środa, 31 stycznia 2018

Grupa samopomocowa ChAD

Znalazłam w Warszawie grupę wsparcia dla osób z ChAD, ich rodziny i bliskich, prowadzoną w ramach Stowarzyszenia Aktywnie przeciw depresji. Grupa spotyka się w pierwszą środę miesiąca. Napisałam do nich wczoraj z pytaniem czy mogę się pojawić w przyszłą środę, oraz zapytałam,czy dysponują jakąś informacją o istnieniu grupy samopomocowej lub wolontariatu dla osób w depresji. A jeśli nie, to czy byliby zainteresowani utworzeniem pod egidą stowarzyszenia takiej grupy samopomocowej.

Opisałam krótko moją sytuację z zeszłego lata, gdy byłam w depresji i nie mogąc liczyć na pomoc, co też wynikało ze wstydu pokazania się w opłakanym stanie, wydałam swoje i tak niewielkie oszczędności na opłacenie terapii kryzysowej i osoby sprzątającej, która choćby przez to, że pojawiła się w moim domu i wprowadziła do niego jakiś ruch i porządek, pomogła mi stanąć na nogi, nawet nie wiedząc o tym, że jestem chora.
Zadeklarowałam w mailu do stowarzyszenia, chęć niesienia pomocy osobom na terenie Warszawy, w miarę mojego zdrowia i możliwości. Chętnie pomogę w zakupach, przygotowaniu posiłku, dotrzymaniu towarzystwa, czy w drobnych porządkach.

Bardzo szybko otrzymałam odpowiedź, że zapraszają mnie na grupę, a temat grupy samopomocowej wydaje się bardzo ciekawy i zaproponowano bym ten temat wniosła na grupę.

Po powrocie z Liverpoolu mój nastrój znów się znacznie obniżył, to również dlatego, że wyjazd wymagał ode nie ogromnej mobilizacji.
Wczoraj zaczęłam szukać pomocy prowadzonej w ramach jakiejś fundacji i tak trafiłam na stronę stowarzyszenia.
Na wczorajszej psychoedukacji omawiałyśmy objawy depresji i z analizy mojego stanu i czasu trwania tego stanu wyszło, że pojawiło się co najmniej pięć czynników (objawów) w czasie dłuższym niż dwa tygodnie, co stanowi podstawę do stwierdzenia epizodu depresji i tę informację mogę również przekazać mojej lekarce.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Weekend w Liverpoolu

W sobotę przyleciałam do Liverpoolu. Stwierdziłam, że ten lot nie może mi przepaść.
Całą niedzielę spędziłam nad morzem w West Kirby i New Brighton. Powietrze cudowne, widoki, przyroda, architektura, ludzie. Jak mi było dobrze.



No bo jak tylko na lotnisku, gdy przyleciałam, pan z kontroli granicznej przy odbieraniu dowodu na moje odchodne "thank you" mówi "bye love" to czy to nie jest miłe? I kierowca w autobusie. Nad tym morzem ludzie idą dzień dobry i cześć i uśmiechy. Poszłam do pubu na piwko, to zaraz ktoś zagadał. Dzieci biegają, starzy, młodzi, single, pary. Tu mecz leci, tu muzyka, głośno, tak swojsko gwarno. Za to właśnie lubię Wetherspoona w New Brihgton, bo tam jeszcze dochodzi lekka nuta familijno-wczasowa.




Dopiero po powrocie zrozumiałam, o co chodzi z tym smogiem. Bo jak tu w Warszawie cały czas siedzę nie wyjeżdżając z niej wcale, to nie czuję różnicy, zwłaszcza, że głównie kursuję praca dom i tyle. A tam to powietrze, ta bryza. Już w samym Liverpoolu jak tylko wysiadłam z samolotu.

Towarzystwo moje potencjalne jak nie było po przeziębiane to w pracy, ale dla mnie to było akurat w to graj, bo pojechałam tam gdzie chciałam i na ile chciałam. A prawdę mówiąc towarzyska to ja teraz nie jestem. Więc, bardzo dobrze mi było samej w tej Anglii. O rety. I to jak.





A na koniec wczoraj do kina poszłam, też jeszcze w New Brighton. Na Jumanji. Akurat grali, to sobie pomyślałam, że jak nie zrozumiem to pewnie tam więcej akcji niż tekstu i tak było. Ku mojemu zaskoczeniu dialogi były tak proste, że po raz pierwszy w życiu obejrzałam film rozumiejąc niemal w całości. Wyśmiałam się. Za mną siedziała jakaś para i były jeszcze może ze cztery rodziny z dzieciakami. Familijnie, śmiechowo, lekko. Wyszłam z kina to jeszcze chwilkę, bo już było po 21.00 promenadą się przeszłam a potem w autobus i do Liverpoolu.

Bardzo, bardzo odpoczęłam. Ogromna różnica.




Powiem szczerze, że jak wróciłam do Warszawy to dostałam lekkiego lęku. Jechałam autobusem i zastanawiałam się, co mogę zrobić? Gdzie pójść, żeby w domu nie siedzieć, ale zero chęci, natchnienia. No bo gdzie? Do lasu sama nie, w mieście byle jak, szaro, korki, tłumy w komunikacji miejskiej. Kompletna niemoc. To znaczy, dzisiaj to ja w domu, bo odsypiam też trochę, bo lot powrotny miałam nad ranem i spałam tylko w samolocie.




To życie nie  może tak wyglądać. Nie może. Chorujemy, bo żyjemy byle jak. A ja jestem dziewczyna wychowana na wsi, wśród lasów, rzek, łąk, pól. Mnie ciągnie do przyrody i bez niej umieram, usycham. Nawiązałam kontakt bliższy z jedną z koleżanek, jest szansa, że będę miała partnerkę do wypadów za Warszawę na choćby spacery, rowery. Muszę tylko być konsekwentna i podtrzymywać tę znajomość.

Jutro psychoedukacja. W czwartek psychiatra.






wtorek, 23 stycznia 2018

L4

Od tygodnia leżę w łóżku. Lekarka sugerowała szpital, ale umówiłyśmy się, że do lutego jestem na L4 i jeśli nadal będę tak wyczerpana, to może rozważę szpital. Dostałam antydepresant.

A zaczęło się tak. Po świętach wróciłam do pracy całkiem wypoczęta. Pierwszy tydzień był spokojny, niewiele nadal się działo. Coś tam robiłam, ale nie było takiej presji jak zwykle.
W między czasie zaczęłam mieć kłopoty ze snem, do tego stopnia, że oprócz 400 kwetaplexu brałam dodatkowo 400 ketrelu, by móc zasnąć. Nie czułam żadnego pędu w głowie, żadnego takiego pobudzenia, a jednak sen nie przychodził. Pod koniec tygodnia poczułam się dziwnie wyczerpana. W piątek wieczorem zajechała do mnie siostrzenica z mężem i dziećmi. To mnie też zestresowano, właściwie od momentu gdy zadzwonili w czwartek, że mogliby do mnie zajechać, w drodze na ferie do babci.
Jakoś mnie to wybiło z rytmu. Troszkę dlatego, że nie miałam pieniędzy by ich ugościć jak trzeba, bo cienko przędę z kasą. W każdym razie zrobiłam zakupy, siedzieliśmy do późnej nocy a w sobotę przed południem odjechali. Wówczas jak stałam tak padłam. A nie, poszłam jeszcze nakupić słodkości do cukierni i się obżarłam do granic wytrzymałości. W poniedziałek ledwie się podniosłam, poszłam do pracy a tam takie zmęczenie, że aż drżały mi mięśnie, jakby ciało nie mogło mnie utrzymać w pionie. Wtedy po raz pierwszy odkąd tu pracuję pomyślałam, że wychodzę z pracy i nie przychodzę na drugi dzień, ani kolejne. Ciężko mi było zadzwonić we wtorek do L. i powiedzieć jej, że źle się czuje i zostaję w domu. Bardzo ciężko, ale odebrała to z troską w głosie. Jestem jej za to wdzięczna.
Wróciłam do domu i spałam do czwartku. W czwartek poszłam do mojej lekarki psychiatry i wszystko jej opowiedziałam. Potem znów telefon do L. i znów wstyd i lęk przed oceną, że się migam od pracy. Kiepska sprawa, ale L. znów przyjęła wiadomość o zwolnieniu lekarskim przychylnie.
Przez to mogłam ze spokojem wyłączyć się z życia.

Najdziwniejsze w tym było, że nie czułam ani smutku, ani jakichś takich depresyjnych przytłaczających myśli. Raczej w kierunku rozdrażnienia jeśli już. Promienie słoneczne doprowadzały mnie do szału. Więc gdy tylko wychodziło słońce zaciągałam rolety.

Dzisiaj mija tydzień mojego leżenia. Do wczoraj zero mycia się, sprzątania, tylko spałam i spałam.
Ledwie wstawałam dawać jeść kotom. Wczoraj podniosłam się z łóżka. Zrobiłam porządek ze sobą i wokół siebie, a dzisiaj dalej w łóżku.

Poprosiłam G., z którym nie widziałam się od listopada, by podrzucił moje zwolnienie do pracy.
Nie czuję się na siłach by pójść i w ogóle wyjść z domu.

niedziela, 14 stycznia 2018

Moja psychoedukacja

Różnie u mnie. Było źle, bardzo źle, lepiej, dobrze, źle, fajnie i tak sobie. Teraz jest tak sobie. Wydaje mi się, że coś nowego dzieje się w moim życiu, jakaś przemiana związana z wiekiem i z potrzebami duchowymi. Troszkę się obracałam w innym świecie ostatnio i to też mnie tak jakoś natchnęło. Ale możliwe też, że gdzieś odpłynęłam.

A propos...

Na zajęciach psychoedukacyjnych z panią terapeutką ustaliłyśmy, że w ciągu ostatnich lat miałam kilka manii, których nawet nie wyłapałam ani ja, ani moja pani doktor.
Jest to możliwe, bo podobnie w 2009 roku pan Michał, u którego bywałam przecież regularnie trzy razy w tygodniu, tylko przez przypadek poruszając jakiś temat ze mną na sesji, zorientował się, że jestem w manii i wtedy od razu zostałam skierowana do dr Sz., a następnie do szpitala na trzy miesiące. Po moim powrocie ze szpitala terapeuta przepraszał i sugerował, że mam prawo czuć się zawiedziona, że był nieuważny i nie zorientował się w porę, że coś się dzieje.

Zapomniałam o tym, że potrafię z jednej strony żyć jednym życiem i iść w miarę prosto nie budząc żadnych podejrzeń, jednocześnie, będąc chorobowo pochłonięta czymś innym. Fantazją, złudzeniem, jakimś projektem, wielkim planem, etc. Dopóki oba obszary się nie przecinają i nie wchodzą sobie w drogę, nie da się do końca zauważyć, że coś ze mną nie tak. Bardzo to dziwne.
No i fakt, że mieszkam sama i nie ma osoby, która zna mnie i widzi przez całą dobę, nie pomaga wyłapać, że coś się nie klei w moi zachowaniu.

To najprawdopodobniej dlatego m.in. mam luki w pamięci, bo potrafię żyć przynajmniej w dwóch światach jednocześnie. Będziemy jeszcze o tym rozmawiać, ale dopiero za dwa tygodnie.

Miałam też depresje dużo wcześniej niż tylko ta jedna wielka z 2012/2013. Poza tym obecnie wszystko wygląda w miarę stabilnie poza depresją nie chorobową, a wynikającą z żałoby po Nokii i Czesiu, poza tym moje zwyżki i zniżki są związane z przepracowaniem, stresem w pracy, lękiem związanym z potrzebą zabezpieczenia swojej teraźniejszości i przyszłości. Stres może wywoływać naturale reakcje, nie będące objawami chorobowymi, ale adekwatnymi dla stresu emocjami.  Osobną kwestią jest bulimia, którą trzeba zająć się... osobno.

Głównie praca daje mi popalić. Potrzebuję więcej dni wolnych. To dlatego, nie mam za wiele siły na inne życiowe obszary, Żyję tak, żeby nie wypaść za burtę, podczas gdy moim statkiem cały czas szarpie. Po prostu nauczyłam się opanowywać sztukę nie wypadania, ale poza tym nic się nie zmieniło. Krótko mówiąc, żyję na pół gwizdka i być może jest to jest maksimum tego, co obecnie udaje mi się osiągnąć. Możliwe, że tak już będzie do końca.



poniedziałek, 1 stycznia 2018

Nowy Rok

Z postanowień noworocznych to chyba takie, żebym lepiej zadbała o siebie. W sensie psychicznym, fizycznym i estetycznym. Wiem już, że moja psychika może znieść bardzo wiele, ale nadal moje życie toczy się na poziomie wegetacji, tak mi się zdaje. Powinnam chyba zacząć więcej wymagać od siebie. Mam nadzieję, że to możliwe. Przede wszystkim panować nad higieną, czystym mieszkaniem zadbaniem o swoje ciało i o to czym je odżywiam, w całym tego słowa znaczeniu. Czysty dom, czyste ciało to bardziej poukładany umysł. Podobnie czas na przyjrzenie się relacjom jakie tworzę z ludźmi. Przydałoby mi się więcej bliskości, a mniej dystansu, którym bronię dostępu do siebie. Życzę sobie więcej wiary w ludzi a mniej lęku przed ich inwazyjnością. Życzę sobie związku, który pomoże mi się rozwinąć jako kobiecie, związku zbudowanego na partnerstwie, rozwoju i bliskości.

Z innych rzeczy to te z płaszczyzny zawodowej i finansowej. W tym roku będę pracować nad zmianą pracy na lepiej płatną ale też taką, która będzie dawać mi przyjemność i która sprawdzi się w przyszłości. W tej się odnalazłam po półtora roku. Tyle potrzebowałam by nauczyć się pracować pod ogromną presją czasu, wykonując kilka rzeczy, na których początkowo się nie znałam, na raz, jednocześnie współpracując z innymi. To praca wymagająca często specjalistycznej wiedzy, szybkiego myślenia, szybkiego reagowania w nieprzeciętnie dynamicznym środowisku. Moja wcześniejsza praca zawodowa dawała mi dużą niezależność, pracowałam na samodzielnych stanowiskach, sama decydowałam o tym co chcę robić, kiedy i z kim. Nie wymagała ode mnie rzeczy, których bym nie potrafiła, albo nie miała ochoty robić. W tej musiałam się nauczyć, na początku kompletnie abstrakcyjnych, wydawałoby się czasem, rzeczy, współpracy z ludźmi, pracy dla nich i zadań zlecanych przez nich.
Początkowo nie znając tej specyfiki i nie posiadając konkretnej wiedzy, czułam się bardzo ograniczona i zwyczajnie głupia, a moja rola sprowadzała się do pracy odtwórczej. Teraz gdy nauczyłam się prawie wszystkiego, znów stałam się w jakimś sensie niezależna, ale moja praca nadal polega na pracy dla innych osób w firmie. Dumna to zbyt duże słowo, ale jestem bardzo zadowolona z tego, czego się nauczyłam i emocjonalnie i zawodowo. Cieszę się, że okazałam się być na tyle silna, cieszę się ze wsparcia L., cieszę się ze swojego dobrego imienia, które wypracowałam sobie w tej firmie wiele lat temu, przez co mogłam odchodzić z niej i wracać, być zapraszaną ponownie do współpracy.

Życzę sobie w tym nowym roku dobrych, mądrych wyborów i zdrowego dbania o siebie pod każdym względem.