niedziela, 15 kwietnia 2012

Szpitalny romans.

A zatem witajcie po dłuższej przerwie. Jestem od wczoraj na przepustce. Trudny to dla mnie czas, ponieważ wiele się ostatnio skomplikowało. Pamiętacie, gdy pisałam, że dostałam kwiaty od chłopaków z oddziału. Tak naprawdę były one od jednego chłopaka. 22-latka, który zakochał się we mnie do szaleństwa. On jest w manii, ja w hipomanii. Kiedy weszłam pierwszego dnia na oddział, i także w kolejnych dniach, byłam dość przystępna. Szybko się ze wszystkimi zapoznałam. Żywo dyskutowałam. On od pierwszej chwili podszedł do mnie, przedstawił się i właściwie od tej pory mnie praktycznie nie opuszcza, chyba, że w nocy.

Popełniłam błąd, ale nie byłam dość zdrowa by to przewidzieć. Moje łóżko stało przez półtora tygodnia na korytarzy bo byłam na "super ścisłym" - tak usłyszałam od jednej z pielęgniarek. H. - ten chłopak miał zatem do mnie cały czas dostęp, a ja widząc tych wszystkich ludzi, którzy wciąż przechodzili obok mnie ożywiałam się jeszcze bardziej. H. usiadł z laptopem i zaczął puszczać piosenki z YT. Było nas kilkoro osób. Zaczęliśmy się wygłupiać, ja zaczęłam tańczyć z H. Śmiałam się i śpiewałam. Mój dobry nastrój potęgował fakt, że bardzo lubię młodych ludzi. Mam w rodzinie sporo młodzieży - dzieci mojego rodzeństwa i jestem z nimi mocno zżyta. Tak więc cieszyłam się, że znalazłam towarzysza tej szpitalnej niedoli.

Następnego dnia H. Podszedł do mnie i spytał na co choruję. Powiedziałam, że mam osobowość borderlajn. Zachwyciła go ta wiadomość. Chłopak 13 raz hospitalizowany, doskonale zna się na chorobach i zaburzeniach. Powiedział, że ma dziewczynę, która też jest na to chora i że wszystkie borderki są bardzo ładne. Uśmiechnęłam się do tego, bo raczej jestem przeciętnej urody.

Dużo z nim rozmawiałam, poświęciłam mu dużo mojej uwagi a on odwdzięczał się tym samym. Nasze manie się sprzężyły i zaczęliśmy jakiś dziwny, chory romans. Pocałował mnie, któregoś dnia, choć nie bardzo chciałam, ale doszło do tego, że w szpitalu puściłam wszystkie hamulce i moje BPD natychmiast znalazło ujście w tej całej sytuacji. Pocałunków było coraz więcej. Czułam jak to mnie zaczyna kręcić. Czułam, że on daje mi te emocje, których mi trzeba. Tę adrenalinę, ten haj. Któregoś dnia powiedział, że wie, że to głupie ale chyba się we mnie zakochał. Cały czas utrzymywałam poważny wyraz w twarzy ale wewnątrz karmiłam się tą całą sytuacją.

Wkrótce cały oddział się dowiedział o tym co jest między nami. H. nie krępował się zupełnie i mówił wszystkim co do mnie poczuł. Zaczęłam się nad tym zastanawiać ale moje myślenie było dość niejasne. Tak jakby coś zaburzało moją percepcję. Postanowiłam powiedzieć o wszystkim mojemu lekarzowi. Natychmiast zmienił mi lek na jeszcze bardziej przeciw maniakalny. H. dostał lit.

Mój lekarz celowo wysłał mnie na przepustkę, byśmy się mogli zdystansować do siebie. Powiedział, że to co się dzieje to niewątpliwie efekt naszej manii, mojej i H. Tłumaczył mi, że to głęboko niemoralne to co robię. Powiedziałam mu, że nie potrafię tego zatrzymać, że wszystko mi się pomieszało i że potrzebuję jego pomocy.

Lekarza mam naprawdę rewelacyjnego. To młody chłopak, może w moim wieku. Gadamy ze sobą na luzie. On poświęca mi wiele uwagi. Ja postanowiłam być z nim szczera.

W piątek przed przepustka poprosiłam H. o rozmowę. Powiedziałam, że to koniec, że tak dłużej być nie może. On na to, że mnie kocha, że jestem dla niego wszystkim, że zrobi dla mnie wszystko, że zerwał z dziewczyną dla mnie itd, itp. Ja na to, że to nie możliwe byśmy byli razem, że oboje jesteśmy chorzy. Że ja nie zamierzam się z nikim wiązać, że przed nim jeszcze długa droga jeśli chodzi o leczenie i prostowanie życia, które mocno sobie skomplikował. Żeby dał sobie ze mną spokój. Ja tu przyszłam się leczyć a nie romansować i bardzo go przepraszam, że go zwiodłam, ale w początkowych dniach nie byłam sobą. Spytał mnie, czy na pewno tego chcę. Powiedziałam, że tak. Wstał i odszedł bez słowa.

Cały wieczór chodził na mnie wściekły. Ja schowałam się w pokoju, który mi wreszcie przydzielono i wychodziłam z niego tylko na papierosa. Mijaliśmy się w palarni bez słowa. Po jakimś czasie przyszedł do mnie i spytał czy możemy porozmawiać.

Wyszłam do palarni. Tam na mnie czekał z naszym wspólnym kupmlem, który miał być świadkiem rozmowy. H. spytał, czy bawiłam się jego uczuciami. Powiedziałam, że początkowo tak, potem przeżyłam małą fascynację a potem czułam, że mnie osaczył i zawłaszczył do tego stopnia, że mój pobyt w szpitalu wydaje się być zbyteczny, bo nic nie robię dla siebie. On stał wściekły i patrzył na mnie bez słowa. Z. - ten nasz kolega spytał, czy nie chciałabym spróbować, na co ja, że tu nie ma co próbować, że jesteśmy chorzy, że ja jestem borderką i niszczę wszystkie zwiazki, że H. to jeszcze młody człowiek a ja jestem już troszkę na innym poziomie w pewnych kwestiach.

W tym momencie H. otworzył drzwi i powiedział: "WYPIERDALAJ!"
Na co ja, żeby się troszkę pohamował i powtarzam raz jeszcze, że z tego nic nie będzie. Wtedy H. Z całej siły uderzył pięścią w pleksę w palarni, która zastępowała szybę. Szybko wybiegłam stamtąd. Na korytarzu zrobiło się niemałe poruszenie.

Z. zabrał H. do dyżurki pielęgniarek. Dali mu natychmiast silny lek. Po jakimś czasie H. chwiejąc się na nogach przyszedł do mojego pokoju. Do akcji wkroczyły dziewczyny, którym opowiedziałam co się dzieje. Kazały mi nie wstawać z łóżka. Była późna noc. Wszyscy byliśmy mocno wymęczeni a mimo to H. nie odpuszczał. Sanitariusz też inteweniował. W końcu H. jakoś zasnął. Jeśli by spytać o moje uczucia to w tamtej chwili nie czułam nic. Ani lęku ani poczucia winy, ani smutku. Tej nocy bardzo krzyczałam przez sen. W sobotę rano spakowałam się, wzięłam leki i szybko wyszłam na przepustkę. H. jeszcze spał. Powoli wszystko zaczęło do mnie docierać.

Dzwoniłam co jakiś czas na oddział i pytałam dziewczyn co z nim. Mówiły, że jest bardzo przybity, że wciąż mówi, że mnie bardzo kocha itd. Zaczęłam odczuwać ogromny smutek i potrzebę przytulenia go, obiecania mu, że go nie zostawię, że zrobię co on zechce.

Tak oto wkręciłam się w coś, czego nie przewidziałam. Dzisiaj wieczorem wracam na odział. Nie wiem co będzie dalej. Mam wrażenie, że piguły chodzą na mnie złe, bo myślą, że uwiodłam chłopaka. Czy tak było? Nie wiem sama.

5 komentarzy:

  1. Ja się może powtórzę, ale takie rzeczy się zdarzają i to dosyć często na oddziałach. Myślę że niema powodu do paniki, bo to chwilowe, dla ciebie i dla niego również.

    OdpowiedzUsuń
  2. może lepiej, że na oddziale;
    to co się dzieje jest prawdą - i choroba i życie - nie rozdzielisz gdy się już zdarzy;
    może będzie się zdarzać wolniej czy rzadziej - trzymaj się;
    uwiodła Was potrzeba bliskości - czy wygasisz to bez wypalenia - lekami, siłą woli?
    pobyt w szpitalu pewnie pozwolił Ci odetchnąć poluzowałaś i rozlało się skondensowane, zapuszkowane;
    jedno jest pewne bordy rozlewają fachowo :-)
    gorzej ze ścieraniem;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'Jedno jest pewne, bordy rozlewają fachowo:-) gorzej ze ścieraniem'
      - Dziewczyny przepraszam, ale po prostu mnie to rozwaliło stwierdzenie, jest rewelacyjne i jakże prawdziwe!:)
      pozdrawiam mocno! Mar

      Usuń
  3. Dziewczyny, wróciłam na oddział a na łóżku leżał bukiet róż z kartką: "Kocham Cię zostań ze mną na zawsze. H." Wzruszyłam się bardzo. Muszę to jakoś przetrwać. Macie rację, narozlewałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. teraz będziecie się porzucać - kto kogo pierwszy? ten problem jest kluczowy :-)
    chyba, że jednak spróbujecie pogadać może macie o czym;
    już rozlane - może potaplajcie się tylko ostrożnie :-)
    samo życie!
    jak to na oddziale bywa :-)
    trzymajcie się - dobrze, że to nie rak tylko zauroczenie na maxa

    OdpowiedzUsuń