poniedziałek, 27 lutego 2017

L4 Depresja

Byłam dzisiaj u mojej lekarki. Chciała mi dać zwolnienie do końca marca, ale od 13 marca muszę być w pracy. Powiedziała, że koniecznie muszę brać antydepresant, bo to co przeżywam to już nie tylko żałoba a depresja, przy której trzeba włączyć antydepresant.

Powiedziała, że gdy zacznę brać antydepresant to nie stanie się tak, że nie będę mogła przeżywać żałoby. I nie stanie się tak, że zapomnę o Nokii i Czesiu a życie będzie toczyć się dalej.
Chodzi o to, żeby żałoba przebiegała swoim tempem i torem, na ile mi to będzie potrzebne, ale muszę sobie ulżyć w cierpieniu, głównie spowodowanym tęsknotą i poczuciem winy.

Ciągle powtarzała, że nie mogłam tego przewidzieć. Że tak się zdarza. Ludzie biorą do domu koty, w którym są koty i nie zawsze kończy się to tak dramatycznie.
Powiedziała, że rozumie, że moje koty to była jedyna bliska mi rodzina i bliska więź jaką potrafiłam stworzyć. Zdaje sobie sprawę, że budowanie więzi to w moim przypadku bardzo długi i złożony proces. Rozumie, że taką więź przez lata stworzyłam jedynie ze zwierzętami.

Powiedziała, że rozumie, że samotność oraz perspektywa samotności bez takiej więzi może odbierać chęć do życia, do jakichkolwiek działań.  Wspomniałam o G. Powiedziała, że to przykre, ale przynajmniej sytuacja wydaje się być w tym przypadku jasna.
Jeśli mam siłę, doradziła sporządzenie listy grupki przyjaciół, którzy mogliby mi towarzyszyć w tych trudnych chwilach i zwróciła się do nich o pomoc.

Skierowała mnie na jutro do psychologa w ich poradni. Głównie o tej tęsknocie, samotności i poczuciu winy mamy rozmawiać.


Co to znaczy być przyjacielem osoby pogrążonej w żałobie?

Grzesiek zaskakująco milczy. Chyba skupił się na swojej urazie.
Trudno mi uwierzyć, że mógł się w tej całej sytuacji tak zachować. Tym bardziej, że miał okazję widzieć mnie w dobrym nastroju, a na sobotniej kolacji sprzed dwóch tygodniu, podziękowałam mu za jego wsparcie i obecność, W ramach zaproszenia go na tę kolację chciałam przekazać mu jak bardzo doceniam jego wsparcie i jak jest to dla mnie nieocenione. Przeprosiłam go, że musi mnie taką znosić. Powiedziałam, że te ciężkie chwile będą wracać wielokrotnie i mam nadzieję, że mnie zrozumie. Jego obecność była dla mnie bardzo ważna. Traktowałam go jak swojego mężczyznę. Byłam przekonana, że jest ktoś, kto mnie wspiera. Ze mimo, że nie mam już moich Przyjaciół to o dziwo pojawił się on i jest przy mnie.
Po tamtej kolacji wszystko się skończyło. Wyszliśmy z niej i rozeszliśmy się do domów.

Kolejne samotne wieczory tylko mnie pogrążały. Tęskniłam za nim, za jego obecnością, a im bardziej rozdzierała mnie rozpacz rozpadałam się.
Marzyłam o minionej sobocie. O tym, że będzie to nasza sobota. O tym, że będzie dla mnie czuły i dobry, że wniesie promyk światła, do którego będę mogła się uśmiechnąć, będąc pewna, że to właśnie na to czekałam. Na niego.
Zastał mnie płaczącą, zmęczoną cierpieniem i usiłowaniem doprowadzenia mieszkania do jako takiego użytkowania. Zdenerwowałam się i poczułam się jeszcze bardziej nieważna. Bo ile mógł mi dać czasu przez te kilka wieczornych godzin, na które się pojawił, kiedy ja ledwie uporałam się z bródem, by mógł przyjść do czystego mieszkania. Wyobrżałam sobie, że G. będzie gotował w kuchni, a ja jakoś ogarnę siebie mając w świadomości, że on jest, że robi coś dla nas. Krząta się po domu. Że za chwilę wyjdę spod prysznica. Ubiorę się, może umaluję i wspolnie siądziemy do stołu.
Tego mi było trzeba, normalności. Jego takiego, który w tych zlych dla mnie dniach mógł być moim promykiem.

Ta sobota powinna była zostać poprzedzona rozmową, planem na sobotę. Jakimś pytaniem na co miałabym ochotę? Oczywiście nie miałabym pojęcia, bo w tej ciągłej rozpaczy i samotni powtarzałam jedynie, że jestem tak bardzo zmęczona.

Czego on się spodziewał? Że wyskoczę radosna? Chciałam, żeby ze mną usiadł na początek, pozwolił mi wylać łzy, niemoc, żale. Nie na niego, ale na sytuację, którą wciąż przeżywam.
Chciałabym widzieć w jego oczach zrozumienie spokój. Wiem, że wtedy poczułabym się bezpiecznie, wiedząc, ze jest. Zaufałabym, że można być z kimś tak blisko.

Jest w nim więcej mroku niż we mnie. Gdy ten mrok spotkał się z moją żałobą, z moją rozpaczą przelał jakąś czarę.
Pragnę mężczyzny, przyjaciela, partnera, ale spotkałam młodego chłopaka, który funkcjonuje w innym świecie, w takim, gdzie jego mrok nie jest mu tak straszny. Inteligencja i błyskotliwość jakoś pozwalają intelektualizować słabe ogniwa.
Ale nie ma tam nic ponad to.

W każdym razie taką otrzymałam odpowiedź tego sobotniego wieczoru. Widząc jego reakcję, słysząc słowa, których nie powinien był mówić, jeśli jest to mądry życiowo człowiek.Widząc jak wstaje i wychodzi, pełen urazy.


niedziela, 26 lutego 2017

Koty.pl. Jak poradzić sobie z żałobą po utracie kota?

Na portalu Koty.pl znalazłam artykuł. "Jak poradzić sobie z żałobą po utracie kota?"
Tęczowy most do mnie nie przemawia, ale czytając tę historię płakałam. Działa na wrażliwość i wyobraźnię. Kojące są porady Iris Bolton zamieszczone w dalszej części artykułu.

"Gdy kot pojawia się w naszym domu, nie myślimy co będzie, gdy umrze. Koty żyją do 20 lat, to sporo jak na zwierzęta towarzyszące. Niestety prędzej czy później każdy żywy organizm odchodzi. Zostaje wyrwa w sercu i żal i pytania - jak żyć dalej, co robić.

Żałoba jest naturalną koleją rzeczy i - po prostu trzeba ją przeżyć. Ma etapy - szok, nieakceptowanie odejścia, rozpacz, w końcu pogodzenie się ze stratą. Jak można sobie pomóc?

Nie tłumić emocji, one muszą płynąć, jak łzy, tak długo będziesz czuć potrzebę przeżywania straty. Jedni "podnoszą się" po kilku dniach, inni po kilku miesiącach. Jednym pomaga mówienie o utraconym kocie, pisanie, płacz, innym aktywność - zajęcie się czymś. Jeśli w domu są inne koty - one potrzebują opiekuna i siłą rzeczy trzeba się nimi zająć. Często pomaga pomaganie kotom bezdomnym - może nie od razu przygarnięcie innego pupila, ale bycie np. tymczasowym opiekunem i szukanie kotu domu stałego. A gdy już "dojrzejemy" do nowego kota, raczej nie szukajmy kota podobnego - szczególnie wyglądem - bo bardzo możliwe, że się rozczarujemy, podświadomie oczekując, iż nowy kot będzie taki sam nie tylko wyglądem, a to raczej niemożliwe.

Bycie domem tymczasowym ma jeszcze jedną zaletę - oprócz konieczności zajęcia się kotem, wyleczenia, zaszczepienia, itd., nie ma przymusu zostawienia sobie kota - ale w końcu któryś z tymczasowiczów tak zapadnie w serce, że zostanie na stałe. Pomaganie niesie ukojenie i radość. Bardzo polecamy tę metodę.

Bycie wśród ludzi - kociarzy, udzielanie się na forach kocich, portalach społecznościowych, znalezienie grupy wsparcia - jeśli się uda - jest zbawienne. Wiemy o jednych warsztatach wsparcia prowadzonych przez krakowską Fundację Czarna Owca Pana Kota, czy były podobne w innych miastach, niestety nie wiemy.

O jednym warto pamiętać - gdy żałoba trwa zbyt długo i zmienia nasze życie, nie wychodzimy z domu, zaniedbujemy siebie, swoich bliskich i inne zwierzęta, jeśli je posiadamy, jeśli wpadamy w depresję, warto zwrócić się o pomoc do specjalisty - psychologa lub psychiatry.

"Żal powinien płynąć jak rzeka. Inaczej zarwie brzegi". Jeśli ktoś w naszym otoczeniu cierpi z powodu utraty pupila, bądźmy dla niego wyrozumiali, nie mówmy "to tylko kot", "weź innego", bądźmy obok, wysłuchajmy n-ty raz historii kota, podsuńmy chusteczkę, gdy trzeba, albo własnego kota do wygłaskania. Nieoceniające wsparcie i przyzwolenie na przeżywanie żałoby, rzadkie w obecnym świecie, to prawdziwy skarb.

Znacie historię o Tęczowym Moście? I kotach powracających w innych futerkach? Czasem naprawdę wracają, czasem czekają za Tęczowym Mostem. My wierzymy w Kocie Niebo. Bo tak jest łatwiej. W końcu koty to magiczne stworzenia, mają zdolność widzenia i słyszenia tego, czego my nie jesteśmy w stanie. Dlaczego więc nie mogłyby wędrować między wymiarami?


„Ta część nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.

Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca; jest im ciepło i przytulnie.

Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie.

Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej.

To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie, ale nigdy nie opuścił twego serca.

A potem przekraczacie Tęczowy Most – już razem…”
Autor nieznany

Właściwie na tym moglibyśmy zakończyć nasz artykuł. Ale zajrzyjmy głębiej, skorzystajmy z porad psychologów tyczących żałoby po utracie bliskiej osoby.

Fazy żałoby
W procesie żałoby najczęściej wyróżnia się 4 fazy.

1. wstrząs i szok, uczuciowa anestezja, otępienie – bezpośrednio po śmierci,
2. gwałtowny szloch, protest – minuty, godziny
3. dezorganizacja – godziny lub dni, miesiące
4. reorganizacja – do roku

Potrzeba czasu, niezbędnego by przejść przez wszystkie te etapy. Żałoba zaprzeczona, wyparta, przerwana przez „przemówienie do rozumu”, zamaskowana złością lub zakazana z powodu „ważniejszych obowiązków” nie mija i nie znika. Tłumiona nieprzeżyta żałoba może po latach powrócić jako depresja. Tak więc żałobę trzeba po prostu przeżyć od początku do końca. Przepłakać i przeleżeć. Ile? Tyle, ile będzie trzeba.

W tym okresie tym z różnym nasileniem pojawiać się mogą:

-dolegliwości somatyczne ( osłabienie, brak apetytu ),
-zaabsorbowanie wyobrażeniami o zmarłym, częste poczucie, że się widzi lub słyszy utraconą osobę,
-poczucie winy wypowiadanie, oskarżeń pod swoim adresem,
-gniewna irytacja, odczuwanie obecności ludzi jako drażniącej,
-pobudzone, chaotyczne działanie.

W przypadku spokojnie, w bezpiecznych warunkach przeżytej i nie przerywanej żałoby całkowita reorganizacja i powrót do równowagi możliwe są po upływie do półtora roku. Jeśli wymienione wyżej objawy utrzymują się dłużej, podejrzewać należy, że występują jakieś trudności w reorganizacji, które wymagają fachowej pomocy.

Porady dla będących w żałobie

Iris Bolton, amerykańska pisarka i terapeutka, której nastoletni syn odebrał sobie życie, opisała swoje przeżycia w książce pt. “Mój syn… Mój syn… Poradnik zdrowienia po śmierci, stracie lub samobójstwie” (“My son… My son. A guide to healing after death, loss, or suicide”). Jej rady mogą być przydatne także dla cierpiących po utracie ukochanego pupila. Wszak często o swoich kotach mówimy "moje dzieci".

1. Potrafisz przeżyć. Możesz w to wątpić, ale pamiętaj, że potrafisz.
2. Pytaj “dlaczego to się stało?” tak długo, dopóki nie musisz już tego wiedzieć lub wystarczają Ci połowiczne odpowiedzi na to pytanie.
3. Możesz czuć się całkowicie opanowany przez silne uczucia, ale pamiętaj, że wszystko co czujesz jest całkowicie normalne.
4. Złość, poczucie winy, poczucie zagubienia, zapominanie rzeczy, o których zawsze się pamiętało to całkowicie normalne reakcje. Nie są to oznaki popadania w szaleństwo, lecz objawy żałoby.
5. Możesz być zły na tego, kto już nie żyje, na świat, na Boga, na siebie. Nie ma nic złego w wyrażaniu tych emocji.
6. Prawdopodobnie czujesz się winny, że zrobiłeś coś złego lub coś zaniedbałeś. Jeżeli potrafisz sobie wybaczyć, poczucie winy zmieni się w poczucie żalu.
7. Myślenie o samobójstwie jest w Twojej sytuacji normalne. Nie znaczy to, że rzeczywiście zrobisz sobie krzywdę.
8. Nie bądź przerażony wizją lat życia, które są przed Tobą. Żyj dla chwili, żyj dzień za dniem.
9. Znajdź osobę, która umie i chce Ciebie słuchać. Zadzwoń lub idź do niej, gdy czujesz potrzebę porozmawiania z kimś.
10. Nie bój się płakać. Łzy leczą.
11. Daj sobie czas na powrót do normalnego życia.
12. Pamiętaj, że wybór nie należał do Ciebie.
13. Nie bój się złych dni, kiedy powracają silne emocje. Jest to normalne.
14. Odłóż na później podejmowanie ważnych decyzji.
15. Nie odmawiaj sobie możliwości korzystania z pomocy psychologa.
16. Pamiętaj, że członkowie Twojej rodziny i przyjaciele, też cierpią.
17. Miej cierpliwość dla samego siebie i tych, którzy nie mogą zrozumieć co się wydarzyło w Twoim życiu.
18. Naucz się wyznaczać granice i mówić “nie”.
19. Unikaj ludzi, którzy mówią co i jak powinieneś czuć.
20. Nie zapominaj, że istnieją grupy wsparcia, które mogą Ci pomóc. Jeżeli w Twoim mieście ich nie ma, to poproś psychologa czy innego specjalistę o pomoc w ich zorganizowaniu.
21. Oprzyj się na wierze. Bardzo może Ci ona pomóc. Nawet jeśli to wiara w Tęczowy Most.
22. Doświadczanie objawów fizycznych podczas żałoby (np. bólu głowy, utraty apetytu, bezsenności) jest zupełnie normalne.
23. Śmiech i uśmiech leczą.
24. Nie uciekaj przed swoim gniewem, poczuciem winy i innymi emocjami. Zadawaj swoje pytania tak długo, jak długo jest Ci to potrzebne.
25. Możesz żyć dalej i dalej się rozwijać.

Żałobę przeżywamy po utracie kogoś bliskiego, z kim jesteśmy związani silnymi więzami emocjonalnymi. Potrzeba takich więzów jest nieodłączną częścią człowieczeństwa. Choćbyśmy nie wiem jak starali się temu zaprzeczać, nie wiązać się emocjonalnie z ludźmi ani zwierzętami, jest to awykonalne - w miejsce przywiązania do człowieka, do kota pojawi się bowiem przywiązanie do myśli, że nie wiążemy się z nikim i niczym - pewien konstrukt myślowy zaprzeczenia, który wcześniej czy później zaowocuje depresją i utratą sensu życia. Chyba że jesteśmy oświeconym buddystą, ale to już historia na inną opowieść, o wiele bardziej skomplikowaną.
Tak jesteśmy skonstruowani - potrzebujemy bliskości, miłości i emocjonalnej bliskości, które może nam dać inna czująca istota."

sobota, 25 lutego 2017

Nie wiem czy dam radę.

Byłam na urodzinach matki. Wszystko poszło ok, ale chyba kosztowało mnie to mnóstwo energii, której nie mam, więc jest jeszcze gorzej.
Zostałam dłużej i wracałam do Warszawy nad ranem. Przyjechałam, wzięłam prysznic, nastawiłam budzik, żeby przespać się jakieś dwie godziny, wzięłam setkę ketrelu i zasnęłam. Budzik dzwonił, a ja go przestawiałam, przestawiałam, aż w końcu nie poszłam do pracy. Nawet nie zadzwoniłam do pracy, żeby powiedzieć komukolwiek, że mnie nie będzie. W naszym dziale nie było nikogo, pracy od groma, a ja nie poszłam. W poniedziałek powiem o tym L.

Spałam cały dzień, całą noc i tak do rana. Z przerwami na pranie zaszczanej przez Zyźka pościeli i materaca, bo smród był niemiłosierny.

Grzesiek jest zmęczony moim stanem. Rozmawialiśmy dzisiaj przez chwilę, a raczej to ja do niego mówiłam. Nie spędziliśmy ze sobą normalnie czasu od dwóch tygodni. Dzisiaj wpadł po siedemnastej. Ja czuję się kiepsko a on nie wiem, chciał chyba spędzić wieczór jak większość naszych wieczorów, leżąc przed tv. Ale ja tak leżę cały czas. W brudzie, nie umyta, w zaszczanym, śmierdzącym mieszkaniu.

Powiedział, że wytwarzam nieprzyjemną aurę. To pewnie dlatego nie przyszło mu do głowy, że mógłby coś zaproponować, tak żeby mnie z tego marazmu wyrwać. Jakieś gotowanie, wspólny obiad lub kolacja. Powiedziałam mu, że ciężko mi się do czegokolwiek zmotywować, że nie za bardzo mi zależy na tym by myśleć jak możemy spędzić czas. Wiem tylko, że tęsknię za nim i na niego czekam, a on po tak długim niewidzeniu się, przychodzi wieczorem, leżeć przed tv.

To nie jest niczyja wina. On nie musi radzić sobie z osobą w żałobie, nie musi w ogóle sobie radzić i wykazywać się inicjatywą. Ja nie wiedziałam, że będę tak cierpieć. Chciałabym żeby to się już skończyło.

Powiedziałam mu, że kiedyś to było normalne, że wpadał, gotował coś, było przyjemnie. Stwierdził, że wtedy pił, co oznacza, że miał więcej weny i entuzjazmu. Nie powiedział tego złośliwie. Wierzę, że tak było i rozumiem, że trzeźwość to jeszcze dla niego trudna rzeczywistość.

Powiedziałam G., że go nie zatrzymuję. Chcę żeby się zastanowił nad tym co właśnie powiedziałam i nad stanem w jakim mnie widzi. Powiedziałam, że może iść do domu, jeśli nie podoba mu się taka atmosfera. Wyszedł.
Mówilam mu, że żałoba trwa dłużej niż dwa tygodnie czy miesiąc, ale on już ma mnie takiej dość.
Cóż, nikt tego nie planował. Jeśli on odejdzie, to odejdzie. Nie musi sobie z tym radzić. Nikt nie musi sobie z tym radzić.

Jeszcze bardziej będę usychać z tęsknoty za Cześkiem i Nokią, mając przekonanie, że miałam w życiu tylko je. Boże jak ja za nimi tęsknię.

Nachodzą mnie myśli pełne rezygnacji. Dzisiaj przyszły myśli samobójcze. Tym razem nie musiałabym wytrzymywać dla kotów. Te ktoś przygarnie. Nie obchodzi mnie to.
Jestem zmęczona pracą. Jestem zmęczona wszystkim.
Grzesiek powiedział, że ciągle to powtarzam. Tak. Jestem bardzo zmęczona.
Najbardziej niszczy mnie poczucie winy, że wzięłam Zyźka bez świadomości jaki to będzie dla nich stres. Stres, który doprowadził do ich zachorowania i śmierci.

Nie umiem sobie tego wybaczyć.
Nie umiem bez nich żyć.

środa, 22 lutego 2017

Dzisiaj nic. Tylko Samotność.

Dzisiaj nic.
Tylko samotność.

Poza tym praca. Po pracy pęd do domu. Do Zyźka i Haliny.
Grzesiek się odciął i ma swoje sprawy. Pewnie myślał, że już ze mną ok, ale wspominałam mu, że to może wracać. I czasem wraca tak silnie, że nie umiem się z tego wyrwać. Chciałabym żeby wtedy był obok. Moglibyśmy coś razem robić, zająć się czymś, albo po prostu być obok siebie, w tym samym pomieszczeniu. To by mnie koiło.

On też ma swoją pojemność. Jest taka jaka jest. Co prawda nie stracił najbliższych przyjaciół i rodziny, ale ma prawo mieć dość mojej żałoby. Nie wymagam od niego obecności, choć bardzo tęsknię. Zaczęłam się wycofywać emocjonalnie, bo taka samotność strasznie boli. Taka, gdy się z kimś jest blisko, a przeważnie go nie ma. Dla mnie to za dużo bólu na raz.

Nie wiem, czy powinniśmy o tym rozmawiać. Możemy, ale niech Grzesiek sobie odpocznie. Wróci kiedy poczuje się lepiej. Ja może jeszcze wtedy będę na niego czekać, albo pogrążę się jeszcze bardziej w swojej dysfunkcji bliskości. Nie chciałabym, ale może mam to co potrafię stworzyć.
Czyli nic. Tylko samotność.

wtorek, 21 lutego 2017

Atak minął. W głowie chaos.

Pomaga gapienie się w telewizję. Dom już nie jest moim azylem, gdzie uwiłam sobie gniazdko z Nokią i Cześkiem, ale mimo to mogę tu leżeć, spać, nie myć się, nie sprzątać...
Oglądam już niemal tradycyjnie Wojny Magazynowe, Gwiazdy Lombardu, Zarobić na remoncie oraz Chuju muju dzikie węże... ewentualnie Kuchenne rewolucje, choć te trochę wkurwiają.

W odstawkę poszły fejsbuki, wszelkie dyskusje fejsbukowe, moje grupy integracyjne i setki znajomych.
Marcin ostatnio podesłał mi stronę do testu, to się wkręciłam i zapomniałam na chwilę. Marcin zawsze był i jest ok.

Grzesiek w pracy. Nic nie poradzę na to jak pracuje. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, bo nie czułam się taka samotna. Teraz jestem naprawdę sama, pozostawiona sobie. Byle jaka, gówniana, totalny odrzut. Jebany psychol.

Pojutrze jadę na przyjęcie urodzinowe mojej matki. Kończy 75 lat. Jakiś obiad w restauracji. Będzie cała rodzina, która w większości budzi mój lęk. Będę tam jechać trzy godziny i wracać trzy, na miejscu będę tylko dwie i pół. Tak sobie ustawiłam transport. Dłużej tam nie wytrzymam. Może się naćpam lorafenem. Ale matkę naprawdę chętnie zobaczę. Żeby nie było, że ją zobaczę i będę płakać, że maleńka Ewunia taka sama bidulka i mamo ratuj!

Może powinnam wynająć z kimś mieszkanie. Z jakimś Świadkiem Jehowy. To znaczy z kobitką. To specyficzni ludzie, ale ich entuzjazm, ich wiara może by mi się przydała teraz. Tylko to są ludzie patologicznie zalatani w imię Jehowy. Na dłuższą metę niezainteresowani drugim człowiekiem, zwłaszcza gdy już go pozyskają. Praca, zebrania, głoszenie, studium osobiste. I tak non stop.
Może uwierzyłabym w to na nowo tylko jakim cudem? Nie tylko w Jehowę, ale w jakiegokolwiek innego Boga. Ale jak?

Fajnie byłoby znów wierzyć w tamten Raj, który utrzymywał mnie przy życiu długie lata. Mogłabym myśleć, że jeśli bym przeżyła, to żyłabym w świecie bez bólu, smutku i śmierci. Choć ponoć zwierzęta miałyby tam umierać, ale byłyby to wolno żyjące zwierzaki, chyba nieudomowione. Nie pamiętam już dobrze. Za to ludzie bardzo zżyci ze sobą, rodzinni, z rodzinami.

Fajnie byłoby w to wierzyć. Tylko na jakiej podstawie?
Teraz rozumiem i doceniam czym jest dla człowieka wiara w Boga.

A może zadzwonię do nich? Tylko do kogo? Może do Doroty i Piotra. Pamiętam jak płakali gdy musieli uśpić swojego kota. I też tak nagle.
Lubiłam ich. Byli moimi przyjaciółmi przez wiele lat, choć też zalatani.

Muszę się jakoś ratować. Przede wszystkim znaleźć jakiś sens.






Może powinnam szukać terapeutki.

Dlaczego to wraca i tak bardzo boli? Dzisiaj koło drugiej po południu dopadła mnie rozpaczliwa tęsknota. Płakałam z godziny na godzinę coraz bardziej histerycznie.

Gdy wracałam z pracy błagałam siebie o pomoc. Ciągle powtarzałam: "Błagam, pomóż mi, pomóż. Błagam, niech mi ktoś pomoże." Tak bardzo cierpiałam. Weszłam do domu i skupiłam uwagę na Kalinie i Zyźku.

Czuję się jak opuszczone dziecko. Płaczę z poziomu dziecka. Z poziomu dziecięcej samotności i tęsknoty. Stąd taka nieporadność i przerażenie. Stąd tak silne emocje.

Chciałam to powiedzieć terapeutce, ale powiedziała, że moje uczucia są naturalne, jak u osoby w żałobie. Nie dała mi szansy na powiedzenie więcej. To znaczy spotkanie się skończyło, a ona powiedziała, żebym dawała znać, gdyby coś się działo. To było w pierwszym tygodniu po odejściu Nokii. Więcej już u niej nie byłam. Głupio jest mi ją prosić o pomoc w tym wypadku.

Może powinnam poszukać jakiejś terapeutki. Może powinnam tak zrobić.

niedziela, 19 lutego 2017

Zwątpienie. Bezsilność i tęsknota wróciły.

Znów mnie dopadła ta koszmarna samotność bez nich.
Wczoraj przyjechała Kalina, ale okazało się, że Zyzol jest bardzo agresywny w stosunku do niej.
No więc dołożyłam sobie jeszcze jej lęk i samotność i poległam.

Koty są odizolowane. Zyzol siedzi w drugim pokoju, a Kalina dla odmiany jest ze mną. Jutro ich wymienię, niech się obwąchują swoimi zapachami.
Kalinka wygląda na bardzo mądrą, grzeczną i ciekawską koteczkę. Gdy wyszła z drugiego pokoju, zanim Zyzol jej nie pogonił, to widać było, że zamierza obejrzeć mieszkanie. Potem Zyzol ją dopadł i zastraszył. Uciekła i siedziała całą noc w kącie.
Zyziek tak się wyrywał, gdy go powstrzymywałam, że nie udawało mi się go utrzymać, przy tym podrapał i mnie.

Nie sądziłam, że taka przeprawa mnie czeka. Chciałam tylko zamknąć sprawę samotnego Zyzia, tak by miał towarzysza, a ja byłabym spokojniejsza, że nie siedzi sam godzinami, gdy jestem w pracy lub wyjeżdżam. No, ale tak jest, gdy ma się w domu koty po przejściach, a nie tak wychuchane jak moje. Choć Nokia, którą znalazłam, od samego początku była przylepa i pełna miłości. Potem te zachowania przelała na swoje dzieci. Bez żadnych lęków i z ufnością do ludzi.

Jestem zmęczona i dzisiaj czuję się wyjątkowo samotna.
Dlatego czasem do głowy przychodzi myśl, by Kalinę zwrócić do jej domu tymczasowego, a Zyzolowi poszukać innego domu.

I tak już zostałam sama. Nikt mi nie zastąpi Nokii i Czesia.
Nic i nikt.


czwartek, 16 lutego 2017

Życie ukryte w słowach.

Obejrzałam dzisiaj film. Życie ukryte w słowach. Dużo w nim cierpienia. Dużo bólu w słowach, obrazie, dźwięku. Film przykuł moją uwagę ale byłam naiwna, że znajdę w nim ujście dla moich emocji.
To nie ten kierunek. Przerzucenie uwagi na to, że ktoś inny miał czy ma gorzej jednak nie działa.
Tylko pogrąża.

Zaświeciła się we mnie lampka z troską o G. To fajny facet. Dużo młodszy ode mnie, bo o dziewięć lat, ale emocjonalną dojrzałością często mnie przerasta. Gdyby nie on, to w sumie nie wiem o ile boleśniej zniosłabym stratę Nokii i Czesia.

Wczoraj zwróciłam się w jego stronę i było mi z tym dobrze. Dostrzegać go. Wiem, że to zauważył i wiem, że bardzo tego potrzebował. Jakiejś normalności. Jeśli coś takiego w ogóle istnieje.

Znowu mogliśmy się spotkać dopiero o północy co prawda. Celowo nie wzięłam leków, żeby nie "odpaść".
G. się odprężył i włączył mu się ten jego pełen abstrakcji humor i gadulstwo. Łapałam się na tym, że sprawia mi to ogromną przyjemność i chwilami czułam do niego coś więcej.
G. staje się coraz bardziej realną postacią w moim życiu. Nie jesteśmy już tylko znajomymi czy kochankami, ale jesteśmy parą. Powoli nabieramy doświadczenia w byciu ze sobą i w ogóle byciu w związku. A te ostatnie wydarzenia połączyły nas szczególnie. Dla mnie to na pewno wiele znaczyło. Właśnie wczoraj do mnie dotarło jak wiele.

Zarezerwowałam nam na sobotę stolik w fajnej knajpce na Saskiej Kępie. Mam nadzieję, że mu się spodoba. Chyba się ucieszył.
Chcę mu się odwdzięczyć za cierpliwość przede wszystkim, ale też za realne wsparcie. Przez ostatnie tygodnie walki o Nokię zwłaszcza oraz w czasie mojej największej rozpaczy był przy mnie w każdej swojej wolnej chwili. Chociaż był to bardzo ograniczony czas i musiałam radzić sobie z samotnymi wieczorami, mimo to był na ile to możliwe i chociażby dzwonił do mnie bardzo często. Czasu dla siebie mamy naprawdę niewiele, choćbyśmy nie wiem jak chcieli.



Sen

Dzisiaj śniły mi się Czesio i Nokia. Głównie Nokia. To była ona, choć później zorientowałam się, że ma czarne umaszczenie. To był jakiś szpital. Leżała martwa i wtedy coś jej podano. Ożyła. Wzbudziło to we mnie tak silne emocje, że się przebudziłam i wpół śnie spytałam Grześka, czy na pewno Nokia żyje. Usłyszał mnie i odpowiedział, że nie. Zasnęłam.


środa, 15 lutego 2017

Umarli nie wrócą, ale my wciąż żyjemy.

Po tej wczorajszej histerii przyszedł spokój. Dzisiaj myślę znacznie jaśniej i klarowniej.

Wydaje mi się, że wstrząsnęła mną tak wizyta u tej kotki. Była bardzo podobna do Nokii. Wszystko wróciło z ogromnym uderzeniem.

Idę do lekarki mojej internistki w piątek po L4. Co oznacza, że zostaję do końca tygodnia w domu.
Doszłam do wniosku, że bardzo potrzebuję snu, spokoju, wyciszenia się. Dzwoniłam do znajomej i umówiła mnie na wizytę. Pracuje w mojej przychodni. Ona też straciła swoje kotki w zeszłym roku. W odstępie trzech miesięcy. Opowiedziała mi jak przeżyła ich stratę i jak się po tym ciężko pochorowała.

Gdy o tym rozmawiałyśmy, G. zaczęła płakać. I znów przyszło zrozumienie i jej sytuacji, i mojej. Poczułam się spokojniejsza uświadamiając sobie, że te emocje mogą i mają prawo być aż tak silne we mnie. G. powtarzała, że muszę żyć dalej, że cokolwiek by to nie było, Nokii i Czesia już nie ma. Tak jak nie ma już jej kotków.

Potem zadzwoniłam do L., mojej szefowej, żeby ustalić z nią to zwolnienie. Zostanę do końca tygodnia w domu. W przyszłym tygodniu L. planowała urlop, a ponieważ M. pracuje zdalnie, więc w biurze musi ktoś być. Po powrocie L. najwyżej pójdę jeszcze raz na L4. Chodzi o to, żebym teraz odpoczęła, a ona mogła udać się na urlop, na którym właściwie nigdy nie bywa.

Weszłam na firmową pocztę i przeraziła mnie liczba wiadomości i w związku z tym rzeczy, które muszę zrobić jak najszybciej. Skontaktowałam się z ludźmi z firmy z pytaniem, które z tych rzeczy możemy przesunąć. Okazuje się, że jeśli tego teraz nie zrobię to trudno. M. też nie może się tym zająć, bo sam jest bardzo obłożony. Dlatego poniedziałkowy dzień pracy rozpocznę z dużym przytupem. Być może to nawet dobrze.

W całej tej mojej historii chyba zdrowe jest to, że nie uciekam, nie rzucam wszystkiego, ale negocjuję. Na początek ze sobą, a potem z otoczeniem. Tak naprawdę zawsze byłam bardzo silna. Wszystko to kwestia oceny własnych możliwości. Czasem ta ocena jest niemożliwa, ale w tej chwili czuję się znacznie lepiej. Łatwiej jest mi się ze sobą dogadać.

Martwię się o Grześka. Nie wiem ile on wytrzyma, ale jeśli mi na nim zależy, muszę myśleć również o nim. A zależy mi. Najłatwiej przychodzi mi stary schemat, by zakończyć związek. Chodzi o to, by on mnie takiej nie widział, a ja żebym się nie frustrowała z powodu jego nieobecności,
Ale żadne z nas nie robi niczego celowo. Tak się akurat układa, że G. pracuje tak jak pracuje, ja też wyjeżdżam, bo bez tego stałabym się niewypłacalna. Oboje żyjemy od - do. Więc przez to nie mamy dla siebie czasu tak fizycznie. Ale najbliższy weekend być może spędzimy razem. Ja będę w Polsce.
Nie wiem jeszcze jak G. będzie pracował.

Nie chcę go stracić. Nie chcę go smucić. Dlatego pogrążanie się w rozpaczy po stracie moich ukochanych może przyczynić się do tego, że ten związek nie przetrwa tej próby.
Nie wiem ile on - G., jest w stanie znieść, ale mogę zadać sobie pytanie ile ja jestem w stanie z siebie teraz dać, aby mógł przejść ze mną ten zły czas.

Muszę pomyśleć także o nim. Nokia i Czesio już nie wrócą.



wtorek, 14 lutego 2017

Kochane moje.

Widziałam tę koteczkę. Jest śliczna i niemal identyczna jak Nokia. Ale gdy tylko na nią patrzyłam, zaczynałam płakać.
Jeśli ta kotka ma dom tymczasowy (państwo są bardzo mili, a kotków mają cztery, więc bez ścisku) i jest zaopiekowana na tyle, że dom tymczasowy nie pozbędzie się jej do momentu gdy nie znajdzie stałego domu, to może powinnam sobie odpuścić.
Nie wiem czy to dobry pomysł, by ta kicia budziła (być może na zawsze) we mnie tęsknotę za Nokią. Zwłaszcza, że nadal tak bardzo to przeżywam. Dzisiaj znów tak boleśnie. Każda istota zasługuje na bycie wyjątkową, a nie jakimś zastępczym "obiektem". 

Jak mam sobie pomóc? Czym się zająć? 
To wszystko stało się tak nagle. 
Najgorsza jest ta niewiadoma. 

Błagam. Niech mi ktoś pomoże. Czy ktoś lub coś może mi pomóc? Czy jestem w stanie przyjąć jakąkolwiek pomoc? Czy to możliwe, że mogłabym zaznać spokoju?

Myśl o samobójstwie wywołuje we mnie tylko lęk, że stracę je na zawsze. Tak jakby kiedyś mogły wrócić, a mnie nie będzie.

Wszystko mi się miesza.

Dokąd mam pójść?

Jest mi bardzo smutno i strasznie tęsknię za Czesiem i Nokią. Zwłaszcza Nokii brakuje mi, gdy czuję się tak samotna. Potrzebuję jej miłości i troski i tego, że jest. I Czesia mojego kochanego, że miałyśmy go obie.

Wydaje mi się, że jednak zachorowały z powodu Zyzia. Pod wpływem stresu.
Niezależnie od tego co się stało, mam poczucie, że je zabiłam, że je opuściłam, a one tak potrzebowały mojej obecności po prostu. Zawsze. Przestałam być czujna. Dla mnie były od zawsze i na zawsze. Nie przyszło mi do głowy, że to może się zmienić. Znając teraz ten ból i pustkę po nich, byłabym w stanie zrezygnować ze wszystkiego co dla mnie ważne, by je odzyskać.

Często żałowałam, że nie mam domu z jakimś ogródkiem, jakiejś działki i że one całe życie w mieszkaniu, bez wychodzenia, żeby choć trochę obejrzeć świat. Ostatnie lata tu w tym mieszkaniu to nuda. Bo mieszkaliśmy sami. Wcześniej na Ursynowie mieszkałam z Agnieszką, więc chodziły do niej do pokoju trochę posiedzieć. No i ten duży balkon i widok z siódmego piętra. Ruch ulicy, ludzi, psy, ptaki. Uwielbiały na nim przesiadywać. Mieszkanie było ciepłe, słoneczne.

Tutaj nie działo się nic. Okna na podwórka, na których nic się nie działo. Tak jakoś teraz myślę o tym, że się bardzo nudziły całymi dniami. Dlatego tak się cieszyły, gdy ktoś przychodził.

Jestem bardzo samotna. Nie wiem, czy da się tak żyć samotnie. Grzesiek, koledzy i cała reszta nie dadzą mi tego ciepła, tej bliskości. Koleżanki, ktokolwiek.

Gdy były one, reszta była tylko dopełnieniem.

Mój dom wieje pustką. Dom w sensie rodziny, rytmu dnia, rytmu życia. Teraz bardzo dotkliwie odczuwam to, że nie mam swojego miejsca. Nie mam nic.

To już koniec.

czwartek, 9 lutego 2017

List od Zyzia. Powitanie



"Dzień dobry. Jestem Zyzio.  Ciocia powiedziała, że jak dam sobie zrobić zdjęcie to poszuka mi siostrzyczki. Mógłby też być braciszek, ale ciocia chce żeby mieszkała z nami dziewczynka. Mi jest wszystko jedno, byle chciała się bawić.

Mieszkam u cioci od 11 października. Teraz mam już sześć miesięcy. Znalazła mnie Ciocia Marta, gdy jechała do pracy. Byłem zziębnięty, przestraszony, głodny i zmęczony. Bolał mnie pyszczek.

Gdy przyjechałem z Ciocią Martą do jej pracy, przyniosła mnie do innej cioci i poszła mi kupić jedzonko i kocyk. Było tam dużo cioć i wujków. Byli dla mnie bardzo mili i przywitali mnie serdecznie, ale byłem tak zmęczony, że ciągle zasypiałem. 
Ta ciocia, do której przyniosła mnie na chwilę ciocia Marta była całkiem ciepła i mięciutka, więc pomyślałem, że nie będzie miała nic przeciwko, gdy zdrzemnę się na jej kolankach. I gdy przyszła ciocia Marta z jedzonkiem dla mnie, to ta druga ciocia powiedziała, że mogę tak u niej zostać. Potem ta ciocia zabrała mnie do swojego domu, ale wcześniej poszliśmy do jeszcze innej cioci, która obejrzała mi pyszczek i podała mi lekarstwa.

A potem przyszliśmy do domu cioci. Ciocia przygotowała mi posłanie i poszedłem spać. Spałem baaardzo długo.

I wtedy ciocia wróciła z pracy i przyszła do mnie z jakimś suuuper fajnym kotkiem! Ciocia powiedziała, że ten kotek ma na imię Czesio. Ja jeszcze nie miałem imienia, ale ciocia powiedziała Czesiowi, że jestem dzidziusiem i trzeba się mną opiekować. Potem ciocia zabrała mnie z pokoju i pokazała mi mieszkanie. Tak się ucieszyłem, bo tam był jeszcze drugi kotek! Aż dwa kotki! Ciocia powiedziała, że to jest mama Czesia, Nokia. 
Od razu chciałem się z nimi bawić, ale chyba im się nie spodobałem.

Bardzo chciałem spać z ciocią, ale z ciocią chcieli spać też Czesio i Nokia. A to była przecież moja ciocia do spania, ta od mięciutkich cieplutkich kolanek. Ciocia powtarzała Czesiowi i Nokii, że jestem malutki i trzeba się mną opiekować bardziej niż nimi. Bardzo się cieszyłem na te słowa. Czesio i Nokia odchodzili spać gdzie indziej, bo nie chcieli ze mną. Za to ciocia była caaaałaa dla mnie!

Ale potem ciocia chyba zmieniła zdanie.

Było mi bardzo smutno, kiedy ciocia nie pozwalała mi podchodzić do tych kotków i poświęcała im więcej uwagi niż mi. Wyglądały na bardzo fajnych towarzyszy do zabawy, ale ciocia mówiła, że są chore i nie mogę tak na nie skakać. Któregoś ranka ciocia płacząc, wybiegła szybko z Czesiem i on już nie wrócił. A ten drugi kotek, który został - Nokia, mama Czesia, ciągle się chował albo leżał. Ciocia prawie cały czas płakała i wychodziła gdzieś z mamą Czesia. Nauczyłem się być grzeczny i przestałem zaczepiać Nokię. W zeszłą sobotę ciocia leżała z Nokią na tej cieplutkiej podgrzewanej podłodze, którą tak lubię. Ciocia znów bardzo płakała a Nokia, mama Czesia była strasznie smutna. Ciocia mi powiedziała, że Nokia jest bardzo chora. Podszedłem do nich i grzecznie się przy nich położyłem i tak razem z ciocią patrzyłem na Nokię. Potem ciocia gdzieś zadzwoniła i wybiegła bardzo szybko z Nokią z domku. Zostałem całkiem sam.

Kiedy ciocia wróciła, nie było z nią Nokii.

Ciocia jest bardzo miła, tylko ciągle płacze. Bawi się ze mną i daje mi pyszne jedzonko, ale jest smutna. Pomyślałem, że ją rozbawię i zacząłem przynosić jej różne zabawki. Ciocia chyba najbardziej lubi tę gumową, czerwoną opaskę na rękę z napisem Liverpool FC, bo gdy ją przynoszę ożywia się i śmieje. Ciocia tę opaskę rzuca a ja biegnę i znów jej ją przynoszę.

Wczoraj ciocia mnie spytała czy chciałbym u niej zostać na zawsze. 
Powiedziała mi, że mnie kocha i że jest jej bardzo przykro, że nie poznałem bliżej Czesia i Nokii, i że nie mogłem się z nimi bawić. 
Ciocia powiedziała, że gdy zostanę to zamieszka z nami jeszcze jeden kotek i z nim będę mógł się bawić.

Ale ja przecież nigdzie się nie wybieram ciociu!"



środa, 8 lutego 2017

Poza rozpaczą

Dzisiaj wreszcie dotarłam do mojej lekarki. Przepisała mi też antydepresanty, ale nie chcę ich brać. Teraz nie wyobrażam sobie, że miałabym być w lepszej formie i nie rozpaczać z powodu Czesia i Nokii. Nie chciałabym o nich zapominać. Potrzebuję ich, bo bez nich jestem strasznie samotna.
Dzwoniłam też rano do mojej terapeutki. Jutro mam sesję o 14:30. 

Z innej beczki wyniki badania Zyźka na FIV i FeLV ujemne.
Jutro rano będę miała wyniki badania krwi.

Wczoraj byłam taka zmęczona wszystkim, że myśl o jeszcze jednym kotku mnie przerosła. Poczułam, że w tej sytuacji nie jestem w stanie poświęcić uwagi dwóm kotkom. Z drugiej strony, myśl, że Zyzol jest sam sprawia mi ból. Nie chcę by jakoś mi zdziczał i był wycofany. Zwłaszcza, że zostaje tyle godzin sam. On jest radosny, zabawny.

Boję się wzięcia kotka po przejściach. Czy taki kotek będzie tak ufny jak Nokia i Czesio? Na ile będę mogła odbudować jego zaufanie, dać poczucie bezpieczeństwa? Czy dam radę? Zwłaszcza teraz, gdy tęsknię tak za nimi?

Zyzio co prawda też został znaleziony. Dokładnie 11 października i od tego czasu jest u mnie. Już trochę rozmawia ze mną. Wczoraj zaczął aportować, tak jak robiła to moja Nokia. Bardzo mu się spodobała czerwona gumowa opaska na rękę z napisem LIVERPOOL FC ; ) Nokia jeszcze dodatkowo miauczała specyficznie, jakby coś upolowała czy coś takiego. Czesio za to kradł mi gumki do włosów, które zanosił do swojej miski oraz zawsze grzebał w torebce, gdy zostawiałam ją na wierzchu i wykradał mi chusteczki higieniczne.

Zyzio chyba przestał sikać na co popadnie. Choć wciąż wychodząc zostawiam pusty materac, bo do tej pory Zyzio robił sobie kuwetę z narzut i sikał. Gdy materac jest goły, nie robi tego. Kupę woli robić na podłodze łazienki niż w kuwecie. Ale skoro mu tak lepiej... Lubi mnie bardzo. Jest chyba nawet zakochany. Nokia miała podobne napady miłości. Chodziła za mną krok w krok, a gdy brałam ją na ręce, bardzo emocjonalnie mruczała. Robiła baranki, próbowała wchodzić na mnie wyżej i wyżej. Jakby była nienasycona. To też kosztowało mnie sporo cierpliwości, bo mogłaby tak w nieskończoność. A gdy nie mogła przyłapać mnie siedzącej, to potrafiła wejść gdzieś na jakąś półkę i skoczyć mi na plecy. Co bywało czasem bardzo bolesne. Nie wspomnę już o sedesie. Wskakiwała mi na kolana, bo mogłam choć przez chwilę ją potrzymać i pogłaskać : )

Zyzio był bardzo zazdrosny o mnie, gdy Nokia przychodziła poleżeć na mnie. Wtedy się wpychał i kładł mi się na szyi. Nokia wkurzona fuczała na niego i odchodziła. Tak więc w ostatnie jej dni, gdy jeszcze czuła się dobrze, nie poświęciłam jej, no i Czesiowi tyle uwagi, co zwykle, bo pojawił się mały kotek i głównie nim zajmowałam.

Tłumaczyłam Nokii i Czesiowi, że ten "nowy kotek to mały dzidziuś jest i musimy się nim opiekować". Ciągle im to powtarzałam na początku. Aż Zyziek musiał pójść w odstawkę.

Ach... wszystko nie tak. I gdy chorowały, a ja szłam do pracy one nie czuły się w domu bezpieczne, bo mały chciał się bawić, więc cały czas je niepokoił. Zaczajał się na nie i skakał. Odganiały go, ale to były łagodne koty, więc nie było żadnego drapania go i bicia. Zyziek nie odpuszczał.
Dlatego musiałam być stanowcza w stosunku do niego. Nie rozumiał, czemu nie może bawić się z kotkami, pewnie teraz trochę mu dziwnie, że został sam. Moje Miłości z dnia na dzień były w gorszym stanie. Wciąż mu powtarzam, że szkoda, że nie poznał Nokii i Czesia w formie. Na pewno dużo by go nauczyły, nie przekazując strachu, bo nie były przecież lękowe i zaopiekowały się nim z czasem. A już na pewno Nokia.

Zyzio jest pocieszny, ale boi się ludzi. Musimy nad tym popracować i zapraszać odpowiednich, uważnych na niego gości.

Zastanawiam się nad tym, że gdybym chciała wziąć kotka, to z jakiego ośrodka powinnam. Chyba wolałabym dziewczynkę jednak i w wieku Zyzia. Tak, żeby mogły się ze sobą bawić. Zyzio jest spragniony zabawy. Więc może nie ma sensu brania starszej kotki.
Mam ambiwalentny stosunek do tego, czy brać jeszcze jednego kotka, ze względu na swój obecny stan. Ale z drugiej strony ciężko mi z powodu samotności Zyźka. Być może przenoszę na niego moją samotność i dlatego odczuwam ból z tego powodu.

wtorek, 7 lutego 2017

Być może ból nigdy nie minie.

W pracy mam koleżankę. To M. właśnie znalazła Zyźka. Od lat zajmuje się bezdomnymi zwierzętami. Ratuje je, leczy i szuka właściciela. M. wczoraj popłakała trochę ze mną. Gdy przeczytała wiadomość na fb, że Nokia odeszła, napisała do mnie, oferując rozmowę i pomoc.
Wczoraj poszłam do niej, kiedy znów miałam napad ropaczy, kucnęłam przy jej biurku i zaczęłam płakać. Utuliła mnie i płakała ze mną. Dzisiaj przyszła do mnie do biurka i rozmawiałyśmy przez godzinę.
Opowiedziała mi, o stratach swoich zwierzaków. Zwłaszcza o swojej suczce, która odeszła dwanaście lat temu. Powiedziała, że ból i tęsknota czasem nigdy nie mijają, ale na pewno stają się znośne. Trochę mnie tym ukoiła wbrew pozorom. To droga do pogodzenia się z bólem, gdy będzie powracał ze wspomnieniami i tęsknotą.

Moja szefowa też bardzo mnie wspiera. Gdy płaczę, powtarza, że bardzo chciałaby mi ulżyć ale nie ma pojęcia jak. Zaproponowała, że gdybym nie dała rady zająć się pracą spokojnie mogę wziąć wolne. Jednak gdybym nie wychodziła do pracy, pogrążyłabym się do reszty i rozpadła nie tylko psychicznie, ale i fizycznie.

Otrzymałam wiadomości i telefony od naprawdę zaskakującej liczby znajomych. Teraz dopiero zobaczyłam jak wielu ich mam. Bliższych, dalszych. Tych, którzy poznali tylko mnie i tych, którzy poznali moje Miłości. Kontaktowały się również ze mną okazując współczucie, matka, jedna z sióstr i siostrzenica. To bardzo mi pomaga. Świadomość, że wszyscy ci ludzie zareagowali taką empatią, wiedząc jak bliskie mi były Czesio i Nokia, i jak wielką tragedią jest dla mnie ich utrata.

Nie mogę sobie darować, że tak niewiele czasu miałam na pożegnanie się z nimi. Nie mogę zrozumieć jakim cudem to wszystko się wydarzyło tak nagle. Miały dobre życie, a odeszły w cierpieniu. Winię się, że nie zareagowałam, gdy tylko przestały jeść. Teraz wiem, że nieważne są pieniądze. Wzięłabym kredyt. Teraz nie żałuję ani grosza, który wydałam na ratowanie Nokii. Ale Czesio został przeze mnie zaniedbany i niezauważony. Może, gdyby dr Ewa zareagowała na jego duże schudnięcie i niejedzenie, odszedłby zaopiekowany do samego końca. Tak jak Nokiusia. Powinnam od razu polecieć do kliniki. Wydałam tam cały majątek, ale teraz rozumiem, że to nie ma znaczenia.

Czy kiedyś to sobie wybaczę?

W pracy

Jutro jadę do mojej lekarki do Tworek. Muszę mieć lorafen. Potem na Mariańską do mojej terapeutki, żeby umówić się z nią na sesję. Idziemy też z Zyźkiem na badania.

Dzisiaj w pracy ból odpuścił na jakieś dwie godziny. Siedziałam w rzeczach, na których musiałam skupić się bardziej. Potem jednak dopadł mnie nie tyle szloch, co jakaś duszność i ogromny ból, głównie ścisk w żołądku i w klatce piersiowej, ból i zawroty głowy. Teraz znów pochlipuję. Płacz trochę pomaga. Jestem bardzo zmęczona. Za godzinę idę do domu. Muszę, muszę jakoś wytrzymać po powrocie do domu.

W nocy przebudziłam się jakoś przed trzecią i już nie zasnęłam. Trochę gadałam z Zyźkiem, trochę się z nim bawiłam. Obecność Zyzia też pomaga. Z Grześkiem zobaczymy się dopiero w poniedziałek.
Może w piątek na chwilę skoczę z Marcinem po pracy na jakieś piwko. Akurat będzie w Warszawie. Marcin jest o tyle dobrym towarzyszem, że prawie ciągle nawija i to o czymś co przykuwa moją uwagę.
Poza tym mam świadomość, że Marcin stracił i to w jednym roku mamę i ojca. Mama po długiej walce zmarła na raka, a ojciec się powiesił. Z tym, że M. nie miał z nim bliskiego kontaktu. Ojciec odszedł od matki, gdy jeszcze była w ciąży z M.. A potem po jego samobójstwie okazało się, że zostawił sporo nieciekawych spraw, które spadły na Marcina. M. jest jedynakiem, nie jest z nikim związany, w sensie związku, ale ma sporo naprawdę sympatycznych przyjaciół. Poznałam ich, to naprawdę bardzo mili ludzie.

No a w sobotę czkam mnie lot do Liv. Muszę skupić się na pieniądzach. Nie wiem jak wytrzymam dwie i pół godziny w samolocie. Nie jestem w stanie skupić się na czytaniu. Może nałykam się leków i zasnę. Potem bardzo intensywny kontakt z ludźmi i nieprzespana noc. Na szczęście wracam szybko. Zyźkiem w tym czasie zaopiekuje się G.



poniedziałek, 6 lutego 2017

Pierwszy samotny wieczór.

Przez ostatnie dni był z nami Grzesiek, w tym i przyszłym tygodniu zostaję sama z Zyźkiem.
W weekend muszę wyjechać do Liv, ale wtedy Grzesiek zaopiekuje się Zyzolem.

Dzisiaj wróciłam do domu. Biegłam z pracy jak najszybciej do Zyźka, żeby nie był sam. Gdy weszłam do domu, powitałam go identycznymi słowami jak Czesia i Nokię. Troszkę pogadaliśmy ze sobą, ale po chwili znowu dopadł mnie ten uporczywy ból. Musiałam udawać przed Zyziem, bo zdarza mi się głośno płakać.  Brałam go na ręce, bawiłam się i peplałam coś do niego przez łzy. Ale pustka coraz bardziej mnie przerażała.

Spakowałam Zyzia i poszliśmy do dr Ewy. Uroniłam kilka łez, ale też chciałam opowiedzieć co stało się z Nokią, no i pokazać jej Zyzia. W środę idziemy do dr Ewy porobić badania.
Jutro po pracy ja i Zyzio pójdziemy do dr Magdy podziękowaniami dla niej i całego zespołu za opiekę nad Nokią. Im też przedstawię Zyzia, choć to dr Magda przyjęła nas z Zyziem, gdy tylko został znaleziony. Był wtedy troszkę poturbowany.

Teraz siedzimy w domu. Zyziek chodzi troszkę swoimi drogami, ale dzisiaj już dwa razy przyszedł poleżeć obok mnie. Muszę tylko go zachęcać i co jakiś czas go nawołuję.

Poza tym rozmyślam o moich Miłościach.
Myślę, że może teraz drzemią sobie w przedpokoju na cieplutkiej, podgrzewanej podłodze. To były ich zimowe miejsca. Mogłabym je zawołać, a one przyszłyby jak zwykle,

Nokia reagowała na słowo "Matka" i Czesio też wiedział o kogo chodzi. Kiedy na przykład siedzieliśmy razem z Czesiem a Nokia znów rozmyślała gdzieś z dala od nas, mówiłam do Czesia: "Czesiu, a gdzie nasza matka jest?" Na co Czesio podnosił, jedno albo dwoje uszu, albo odwracał się w moim kierunku (zawsze kładł się tyłem do mnie w moich nogach, Nokia spała przy głowie), a Nokia słysząc, że o niej mowa odmiaukiwała i zaraz przychodziła. To było gadające i zabawne towarzystwo.

Nigdy nie użyłam w stosunku do moich kotów słowa psik, czy kici kici. Miały imiona. Nigdy nie popchnęłam ani nie krzyknęłam agresywnie. Znały słowa "nie wolno". Wymawiane stanowczo ale łagodnie.
Teraz zapewne ułożyłyby się ze mną na łóżku. Szczęśliwe, że już wróciłam. Czesio jak zwykle w nogach, a Nokia albo na mojej klatce piersiowej, lub obok. Zasypiałam co noc z jej mruczeniem przy uchu. Bezpieczna. Byłoby nam dzisiaj dobrze jak zwykle. Dobrze było zamknąć za sobą drzwi po ciężkim dniu walki ze swoim egzystowaniem w świecie i być z nimi.

W domu odpoczywałam, to był mój azyl. Mieliśmy tu ciszę, spokój, ale i dużo radości i wspólnie spędzonych pogawędek. Nokia i Czesio uwielbiały odwiedziny, właściwie kogokolwiek. Ludzie, kojarzyli im się tylko z ciepłem, przede wszystkim z głaskaniem i uwagą. Taryfy ulgowej nie mieli nawet, pan od pizzy, elektryk, czy kurier.
Koty domagały się głaskania. Czesio zwłaszcza. Natychmiast leciał do tej osoby, stawał na dwóch łapach i zaczepiał jedną z przednich łapek kolana gościa.
A Nokia, gdy nasz gość zostawał w domu na dłużej, czekała, aż Czesio nacieszy się głaskaniem i sobie pójdzie. Wtedy wskakiwała tej osobie na kolana i mruczała na całego, układała się i zasypiała.

Nawet najzatwardzialsi przeciwnicy kotów, z czasem się nimi zachwycali. Gdy spotykałam kogoś ze znajomych, pytał mnie o Cześka i Nokię. Co u nich.
Gdy ktoś u mnie nocował, przenosiły się do łóżka naszego gościa. Przynajmniej w pierwszych godzinach, potem wracały do mnie.

Nokię w ogóle znalazłam gdy miała pół roku. Początkowo chcieliśmy ją oddać do jakiegoś ośrodka, szukaliśmy też intensywnie właściciela, bo chyba wyskoczyła komuś z balkonu. Była bardzo towarzyska od samego początku, wiedziała co to kuweta, a że miała zdarty opuszek i zwichniętą łapkę wyglądało to tak, jakby komuś wypadła. Była od samego początku (do końca) bardzo żywiołowa. Więc wyglądało na to, że zachciało jej się trochę zwiedzić świat. I tak właśnie zawładnęła moim światem.

Nokia scaliła jeszcze na chwilę moje małżeństwo, które właśnie się rozpadało. Stąd jej imię Nokia. Taka to była moja strażniczka domowego ogniska. : )

Och tyle wspomnień.

Myślę, żeby wziąć koteczkę, poza Zyzolem jeszcze. Ale już po zbadaniu Zyźka, czy aby na pewno jest zdrowy. Tylko nie wiem, czy to nie będzie jakieś chore z mojej strony, odtwarzanie moich Miłości. Zyzol jest podobny do Czesia bardzo. Ale kotki chyba nie chciałabym wziąć podobnej do Nokii. To byłaby jakiegoś rodzaju profanacja. Nokia była moją drugą połową. Zyzol tak jak Czesio jest naszym synkiem. Bo Czesio mimo, że miał już 9 lat, pozostawał nadal naszym Maluszkiem.

Chcę wydrukować ich zdjęcia i wstawić w ramki. Będzie mi raźniej, gdy Nokia i Czesio będą przy mnie blisko.
Nie mają grobu. Zostały w szpitalach oddane do kremacji. Nie miałam gdzie ich pochować. Ale może w moim sercu będzie mi do nich najbliżej.

Bezradność i pustka

Jest mi bardzo ciężko. Chciałabym sobie jakoś pomóc, ale tym razem nie mam pojęcia co mogłoby mi przynieść ulgę.

Cały czas pamięć podsuwa mi obraz Nokii, gdy leżała tuż przed uśpieniem. Weterynarz zostawił mnie z nią, żebym mogła się pożegnać. Kiedy tak leżała bardzo słaba i bez kontaktu zaczęłam głośno płakać.
Noki odwróciła główkę i spojrzała na mnie, zaczęła mruczeć.
Taka zawsze była, empatyczna. Do ostatniej chwili była uważna na mnie. Ten obraz rozdziera moje serce.

Nic już nie jest ważne. Tak bardzo za nimi tęsknię. Za Czesiem, który umierał w samotności i Nokią, której nie zdołałam pomóc mimo ogromnej walki o jej życie.

Niewiadoma dotycząca ich choroby, także nie daje mi spokoju. Mogłam poddać Nokię sekcji, ale nie chciałam, by ją krojono.

Jestem jednym wielkim bólem i żalem. Jestem rozpaczą. Jestem osamotnionym dzieckiem, rodzicem, siostrą.

Przez większość mojego życia nieświadomie broniłam się przed bliskością, a co za tym szło, przed opuszczeniem i pustką. Takie jest ryzyko więzi.

Stworzyłam coś więcej, potęgę miłości, której nie byłam świadoma, aż do teraz. Miłości bezwarunkowej, absolutnej.

Napisałam do mojej terapeutki czy mogłaby się ze mną spotkać. Potrzebuję zrozumieć swoje uczucia.
Odgadnąć co się zawiera w tej stracie. Kim dla mnie były Czesio i Nokia. Poza realnymi Towarzyszami mojej rzeczywistości.

Obiecałam Ci moja Kochana, gdy się tak zmartwiłaś moim płaczem, że już nie będę płakać. Przynajmniej przy Tobie. Ale teraz moje oczy krwawią.

Nie wiem co zrobić. Nie wiem jak sobie ulżyć. Potrzebuję Waszej miłości Kochane. Potrzebuję oddawać Wam Waszą miłość.

Teraz jesteśmy już tylko echem naszego wspólnego życia.


sobota, 4 lutego 2017

Dobranoc moja Perełko

Nokia odeszła dzisiaj o godzinie 21:45.
Dziękuję Ci moje Słoneczko za to, że byłaś przy mnie.
Dobranoc Kochanie.

Kocham Cię.
Ciebie i Czesia.

Dobranoc moje Słońca.

Nokia

Kolejny lekarz wyraził opinię, że to FIP. Nokia ponoć na razie nie cierpi, ale koniecznie musimy ją karmić. Udaje nam się jej podawać znikome ilości. Prawie nic.
Dzisiaj z trudem chodzi. Położy się gdzieś na chwilę jakby szukała miejsce, w którym byłoby jej wygodnie. Nie zasypia. Tylko patrzy tym mądrym wzrokiem, jak zwykle. Zawsze się zastanawiałam czy o czymś myśli, gdy tak się zawiesza.

Od jakichś czterech godzin próbuje kłaść się w różnych pozycjach, ale po chwili wstaje i przenosi się w inne miejsce. Ja niemal cały czas płaczę.

Gdy jej się mocno pogorszy będziemy lecieć z nią do kliniki na uśpienie.

Już tęsknię za nią. Za tym, że nie ma jej przy mnie. Zawsze była blisko, ciągle tuląca się, mrucząca tak emocjonalnie, jakby chciała mnie pochłonąć. Teraz Zyzol jest we mnie tak zakochany.

Nie wiem, czy dam radę pójść do pracy w poniedziałek. Wszystko zależy od tego jak będzie się czuła Nokia. Jeśli dożyje.

Nie wiem co jeszcze napisać. Chciałabym, żeby było jej dobrze. Żeby odeszła zrelaksowana, spokojna.

Ciężko nam tu wszystkim. Wiedziałam, że Czesio i Nokia kiedyś odejdą. Czasem myślałam o tym i wtedy w myślach już cierpiałam, ale nie sądziłam, że będę odczuwała ból w takim stopniu.





piątek, 3 lutego 2017

Największy ból. Największe moje miłości.

Nie jest dobrze. Nokia nie je. Udaje nam się podawać jej co nieco. Do przedwczoraj cały czas była w klinice. Obie panie doktor i stażystki opiekowały się nią jak mogły.
Staramy się karmić Nokię, bo inaczej czeka ją śmierć głodowa.

Być może będę musiała uśpić Nokię. Jeśli podejmę taką decyzję to chyba wpadnę w histerię. Tym bardziej, że stracę dwoje moich kochanych dzieci w tak krótkim czasie.
Spędziliśmy razem te wszystkie lata. Tylko ja i one. To moja rodzina. Chyba nigdy nie miałam nikogo innego tak mi bliskiego.
Nie udało mi się dojechać do mojej lekarki do Tworek. Pojadę na izbę do IPiN i poproszę o jakąś benzodiazepinę. Do tej pory brałam okazyjnie Lorafen, gdy było ze mną ciężko. W każdym razie jeśli podejmę decyzję o uśpieniu Nokii, będę musiała zrobić to będąc na lekach uspokajających.

Wczoraj wieczorem bardzo płakałam i prosiłam Nokię, żeby mnie nie zostawiała. Zawsze gdy płakałam takimi spazmami, Czesio i Nokia przychodziły do mnie i się tuliły.

Nokia wczoraj też reagowała. Gdy płakałam pomiaukiwała, jak właśnie w takich momentach miała w zwyczaju. Chyba mnie pocieszała. Choć sama była bardzo smutna i zmęczona.

Kiedyś gdy było ze mną źle, potrafiłam tulić się do Nokii i powtarzać: "Nokiusiu ratuj mnie" i czułam bliskość z jej strony. To mądra koteczka. Oboje były mądraski. 

Leczenie wyniosło mnie do tej pory jakieś 2,5 tys. Ale to już nie ma znaczenia. Miałam przecież niedawno 30 tys. długu. Teraz jakieś 7, razem z resztką kredyty i nieopłaconym mieszkaniem.
Z tego pewnie jakoś wyjdę.

Co ja bez nich teraz zrobię. Zostanie mi jeszcze Zyzol, ale dom pozostanie pusty. Bez witania mnie w drzwiach, bez tulenia się. Choć Zyziek też wita mnie w drzwiach i przychodzi się przytulać.
Tylko dzikus jest z niego i gdy ktoś przychodził do tej pory to chował się po kątach albo w łazience i nie wychodził.

Moje koty bardzo lubiły wszystkich gości. Łącznie z kurierami, elektrykami itp. Czesio zawsze domagał się pogłaskania. Nawet jeśli ktoś stał w przedpokoju to przychodził i łapą zaczepiał tego kogoś, tak, że nie miał wyjścia i musiał go głaskać. Gdy ktoś zostawał u mnie, to przez pierwsze 15 minut kręcił się koło tej osoby Czesio. Trzeba go było głaskać. Gdy już się nacieszył, wtedy przychodziła Nokia i pchała się na kolana. 

Bardzo lubiły ludzi. 

Ciężko mi patrzeć na osowiałą Nokię. Ciężko na to wszystko patrzeć. 
Grzesiek bardzo mnie wspiera. Przykro mi, że musi mnie oglądać w takim stanie.

Chciałabym wołać, krzyczeć o pomoc.
Nawet do Boga, w którego nie wierzę. Chciałabym znów w niego wierzyć. Zawsze jawił mi się jako bardzo troskliwy, wspierający, dający siłę.

Teraz czuję ogromną pustkę po tych wszystkich stratach. Terapeuta, Bóg i moje kochane, moje najwspanialsze na świecie i najukochańsze Czesio i Nokia.

Kocham Was. Byłyście jedynymi istotami, Nokiusi cały czas to powtarzam, którym powtarzałam jak je kocham. I kocham was bardzo dzieciaki.

Ten świat chyba nie powinien był nigdy istnieć. 
Teraz rozumiem te wszystkie ludzkie dramaty. Straty bliskich, cierpienie.

Kocham Was i mam nadzieję, że dałam Wam najwięcej z możliwych troski i miłości, wiem, że to odwzajemniałyście.

Kocham Was. Kocham i bardzo cierpię. Bardzo tęsknie, za tymi życzliwymi, radosnymi istotami.