poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Nadal mi słabo

Upał, ukrop. Na oddziale duszno. Ciśnienie nadal niskie, ale wczoraj koło wieczora ożywiłam się nieco. Dzisiaj z rana dużo niepokoju. Jakiś taki wewnętrzny ból. Wczoraj odwiedziła mnie moja znajoma, która jest terapeutką. Troszkę rozmawiałyśmy, choć właściwie to ona głównie mówiła, bo ja miałam z tym trudność. Powiedziała, że właśnie wraca z trzydniowej konferencji na temat brania i dawania. Powiedziała, że powinnam brać więcej od innych, że ja właściwie muszę doprowadzać się do takiego stanu, kiedy jest ze mną źle i wówczas szpital jest taką dającą matką. Wtedy mogę sobie pozwolić na to, by zrzucić odpowiedzialność za siebie na innych. Powiedziała też, że ja zamiast zadzwonić do swojego terapeuty wcześniej i poprosić o pomoc, musiałam właśnie znaleźć się w tej szpitalnej rzeczywistości i dopiero wykonać telefon do niego.


Zaproponowała pomoc i wsparcie. Powiedziała, że ona rozumie, że ja mam taką potrzebę przybliżania się i oddalania i ona to akceptuje i nadal podtrzymuje chęć wspierania mnie. Powiedziała też, żebym też starała się bardziej uzewnętrzniać złość, bo póki co kieruję ją do siebie. Mówiła też wiele innych rzeczy, ale czułam się tak potwornie słabo, że nie wiele umiałam z tego wziąć.

Teraz męczę się okropnie. Ciśnienie 110/70, więc niezłe, a mimo to mam jakieś potworne duszności w klatce piersiowej i czuję się z tym fatalnie. Jestem zmęczona. Jestem wykończona.

sobota, 28 kwietnia 2012

Myśli S

Ciężko. Cholernie mi ciężko. Czuję się tak jakbym miała jakąś depresję. Dzisiejszy dzień przespałam. Na koniec dnia wstałam, zeszłam na dół do automatów i zjadłam sześć batoników. Przez moment zrobiło mi się lepiej a potem znów zjazd. Wróciłam na oddział. Teraz znów siedzę w łóżku. Wołali mnie na X factora, ale męczy mnie telewizja.

Myślę o samobójstwie. Tak cichutko, nieśmiało, bo nie wiem jak miałabym to zrobić. Te myśli pojawiły się dzisiaj.
Na dworze piękna wiosna a mnie ona przytłacza.

piątek, 27 kwietnia 2012

Wiosna za szpitalnym oknem

Piękny dzisiaj dzień. Poranek był bardzo przyjemny. Czułam się bardzo dobrze. Potem znów spadek ciśnienia. A teraz tak sobie.
Zostałam na weekend w szpitalu. Moja lekarka poradziła mi zostanie na oddziale, ze względu na to niskie ciśnienie.
Badania wyszły ok. Nie wiadomo co jest. Mówię mojej lekarce, że zapewne somatyzuję, bo emocje związane z zakończeniem terapii są silne we mnie tylko je poblokowałam i stąd myślę osłabienie.

Pogoda za oknem śliczna. Dzisiaj ma przyjechać ten chłopak, ale jakoś nie jestem w nastroju. Może mi jeszcze przejdzie. Na oddziale cisza, większość dzisiaj poszła na przepustki, część wypisano już zupełnie do domu.

To świeże, wiosenne powietrze koi tak przyjemnie. Czuję, że dzisiaj także utnę sobie drzemkę. Wreszcie zaczęłam odpoczywać w tym szpitalu.


czwartek, 26 kwietnia 2012

Nowy chłopak

Troszkę słabo ze mną. Wczoraj zemdlałam i dostałam silnych drgawek. Gdy się ocknęłam przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem i kim są ludzie, którzy biegną w moim kierunku. Przez te kilka sekund miałam jakiś piękny sen, że jestem gdzieś w innym miejscu. Było mi tak dobrze. Zabrali mnie do zabiegowego. Zmierzyli ciśnienie, pobrali krew, przyszła moja lekarka i internistka zbadały mnie. Powiedziałam, że właściwie mam już od jakiegoś czasu silne zawroty głowy przy wstawaniu.

Dzisiaj robili mi ekg, eeg, ctg i zamontowali holter do pomiaru ciśnienia. Mierzy mi je co pół godziny. Dziwne uczucie.
Dziś po raz pierwszy, odkąd jestem w szpitalu zasnęłam w dzień. Czułam się naprawdę bardzo słaba.

Ogólnie jestem dużo spokojniejsza. Niepokój zniknął. Zaczęłam odczuwać nudę, ale do życia nie chce mi się jeszcze wracać.
Jutro przyjeżdża mnie odwiedzić nowo poznany chłopak. Poznałam go w zeszłe wakacje. Utrzymywałam kontakt co kilka miesięcy przez sms. Dziś odezwałam się do niego. Spytał, czy nie miałabym nic przeciwko, gdyby mnie odwiedził. Pomyślałam, że nie. Tak też odpisałam. Chłopak też młody. 27 lat.

No cóż, będzie się czym poekscytować przez jakiś czas.

środa, 25 kwietnia 2012

Coś się zmieniło

"Coś zmieniło się" - jak śpiewa Edyta Bartosiewicz. Posłuchajcie sobie tego utworu. Jest piękny.

Wczoraj miałam bardzo obniżony nastrój. Bardzo. Zadzwoniłam do mojej lekarki prowadzącej mnie poza szpitalem. Powiedziałam, że leków mi nie mogą ustawić, że diagnozują mnie pod kątem ChAD, że nie wiem co robić. Powiedziała, że mam zostać w szpitalu tak by mi te leki jakieś jednak ustawili. Powiedziała, żebym zadzwoniła do niej za jakiś czas i dała znać co i jak.

Cały dzień snułam się po oddziałowym korytarzu, nie mogąc się niczym zająć. Czułam, że moje pomysły na siebie się skończyły, tak by móc wywołać jakieś emocje, które będą mnie jakoś trzymać w pionie, albo inaczej, zagłuszać to co jest tam gdzieś w środku co bardzo trudne.

Czułam jak jest mi niedobrze ze sobą. Czułam ogromny dyskomfort. Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer do mojego terapeuty. Po pierwszym sygnale, pomyślałam jednak, że to głupie i wyłączyłam się. Przeszłam parę kroków i znów wybrałam jego numer. Po drugiej stronie usłyszałam jego głos. Przeprosiłam za to, że dzwonię, że nie wiem już co robić, jestem w szpitalu.
Powiedział, że w tej chwili nie może rozmawiać, ale po siedemnastej będzie czekał na mój telefon.

Zakończyliśmy rozmowę i wtedy dostałam spazmatycznego ataku płaczu. Z bólu jaki noszę w sobie od miesięcy tęskniąc za nim.
Przybiegły pielęgniarki i sanitariusz. Zaprowadzili mnie do zabiegowego. Pytali co się stało ale ja tak zanosiłam się płaczem, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Dali mi coś na uspokojenie. Przez jakiś czas jeszcze płakałam. Sanitariusz przyszedł do mnie i powiedział, czy czegoś nie potrzebuję, że jeśli chcę to możemy sobie pogadać. Wciąż powtarzałam, nie, nie trzeba, już jest dobrze, choć wcale tak to nie wyglądało. Po jakimś czasie lek uderzył z dużą siłą. Nie byłam w stanie się położyć, więc zsunęłam się po ścianie korytarza i tak siedziałam, siedziałam i już tylko pochlipywałam.

Gdy lek trochę mnie odmulił, zaczęłam nerwowo śledzić czas. Siedemnasta. O tej godzinie mogę już zadzwonić.

Telefon wykonałam z drżeniem serca. Rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, że wiem, że powinnam iść na terapię ale nie jestem w stanie wejść w nic innego. Długo tłumaczył mi dlaczego zakończyliśmy terapię. Że ona już nie działała. Że jeśli nie będę miała nic przeciwko, on zadzwoni do mojej lekarki, która mnie prowadzi poza szpitalem (znają się, oboje są psychoanalitykami)i porozmawia z nią w sprawie terapii dla mnie. W tym sensie, że postarają się kogoś mi znaleźć.

Powiedziałam mu, że tu w szpitalu wysyłają mnie na jakaś integracyjną albo behawioralną terapię. Powiedział, że mam swoją lekarkę - tę poza szpitalem - i powinnam z nią to ustalać i z nią o tym rozmawiać. Poza tym jak tylko wyjdę ze szpitala, mam pierwsze kroki skierować do niej.

Rozmawiając z nim płakałam, ale tak spokojnie. Miał cichy, łagodny głos, jak zawsze zresztą. Był bardzo miły dla mnie. Ciepły i serdeczny. Jestem mu za to wdzięczna, mógł być oschły, ale nie, był takim moim Panem M.

Powiedział jeszcze, że być może ja gdzieś w środku nie chcę się leczyć. Że te moje wszystkie destrukcyjne skłonności to obrony prze leczeniem. Być może powiedział. Tego do końca nie wie. Powiedział też, że terapia musi być prowadzona przez kobietę. To ważne.


Życzył mi na koniec wszystkiego dobrego i pożegnaliśmy się. Ponieważ byłam jeszcze pod działaniem leków, płakałam cicho przez jakiś czas od zakończenia rozmowy. Potem przyszedł H. i mnie przytulił, powiedziałam mu jednak, że muszę zostać sama.

I tak zostałam sobie sama do wieczora. Potem sama podeszłam do H. i wtuliłam się w tego wysokiego ciepłego chłopaka.
H. nie wiedząc, co właściwie się stało powiedział, do mnie: "nie martw się, on nie był Ciebie wart" Uśmiechnęłam się do siebie.
Przynajmniej starał się coś powiedzieć. Potem leżałam pod kocem w sali telewizyjnej a H. głaskał mnie po włosach. Wieczorna dawka leków uspokoiła mnie jeszcze bardziej i zasnęłam dość szybko.



Dzisiaj muszę sobie odpowiedzieć na pytanie czy chcę zmienić coś w swoim życiu. Czy chcę terapii, czy chcę się leczyć, czy chcę żyć i co właściwie jest dla mnie ważne...


wtorek, 24 kwietnia 2012

Wciąż tu jestem

Wiecie, ujmują mnie faceci niestabilni emocjonalnie, Być może są mi jakoś bliscy, z racji mojego własnego zaburzenia.

Poza tym w początkowej fazie znajomości mam ochotę się nimi opiekować, natomiast po jakimś czasie moje nastawienie diametralnie się zmienia i zaczynam być zimna i wymagająca. Jestem troszkę jak modliszka. Przyciągam a potem niszczę. Choć brzmi to nazbyt upiornie.

Z H. jest tak, że ostatnio pociąga mnie już coraz mniej. I tyle dobrego. Mam też wrażenie, że temat facetów zastępuje przesadne koncentrowanie się na swoim wyglądzie. Te wszystkie zakupy, dieta, strojenie się. Wczoraj stanęłam na wadze i ważę niecałe 60 kilo. A zatem jakby spadło mi 10 od stycznia. Tylko, że ja tego nie widzę po sobie. Choć to prawda, wyciągnęłam już z szafy ubrania z mniejszym rozmiarem.

Od kilku dni też krócej śpię. Po 4, 5 godzin. Dostałam wczoraj lek na spanie, ale i tak dzisiaj zbudziłam się o 5:30.

Leków mi nie mogą ustawić. Początkowo zamienili mi pernazynę na ketrel, ale ponieważ zaczęłam robić głupie rzeczy w postaci romansu z H., lekarz zmienił mi lek na abilify. Lek dość mnie zamulał i ciężko było funkcjonować w dzień. Ale takie było zamierzenie, żebym trochę przygasła.

W zeszły piątek lekarz, który mnie prowadził zakończył praktykę na oddziale. W końcowej rozmowie, staraliśmy się podsumować dotychczasowy pobyt i to czy lek jest skuteczny. I właściwie zostałabym przy nim, gdyby mi nie powiedział, że lek kosztuje 300 pln. Bo refundowany jest tylko przy ChAD. Powiedziałam, że nie stać mnie na niego, więc lekarz postanowił go odstawić do momentu, aż przejmie mnie inny lekarz i on coś postanowi.

Wczoraj przyszła do mnie lekarka. Młoda babka. Wstępnie przyszła się przywitać i obwieścić, że teraz ona będzie mnie prowadzić. Spytała o te leki i oznajmiła, że dzisiaj spotkamy się na dłużej i coś pomyślimy. Niemniej jednak była nieco zakłopotana mówiąc o tym, w tym znaczeniu, że nie wie co jeszcze byłoby dobre w moim przypadku. Bo tak jak pisałam ciężko mi ustawić leki, ponieważ moje problemy to głównie problemy osobowościowe a nie psychiatryczne i tu leki mają ograniczoną skuteczność.

Być może dzisiaj zadzwonię do mojej znajomej terapeutki. Podpytam ją o możliwe terapie. Ona w tym środowisku zna dużo ludzi.



--
zatrzymajmnie.blogspot.com/

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dobranoc

Nie wiem co będzie ze mną dalej. Nie wiem co napisać. Mam wrażenie, że w tej chwili jest mi wszystko jedno, ale czy aby na pewno?
Nie chcę stąd wychodzić. Dzisiaj tak myślę. Dodaję to "dzisiaj", bo przecież jutro zapewne moje nastawienie będzie odmienne.
Następnie znów coś innego i znów. Tak upływa moje życie. Nie, teraz nie czuję się tym zmęczona. Teraz nie chcę o tym myśleć.

Dobranoc...

niedziela, 22 kwietnia 2012

Weekend

No to co? To może troszkę o wczorajszym dniu.

Wczoraj byłam w kinie i na kolacji z moim instruktorem z siłowni. Chłopak 29 lat, bardzo miły, kulturalny i z pasją.
To on prowadzi także moją dietę.

Skumplowaliśmy się trochę, a to z tego powodu, że on jest gaduła straszny i ja też. Od słowa do słowa i zwierzył mi się, że zostawiła go dziewczyna, co bardzo przeżywał, do tego stopnia, że któregoś dnia zadzwonił do mnie i poprosił o pomoc w znalezieniu terapeuty. Skontaktowałam się ze znajomą. Powiedziała, żebym dała mu jej numer i żeby zadzwonił do niej.

Tak też zaczął chodzić raz w tygodniu na sesje i chyba się w tym odnajduje. Ostatnio napisał do mnie czy przyjdę poćwiczyć albo choć na chwilę pogadać jak będę na przepustce, (on wie, że jestem w szpitalu), zaproponowałam wówczas, że moglibyśmy się wybrać do kina. Zareagował pozytywnie, choć dla mnie to było wyzwanie, bo dawno nie byłam w takiej sytuacji.

Wczoraj cały poranek się denerwowałam. Z tego wszystkiego znów wybrałam się na zakupy, kupiłam mnóstwo kosmetyków i na dodatek trochę ciuchów H., bo chodzi jak fleja. Oczywiści uzgodniłam to z jego mamą, aczkolwiek zaznaczyłam, że to prezent ode mnie.

W każdym razie nadszedł wieczór. K. - mój instruktor przyjechał po mnie i pojechaliśmy do kina. Film mnie rozczarował, byliśmy na nietykalnych, tyle o nich trąbiono, moim zdaniem nic szczególnego.

Potem K. badając grunt spytał, czy kończymy wieczór czy robimy coś jeszcze. Powiedziałam, że nie wiem co ma na myśli a on na to, że moglibyśmy pójść coś zjeść. Tak też pojechaliśmy to bardzo fajnej chińskiej restauracji. K. przypomniał mi jak się posługuje pałeczkami, było to bardzo zabawne. Generalnie to on mówił cały wieczór. Mówił wciąż o sobie. Zrozumiałam, że jest mu to potrzebne, więc słuchałam, żywo reagowałam, zadawałam pytania. Właściwie to co mówił było interesujące.

Czułam się chyba ok. Choć przyznam, że byłam nieco zawiedziona, bo czułam, że K. traktuje mnie bardzo partnersko. Jak wiecie, jestem przyzwyczajona do flirtów i romansów. Brakowało mi tego. Jednak dzisiaj uważam, że to było dla mnie bardzo ważne. Że to było takie neutralne. Dzięki temu nie musiałam wchodzić w rolę kokietki, choć owszem, momentami próbowałam. Głupio mi się przyznać, ale tak właśnie było. Poza tym, że spotkanie przebiegało bez damsko-męskich gierek, K. dawał mi odczuć, że jestem kobietą. Otwierał mi i zamykał za mną drzwi do auta. Zdejmował kurtkę, odwieszał na wieszak. Ubrał się bardzo fajnie. Miło było na niego patrzeć, tym bardziej, że dotąd widywałam go w koszulce i spodenkach.

W czasie kolacji musiałam odejść od stołu, ponieważ zadzwonił H. wytłumaczyłam K. kim jest H. i odeszłam na dosłownie minutę.
On spytał mnie jak wyjście (wiedział, że wychodzę z kolegą do kina i godnie to przyjął), ja spytałam go o to jak się czuje i pożegnaliśmy, przy czym on dodał na koniec: "pa, kocham Cię". Zrobiło mi się go przez moment żal. Dlatego dzisiaj w dzień, pojechałam z koleżanką do szpitala i zawiozłam mu rzeczy, które mu kupiłam.

Weszłyśmy obie na oddział i chwilę z nim posiedziałyśmy. Cieszył się bardzo, tak jakby miał odwiedziny. Ciuchy bardzo mu się spodobały. Oddałam mu także mój stary ale całkiem dobry telefon, zaznaczając, że jeśli dowiem się, że go sprzedał za fajki, to powrotów nie będzie - jak śpiewa Kaśka Nosowska w piosence "kochaj mnie mimo wszystko". Uśmiechnął się, bo zna tę piosenkę.

Wychodząc przytulił się do mnie a ja poczułam jak dużo ciepła potrzebuje ten chłopak i że szpital to miejsce, w którym mogę mu je ofiarować, ponieważ czuję się bezpieczna i także zaopiekowana. Mojej energii zaczęło mi ostatnio starczać i dla mnie i dla niego. Nie wiem co będzie po szpitalu, gdy wróci proza życia i będę znów się zmagać z sobą. Jak będę rozładowywać emocje i czy aby nie negatywnie i nie na nim.

Mama H. napisała mi wczoraj, że bardzo dziękuje mi za wsparcie i że dzięki mnie nie czuje się taka osamotniona z chorobą H.
Cóż, duża odpowiedzialność na mnie spoczywa, prawda? Tylko, że ja chyba w tej chwili tego potrzebuję. Dokładnie nie potrafię tego wytłumaczyć.

Dzisiaj spotkałam się z koleżanką, z którą spędziłam miło czas. Ona wykazała dużo troski o mnie, co mnie bardzo zaskoczyło, bo to ja do tej pory byłam stroną wspierającą.

Muszę przyznać że dzisiaj czuję się troszkę bardziej wyciszona, czy też poukładana.
Po głowie tłuką mi się pewne myśli. Pozwólcie, że jeszcze nie będę o tym pisać. Chcę się im jeszcze troszkę przyjrzeć.


No i tyle. Siedzę w domu, po szóstej będę wracać do szpitala. Czuję się tak bezpieczna i spokojna. Nie wiem skąd ten spokój.
Chyba zaczynam wreszcie obniżać lot.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Jeszcze dwa tygodnie

Zostanę w szpitalu jeszcze jakieś dwa tygodnie. Dzisiaj dowiedziałam się, że mój lekarz odchodzi. Nie będzie już go od przyszłego tygodnia, jeśli dobrze zrozumiałam.

Dzisiaj był obchód. Potem odprawa. Ustalili, że nie mam Chadu, a raczej osobowość borderline i w ogóle mocno zaburzoną osobowość. Nie da się tego wyleczyć lekami. Wskazana jest terapia i niekoniecznie analityczna. Psycholog proponowała mi terapię integracyjną. Chodzi o to, żeby nie było jedynie samego analizowania. Lekarz powiedział, że po tych siedmiu latach analizy mam taki wgląd jak Budda, ale brakuje mi teoretycznego działania.

Psycholog powiedziała, że integracyjna jest o tyle dobra, bo łączy wiele podejść terapeutycznych i że w moim wypadku takie podejście byłoby wskazane. Kiedy analiza, wtedy analiza, kiedy nauka nowych zachowań wtedy taka praca itp.

Bardzo się zmartwiłam tym, że mojego lekarza już nie będzie. Rozpłakałam się.
Facet okazał się być naprawdę super. Bardzo go polubiłam.
Dzisiaj powiedział mi, że przydałby mi się stabliny partner. Towarzysz w życiu.
Być może. Ale ja cholernie się boję. Bardzo.

H. już mnie nieco zmęczył. Jest upierdliwy do granic możliwości. Głośny i nieokrzesany. Mam dość. Doszło do tego, że wczoraj siedziałam do trzeciej w nocy w palarni z notbukiem i się jakoś próbowałam wyluzować, odpocząć. Pan sanitariusz był bardzo miły i pozwolił mi tak samej siedzieć sobie. Ale obudziłam się już o szóstej trzydzieści.

Przydzielili mi psycholożkę. Robi mi różne testy. Bardzo to męczące. Wymaga skupienia się i uruchomienia jakichś dotąd nieużywanych pokładów mózgu. Testy mają mnie finalnie zdiagnozować. Zobaczymy.

Wczoraj rano obudziłam się w bardzo złym nastroju. Był płacz, załamanie, potem H. przyszedł do mojego pokoju i gdy tak leżałam skulona na łóżku próbował jakoś mnie uspokoić ale mnie ten jego dotyk tak przeszkadzał, że wydarłam się głośno na niego, że aż się przeraził i wyszedł. Dali mi lek na uspokojenie. Acha i miałam dwa ataki bulimi. Dzisiaj też jeden. Potem po tym leku i najedzeniu się i zwymiotowaniu wróciłam do sali i zaczęłam szukać sobie jakiejś dodatkowej pracy. Trafiłam na ogłoszenie nowo powstałej fundacji, która ma na celu zrzeszać osoby z orzeczeniem niepełnosprawności i pracodawców gotowych ich zatrudniać.

Pomyślałam, że to świetna myśl, zwłaszcza po moich doświadczeniach ze szpitalem a dokładnie z osobami jakie tu poznałam. Jest tu mnóstwo szalenie inteligentnych osób z ogromnym potencjałem. Ogranicza ich tylko ich choroba. Podobanie jak ja muszą od czasu do czasu lądować w szpitalu. Ale po tym jak zostają ustawione im leki, zaczynają normalnie funkcjonować.

Jako handlowiec, chciałabym wesprzeć tę fundację i szukać pracodawców i sponsorów.
Zadzwoniłam do właściciela tej organizacji i rozmawiałam z nim długo. Umówiliśmy się na kontakt mailowy w celu ustalenia kilku szczegółów a potem na spotkanie.

Opowiedziałam o tym dzisiaj mojemu lekarzowi, ale już nie miałam takiej weny jak wczoraj i sama poczułam, że to bez sensu. A Wy jak sądzicie?

Dzisiaj wieczorem znów wróciłam do tematu ale nieco na siłę. Napisałam kilka maili do znajomych z dużych korporacji, by spytać czy ich firmy byłyby zainteresowane sponsoringiem w tym obszarze.

W piątek moja przyjaciółka ma przygotować zestaw pytań, które mam zadać temu człowiekowi z fundacji. Jej dobra znajoma po śmierci ojca, który zmarł na raka też założyła takową fundację i wie już jak się sprawy mają.

Spróbujemy w ten sposób upewnić się czy facet wie co robi i do czego zmierza.
Ale tak jak powiedziałam nie czuję weny zbytnio. Może dlatego, że jestem wciąż mocno zmęczona.

Ok, to by było na tyle. Napiszcie co o tym myślicie.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Ciężko mi

Nie mogę spać. Czuję się bezpiecznie tu w szpitalu. Nawet nie wyobrażacie sobie jak spokojny jest oddział, na którym jestem. Gdyby nie H.

Jestem obecnie w sali z siedmioma dziewczynami. Najstarsza z nas ma 38 lat, najmłodsza 19ście. Dziewczyny piękne, mądre i z depresją wszystkie. Ale nie należą do tych,że leżą całymi dniami. Raczej próbują walczyć ze swoją przypadłością. Wychodzą z pokoju do innych. Rozmawiają, integrują się, czego obecnie nie można powiedzieć o mnie. Ja kompletnie się wycofałam. Jakoś zgasłam towarzysko. Siedzę i słucham muzyki, gdy oczywiście H. pozwoli, bo on prawie nie odstępuje mnie na krok.

Pracuję teraz trochę nad tym, żeby wkurzył się na mnie i już nie chciał mnie znać.
Jestem w telefonicznym kontakcie z jego mamą. Ona się bardzo martwi o niego, ja zresztą też. Napisałam jej, że muszę odciąć H. od siebie. Im szybciej tym lepiej dla niego. Odpisała, że ona widzi po nim, że jestem dla niego ważna, że to jego pierwsza poważna miłość, ale jest wiele spraw, które on w życiu musi uporządkować. Skończyć szkołę i inne. Poza tym jest bardzo chory, musi się leczyć iść na terapię. O wieku nic nie wspomniała. Napisała też, że nie ma nic przeciwko naszej znajomości, ale żebym pod żadnym względem nie dawała mu adresu, bo on nie da mi spokoju. Mój lekarz także mówi,że ta znajomość jest niebezpieczna, bo chłopak jest tak szaleńczo zakochany, że kiedy stąd wyjdę znajdzie mnie wszędzie.

A propos lekarza. Jest niesamowity. Przychodzi codziennie do mnie i zabiera mnie na dłuższe rozmowy do gabinetu. To młody mężczyzna. Rozmawia mi się z nim jak z kumplem. Mogę mu wszystko szczerze powiedzieć. On cały czas wraca do tematu H., tłumaczy mi, że to jest niedobre dla mnie. Radzi mi, żebym szukała zdrowych, czy też stabilnych ludzi wokół siebie. Uśmiecha się, gdy mówię mu o tych wszystkich moich terapiach, warsztatach umiejętności społecznych itd. Mówi, że jestem skrzywiona pod tym względem.

Tak czy siak, on bardzo mi się spodobał. Czuję, że mam w sobie tak olbrzymią potrzebę bliskości. Pragnienie posiadania mężczyzny a jednocześnie lęk przed tym.
H. wydał się taki niewinny, myślałam, że będę mogła jakoś tak bezpiecznie, bez zobowiązań zbliżyć się do niego. Nie sądziłam, że zafascynuje go starsza kobieta.
Jakże naiwna byłam.

Ach... czuję w sobie ogromny ból. Niedługo stąd wyjdę i będę musiała jakoś żyć.
Nie mam na to wszystko najmniejszej ochoty.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Szpitalny romans.

A zatem witajcie po dłuższej przerwie. Jestem od wczoraj na przepustce. Trudny to dla mnie czas, ponieważ wiele się ostatnio skomplikowało. Pamiętacie, gdy pisałam, że dostałam kwiaty od chłopaków z oddziału. Tak naprawdę były one od jednego chłopaka. 22-latka, który zakochał się we mnie do szaleństwa. On jest w manii, ja w hipomanii. Kiedy weszłam pierwszego dnia na oddział, i także w kolejnych dniach, byłam dość przystępna. Szybko się ze wszystkimi zapoznałam. Żywo dyskutowałam. On od pierwszej chwili podszedł do mnie, przedstawił się i właściwie od tej pory mnie praktycznie nie opuszcza, chyba, że w nocy.

Popełniłam błąd, ale nie byłam dość zdrowa by to przewidzieć. Moje łóżko stało przez półtora tygodnia na korytarzy bo byłam na "super ścisłym" - tak usłyszałam od jednej z pielęgniarek. H. - ten chłopak miał zatem do mnie cały czas dostęp, a ja widząc tych wszystkich ludzi, którzy wciąż przechodzili obok mnie ożywiałam się jeszcze bardziej. H. usiadł z laptopem i zaczął puszczać piosenki z YT. Było nas kilkoro osób. Zaczęliśmy się wygłupiać, ja zaczęłam tańczyć z H. Śmiałam się i śpiewałam. Mój dobry nastrój potęgował fakt, że bardzo lubię młodych ludzi. Mam w rodzinie sporo młodzieży - dzieci mojego rodzeństwa i jestem z nimi mocno zżyta. Tak więc cieszyłam się, że znalazłam towarzysza tej szpitalnej niedoli.

Następnego dnia H. Podszedł do mnie i spytał na co choruję. Powiedziałam, że mam osobowość borderlajn. Zachwyciła go ta wiadomość. Chłopak 13 raz hospitalizowany, doskonale zna się na chorobach i zaburzeniach. Powiedział, że ma dziewczynę, która też jest na to chora i że wszystkie borderki są bardzo ładne. Uśmiechnęłam się do tego, bo raczej jestem przeciętnej urody.

Dużo z nim rozmawiałam, poświęciłam mu dużo mojej uwagi a on odwdzięczał się tym samym. Nasze manie się sprzężyły i zaczęliśmy jakiś dziwny, chory romans. Pocałował mnie, któregoś dnia, choć nie bardzo chciałam, ale doszło do tego, że w szpitalu puściłam wszystkie hamulce i moje BPD natychmiast znalazło ujście w tej całej sytuacji. Pocałunków było coraz więcej. Czułam jak to mnie zaczyna kręcić. Czułam, że on daje mi te emocje, których mi trzeba. Tę adrenalinę, ten haj. Któregoś dnia powiedział, że wie, że to głupie ale chyba się we mnie zakochał. Cały czas utrzymywałam poważny wyraz w twarzy ale wewnątrz karmiłam się tą całą sytuacją.

Wkrótce cały oddział się dowiedział o tym co jest między nami. H. nie krępował się zupełnie i mówił wszystkim co do mnie poczuł. Zaczęłam się nad tym zastanawiać ale moje myślenie było dość niejasne. Tak jakby coś zaburzało moją percepcję. Postanowiłam powiedzieć o wszystkim mojemu lekarzowi. Natychmiast zmienił mi lek na jeszcze bardziej przeciw maniakalny. H. dostał lit.

Mój lekarz celowo wysłał mnie na przepustkę, byśmy się mogli zdystansować do siebie. Powiedział, że to co się dzieje to niewątpliwie efekt naszej manii, mojej i H. Tłumaczył mi, że to głęboko niemoralne to co robię. Powiedziałam mu, że nie potrafię tego zatrzymać, że wszystko mi się pomieszało i że potrzebuję jego pomocy.

Lekarza mam naprawdę rewelacyjnego. To młody chłopak, może w moim wieku. Gadamy ze sobą na luzie. On poświęca mi wiele uwagi. Ja postanowiłam być z nim szczera.

W piątek przed przepustka poprosiłam H. o rozmowę. Powiedziałam, że to koniec, że tak dłużej być nie może. On na to, że mnie kocha, że jestem dla niego wszystkim, że zrobi dla mnie wszystko, że zerwał z dziewczyną dla mnie itd, itp. Ja na to, że to nie możliwe byśmy byli razem, że oboje jesteśmy chorzy. Że ja nie zamierzam się z nikim wiązać, że przed nim jeszcze długa droga jeśli chodzi o leczenie i prostowanie życia, które mocno sobie skomplikował. Żeby dał sobie ze mną spokój. Ja tu przyszłam się leczyć a nie romansować i bardzo go przepraszam, że go zwiodłam, ale w początkowych dniach nie byłam sobą. Spytał mnie, czy na pewno tego chcę. Powiedziałam, że tak. Wstał i odszedł bez słowa.

Cały wieczór chodził na mnie wściekły. Ja schowałam się w pokoju, który mi wreszcie przydzielono i wychodziłam z niego tylko na papierosa. Mijaliśmy się w palarni bez słowa. Po jakimś czasie przyszedł do mnie i spytał czy możemy porozmawiać.

Wyszłam do palarni. Tam na mnie czekał z naszym wspólnym kupmlem, który miał być świadkiem rozmowy. H. spytał, czy bawiłam się jego uczuciami. Powiedziałam, że początkowo tak, potem przeżyłam małą fascynację a potem czułam, że mnie osaczył i zawłaszczył do tego stopnia, że mój pobyt w szpitalu wydaje się być zbyteczny, bo nic nie robię dla siebie. On stał wściekły i patrzył na mnie bez słowa. Z. - ten nasz kolega spytał, czy nie chciałabym spróbować, na co ja, że tu nie ma co próbować, że jesteśmy chorzy, że ja jestem borderką i niszczę wszystkie zwiazki, że H. to jeszcze młody człowiek a ja jestem już troszkę na innym poziomie w pewnych kwestiach.

W tym momencie H. otworzył drzwi i powiedział: "WYPIERDALAJ!"
Na co ja, żeby się troszkę pohamował i powtarzam raz jeszcze, że z tego nic nie będzie. Wtedy H. Z całej siły uderzył pięścią w pleksę w palarni, która zastępowała szybę. Szybko wybiegłam stamtąd. Na korytarzu zrobiło się niemałe poruszenie.

Z. zabrał H. do dyżurki pielęgniarek. Dali mu natychmiast silny lek. Po jakimś czasie H. chwiejąc się na nogach przyszedł do mojego pokoju. Do akcji wkroczyły dziewczyny, którym opowiedziałam co się dzieje. Kazały mi nie wstawać z łóżka. Była późna noc. Wszyscy byliśmy mocno wymęczeni a mimo to H. nie odpuszczał. Sanitariusz też inteweniował. W końcu H. jakoś zasnął. Jeśli by spytać o moje uczucia to w tamtej chwili nie czułam nic. Ani lęku ani poczucia winy, ani smutku. Tej nocy bardzo krzyczałam przez sen. W sobotę rano spakowałam się, wzięłam leki i szybko wyszłam na przepustkę. H. jeszcze spał. Powoli wszystko zaczęło do mnie docierać.

Dzwoniłam co jakiś czas na oddział i pytałam dziewczyn co z nim. Mówiły, że jest bardzo przybity, że wciąż mówi, że mnie bardzo kocha itd. Zaczęłam odczuwać ogromny smutek i potrzebę przytulenia go, obiecania mu, że go nie zostawię, że zrobię co on zechce.

Tak oto wkręciłam się w coś, czego nie przewidziałam. Dzisiaj wieczorem wracam na odział. Nie wiem co będzie dalej. Mam wrażenie, że piguły chodzą na mnie złe, bo myślą, że uwiodłam chłopaka. Czy tak było? Nie wiem sama.

piątek, 6 kwietnia 2012

Daję radę.

Jestem tu od wtorku. Pierwsze dni w hipomanii. Przydzielili mi fantastycznego, młodego lekarza, który bardzo o mnie dba i bardzo solidnie się mną zajmuje. Przychodzi, siada na moim łóżku i rozmawiamy sobie. Dziś spytał mnie czy chciałabym dłużej porozmawiać na osobności. Powiedziałam, że nie wiem co miałabym mówić, że nie mam nic do powiedzenia. Że jakoś tak tu siedzę bezmyślnie i to mi wystarcza. Powiedział, że chyba rozumie, że chyba to jeszcze nie czas.

Namawiał mnie bym wzięła przepustkę na ten wolny, świąteczny czas. Odmówiłam. Nawet nie chcę by ktoś mnie odwiedzał.

Hm, właśnie wpadły chłopaki- koledzy z oddziału. Jeździli do sklepu po zakupy. Zawołali mnie do siebie i dali mi kwiaty :))))

wtorek, 3 kwietnia 2012

Nie mogę

Nie dam rady. Powinnam już być na miejscu a nie mogę wyjść z domu. Nie mogę...

Już pora

Chyba już się spakowałam. Walizka się nie domyka. Nie myślę o tym co będzie tam. Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić. Wiecie? Chciałabym diametralnie odmienić swoje życie. Gdybym tak mogła coś inaczej... Być może po szpitalu przyjdzie czas na zmiany.
Nic nie czuję. Zamroziłam uczucia. Po co właściwie ja idę do tego szpitala?
Niczego już nie rozumiem.

Jutro rano wstanę. Umyję głowę, wysuszę włosy. Ubiorę się, umaluję i pójdę do metra.
Przejadę kilka stacji, potem wsiądę w autobus i pojadę pod szpital. Zajdę na izbę, znów będę musiała tłumaczyć dlaczego jestem bez skierowania. Potem przebiorę się w dres, pielęgniarz sprawdzi mi rzeczy i pójdę na oddział. Tam będę czekała na łóżko.
Kiedy już przydzielą mi miejsce wejdę do pokoju, przywitam się, i usiądę na łóżku. Być może już wtedy zaleje mnie fala smutku, albo strachu. Położę się i mocno w sobie skulę i zapadnę się w sobie, głęboko, do granic bólu, który w sobie noszę.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Jutro wchodzę na oddział.

Zadzwoniłam dzisiaj do tego lekarza jak mi radziła lekarka w piątek na izbie. Zadzwoniłam ale odebrał ktoś inny. Mówię, że byłam w piętek na izbie, i że poradzono mi udać się na kwalifikację jutro do doktora Grochowskiego. Na co mężczyzna po drugiej stronie słuchawki, że doktora Grochowskiego nie ma do piątku, ale jeśli zdążę przyjechać do nich do 12:30 to on ze mną porozmawia. Powiedziałam, że w takim razie ok i żeby czekał.

Szybko się ubrałam i pojechałam. Weszłam do pokoju lekarzy i właściwie nie zdążyłam jeszcze nic powiedzieć na co lekarz siedzący przy biurku pod oknem odezwał się do mnie: "to pani?" - "Chyba tak" - odrzekałam. "proszę chwilę poczekać" - powiedział doktor Tafliński.

Za jakiś czas poprosił mnie do gabinetu. Ku mojemu zdziwieniu, rozmowa trwała błyskawicznie. Powiedziałam w kilku zdaniach co się ostatnio działo a on na to, że kwalifikuję się na oddział i czy mogę już przyjść dzisiaj. "och nie!" - wykrzyknęłam. Nie jestem na to gotowa. Muszą załatwić wszystko co trzeba dzisiaj i jutro już mogę się stawić na miejscu. "Dobrze" - powiedział lekarz. "Proszę być jutro do 10tej." Spytał mnie czy mam jakieś skierowanie. Powiedziałam, że sęk w tym, że nie. Powiedział, że ok, żebym się nie przejmowała, bo oni czasem przyjmują ludzi bez skierowania. Zostawił notkę i pieczątkę z podpisem na wypisie z izby i poprosił, żebym to pokazała jutro rano lekarzowi, jak będą mnie przyjmować.

Wyszłam stamtąd i szybko bieg. Co mam załatwić? Co mi jest potrzebne? Co kupić. Do kogo zadzwonić. Pojechałam do centrum. Usiadłam na chwilę w coffee heaven przy kawie i zaczęłam wszystko obmyślać. Zadzwoniłam do matki, że idę do szpitala i żeby się nie przejmowali. Że wszystko pod kontrolą. Matka zaczęła mówić, że bardzo trudno jej zrozumieć, że coś się ze mną dzieje skoro jestem w stanie tak wszystko ogarnąć i załatwić i że dla niej jestem przykładem silnej, niezależnej osoby.

Spytała czy mnie odwiedzić. Powiedziałam, że nie, powiedziałam to jeszcze kilku innym osobom, które zadzwoniły do mnie po moich esemesach. Powiedziałam, że to bardzo ważne, żebym została teraz sama. Nie będzie mnie też pod telefonem, że za jakiś czas się odezwę i powiem na czym stoję. Moim zdaniem chodzi teraz głównie o to, by spacyfikować manię. Odebrać psychice warunki do ucieczki w manie i niech ta depresja wyłazi czym prędzej.

Potem pojechałam do firmy. Pogadałam raz jeszcze z szefem. Wzięłam najaktualniejszą RMUA. Potem poleciałam do banku, zamknęłam debet, teraz, gdy jeszcze mam czym go pokryć. Potem po karmę dla kotów. Potem umówiłam się z jedną z tych znajomych, z którymi się spotkałam w zeszłą niedzielę i ustaliłam z nią, że do niej wpadnę wieczorem i ulokujemy resztę pieniędzy na lokacie jakiejś dobrej. Jej mąż jest bankowcem. Załatwiłam też dziewczynę do opiekowania się kotami w czasie świątecznym, ponieważ moja współlokatorka wyjeżdża. Kupiłam kłódkę do walizki, żeby mi nie kradli rzeczy w szpitalu, tak jak trzy lata temu. No a teraz lecę jeszcze po drobne zakupy do marketu i rossmanna.

Szczerze mówiąc nic nie czuję. Kolejno wykonuję zadania, które sama sobie określam.
Kupię duży zeszyt i będę się starała opisywać to co przeżywam, będąc już w szpitalu.

Teraz muszę to wszystko jakoś podomykać.
W sumie to mam wrażenie, że nic mi nie jest, że jakoś tak idealnie nad wszystkim panuję. Ale właśnie może tak to wygląda ponieważ zupełnie nie konfrontuję się z emocjami. Nie jestem w stanie.

Stałam się rozpędzoną maszyną. Maszyną bez uczuć. To chyba lęk mnie tak sparaliżował.

Będę jeszcze wieczorem. Tymczasem pa!

niedziela, 1 kwietnia 2012

Moja odpowiedzialność

No więc w piątek pojechałam na izbę. Długo zastanawiałam się, co i jak właściwie mam powiedzieć. - "możliwie najkrócej" - powiedziała z przyjaznym uśmiechem pani doktor. A zatem opowiedziałam o tym, że obawiam się o to, że mój stan się znacznie pogorszył, że od jakiegoś czasu podejmuje takie to a takie działania, że wygląda na to, że to wciąż eskaluje i zdaje się, że potrzebny jest szpital. Pani doktor weszła w system i zaczęła przeglądać moja historię hospitalizacji.

Była niesamowicie uprzejma i zdawała się żywo interesować tym co mówię. Zadawała bardzo dużo pytań, upewniała się, czy dobrze rozumie aż stwierdziła, że rzeczywiście szpital będzie w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.
Zasugerowała dodatkowo oprócz BPD zaburzenia afektywne, które już kiedyś mi wykluczono i skierowała na kwalifikację na odział zaburzeń afektywnych. We wtorek mam się tam udać na rozmowę z lekarzem.

No i to tyle z zaistniałych faktów.
Pozwólcie, że nie będę odnosić się do tego emocjonalnie. Boję się konfrontacji z lękiem jaki pojawiłby się na myśl o pobycie w szpitalu. Mój terapeuta nauczył mnie jednej rzeczy, że to ja i tylko ja jestem za siebie odpowiedzialna. A zatem mam teraz jedno zadanie - umieścić siebie w szpitalu i tam stoczyć walkę, która obecnie rujnuje mnie w sposób mało świadomy.

Dobranoc.