piątek, 31 marca 2017

Nawet mojej psychice się nie chce...

... nie chce udawać.

Powinnam zdobyć pieniądze na terapię. Chyba, że jednak mogłabym sama zapanować nad chaosem, który szaleje w moim życiu.

Być może nie mogę się pozbierać po utracie Nokii i Czesia. Moja żałoba została przerwana w dość nadużywający sposób. Postanowiłam ratować to co jest, ale... wciąż tęsknię za nimi. To ogromna wyrwa w mojej psychice. Tak bardzo je kochałam. Kocham je nadal.

Wydaje mi się, że nieświadomie prowokuję sytuacje, które odciągają moją uwagę od bólu ich utraty.
Im większy ból, tym silniejszych bodźców potrzebuję, by go nie doświadczać - przynajmniej świadomie.

Próbuję łatać dziury, oszukiwać rzeczywistość, uciekać od rozpaczy, ale głęboko skrywam samotność i bolesny brak sensu. Czasem przychodzi myśl o samobójstwie. Im bliżej maja, tym częściej. Od kilku dni codziennie.

Ciężko mi się zaopiekować sobą jak kiedyś. Nie czuję już takiej mobilizacji, nie mam motywacji. Nie mam tej dobrej energii by móc siebie motywować, mobilizować. Próbuję, ale po chwili tracę siły.
Dom już nie jest azylem. Odkąd ich nie ma jest tu zwyczajnie smutno, pusto. Nie dam rady sama ukoić w sobie tej części, którą koiły ze mną Nokia i Czesio. Na poziomie funkcjonowania dziecka - razem byliśmy jakimś specyficznym tworem, który to dziecko koił, a następnie pozwalał na rozwijanie dorosłych kompetencji. Ta całkiem ciekawie skonstruowana budowla została bardzo poważnie naruszona. Fundamenty zwyczajnie się rozpadły, a reszta ledwie się trzyma i lada chwila zawali.

Albo jak Staff, spróbuję jeszcze od dymu z komina. Choć właśnie to także już chyba było.
Mam 40 lat. Już za chwilę, za miesiąc powiedzmy.

Jako ta część dorosła nie mam początku. Nigdzie się nie zaczynam. Nie wiem do czego to przyrównać. Teraz doskonale widać tę przepaść pomiędzy Dzieckiem a Dorosłym. To bardzo osamotnione Dziecko i mało kompetentny Dorosły.
Przestałam brać antydepresant, zwyczajnie mi się skończył, ponad tydzień temu. Jutro jadę do mojej lekarki. Zrobię jeszcze jedno podejście z antydepresantem. Może to mózg nie działa na tyle sprawnie, żeby radzić sobie z bodźcami.

wtorek, 28 marca 2017

Upiłam się. Ot co!

Popełniłam ostatnio tyle błędów, że już się w nich nie łapię. Wczoraj zgubiłam dwa tysiące, dzisiaj kupiłam bilety na lot nie ten, na który powinnam. Nie panuję nad porządkiem w mieszkaniu, zapominam, mylę się. Słowem mówiąc ROZPAD.

Gdybym dalej analizowała stricte psychoanalitycznie siebie, może jakoś nad tym bym panowała. A tak, osiągnęłam poziom maksymalnego rozproszenia, gdzie trudno jest cokolwiek zintegrować.
Dlatego wpis musi być.
Co prawda po kilku lampkach wina i kilku kawałkach pysznego sernika, plotkowaniem ze znajomym i kupowaniem biletów - tych właśnie pomylonych :(.
Trudno. Pieniądze są do dupy - wniosek pierwszy. Odkąd żyję licząc, wyliczając i obliczając - wszystko staje się problemem.

Dygresja number one - kiedyś, daaawno temu, być może w epoce dinozaurów, kiedy jeszcze byłam dużym dinozaurzym jajem uważałam, że jako 40 - letni dinozaur będę już dużo spokojniejsza, poważniejsza, uporządkowana, etc. Nic bardziej mylnego! Jeśli nie dojrzewamy emocjonalnie nie stajemy się dorośli. To taka moja myśl (po lampkach wina oczywiście). Doszłam do jakiegoś momentu oświecenia, a potem zapomniałam o sobie jako istocie psychospołecznej i zaczęłam swoją karierę konsumencką na 10000 procent! Kupować, sprzedawać, zarabiać, liczyć, odnotowywać, zapisywać...
Ble..

Rok 2017, zaczął się trochę mało fajnie (eufemizm). Rok 2017 był po prostu chujowy! Tak był! Do tego stopnia, że dzisiaj na umowie z bankiem wpisałam datę z rokiem 2018. Czyli, że 2017 już był. Tak sobie wykoncypowała moja głowa.
Do tej pory żyłam przeszłością, a tu raptem moja głowa postanowiła uciec w przyszłość. Czyli w co?
Nie mam pojęcia, ale wiem jedno - rok 2018 nadejdzie beze mnie lub ze mną. Skoro ten do tej pory dał dupy to pozostaje mi jedno. Zrobić kilka fajnych rzeczy, żeby zrównoważyć ten złostan.
Oto kilka pomysłów:

Przestać traktować kasę jako wyznacznik mojego bycia lub nie-bycia.
Jestem i tak, bez tego ile posiadam. Właściwie nie posiadam nic. Mogę spakować się w kilkanaście pudeł, wziąć koty pod pachę i fiuu! - byle gdzie.

Poza tym czego nie posiadam (poza niezliczoną liczbą ciuchów w czterech rozmiarach - czytaj! - nie mam w co się ubrać), mam moją szaloną głowę. Nie szaloną, że zwariowaną, ot taka tam fajna zakręcona laska (hm... choć to też) tylko wariatka, świr, emocjowiec (jest takie słowo?).
Jako rasowy szaleniec mogę coś wyimaginować i sobie tu i ówdzie coś dopowiedzieć, dorobić, docośtam. No kto zabroni wariatce??

Nuda bez tych psychiatryków - szpitali. Antydepresant jest dla depresantowców, a ja jestem - niezrównoważona emocjonalnie. Czas znaleźć swoją niszę. Dajcie spokój 40-ka niczego nie zmienia, jeśli człowiek stoi w miejscu. Ot zmarchy, cellulit, włosy siwe jak u babuni (chwała temu, kto wymyślił farbę do włosów!) A głowa? Głowa durna jak była tak jest. Tak się właśnie dzieje, gdy zapomni się po co się w ogóle zaczęło. A zaczęłam kilka lat temu - ambitnie!

Jezu, chyba muszę wrócić do początku, bo w sumie nie wiem co chciałam napisać.
Napiłam się wina z kumplem i wreszcie poczułam się dobrze. Odpuściło mi.
A nie byłam w stanie przez długi czas pić alko, bo jakoś mi nie szło. Bulimia gdzieś sobie polazła od czasu choroby moich kotów - no i emocje sobie hasały, szałały, skakały i tak zaczął się rozpad mojego codziennego funkcjonowania. Zatem już wiadomo dlaczego taki użytek miałam z żarcia i rzygania. Kontrola!

Tak czy owak. W ramach mojej kontroli pozabulimicznej - więc na tę chwilę żadnej - zamierzam - obwieszczam tej oto dziewiczej karcie mojego bloga i Tobie mój Drogi Czytelniku, że rozpoczynam nowy okres zwany TERAŹNIEJSZOŚĆ i PRZYSZŁOŚĆ. Przeszłość niech zostanie - OBY! - moim doświadczeniem życiowym. Moimi sukcesami, błędami i niech będzie pamiętna na tyle, by mi przypominać o sobie w obliczu wszystkich tych decyzji, które będę podejmować. Szczególnie gdy zechcę znów lecieć z otwartą, wywróconą do góry nogami torbą, gubiąc setkami kasę! A co? Bogatemu wszystko wolno!

No i tyle. Życie jest takie i siakie.
Pozdrawiamy! Ja i moja bliska mi dzisiaj przyjaciółka -  LIBFRAUMILCH!



wtorek, 21 marca 2017

Życie, Miłość i Strata.

Jesteśmy z G. razem. Teraz wiem, że szczera, nieoskarżająca rozmowa z ogromną dozą obopólnej empatii to bardzo ważne narzędzie w tworzeniu relacji.
Kilka dni temu stał się na nowo obecny, bardzo czuły. Miło mieć go takiego.

Ja też jestem pozbierana. Chwilami myślę o Nokii i Czesiu, ale staram się długo nad tym nie zatrzymywać, nie pielęgnować żalu i tęsknoty, choć bardzo mi ich brakuje.
Doznałam ogromnego wstrząsu, ale Wojowniczka, która we mnie drzemie, wyzwoliła we mnie siłę jakiej nigdy dotąd nie doświadczyłam.

Nowe koty są w porządku. Zyzol jest pocieszny, lubię go, Halina jeszcze nadal trochę dzika. Dlatego nie żywię do niej jakiejś specjalnej sympatii, ale często uśmiecham się, patrząc jak zapomina się kontrolować i beztrosko gania po mieszkaniu. Lubię koty, więc gdy tylko Halka przychodzi się pogłaskać to ją głaszczę, całuję po futerku, ale ta zaraz ucieka. Może powoli uda nam się poukładać ze sobą.

W tej chwili nie ma już takiej istoty w moim życiu, z którą byłabym tak nierozerwalnie związana. Tak nierozłączna. One odeszły. Jestem już tylko ja. Wystają ze mnie jakieś wypustki. Niezagospodarowane połączenia. Trochę jak przerwane nitki. Wystają ze mnie i falują. Ale może jak pępowina uschną i odpadną. I tak się dopełni pierwotna separacja.

Być samodzielnym bytem, bez wspomagaczy, bez istot, z którymi mogłam tworzyć głęboką więź, w pewnym sensie zastępczą, ale za to pozbawioną lęku przed odrzuceniem to ogromne wyzwanie.

Jak bardzo boimy się samotności? Jak bardzo odrzucenia? Na ile pragniemy bliskości? Na ile jesteśmy świadomi, że wszystko, choćby najlepsze, przemija? Bez winy. Nie musi być w tym niczyjej winy.

Czy żałuję, że tak je kochałam? Nie. Czy żałuję tych długich lat spędzonych razem, w cieple bliskości, poczuciu miłości? Nie. Zapomniałam tylko, że życie, to przemijanie. Życie to linia, która z czasem urywa się i kończy.

Moja miłość do nich dawała mi siłę, ich miłość dawała mi siłę. Nasza więź pozwoliła mi przetrwać niejeden kryzys. Były przy mnie. Zawsze były przy mnie. Mogłam się w nie wtulić. Czuć ich ciepło i ich obecność. Byliśmy połączeni. Wczepiłam się w nie.
Odeszły, bo taki jest urok tego świata. Choćbyśmy nie wiem jak byli szczęśliwi, nie oszczędzi nas przemijanie. Mnie i Ciebie, wszystkich i wszystkiego co dla nas ważne.

Czy wolno mi kochać, pragnąć bliskości, zbliżyć się i stworzyć bliską więź?
Boimy się odrzucenia, ale jest ono niczym w porównaniu z nieodwracalną stratą miłości spełnionej. Akceptacji, poczucia bezpieczeństwa, gdzie ból takiej starty staje się cierpieniem.

Życie jest przemijaniem. Jedyne co może nam wynagrodzić surowość tego świata, to doświadczanie miłości i akceptacji. Dawanie i branie - obie te rzeczy na raz są tak samo ważne. Odwzajemniona miłość, oddanie to kopalnia siły, radości, energii... to moc działania i tworzenia.
Mimo złowrogiego widma straty, które każe nam trzymać pragnienia na uwięzi, nie bójmy się doświadczać bliskości.
Dajmy sobie szansę na miłość. Poznajmy ciepło, troskę, zaufanie. Dzielmy się nimi. Gdy tylko będziemy gotowi stracić to wszystko, miłość przyjdzie do nas. Bez burzy i lęku. Bez cierpienia i walki. Mimo to, zawsze pamiętajmy o stracie.

Tylko ze świadomością straty i przemijania będziemy mieć szansę na to, czego tak bardzo pragniemy.
Kochania i bycia kochanym i...  życia, bo właśnie jest czas życia.

Śmierć ma inny czas.





wtorek, 14 marca 2017

Rzeczywistość i magia.

Od wczoraj moje myśli płyną rwącym potokiem. To nawet nie myśli ale dźwięczące w głowie słowa.
Mówię o przyszłości, przeszłości. Mówię o jakiejś tęsknocie. Mówię o tym kim będę, kim kiedyś byłam. Mówię o radości i smutku. I w końcu mówię o tym jak bardzo chciałabym być kochana, pożądana. Chciałabym być dla kogoś ważna, dla G.?

Myślę o tym żeby napisać książkę dla dzieci. Na początek dla tych w mojej rodzinie. Jest ich sporo.
Chciałabym w ten sposób oddać cześć i zachować pamięć o Nokii i Czestrze. Chciałabym zachować pamięć o mojej silnej więzi z nimi. To byłaby bajka o Króliku (Nokii), Niedźwiadku (Cześku) i Kocie (o mnie). O ich nierozerwalnej przyjaźni, bezgranicznej miłości, być może o urodzinach i śmierci. Żyłyby w magicznym świecie, pełnym nierzeczywistych zdarzeń.

Tymczasem rzeczywistość przywarła do mnie, jakby chciała mnie pochłonąć.  Przywarła minutami, godzinami, dniami. Bezwzględna, zaborcza, wszechogarniająca. Osaczyła mnie i rozlicza z każdego wyboru, każdej podjętej przeze mnie decyzji. Robię wszystko by ją zadowolić, wówczas bywa dla mnie łaskawa. Każdego dnia uczę się świata, którym doświadcza mnie bezlitośnie.

piątek, 10 marca 2017

To dalej w drogę...

Cóż, z G. nic nie wiadomo. Pominę ten temat po prostu.
Czas jakoś się zbierać. Teraz Liv. Od poniedziałku do pracy i ostra robota do końca tygodnia. To właśnie ten okres kiedy się dzieje najbardziej. Praca od rana do nocy, łącznie z weekendem.
Może w końcu się rozruszam. Poczuję się "użyteczna". Obym tylko dała radę, ale dam, bo dlaczego mam nie dać.

Czy coś planować na przyszłość? Gdzieś zmierzać? Nie wiem. Zacznę wychodzić do ludzi. Czas pokaże. Fajnie byłoby być dla kogoś ważną, chcianą. Byle tylko ze wzajemnością. Bo tak to tylko ciężar. I to dla obu stron.

Początek roku miałam wyjątkowo fatalny. Aż trudno w to uwierzyć.
Wydaje się, że gorzej być nie może. No, ale jestem, oddycham, żyję, więc nie mam wyboru. Trzeba te życie jakoś sensownie przeżyć.

środa, 8 marca 2017

Każdy powinien mieć kogoś...

„Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny” - Ernest Hemingway
Rozmawialiśmy, rozmawiamy, będziemy rozmawiać. G. mówi, że nie jest przekonany. Powiedział, że przyzwyczaił się do swojej wegetacji i czuje, że bycie samym to jego stan naturalny.
Argumentowałam, że to skorupa, przez którą może warto się przebić, tak jak ja muszę przez swoją.
Rozwinęłam ten temat. Powiedziałam między innymi, że ja przez ostatnie lata, też nie narzekałam na bycie samą. Było mi dobrze, wygodnie, bez niepotrzebnych uniesień i opadania. Było mi wygodnie z moimi kumplami, kolegami. Bezpiecznie przede wszystkim.
Nie umieram z miłości do niego. W ogóle nie mam aż takich uczuć. Ale czuję, że warto spróbować.
Pozwolić się temu rozwijać, a dokładnie przełamywać schematy i iść do przodu, mimo rozterek.
Koniec może być różny, ale głupio by było nie dać temu szansy.

Może moja psychika płata mi figla i jak zwykle chce mnie zapędzić w kozi róg.
Może chodzi o to, że chcę wyważyć zamknięte drzwi, a w efekcie uznać, że nie ma sensu z kimkolwiek się wiązać. Ja też, podobnie jak on nie jestem przekonana, ale bardziej zdeterminowana, by jednak, przynajmniej teraz, nie uciekać.


wtorek, 7 marca 2017

Niewybaczalny egoizm

 „Dzisiaj, gdy tylu ludzi jest samotnych, byłoby niewybaczalnym egoizmem być samotnym, samotnie”  - Tennessee Williams

Nie wiem jak potoczy się dzisiejsza rozmowa. Nie wiem na ile mogę pokonać swój lęk i ile dać z siebie. Nie wiem na ile muszę poradzić sobie z tym sama, a na ile mogę prosić o pomoc Grześka.
Jeśli chodzi o mój chłód, to polega na tym, że bardzo ciężko radzę sobie z bliskością fizyczną.
Mam na myśli dotyk, przytulenie. Kiedy G. mnie przytula, sztywnieję. Rozmawialiśmy o tym i czasem szło mi lepiej, ale nadal uważam, że głównym moim problemem w tym związku jest to nasze sporadyczne widzenie się. Ta odległość czasowa. Brak regularności.
Czy możemy jakoś to zmienić? Czy G. przyjdzie mi tylko powiedzieć co było źle, czy wysłuchać co mam do zaoferowania? Czy da nam szansę, czy przyjmie do wiadomości i powie, że jeszcze się nad tym zastanowi? A może raz jeszcze podkreśli, że to wszystko nie ma sensu?

Wiem, że nie jest mu lekko. Zmaga się ze swoimi demonem, jakim jest alkohol i samotna codzienność na trzeźwo. Co z tym wszystkim zrobić? 
Czy dam radę cokolwiek powiedzieć? Mam ogromny problem z mówieniem tego co czuję. Łatwiej jest mi napisać. Chciałabym się nauczyć mówić wprost. 

poniedziałek, 6 marca 2017

Refleksja na temat mojego chłodu.

Nie mogłam zasnąć, a przede wszystkim nie mogłam uwierzyć, że się wycofał w takich okolicznościach. Nie wiem dlaczego ale większość dzisiejszej nocy spędziłam na oglądaniu filmów dokumentalnych o holocauście. Zasnęłam przy jednym z nich. Może potrzebowałam odwrócić emocje.
Przebudziłam się około piątej nad ranem i nie mogłam już zasnąć. Myślałam o tym co się stało i przyszło mi do głowy, że on też potrzebuje mojej obecności i zainteresowania jego osobą w sposób przede wszystkim ciepły.
Nie wytrzymał tego wszystkiego, a pewnie nie było mu lekko po tym jak walczy ze swoim alkoholizmem. Powiedział mi kilka razy, że rzeczywistość na trzeźwo jest dla niego trudna.

Wiele razy pisałam, że nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Nie obwiniałam go o to, bo przecież pracował. Ale mimo to frustracja we mnie narastała, a wspólne dni zdarzały się tak rzadko, że chyba oboje nie byliśmy przygotowani na bycie razem.
Fakt, że nie udźwignął kolejnych dni mojej żałoby zaczęłam rozważać dzisiaj nad ranem, Przypominały mi się strzępki zdań z wczorajszej rozmowy. Tego co mówił i jak opuścił moje mieszkanie. Z oburzeniem, z jakimś niezadowoleniem.
Pomyślałam, że chyba, że bardzo możliwe, że oczekiwał innej mojej reakcji, a ja tylko powtarzałam w kółko: "Rozumiem Grzesiek, rozumiem, że to dla Ciebie za dużo." Nie wiem czy to była kwestia szoku, czy raczej oczekiwania od kilku dni na ten "wyrok". Ale w tamtej chwili poczułam, że muszę dać mu odejść, że on również jest bardzo zmęczony.

Właśnie w tym kierunku zmierzały dziś nad ranem moje myśli. Poczułam, że straciłam go również ze swojej winy. Nie chodziło o te ostatnie tygodnie, ale o całokształt mojego zachowania. A dokładnie chłodu. To również ma uzasadnienie, ponieważ za każdym razem, gdy widywaliśmy się po jakiejś przerwie, nie byłam w stanie przechodzić nad tym bez emocji. To, że mam kłopot z nawiązaniem bliskiej więzi, i że przez całe życie kieruje mną lęk przed odrzuceniem i zranieniem, przyczynia się do mojego dystansu, na który wydawało mi się, nie mam wpływu.

Nawet nie umiem ocenić tego, jak bardzo mi na nim zależy. Jestem w tej sferze ułomna. Ale dzisiaj rano pomyślałam, że jemu też może na mnie zależeć, ale mój chłód jest nie do przeskoczenia.
Myślałam nad tym, czy mogę, zwłaszcza w obecnym czasie, jakoś to zmienić. Nie mam pojęcia na ile mnie stać. Zrozumiałam, że jego "przewinieniem" była jego fizyczna niedostępność, ale nie rozumiałam, że moim mógł być emocjonalny chłód.

Miałam mętlik w głowie. Zastanawiałam się dlaczego wyszedł z takim oburzeniem. Nie dawało mi to spokoju i wtedy przyszła ta myśl, że on mógł oczekiwać innej mojej reakcji na swoje słowa.
O szóstej rano napisałam do niego sms. Bardzo dużo kosztowały mnie te słowa. "Wyduszenie" z siebie, że mi na nim zależy, i że ja również powinnam była go zatrzymać. Napisałam też o tym, że może powinnam go poprosić o to by dał nam szansę.

Zadzwonił po osiemnastej z pracy. Powiedział, że zaskoczyły go te słowa. Spytałam czy może przyjść dzisiaj po pracy. Powiedział, że tak. Skończyliśmy rozmowę a ja ucieszyłam się jak dziecko, z nadzieją, że może uda się coś odbudować.
Przed chwilą zadzwonił, że jednak nie przyjdzie. Zapomniał, że wczoraj umówił się na dzisiejszy wieczór,  a raczej noc, ze swoim przyjacielem.
Cóż - powiedziałam - trudno. Umówiliśmy się na jutro.
Mimo to cieszę się, że zdobyłam się na takie wyznanie, i że on zareagował na to, otwierając się na dialog. Nie wiem jak to się ułoży. Nie wiem, co jesteśmy w stanie sobie zaofiarować w tym okrojonym czasie widywania się. No i ile mogę dać z siebie ja. Ile zaufania i ile bliskości.

niedziela, 5 marca 2017

Grzesiek odszedł.

Odszedł. Przyszedł i powiedział, że... nawet nie wiem co powiedział tak byłam przejęta.
Coś w rodzaju, że dla niego to za dużo.

Nie wiem co napisać.
Naprawdę nie wiem co napisać.

sobota, 4 marca 2017

Dzień bez cierpienia.

Dzisiaj nie umierałam z bólu i nie popadałam w szaleństwo. Pierwszy dzień, choć to dokładnie miesiąc od śmierci Nokii. Byłam z Zyzolem na zabiegu kastracji. Wszystko poszło dobrze.
Najgorszy był moment, gdy zasypiał. Przypominało to usypianą Nokię.

Prawie cały dzień spędziłam w łóżku oglądając Kuchenne Rewolucje. Myślałam trochę o Grześku, który mimo, że miał przemyśleć naszą rozmowę sprzed tygodnia, jakoś nie miał ochoty spotkać się w ten weekend. Zadzwonił w piątek spytać o to co u mnie. Rozmowa była, jak to przeważnie nasze rozmowy telefoniczne, sztywna. No, chyba, że ja się rozpędzę i powiem coś więcej. Zaproponowałam później sms-owo spotkanie w niedzielę i rozmowę. Odpisał, że nie ma sprawy.

Jeszcze nic mi nie wiadomo, co on dalej na to jak znoszę stratę Nokii i Czesia. Nie wiem czy zamierza w związku z tym być ze mną, ale dzisiaj, jak wspomniał w sms, poszedł na urodziny koleżanki. Gdybyśmy byli razem, rozumiem, że wziąłby mnie ze sobą, a przynajmniej zaproponował pójście. Nie poszłabym, bo potrzebuję ciszy i spokoju, ale te słowa byłyby dla mnie ważne.
Myślę, że przerosła go ta sytuacja. To dorosły facet, ale gdzieś zabrakło tej empatii i bardzo szybko się wypalił. No, ale to moje domysły. Tak naprawdę nie wiem jak jest.
Najgorsze jest to, że w zeszłą sobotę jednak wyszedł ode mnie. Nie spróbował zostać. Tym bardziej, że zastał mnie zapłakaną, bardzo wymęczoną całym tym bólem.
Nie wiem jak jutro potoczy się nasza rozmowa, ale wygląda mi to na koniec z jego strony. Chyba, że ta kompletna cisza wynika z  jakiejś urazy, albo z tego, że on sam nie daje sobie rady z życiem i alkoholem, z którym ma ogromny problem.

Od jakiegoś czasu, nieporównywalnie do lat poprzednich, zwłaszcza tych przed terapią, radzę sobie dobrze sama w życiu. Jak na osobę z chorobą, z chwiejnością, z pracą, z którą  muszę kombinować żeby mieć na opłaty i życie. Nie wciągam nikogo w swoje problemy. Raczej alienuję się, ale tak nauczyłam się żyć, chować się, gdy jest źle. I wtedy piszę, piszę na blogu, bo tak potrafię się sobą zaopiekować, poświęcając uwagę swoim emocjom.
Przed G. zaczęłam się otwierać, przestałam się chować. Zaczęłam wychodzić na przeciw, choć mój problem, to problem z bliskością, a raczej z oswajaniem się. A może nie z tym mam problem, tylko raczej z budowaniem relacji z osobami, które nie są dostępne. Myślę, że wybrałam człowieka, którego głównie nie ma.
Z G. jest mi o tyle trudno, że widzimy się bardzo rzadko i bardzo krótko. Rozmowy telefoniczne, jak wspomniałam, są suche i krótkie. Nie piszemy do siebie smsów. Generalnie panuje między nami cisza. Dlatego za każdym razem gdy się spotykamy muszę się przyzwyczajać do niego na nowo.

Nasz kontakt jest ograniczony również tym, że do południa G. śpi bo wraca o północy z pracy, chodzi spać później i gdy się budzi, ewentualnie załatwia jakieś sprawy i znów do pracy. W pracy nie może rozmawiać, ani pisać, więc dzwoni na przerwie i wtedy to jest taka rozmowa na szybko. Kompletnie nie wiem co mam wtedy mówić. Przez te pięć minut każdego dnia.
No a wczoraj zadzwonił właśnie. Chwila rozmowy i na koniec jego: "to jesteśmy w kontakcie".
Zero pytania o weekend, w sensie co z naszą rozmową o tym co dalej. Dlatego uważam, że jego decyzja jest taka, a nie inna.

Nie wiem czy przeżyję jeszcze kiedykolwiek taką stratę jak po moich pięknościach, ale wiem jedno, że w takim momencie, już "po wszystkim" jego zabrakło. Był ze mną, pomagał mi z noszeniem Nokii do weterynarza, pomagał mi ją karmić. Dzwonił jeszcze przez chwilę po, a potem uznał, że mój smutek trwa za długo i atmosfera, którą wytwarzam jest ciężka. Nie potrzebowałam kontaktu z innymi ludźmi, ale tego, by ze mną był. Zwyczajnie. Bez "uprawiania" ze mną żałoby, ale tak po prostu. Wyciągnął na spacer, przyszedł z pomysłem na film, albo z lodami.

Miałam ten moment mobilizacji, ten prześwit i tę siłę, gdy chciałam go wesprzeć, odwdzięczyć się za to jak mnie wspierał. Zaprosiłam go na kolację do fajnej restauracji. Dwie godziny i każde do swojego domu, bo G. zmęczony od tygodnia non stop w pracy i jeszcze pracująca sobota i niedziela. G. pewnie myślał, że po tej kolacji już będzie ze mną dobrze. Mówiłam, mu, że to będzie wracać. No i wróciło z ogromnym uderzeniem.

Mimo tego koszmarnego cierpienia, (naprawdę nie sądziłam, że można aż tak cierpieć) jestem, żyję. Choć nadal z poczuciem kompletnego bezsensu istnienia tego świata. Wiem, że jedyne co może nadać mi sens, to robienie czegoś dla innych. Może na razie nie tak aktywnie, ale chyba skupię się głównie na ludziach z borderline. Spotkań towarzyskiej grupy integracyjnej nie udźwignę. Nie umiałabym się bawić ze wszystkimi.

Cieszę się, że dzisiejszy dzień podarował mi trochę ulgi. Może byłam też zaabsorbowana zabiegiem Zyźka i czuwaniem nad nim przez resztę dnia. Dzisiaj wyjątkowo przychodził się do mnie tulić. Bardzo to kojące. Halina też jest w coraz lepszej formie. Daje się całować i głaskać, ale jeszcze często ucieka, chowa się gdy chodzę po domu, gdy leżę jest spokojna. Biega, bawi się piłkami, jest bardzo energiczna.
Halina próbuje nauczyć Zyźka kociej bliskości. Zyziek okazuje się być samotnikiem i śpiochem. We mnie dostrzega mamuśkę i przychodzi czasem, wwala mi się na klatkę piersiową i twarz, i zasypia twardo. Leżę w przedziwnych pozycjach, bo kotek. Ale to nie nowość. Tak zawsze było z Nokią i Czesiem.

Zyzol ma swój fotel i tam głównie ucina sobie dłuższe drzemki. Halina próbuje się kłaść obok niego, nauczona bycia w grupie z innymi kotami, ale ten ją odgania. Mimo to jest niezłomna i dzisiaj udało się jej przez jakiś czas z nim pospać. Przyszła, złapała łapkami jego głowę i zaczęła lizać tak długo, aż ten się uspokoił. I tak ze sobą spały. Rozczulił mnie ten widok. Jej niezłomność i potrzeba bliskości. Myślę, że będzie z niej ciepła kicia, ale z charakterkiem. A Zyziek może z czasem nauczy się kociej bliskości.





czwartek, 2 marca 2017

Do Królika i Niedźwiadka

Mój kochany Króliku i kochany Niedźwiadku. Tak Was często nazywałam. Nokia miałaś piękną króliczą sierść, a Czesio okrągły brzuszek i buźkę jak niedźwiadek.

Króliku, Niedźwiadku, byłam u psychologa w naszej sprawie. Wygląda na to, że nasza kocia rodzina musi zostać rozdzielona już na zawsze. To okrutne, że tak się stało, ale ten świat, na którym się pojawiliśmy jest miejscem, z którego wszystkie istoty, wcześniej czy później odchodzą. Zapomniałam Wam o tym powiedzieć. Zapomniałam o tym pamiętać...
Niektórzy mają szczęście i odchodzą w spokoju, bez cierpienia.

Nie mogę sobie z tym poradzić. Tak niewiele czasu miałam na pożegnanie się z Wami.
Bardzo mi Was brakuje.
Biorę leki, a teraz mam wolne od pracy. Próbuję jakoś odpocząć. Dzisiaj znów Was wołałam na głos, z myślą, że jednak gdzieś jesteście. Dobrze jest wymawiać Wasze imiona na głos.

Nokia, za dwa dni minie miesiąc od Twojej śmierci.
W garderobie na Twojej półce leży poduszka, na której się wylegiwałaś. Przez jakiś czas zaglądałam tam często. Na poduszce jest Twoja sierść. Głaskałam poduszkę i patrzyłam na sierść. Tak trudno uwierzyć, że pochodzi z Twojego ciała, a Ciebie nie ma. Pamiętasz jak dzień przed Twoją śmiercią prosiłam Cię, żebyś mnie nie opuszczała? Leżałaś chora na poduszce, a gdy zaczęłam głośno płakać, zamiauczałaś do mnie i zaczęłaś mruczeć. Tęsknię za Tobą moja Kochana. Byłaś najbardziej przytulańskim kotem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Pamiętasz jak się złościłam, gdy ciągle na mnie wchodziłaś? Ale to dlatego, że kiepski ze mnie przytulak. Za to Ty mnie wycałowałaś i wyprzytulałaś. Tak wiele miłości otrzymałam od Ciebie Kochana.

Czesiu, za kilka dni miną dwa miesiące od Twojej śmierci. Zyzol zasikał Twój karton po pizzy. Musiałam go wyrzucić. Karton oczywiście. Gdy leżę w łóżku, nadal ostrożnie wyciągam nogi, by Cię nie uderzyć. Za każdym razem gdy się na tym łapię, pęka mi serce.
Przepraszam Kochany, że tamtego piątku zostawiłam Cię na noc w takim stanie. Nie przyszło mi do głowy, że możesz umrzeć. Nie rozumiałam wtedy jeszcze co się dzieje. Nie wiedziałam, że właśnie dzieje się taka tragedia.

Nie mam pamiątek po Was. Podrapany drapak, poniszczone przez Ciebie Czesiu moje gumki do włosów, które kiedy żyłeś znajdowałam w Twojej misce na jedzenie.
Zdjęć prawie wcale. Nie miałam w zwyczaju latać za Wami i robić Wam zdjęć. Nokia, pogryzione książki, będą mi o Tobie przypominać. Zawsze gdy chciałaś zwrócić moją uwagę rwałaś okładki książek, do których miałaś dostęp.
W mieszkaniu jeszcze czuję Waszą obecność. Gdy będę się musiała z niego wyprowadzić, już nic mi nie zostanie.

Boże, jak ja za Wami tęsknię...
Zyzol i ta nowa kicia....

Króliku, Niedźwiadku! Wracajcie! Damy sobie radę we czwórkę. Potrzebuję Waszej miłości.

Umieram bez Was.