jest to konieczne.

Gdy się czuję tak jak dzisiaj to myślę sobie, że dam radę bez wspierania się terapeutą. Gorzej, gdy przychodzi ten stan niemocy i wtedy ciężko mi funkcjonować w miarę zdrowy sposób. Wtedy potrzebuję wsparcia.

Staram się spojrzeć na swoje życie z boku. Mimo, iż jest ono dość samotne, to dobrze mam przecież. Stać mnie na podstawowe rzeczy a nawet niekiedy te niepodstawowe. Zatem nie martwię się jakoś szczególnie o to jak przeżyję miesiąc. Owszem bulimia mnie ograbia z pieniędzy. Obecnie dość odczuwalnie. Głupia ta choroba. Staram się robić wszystko by odciągnąć moją uwagę od jedzenia i szukam czegoś, na czym będę się mogła skupić. Z ludźmi nieszczególnie mi wychodzi. Ale może nie muszę mieć tłumu znajomych.

Unikam niektórych ludzi, żeby się niepotrzebnie nie nakręcać i nie nadwyrężać. Myślę, że teraz po szpitalu potrzebuję dość dużo spokoju, by decyzje, które podejmuję były w miarę rozsądne. Nie zamierzam także robić wszystkiego na raz. Choć często mnie korci.

Lekarka w szpitalu spytała mnie czy jest jakiś sposób bym zaczęła swoją energię wykorzystywać w sposób konstruktywny. Problem w tym, że więcej mocy mają uczucia, które rodzą się z destrukcji. Tak to czuję. A wszystko inne jest dla mnie zbyt zwyczajne. Psucie i niszczenie jest fajne. Ten lęk, chaos, niepewność dają mi możliwość czucia życia. Inaczej nikt mnie nie nauczył żyć, ale postaram się znaleźć coś, co może w jakiś sposób będzie uznawane społecznie za pozytywne a jednocześnie będzie dawało mi satysfakcję.

Coś mi przyszło do głowy teraz. To co robię w życiu to ciągły bunt. Teraz chyba nawet wiem przed czym. Muszę to omówić z pewną osobą.

piątek, 25 maja 2012

Zmiana pracy

Wczoraj spotkałam się z moim byłym szefem. Zaproponował mi współpracę. Wstępnie jako praca dodatkowa, tak byśmy mogli zobaczyć jak mi idzie, i czy mi się to podoba. Gdyby okazało się, że jest ok, przeszłabym z powrotem do mojej byłej agencji. Trochę dziwnie tak, chodzić z byłej pracy do byłej.

Natomiast jest mi niezmiernie miło, że moi szefowie wierzą w moje kompetencje i proponują mi współpracę. Dzięki nim nabieram większej wiary w siebie. Z tym szefem z agencji mam szczególną więź. Mój terapeuta mówił, że jesteśmy połączeni jakąś dziwną pępowiną i dlatego tak wciąż wracamy do siebie.

Przyznam szczerze, że moją motywacją do tej pracy nie byłaby kwestia finansowa a chęć przypodobania się moim pracodawcom. Ale co tam, każda motywacja dobra, póki jest.

Z rzeczy mniej przyjemnych, to niestety wróciły papierosy no i alkohol wieczorami. Rozmawiam o tym z moim przyjacielem, stara mi się pomagać a ja staram się być pokorna i nie napuszać się, kiedy mówi do mnie swoim mentorskim tonem. Muszę znaleźć więcej odpowiedzialności w sobie a nie szukać jej w innych. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy są szalenie wyrozumiali dla mnie. Nie wiem za co oni mnie lubią. Dlaczego pomagają. Hm.. chyba chciałabym także coś zrobić dla innych. Coś dać z siebie. Myślałam, że jestem pusta, że nie mam nic do zaofiarowania, ale kiedy moi znajomi są tacy dobrzy dla mnie to robi mi się przykro, że ja nie szanuję tak swojego życia. Być może ma ono jakąś wartość. Na pewno ma. Każde życie ma.

Przede mną weekend. Planów brak jak to u mnie. Mam jeszcze kilka godzin na wymyślenie czegoś.



czwartek, 24 maja 2012

Coś jest nie tak

Dziwnie się ze mną dzieje. Niby jest dobrze. W pracy spokój, ogromna swoboda, w domu ok, w życiu ok - w sensie spokój, a ja się rozpadam, rozpływam. To niesamowite jak nie potrafię się odnaleźć w tym spokoju.

Granice się zacierają. Nie ma nikogo, nic. Wszystko jest takie nierealne. Siedzę i szukam pracy. Nie czuję motywacji ale tak szukam z nadzieją, że to jakoś zmieni mój stan. Wysłałam dzisiaj CV w dwa miejsca. Mam też spotkać się ze swoim byłym szefem w sprawie pracy. To niesamowite jak wiele wiary pokłada on w moje umiejętności, mimo bardzo dużej wiedzy o mnie i o tym jak wygląda moje życie. Może o to mi chodzi, żeby ktoś wierzył we mnie za mnie. Sama już nie wiem.

środa, 23 maja 2012

Nie jest źle.

Upał niesamowity. Ale w sumie to dobrze. Pięknie jest, choć ja nie korzystam z tego jakoś specjalnie. To znaczy nie chodzę po dworze. W domu balkon otwarty 24h, koty mogą sobie się wylegiwać.

Wczoraj byłam na siłowni. Nie miałam ochoty, ale jak pomyślałam sobie, że mam do wyboru opychanie się i wymiotowanie to poszłam. Szybko zeszło, bo instruktor nie pozwolił robić więcej obiegów niż jeden. I miał rację. I tak wracałam do domu z drżącymi nogami, tak się jakoś przemęczyłam. W domu zjadłam troszkę więcej, fakt i piwo wypiłam. Po tym jak wypiłam zachciało mi się palić i jeść i wszystko. Wbiegłam do pokoju A. i klnąc zaczęłam opowiadać, że mnie nosi. No i jak tak jej to powiedziałam to się uspokoiłam. Poszłam do pokoju, położyłam się i zasnęłam, aż wstałam dzisiaj pół do ósmej. Do pracy przyjechałam na dziesiątą. Jak widać nie spieszyło mi się zbytnio.

Myślę, że celowo się spóźniam, bo to zapewnia mi dreszczyk niepewności. No i teraz siedzę i kawę piję. Wykonam kilka telefonów do klientów ale tak w ogóle mam zamiar coś wykombinować. Coś wymyślić. Dam znać jak coś. Tęsknię za ekipą ze szpitala. Polubiłam tych ludzi. Jakoś tak bezpiecznie się z nimi czułam. Może dlatego, że wszyscy tam byliśmy pod opieką i nie było potrzeby zbytniego angażowania się czy jakoś tak.

Ok, idę coś kombinować. Dam znać. A i bez palenia jestem już dzień piąty :) TADAM!

poniedziałek, 21 maja 2012

Powrót.

Kompletnie tego nie rozumiem. No jak tak można? Tak umierać ze strachu, być blisko decyzji o śmierci a teraz jakby nigdy nic. Radosna, energiczna, pełna werwy. Nie wiem komu zawdzięczam to, że dzisiaj tu jestem. Wybrałam życie. Wybrałam wysiłek. Wybrałam niepewność.

O szóstej rano obudził mnie budzik. Otworzyłam oczy i pomyślałam sobie, że muszę jeszcze chwilę się zdrzemnąć. No i tak drzemałam do siódmej piętnaście. A potem prysznic, śniadanie, leki, suszenie włosów, przygotowanie ubrania, makijaż, karmienie kotów i w drogę!

Na recepcji w firmie zapomniałam jedynie numeru swojego pokoju, do którego miałam wziąć klucz. Kompletne zaćmienie. Po drodze do pokoju spotkałam dziewczynę z księgowości, uściskałyśmy się. Potem zajrzałam do pokoju szefa. Pogadałam z nim w radosnym tonie. Następnie weszłam do siebie. Zobaczyłam swoje biurko i uśmiechnęłam się. Moje królestwo, nietknięte :) Włączyłam komputer. Zrobiłam kawę. Poczułam, że mam w sobie siłę do pracy. Mam to coś, czego wyzbyłam się przed szpitalem. Odczytywałam maile. Przyszedł kolega z pokoju obok i pożartowaliśmy sobie, potem T. z mojego pokoju - uściskałyśmy się.

Porozmawialiśmy sobie. Nie ukrywałam, że byłam w szpitalu psychiatrycznym. Znając życie, większość i tak o tym wie.
Pytali mnie jak było a ja odpowiadałam, że dobrze, że wypoczęłam, choć powrót do pracy był dramatyczny.

Po jakimś czasie zajęłam się pracą. Wykonałam kilka telefonów do klientów i poczułam jak ogromną radość sprawia mi to co robię. Godzinę temu moja energia sięgnęła zenitu. Wstałam i poszłam przywitać się, z tymi, których jeszcze nie widziałam, a z którymi miałam dobry kontakt. Tak mnie jakoś naszło, żeby zobaczyć tych ludzi.

Ten szpital to była tak inna rzeczywistość, że trudno teraz uwierzyć, że to miało miejsce. Jak ja tam tyle wytrzymałam?
Lekarka na odchodne powiedziała mi, że mogłabym się wstrzymać z terapią jeszcze jakieś pół roku i wtedy zobaczyć co dalej. Więc teraz życie. Jutro siłownia, która też mnie przeraża. Dzisiaj rano dzwonił facet z fundacji, tym razem odebrałam telefon. Postaram się z nimi spotkać.

Na koniec mam dla Was ważną informację. Nigdy nie dajcie się zwieść lękowi. To okropne jak może zniekształcać rzeczywistość.

niedziela, 20 maja 2012

Strach

Już siedemnasta. Wciąż siedzę w łóżku. Boję się. Nie dam rady jutro wstać do pracy. Boję się. Pomóżcie mi.

sobota, 19 maja 2012

Nadchodzi spokój.

Sprzątnęłam całe mieszkanie. Aż miło się zrobiło. Dzisiaj nie zapaliłam ani jednego papierosa. W domu miły zapach. Oglądam w telewizji Króla Artura, zjadłam kolację, wzięłam leki. Już mam wszystkie. Udało mi się wykupić. Kupiłam też Aspargin i Magne B6. Moja lekarz prowadząca ze szpitala poradziła mi to brać ze względu na wypłukiwanie się elektrolitów w związku z bulimią. Powiedziała też, że to może także pomóc na opuchliznę. Gardło mnie mocno boli od prowokowania wymiotów. Strasznie się mnie to paskudztwo czepiło. Na szczęście nastrój się poprawił.

Ograniczyłam mocno kontakt z H. bardzo mnie męczył swoim zachowaniem. Dzwoni do mnie i pisze. Telefon mam wyciszony. Nie reaguję. Dzwonił też facet z fundacji. Też nie reaguję. Próbuję uchwycić jakąś realność. Przygotowuję się na powrót do pracy. Na powrót do życia. Naniosłam małe poprawki w pokoju. Teraz jest dużo lepiej. Zaczynam się tu powoli odnajdywać. Jutro natomiast zajmę się sobą. Doprowadzę się do jako takiego porządku. Przygotuję sobie ubranie na poniedziałek. Ciężko mi będzie wstać rano. Ostatnio długo śpię.

Wracam też do diety i na siłownię. Nie będę się zastanawiała po co to wszystko robię. Będę żyć z godziny na godzinę. Z dnia na dzień. Muszę też porozmawiać z Bogiem. Nie odzywałam się do Niego już bardzo dawno. Chyba muszę Go przeprosić za moje postępowanie. Mój Bóg jest dobrym Bogiem. Czułym i cierpliwym. Wiem, że czeka na mnie. Muszę się jakoś przełamać i powiedzieć do Niego choć słowo. Właściwie nie wiem dlaczego milczę.

Hydroksyzyna zaczyna działać. Odczuwam spokój. Chyba zasnę. Kotki już śpią obok mnie.

Dobranoc.

Na pochwałę deficytów wszelakich!

No i mamy 19-stego maja proszę Państwa. A co to znaczy? A znaczy to, że czas pędzi jak cholera i ani się człowiek spostrzeże już lato. A latem proszę Państwa to ludzie sobie wyjeżdżają to tu, to tam. Z dziećmi, z psami, z kochankami.

Dzisiaj porobiłam przelewy i zostało 400 złotych na życie do końca miesiąca. I dobrze. Bo ja lubię żyć, kiedy muszę kombinować jak związać koniec z końcem. Bo co to za frajda, gdy człowiek się nie martwi o pieniądze. Od tego drodzy Państwo to się ludziom w głowie przewraca i bulimii dostają i kupują i jedzą, i papierosy palą i kupują i palą, i alkohol piją, i kupują i piją. A tak proszę Państwa nic. Tylko niepewność i strach. Wtedy proszę Państwa się wyciąga swój zeszycik i znów się wszytko rozpisuje i wylicza i podlicza i kręci głową. No nie ma, nie ma, więcej nie będzie do następnego razu.

A od tego rachowania to świat się robi bardziej kwadratowy. I widać boki i kąty proste i wiadomo gdzie góra a gdzie dół. A tak nic. Tak tylko głucha przestrzeń bez ram, bez końca. Więc niech zatem żyje brak środków na życie!

A z tym latem to jeszcze chciałam napisać, że jak ci ludzie tak jeżdżą na te wyjazdy to ja im wcale nie zazdroszczę. Tylko idę sobie do Lasu Kabackiego na spacer a potem starymi torami pod Puławską. A ludzie się grillują przy lesie z rodzinami, psami i przyjaciółmi. I pływają w tym bajorku razem z puszkami i workami z Tesco. I opalają na wygniecionej trawie. A ja przechadzam się obok i zbieram te wszystkie obrazy do koszyka wspomnień i wieczorem w domu rozsypuję na podłodze i przebieram. Jedne odrzucam w niepamięć, inne zamrażam na czasy i pory. Na aromatyczny kompot w zimowy, ponury dzień.

Nie tęsknię za tym czego nie znam. Jestem jak moje koty, których świat ogranicza się do mieszkanka na siódmym piętrze i balkonu w ciepłe dni. I mają się te koty moje całkiem nieźle. I ja mam się nieźle także - dziś :)



piątek, 18 maja 2012

Kop od T.

Od rana szukałam dilerów przez net. Chyba się mocno nie postarałam, bo nie znalazłam, a może się bałam, że jestem w stanie to zrobić. Napisałam do T. Pamiętacie T? Ten też chciał się zabić a teraz ma się całkiem dobrze. Napisałam do niego, żeby mi załatwił. Przez jakiś czas brał kokainę. Napisałam i dostałam w odwecie opieprz jak się patrzy. I szantaż, że zawiadomi moich znajomych, którzy są bliżej mnie, napisze do moich sióstr itd.

Trochę się przestraszyłam. Myślałam, że raczej mnie oleje, a ten się wściekł. Udzieliły mi się jego emocje. Przestraszyłam się i natychmiast wyskoczyłam z łóżka. Napisałam mu, że ok, że się pozbieram, że nic się takiego nie dzieje, że już wszystko ok.

Ubrałam się, poszłam do sklepu po zakupy. Pomyślałam, że ugotuję jakiś obiad. Że to będzie dobry pomysł. A. wróci z pracy to sobie zje. Choć tyle dobrego zrobię. Ugotowałam, właśnie wróciła, zjadła. Ucieszył mnie fakt, że mogłam coś dla niej zrobić i dla siebie. Teraz może ogarnę bałagan w pokoju, sprzątnę mieszkanie. Wstawię jakieś pranie. Tylko jakoś się trochę zmęczyłam i spać mi się chce. Może małymi kroczkami? Dzisiaj obiad, jutro sprzątanie a po jutrze pranie? Coś pomyślę. Dam znać. Dobrze, że to słońce wróciło.

Pomocy!

Śniadanie zjadłam na obiad i dalej co? Pogoda chyba ładna, otworzyłam drzwi balkonowe. Przyjemny zapach. Dzisiaj rano pod blokiem kosili trawę i ten zapach jeszcze pozostał.

Ktoś mi napisał, że jestem bardzo skupiona na sobie. Ale to jedyne czego doświadczam. Dalej moja percepcja nie sięga. Nie wiem, nie potrafię w tej chwili inaczej.

Jak wstać z łóżka? Po co? Pieniądze się kończą. Bulimia mnie mocno uszczupliła. Pomóżcie mi. Tak chcę pomocy. Potrzebuję jej.
Nie wiem od czego zacząć i jak trwać. Napisałam sms do znajomej terapeutki. Pomocy, pomocy! Panie Michale, pomocy!

środa, 16 maja 2012

Skok w niebyt.

Myślicie, że te leki, które mi wypisali mogłyby mnie zabić? Tak sobie myślę, że maj to dobry miesiąc na śmierć. Urodzić się w maju, umrzeć w maju. Nie boję się śmierci. Jestem przekonana o tym, że tam nic nie ma. Śmierć to niebyt. To brak myśli. To brak tego co tak bardzo przytłacza teraz.

Pierwszy raz myślę o tym, że mogłabym to zrobić w sposób przemyślany. Pozamykać konta. Przelać kasę tam gdzie trzeba. Czy koty poszłyby do schroniska? A może ktoś by je wziął? Tego nie jestem w stanie załatwić teraz. Obawiam się, że te leki by nie wystarczyły ale być może wystarczyłyby na tyle by mnie otumanić. Wskoczyć pod metro. Miejsce, które odwiedzam prawie każdego dnia.

35 lat to wystarczająco długo. Zimno mi. Tęsknię Panie Michale...

A w domu w pysk.

No dobra, okres ochronny się skończył. Teraz bierzemy się ostro do roboty. Po pierwsze muszę coś zrobić z tym paleniem. Po drugie ogarnąć się duchowo, bo to jednak ważny dla mnie obszar. Trudniej będzie w kontaktach z ludźmi. Strasznie ciężko mi to przychodzi. Długoterminowe cele odpadają, bo ja mam słomiany zapał, więc nie wchodzi to w grę.

Dostałam przed chwilą w pysk. Znajoma z forum napisała mi na fejsie, że usuwa mnie z kontaktów. Poczytała mojego bloga i uznała, że nie chce mieć ze mną do czynienia, dopóki się nie zmienię. A już miałam lecieć do sklepu po żarcie, żeby się najeść a tu w pysk. I emocje same się rozhuśtały. I w głowie zakręciło się miło od smutku, złości i rozczarowania.

No i to jest to. Proszę o jeszcze, proszę o więcej. Bo tu proszę Państwa aż mdło od tego niczego.

Rozpoznanie dali mi chad i bpd. Leki będą tańsze.

wtorek, 15 maja 2012

Ostatnia noc.

Dzisiaj dostałam na wieczór coś uspokajającego. Nie prosiłam, było już przygotowane. Pewnie z autopsji wiedzą, że pacjent przed wyjściem jest nieco niespokojny.

Dzisiaj miałam taki stan bulimiczny trochę, ale przespałam dzień. Aura temu sprzyjała. Deszcz padał i ten chłód.
Wieczorem długo stałam pod prysznicem, co mnie odprężyło znacznie. Cieszę się, że dane mi było te siedem tygodni tutaj. Naprawdę odpoczęłam. Zdjęłam ciężar odpowiedzialności za siebie. Ciężar decydowania, planowania. Poznałam tu ciekawych ludzi. Nie spędziłam z nimi zbyt wiele czasu na rozmowach, ale tak mi właśnie było dobrze, wiedząc, że są blisko.

Jutro wychodzę i nie mam kompletnie pojęcia jak zorganizować ten jutrzejszy dzień. Wyjdę i co? No i żegnanie się. To będzie najgorsze. Ale może jakoś dam radę.

Pojadę do domu, rozłożę łóżko i pójdę spać. Najchętniej zaplanowałabym dzień na jedzenie, ale chcę w poniedziałek wrócić do pracę z w miarę przyzwoitym wyglądem.

Szkoda, że już wychodzę. Bardzo żałuję, że ten czas już się kończy. Ciężko będzie wyzdrowieć skoro szpital budzi takie miłe odczucia. Ciężko będzie się leczyć i robić coś dalej z tym życiem. Ciężko będzie coś chcieć skoro niechcenie jest nagradzane opieką w postaci szpitala.

To tylko dowód na to, że ja wciąż poszukuję kogoś, kto się mną zaopiekuje. Kto będzie o mnie dbał i mnie chronił.

Trzy kg na plusie

Przytyłam trzy kilogramy. U lala. Ale nastrój znośny. Bo jeszcze ranek. Z rana budzę się w wyśmienitym nastroju. Mam ochotę podskakiwać, śpiewać, gadać. Po jakichś dwóch godzinach przychodzi zmęczenie. I opadam. Powietrze ze mnie schodzi.

Dzisiaj mój ostatni normalny dzień w szpitalu. Chyba sobie tu na spokojnie dzisiaj przesiedzę. Aż nie chce mi się myśleć co dalej.
W czwartek spotykam się z H. W piątek chcę pojechać do rodziny. W niedzielę wrócić a w poniedziałek do pracy. Dobrze, że nie mam problemu z tym, że byłam w psychiatryku, ale kto wie, może oni mają :) Ech... Niech koleżanka będzie tak miła i coś wymyśli - tu zwracam się do siebie. Trzeba mi gdzieś do ludzi pójść. Poznać jakieś nowe twarze. Trzeba coś pomyśleć. Coś zrobić.

Idę po papierosy.

poniedziałek, 14 maja 2012

Odliczam godziny

Jeszcze jeden dzień i w środę wychodzę. Ciągle o tym myślę a w tle smutek. Kto się mną zaopiekuje poza szpitalem? Co będzie moim domem? Moim kloszem?

Dzisiaj po południu pojechałam do miasta. Plan był taki by nie doprowadzić do ataku. Pojechałam do galerii, zrobiłam drobne zakupy w sklepie kosmetycznym i poszłam coś zjeść. Jedzenie przerodziło się w atak. Zjadłam, zapłaciłam rachunek i już biegłam dalej szukać czegoś jeszcze, co sprawiło by mi przyjemność z jedzenia. Przeszłam obok stoiska z wypiekami. Pożerałam oczami te wszystkie smakowicie wyglądające ciastka. NIE - pomyślałam sobie i odeszłam. Szłam jak odurzona czymś. Wjechałam do góry ruchomymi schodami i moim oczom ukazał się raj. Jedzenie. Stoisko przy stoisku. Restauracja przy restauracji. Wszystko jak gdyby przechylało się w moją stronę. Nieprzytomnie przebiegałam oczami po tym i owym. Nie mogę. Nie mogę odpowiadałam sobie w głębi ducha. Musisz wytrzymać. Proszę. Muszę coś zjeść. Tylko jeszcze jedno. Nic wielkiego. Tylko jeszcze to.
Zamówiłam porcję, jadłam już nie tak pospiesznie. Muszę wszystko dobrze poczuć, delektować się i zatrzymać w sobie. Muszę. Tak się umawiałam ze sobą. Po drodze do metra kupiłam sobie dwa lody, potem jeszcze dwa. Trudno. Trudno.

Szybko posmutniałam. Zawiedziona wracałam do szpitala. Pełny żołądek dawał znać o sobie. Bardzo fatalne odczucie. Weszłam na oddział. Na stołówce spotkałam D., której opowiedziałam, że odniosłam dzisiaj połowiczne zwycięstwo. Zatrzymałam w sobie to, co zjadłam. To było dość trudne. Do tej pory czuję się ciężka i duża. Jak wielka klucha, choć wieczorny prysznic znacznie poprawił mój nastrój. Ogrzana ciepłym strumieniem wody dochodziłam do siebie i poczułam ulgę.

Co mogę powiedzieć? Myślę, że choć zjadłam dzisiaj dość dużo, to nie mam przykrych doświadczeń z wymiotowaniem po galeryjnych kiblach. To już coś. A zatem powód do cieszenia się jest. Może to początek wychodzenia z kolejnego epizodu. Chciałabym.

Muszę jakoś pogodzić się z tym, że ten pobyt w szpitalu się kończy. Bardzo boję się żyć. Boję się być tam sama.

niedziela, 13 maja 2012

Bulimia i pragnienie terapeuty

Nie zastanawiam się nad swoim zaburzeniem. Jeśli to bpd, czy chad. To właściwie nie ma znaczenia. Znaczenie ma ta nicość, pustka, ten stan beznadziei. To tak jakbym się już skończyła. Przestała istnieć jako człowiek. Jako kobieta. Jako córka, siostra.

To brak powiązań z kimkolwiek, także ze sobą sprawia, że wiszę w tej poczekalni i ani drgnę. Czekam choćby na lekki powiew wiatru.

Kiedy to się zaczęło? Nie wiem. Matka była znerwicowana, matka była choleryczką, matka była nieprzewidywalna. Ja byłam chyba zbyt wrażliwa na to wszystko. Szukałam ukojenia, na darmo. Otrzymałam chłód i obojętność. Kiedy się pojawił mój terapeuta, kiedy znalazłam to coś, tę więź - zaczęłam budzić się do życia. Zaczęłam być ciekawa tego co mnie otacza, bo wiedziałam, że blisko jest on, i gdy zrobi się niebezpiecznie wyłapie to, ochroni mnie. Potem dziecięce pragnienia zaczęły przeplatać się z kobiecością i pokochałam go, kobietą, którą się stałam a także dzieckiem, które nosiłam w sobie.

To była podwójna więź. Wczepiłam się w niego, oplotłam go.
Myślę, że bulimia jest podwójną fiksację pragnienia jego piersi i jego penisa, że tak się wyrażę po freudowsku. Taki oralny fiks.

Majowa niedziela

A dzień raczej szary i smutny. Wczoraj przemeblowałam pokój. Tak by coś się zmieniło. Cokolwiek. Wczorajszy i dzisiejszy dzień na przepustce. Siedzę w necie. Czytam Wojaczka. Smutny ten Wojaczek i ja smutna. Bulimia wczoraj mnie nieco sponiewierała. Mimo, że poszłam na ten drenaż limfatyczny, to jednak nie powstrzymałam się od objadania i prowokowania wymiotów. Było mi cholernie źle ze sobą. Ciężko upiornie, jakoś nie do wytrzymania.

Dzisiaj obudziłam się po dziesiątej. Koty już dłużej nie mogły wytrzymać i zaczepiały mnie. Wstałam. Dałam im jeść. Sama stanęłam na wagę. Uff.. nie przytyłam zbyt dużo. Tylko kilogram. Ceną jaką jednak płacę za wymioty jest opuchlizna na twarzy. Nie wygląda to najlepiej.

Może by wybrać się do kina? Muszę poprosić właścicieli mieszkania, żeby mi założyli rolety. Może ściany bym pomalowała. Może... Może położę się spać. Może skoczę do sklepu po papierosy. Byle jaka ta pogoda. Kwiatek muszę umyć. Zakurzone liście. Kurze wytrzeć w ogóle. Skoczyć po fajki. Położyć się spać. Nie jeść, nie rzygać. Nie myśleć ale może coś poczuć, bo nie czuję nic. Może na siłownię pójść. Nie, siłownia nie. Nie dam rady. Wykąpać się. Nalać wody do wanny, poleżeć. Pomalować paznokcie. Zaopiekować się sobą. Zatęsknić z Panem M. Powzdychać. Zadzwonić do matki. Nie, do matki nie. No bo co mówić?

Niedziela, jak żyć w te weekendy? Coś musi się zmienić. Idę po fajki. Pranie się pierze. Tęsknię za ekscytacją.

piątek, 11 maja 2012

Wieczór

W ostatnim czasie było sporo przyjęć. W naszym pokoju jest dziewczyna, która przyszła dzisiaj i wciąż płacze. Dziewczyny ją zagadują, ja siedziałam z nimi przez chwilę ale jakoś ciężko mi. Ciężko mi coś mówić, wspierać. Niech sobie płacze, myślę. Nie wiem, jakoś nie mam siły.

Zmęczona jestem. Dzisiaj miałam dwa napady bulimii. Mogłabym więcej ale w szpitalu nie ma jak. Jutro idę do kosmetyczki, zrobi mi drenaż limfatyczny twarzy. Potem nie wiem co. Nie mam planu. Skoro nie będę się objadać to nie wiem co jeszcze mogę robić.
Zakupy nie wchodzą w grę. Może wsiąść w pociąg i pojechać gdzieś przed siebie, ale co to da? Ech... niechby to szlag.


środa, 9 maja 2012

H. wyjechał...

Dzisiaj smutny dzień. H. został wypisany dyscyplinarnie za alkohol. To był już kolejny raz. Wczoraj jeden z miłych, starszych kolegów przyniósł na oddział wódkę. Panowie sobie popili, a H. na tyle, że dostał napadu agresji. Wszystko to trochę z powodu sanitariusza, który był na zmianie, a który z zasady ma niemiły wyraz twarzy i ogólnie jakoś tak dziwnie nieprzyjemny bywa, choć ja nie mam nic do niego. H. zaczął się do niego rzucać. Kląć i wyzywać. Było tego aż nadto. Przyszedł lekarz, zbadali H. alkomatem. Były dwa promile. Potem H. zaczął wrzeszczeć, rzucać się. Większość z nas osłupiała. Przyszli dwaj sanitariusze z innych oddziałów i H. poszedł w kaftan. Było mi z tym bardzo ciężko.

Leżał tak związany i krzyczał moje imię i że mnie kocha i że jest mu niedobrze, żebym przyszła i go uwolniła. Siedziałam w pokoju zatykając uszy. Noc była ciężka. Rano H. zbudził mnie stojąc nade mną. Pocałował i przepraszał za dzień poprzedni. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przytuliłam go, pogłaskałam po włosach. Kiedy przyszli lekarze, jego lekarz oznajmił mu, że zostaje wypisany. Od tej pory wszyscy chodziliśmy smutni. Bardzo polubiliśmy H. to taki pozytywny wariat. Wypełniał sobą cały nasz oddział.

Po dziesiątej poszliśmy na grupę. H. nie uczestniczył w zajęciach. Kiedy skończyliśmy poszłam zapalić do palarni a tam całe ściany w napisach, typu kocham cię i moje imię itd, itp. Siedzę teraz sobie w tej palarni, teraz, gdy go już nie ma. Dziwne uczucie. Kiedy żegnałam się z nim na przystanku popłakałam się. Sama byłam zaskoczona. Popłakałam a potem zaczęłam cała drżeć z przejęcia.

Później napisał mi sms: "nigdy nie zapomnę twoich łez, gdy się żegnaliśmy. kocham cię". Co to było? Nie wiem. Nie wiem czemu płakałam. Płakałam jeszcze długo po tym smsie. Dlaczego pociągają mnie młodzi mężczyźni? Dzieciaki właściwie. Czy ja go jakoś pokochałam? Całował fantastycznie, uwielbiałam jego zapach, kochałam ciepło jego ciała, koiło mnie to i było takie bezpieczne.

Mama H. zrobiła nam razem zdjęcie na pożegnanie. Potem przesłała mi je. Mój mały chłopczyk i ja przy nim też jak nastolatka.
Przechodzę teraz obok jego pokoju i patrzę na to puste uporządkowane tym razem łóżko. Jak pisała Szymborska: "Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma."

Tęsknię. Tęsknie za nim bardzo.

niedziela, 6 maja 2012

O wszystkim

Brrr, zimno jakoś i wietrznie. Nad ranem była burza, ale kiedy otworzyłam oczy za oknem świeciło słońce. Teraz stopniowo się zachmurza. Siedzę przy otwartym balkonie. Piję kawę, palę papierosa, standard. Dzisiaj mam bojowy plan. Sprzątnąć pokój. Straszny tu bałagan.

Otworzyłam fejsbuka a tu mnóstwo życzeń urodzinowych. Rano zadzwonił H. z życzeniami, a potem drugi raz inny pacjent, taki zwariowany facet z mojej dzielnicy, mieszkający tuż obok. Wygłupiali się. A mi tak przyszło do głowy, że polubiłam tych ludzi.
Chyba będę tęsknić za nimi. A może nie. Może znów zapomnę. Nie wiedziałam, że szpital może być takim pozytywnym miejscem. Nie sądziłam, że poczuję się tu tak bezpiecznie.

Myślę o Panu M. Kocham go i rozpaczliwie mi go brak. Mój Pan M. Czasem korci mnie, by postarać się choćby dla niego. By walczyć choćby dla niego, skoro dla siebie nie czuję sensu. Nie sądziłam, że można kogoś tak kochać. Wydawało mi się, że nie jestem do tego zdolna. To była moja bezpieczna przystań. Czy potrafię odtworzyć coś takiego, już samej, bez niego?

Dlaczego inni ludzie są tacy bez znaczenia? To ludzie mnie napędzają. Są motorem do życia. Bez nich staję się kompletnie bezużyteczna. Gasnę.

Lubię terapię grupową w szpitalu. Ona daje mi dużo do myślenia. Udzielam się na niej sporo. Właściwie to tylko wtedy jakoś się ożywiam. Prowadzą ją dwie terapeutki. Jedna z nich jest znana na całą Polskę. I rzeczywiście bardzo mi się podoba to jak prowadzi grupę. Ostatnio mówiliśmy o zmianach. Doszłam wtedy do wniosku, że nie chcę niczego zmieniać. Myśl o tym, że miałabym włożyć w to jakiś wysiłek wywołuje u mnie poczucie irytacji. Nie przywykłam do podążania przez życie samej. Potrzebuję jakiegoś oparcia, jakiegoś przewodnika. Być może kiedy wyjdę ze szpitala udam się na terapię. Nie wiem tylko ile to mnie będzie kosztować. Czy będzie mnie na nią stać. Głupia sprawa.

No a dzisiaj 35 lat jak już tu sobie żyję. Bywało różnie. Teraz raczej trudność sprawia fakt, że nie ma we mnie tych wyśrubowanych emocji. Tylko jakiś impas, stagnacja. Ale ja już coś wymyślę. Muszę zadbać o siebie. Wiem, że jeszcze kiedyś będę czuć całą sobą. Jeszcze siebie odnajdę.

sobota, 5 maja 2012

Nic

Pomóżcie mi jakoś ze sobą skończyć. Nie dam rady tak dłużej. To nie ma sensu. Nie czuję sensu. Nie czuję nic.

Praca

Dzień dobry. Piękny dzień za oknem, mimo, że wczorajsze popołudnie zapowiadało pogorszenie pogody na dłużej. Siedzę w szpitalu. Dzisiaj przepustka. Jednak nie spieszy mi się do domu. Boję się samotności. Tu mam poczucie, że nie jestem sama. Z drugiej strony, wsiadłabym w pociąg i pojechała gdzieś przed siebie. Tylko samej to też jakoś nie to.

Powoli godzę się z tym, że pora wracać do życia. Do pracy. Może jakoś to przetrwam. Jakoś dam radę. Przemyśleń raczej zero. Zwyczajnie trzeba iść dalej. Cieszę się, że trafiłam tu do szpitala. Odpoczęłam. Wyluzowałam od zbytniego spinania się i wytrzymywania z tym co sprawia mi dyskomfort. A teraz trzeba dalej.


Boję się. Nie mam ochoty. Nie wiem co jeszcze. Najgorzej z pracą. Najbardziej dołuję się na myśl o niej.

środa, 2 maja 2012

Nuda

Straszna nuda. Siedzę i szukam pomysłów. Na cokolwiek. Dzisiaj urwałam się ze szpitala. Pojechałam do domu. Posiedziałam z kotami. Podlałam kwiaty. Wykąpałam się w swojej wannie. Wzięłam trochę letnich ciuchów. Wróciłam.

Palę papieros za papierosem. Nie mam lepszej alternatywy. Może jutro się gdzieś wybiorę. Może znów skoczę do domu. Może ugotuję obiad. Może. Nie chcę wracać do pracy. Muszę coś z tym zrobić. Nudna, monotonna praca i zero pomysłów na co ją zmienić.

Ech... strasznie gorąco. Wsiadłabym w pociąg i pojechała przed siebie. Kurcze, niech coś się stanie. Niech coś się zmieni.
Niech wreszcie coś wymyślę.

wtorek, 1 maja 2012

Maj

Mój ulubiony miesiąc. Dzień zaczęłam dobrze, rzeźko i w całkiem dobrej formie. Przed południem telefon, to moje siostry czekały na mnie przed instytutem. Zrobiły mi fantastyczną niespodziankę, choć nie wiem, nie byłam zbyt rozmowna. Potem przyjechała moja współlokatorka. Wyszłyśmy sobie do jednego ogródka, potem drugiego. Rozmawiałyśmy, było naprawdę miło. Czułam się bardzo w porządku. Cały dzień przechodziłam w koszulce i spodniach od piżamy i bez makijażu. Pogoda fantastyczna, choć jak dla mnie za ciepło.

Dostałam wreszcie neuroleptyk, na razie malutką dawkę. Ale teraz jestem dość mocno pobudzona. Wypiłam dwa małe piwa niskoalkoholowe. Tak jakoś. Ale jednak czuję, że do alkoholu już mnie tak nie ciągnie. Przez ostatnie dni męczyła mnie bulimia.
Przejadłam całą kasę, a nie mam dostępu do swojego konta obecnie. Zgubiłam gdzieś login. Więc kiedy wczoraj po raz kolejny miałam atak, trzęsłam się strasznie i męczyłam bardzo. To był koszmar. Coś nie do opisania. Wreszcie odeszło a ja wymęczona tym wszystkim zasnęłam. Właściwie spałam przez kilka ostatnich dni, aż do dzisiaj. Dzisiaj jakby nigdy nic stanęłam na nogi. Czyżby coś się zmieniło?

Była u mnie dzisiaj moja lekarka. Miała dyżur na izbie przyjęć, więc przyszła na oddział. Powiedziała, że włączyła mi ten nowy lek i, że to na razie tyle co będzie zmieniała. Będziemy to obserwować. Czuję się jakoś tak żądna wrażeń znów. Nieco pobudzona, chwiejna i trochę infantylna. Mam ochotę popisywać się przed innymi, przed młodymi chłopakami spod jedynki. Głupie to. Mam ochotę robić jakiś szoł, jakieś nie wiem co. Postaram się to kontrolować.

Ufff.. strasznie duszno mamy na oddziale. Gorąco. Wykąpię się i postaram się położyć spać. Wypalę jeszcze kilka papierosów i do łóżka.

Dobranoc.