poniedziałek, 30 lipca 2018

Rozstanie z G. i nowa praca

Rozstaliśmy się z G. na dobre. To znaczy, obiecaliśmy sobie, że nie będzie żadnych powrotów i jeśli coś ma nas w przyszłości łączyć to przyjaźń, o ile da się takową wypracować. Na razie nie jest to priorytet. Oczywiście była rozmowa i dużo trudnych emocji, ale już mamy to za sobą.
On powiedział, że nie jest w stanie dać mi swojej wolności, nie jest w stanie też robić niczego z piciem. Zabolało mnie, ale rozumiem, że ten człowiek daje tyle ile może i na ile emocjonalnie go stać.  A ja nie mogę niczego na siłę od niego żądać. Sobota i niedziela były jednym wielkim czasem rozpaczy ale dzisiaj jest już lepiej.

Dzisiaj dostałam nową pracę. Za dużo lepsze pieniądze. Z renty rezygnuję, jeśli mi ją przyznają. Stawię się na badaniu lekarzy orzeczników i zobaczę jaki będzie werdykt. Jeśli nawet przydzielą mi prawo do renty, to nie tracę go w czasie, gdy moje zarobki przekraczać będą dopuszczalne maksimum. ZUS jedynie przestanie wypłacać mi zasiłek. Gdyby się z jakiegoś powodu stało tak, że nie utrzymam pracy, z prawem do renty mam prawo do wznowienia świadczenia. To takie zabezpieczenie na wszelki wypadek.

Będę pracować w fundacji, która wspiera w aktywizacji osoby z niepełnosprawnościami. Będę koordynowała część dokumentacji jednego z projektów. Zadzwoniłam do nich tydzień temu i przypadkiem okazało się, że szukają kogoś do siebie. Dzisiaj byłam na dniu próbnym, no i dostałam tę pracę.
Teraz mam nadzieję, zacznie się u mnie porządek z finansami. Zaczynam w drugiej połowie sierpnia. Jeszcze muszę dogadać szczegóły z moim obecnym pracodawcą. Grunt, że finansowo odżyję. To najważniejsze na ten moment.

niedziela, 15 lipca 2018

Jestem z siebie zadowolona. Mieszkanie jest czyściutkie, tylko okna i niestety materace do uprania zostały. Okna umyję sama, ale fotele, materace trzeba potraktować jakimś profesjonalnym sprzętem, bo są zasikane i mimo moich starań, szurowania tego, niestety zapach nie schodzi.
Ale zdecydowanie zdrowiej się mieszka w czystym otoczeniu. Jeszcze tak wyszło, że pomogłam w generalnych porządkach G. Naharowałam się wczoraj i dzisiaj, ale tak się dogadaliśmy, że on pomoże mi z kasą, a ja mu z mieszkaniem. Myślę, że jak najbardziej jesteśmy kwita. Dzięki tej kasie i tej, którą jeszcze miałam, mogłam opłacić mieszkanie. Natomiast resztę miesiąca przeżyję na karcie kredytowej. Dług w banku się pogłębia, ale może coś wymyślę, może coś się zmieni. Teraz mam chwilkę oddechu, bo wiem, że nie wiszę właścicielce za mieszkanie i czuję się z tym dojrzalsza.

Z G. wyszła dziwna sprawa tak w ogóle. Myślałam, że on zdecydowanie nie ma ochoty dzielić ze mną życia, a poza tym jestem dla niego stara i nieatrakcyjna. W piątek wszystko się skomplikowało.
Wcześniej, w tygodniu napisałam mu sms dotyczący moich odczuć odnośnie naszej relacji. Z wyrzutem wyznałam, że nie ma go wtedy, gdy go potrzebuję, a poza tym będąc w tak dramatycznej sytuacji finansowej nawet nie mogę liczyć na jego wsparcie. No i się zaczęło, ale długo by o tym pisać.

Mogliśmy się dopiero zobaczyć w piątek w nocy po jego pracy i porozmawiać jak ludzie. Byłam w stu procentach przekonana, że on naprawdę nic do mnie nie czuje i nawet niezbyt lubi spędzać ze mną czas. Postanowiłam postawić sprawę jasno. Powiedziałam mu, że jestem w nim w jakimś stopniu zakochana i to jest ten problem, który komplikuje naszą dotychczasową umowę i musimy się rozstać w zaistniałej sytuacji. Zastanawiałam się czy przyznać się do tego uczucia, czy nie. Uznałam, że po takim wyznaniu nie będę się wstydzić i obawiać odrzucenia. Czułam się odrzucona już od bardzo dawna. Chciałam tylko żeby wiedział dlaczego nie mogę w naszym układzie już trwać. Jego reakcja mnie zaskoczyła, bo powiedział coś stylu, że nie chce mnie stracić, ale bardzo boi się zmiany swojego dotychczasowego życia i nie wie co ma zrobić.

Jego przerażenie i jednocześnie jakaś rozdzierająca go od środka ambiwalencja uświadomiły mi, że decyzja jest dla niego w tym momencie nie do przeskoczenia. Bardzo mu współczuję i jeśli tak będzie dla niego lepiej, powinniśmy się rozstać. Zresztą, jeśli to pójdzie w kierunku, że mamy być razem, to i ja będę miała duży problem, bo również moje życie bardzo by się zmieniło. Ja też musiałabym się wielu rzeczy jeszcze nauczyć.

Martwię się o niego, o to, że tak wiele go to kosztuje, i że w ogóle musi decydować w tak ważkiej sprawie.
A ja, cóż. Nie mogę być z nim blisko. Nie mogę bo cierpię, a to mnie zabija i pogrąża w jakiejś przewlekłej rozpaczy. Moim zdaniem nie powinniśmy być ze sobą. Powinniśmy pozwolić sobie odejść. Może tak będzie lepiej.


poniedziałek, 9 lipca 2018

Weekend pomógł mi się pozbierać trochę. Już w piątek znalazłam leżącą luzem tabletkę do zmywarki i to był ten zapalnik, by jednak zrobić porządek z brudnymi naczyniami jeszcze tego dnia. Resztę naczyń umyłam ręcznie. Potem zaległam w łóżku przed telewizorem ale nie spałam przez całą noc. Nie mogłam zasnąć. Byłam bardzo smutna. Beznamiętnie oglądałam w telewizji jakieś różne mniej i bardziej nieistotne programy.  Poziom beznadziei i smutku mocno zniechęcał do poszukiwania przyjemności z dogadzania zmysłom, więc jakoś przynajmniej nie pogrążyłam się z jedzeniem. Wreszcie jakoś koło ósmej rano podniosłam się, bo sen nadal nie nadchodził, za to przez balkon i okna zaczął wdzierać się nieprzyjemny upał.

Myślałam, że będę nieprzytomna i trochę byłam, ale poszłam do kuchni nakarmić koty i przy okazji postanowiłam opróżnić zmywarkę. Zirytował mnie brud i bałagan w szufladzie na sztućce. W ten sposób zabrałam się za porządki w szufladach, a potem szafkach i wszelkich koszach i pudełeczkach w pokojach i garderobie. Co jakiś czas polegiwałam na łóżku co prawda, ale dyskomfort wynikający z otaczającego mnie brudu konsekwentnie stawiał mnie na nogi, choć wiedziałam, że droga przede mną długa i kręta.

Pozbyłam się trzech kwiatów, z których Melisa wygrzebywała mi nieustannie ziemię a nawet potrafiła załatwić tam swoje potrzeby fizjologiczne. Próbowałam je ratować wielokrotnie, w końcu z bólem serca podjęłam decyzję o ich usunięciu. No i wreszcie zrobiłam porządek ze stosem prania, a właściwie prań, które piętrzyły się w sypialni. 
Trochę w międzyczasie potuliłam koty, poganiałam Melisę po domu, która lubi być ścigana, Zyźka wytuliłam i wynosiłam na rękach. W  końcu miały okazję troszkę być zauważone. Przeszła mi jakoś histeria związana z unoszącą się wszechobecną kocią sierścią, choć problem wcale nie zniknął. Na tak małej powierzchni przebywania kotów, tej sierści jest naprawdę ogrom.
Ugotowałam sobie nawet jakąś kaszę i poszłam na bazarek po warzywa. I tak tę kaszę z warzywami jadłam w sobotę i niedzielę. 

Telefon wyłączyłam zupełnie, zaczęłam się wyciszać. No a w sobotę dopiero zasnęłam koło północy. W niedzielę przysypiałam do 16-tej. Trochę to mnie zdołowało, ale sen był potrzebny. Nie robiłam już zbyt wiele w mieszkaniu, byłam rozlazła. No a dzisiaj rano wstałam i odkurzyłam mieszkanie. To bardzo odmieniło jego wygląd. Generalnie wyszłam do pracy w zupełnie innym stanie niż gdy wracałam z niej w piątek.
Nawet odważyłam się zerknąć na kilka ogłoszeń o pracę. Niestety nie mogłam przemóc w sobie myśli, że do niczego się nie nadaję. Poddałam się. 
Wracając z pracy zadzwoniłam do mojej mamy. W piątek też dzwoniłam, ale okazało się, że tak się fatalnie czuję, że nie jestem w stanie utrzymać rozmowy, a matka też nie była zbytnio rozmowna. Za to dzisiaj z zupełnie inną energią gadałam z nią jakieś pół godziny. 
Potrzebuję chyba jeszcze kilku dni samotności i robienia porządków zanim się podniosę. Tak podejrzewam. Na razie postanowiłam nie myśleć o pieniądzach. Jutro spojrzę na konto. Wierzę, że tym razem też sytuacja się rozwiąże. Może zamiast całkowitej zmiany pracy, podejmę się czegoś dodatkowo. Muszę się poczuć silniejsza fizycznie. Coś wymyślę.

piątek, 6 lipca 2018

Czuję się kiepsko, właściwie to bardzo źle. A to powód by zacząć pisać.
Zaczęło się od zjazdu w relacji z G. Cóż, trudno jest jednak nie angażować się emocjonalnie w relację, gdy chadza się z tym kimś do łóżka. Byłam taka mądrala, że tym razem to mnie nie ruszy, ale okazuje się, że jeszcze musiałam nauczyć się kilku rzeczy. Jestem człowiek z krwi i kości, a bliskość, jakkolwiek nie realizowana, zbliża. Tak więc mam nauczkę. Ja mam potrzebę jakiejś głębszej kontynuacji, ale G. zatrzymuje się zawsze na tym samym. Gdy te potrzeby się rozjeżdżają zaczyna się jakaś dziwna emocjonalna szarpanina z obu stron. To nie ma sensu. Chyba go kocham albo po prostu bardzo się z nim oswoiłam. Niestety nie umiem tego jeszcze rozróżnić.

A co to znaczy, że czuję się kiepsko? Ano wycofałam się ze wszelkich aktywności. W niektórych jeszcze trwam, ale bez zaangażowania  z ogromnym trudem. Do pracy chodzę. Teraz jest tam spokój. Spadek nastroju bardzo znaczny. Ludzie wydają się na ten moment męczący, dalecy, obcy. Najbardziej męczący, bo obcy są zwykle, nawet jeśli pozwalam im podejść blisko i jeśli ja podchodzę blisko.

Kajaki zrobiłam w zeszłą sobotę, to znaczy spływ na 18 osób. Wszystko od początku do końca moja organizacja. Na jakieś dwa tygodnie przed już kompletnie nie miałam siły i ochoty na ich kontynuację. Ale chyba całkiem sprawnie wyćwiczyłam się w byciu konsekwentną, bo nawet nie przyszło mi do głowy, by to wszystko porzucić, mimo fatalnej kondycji.
Niestety jeszcze nie zawsze umiem odróżnić kiedy powinnam siebie docisnąć, a kiedy zmusić siebie do taryfy ulgowej. Gdybym miała zawodowo zajmować się organizacją takich rzeczy, to może przy dużej częstotliwości nie dałabym rady, ale raz na jakiś czas można z pewnymi rzeczami wytrzymać i przetrzymać mimo złej formy. Tylko, że od powrotu z kajaków powietrze ze mnie zeszło i już nie starcza siły na nic.

Głównie to co czuję to ogromne przygnębienie, koszmarny smutek, osamotnienie, ale smutek przede wszystkim.
Moje mieszkanie znów przypomina chlew. Próbowałam zacząć je dzisiaj sprzątać przed wyjściem do pracy, ale nie jestem w stanie wprowadzić jakiegoś porządku zajęć. Nie wiem gdzie pomieścić ubrania i nie wiem czemu w ogóle się nie mieszczą, choć w chwilach panowania nad swoim życiem każda rzecz w moim domu jednak znajduje swoje miejsce. Na ten moment chyba jednak brakuje mi kreatywności.
Zmywarka stoi zawalona brudnymi naczyniami, a po szafkach kuchennych brudem kładą się kolejne kubki, miski, talerze i sztuće. Czekają, aż kupię tabletki do zmywarki, ale póki co się  nie zapowiada, bo problem z kasą znów powtarza się ten sam. Właściwie to mam płyn do mycia naczyń. Pozmywam.

Chyba problem z kasą był pierwszy niż problem z G. To tak na marginesie. Ale to są właściwie te dwie najważniejsze rzeczy, tj, ważne relacje i poczucie bezpieczeństwa finansowego. Na ten moment przestałam szukać pracy. Czuję się tak źle niestety, że nie umiem ocenić swoich możliwości i wydaje mi się, że nie nadaję się nawet do sprzątania. Phi, co ja gadam! Sprzątania?
Przyznam ze wstydem, że pozwalam sobie na myśli rezygnacyjne i gdy zaczynam się bardzo bać o to co będzie ze mną dalej, myślę o poddaniu się, a wtedy zadaję sobie pytanie, czy to możliwe, że mogłabym tak zakończyć swoje życie. Czy to naprawdę możliwe? Czy do tego chcę doprowadzić?

Między innymi dlatego dzisiaj mój wpis na blogu. Jest we mnie pewna sprzeczność, której zależy na tym bym nie walczyła. Nie wiem tylko czy to nie jest jakiś zwyczaj doprowadzania się do granic utraty wszystkiego, by po jakimś czasie w histerycznej rozpaczy podejmować walkę o przetrwanie.
Próbuję to opisać, ponieważ mój umysł nie jest zbyt sprawny. Emocje mam mocno rozchwiane, myśli plączą się. W kontakcie z ludźmi, jeśli muszę już w nim być, jestem hiperaktywna, w kontakcie ze sobą pełna rozpaczy i wołania o pomoc, ale głównie osowiała i rozlazła depresyjna. Owszem, jakieś drobne rzeczy irytują mnie, ta irytacja wybucha we mnie, do środka. Potrafię co najwyżej powiedzieć do komputera: "Jeb się!", bo akurat układ moich palców na klawiaturze sprawił, że zamknęło się okno przeglądarki. Po czym nie rezygnuję, robię dalej to co robiłam, nawet jeśli czynność powtórzy się ponownie i ponownie. Ale czy mam jakieś granice? A może to nie kwestia moich granic, a życia, które często samo w sobie ogranicza? Mam się poddać dlatego, że moje życie nie jest takie proste jak bym chciała? Mam się poddać dlatego, że czasem gubię się i nie wiem jak mogłabym jeszcze inaczej żyć, by wreszcie wyjść poza patologię swojego życia?

Wiecie, że miałam dwa tygodnie temu badanie psychologiczne w kierunku diagnozy zaburzeń osobowości (prowadziła to badanie psycholog kliniczna szkoląca się w psychoterapii w nurcie DBT)  i obecnie nie wykazuję żadnego, a z borderline na 9 kryteriów diagnostycznych spełniam tylko dwa, co oznacza, że już nawet nie mam borderline. Czyli potwierdza się to co stwierdzono w diagnostyce zeszłym roku w centrum psychoterapii na SWPS. A mimo to moje życie wydaje się być bardziej przerażające i trudne do zniesienia niż kiedykolwiek. Badanie wykazało problemy w bliskich relacjach, to mi zostało po BPD. Poza tym mam bardzo zaniżone poczucie własnej wartości. Poczucie wartości to właściwie kaplica.
A wydawać by się mogło, że odniosłam sukces i wygrałam walkę z tak ciężkim zaburzeniem, bulimia też nie jest tak silna jak kiedyś, wyszłam z sekty i poradziłam sobie z surową rzeczywistością, funkcjonuję mimo braku bliskich relacji, braku rodziny.

Można by powiedzieć, że całe życie walczyłam o swoje lepsze zdrowie psychiczne, a na koniec co mnie pokonało? ChAD? Czy coś innego? Może lenistwo, może złe wybory? Może to, że nie mogę sobie poradzić z przekwalifikowaniem się odkąd zachorowałam na ChAD. Może problemem jest tylko głupia kwestia znalezienia pracy, w której sobie poradzę i która pomoże mi stanąć wreszcie na nogi?
W tym miesiącu nie zapłacę za mieszkanie. Nie wiem co ja mam powiedzieć A. Gdy byłam w lepszej formie wierzyłam, że uda mi się znaleźć pracę, teraz już nie jest to takie oczywiste. To mam szanse czy nie? Dzisiaj tego nie wiem i nie dowiem się jeśli nie uspokoję emocji, jeśli nie znajdę tymczasowego rozwiązania.

Powinnam się cieszyć, że jestem zdrowsza. Jestem, prawda? Tylko te finanse wciąż się rozjeżdżają. Nawet nie wiem czy przedłużą mi rentę, która w tym miesiącu przyszła po raz ostatni.
To mnie przeraża, to, że nie mogę do końca zadbać o siebie. I choćbym nie wiem jak wyliczała wydatki w tym swoim czarodziejskim excelu, nie da się ich spiąć. Nie wiem co robić. Naprawdę nie wiem jak zmusić siebie do tego bym poczuła się lepiej, zaczęła myśleć jaśniej i szukała tej cholernej roboty. Nie wiem. Dzisiaj po prostu piszę.