wtorek, 28 lipca 2015

Perfekcyjna i Króliczek

Weekend obfitowal w szereg interakcji. Wchodzilam w ten czas znacznie przeciazona. Zmeczona wieloma miesiacami depresji, ktora dala o sobie znac w ostatnich tygodniach dosc bolesnie. Odwiedzila mnie na kilka dni przyjaciolka. Wczesniej spotkalam sie z Kims i z Kims jeszcze. Zaczelam nadrabiac swoja towarzyska nieobecnosc. Temu tematowi zapewne niebawem zechce poswiecic miejsce. Jest jakas nowa przestrzen, ktora wydaje sie byc interesujaca i komfortowa.
Niemniej jednak wychodze z depresji z ogromnym lekiem. Boje sie, ze w ktoryms momencie z Magicznego Kapelusza w jakie zdaje sie zamieniac czasem moje zycie, wyskoczy ten znany juz mi: Kroliczek - Bialy Krolik, ktorego bede mogla na nowo zaczac gonic, iluzorycznie wprawiajac swoje zycie w ruch.

Nie chce iluzji. Nie boje sie cierpienia. Depresja pokazala mi czym ono dla mnie jest.
Boje sie leku, z ktorym zawsze chodzi o to samo - mnie - Perfekcyjnej.

piątek, 24 lipca 2015

Nasza tajemnica

Nie wazne co teraz napisze. Wazne co robilam piszac to, czego tu nie ma i nie bedzie.
Nikt, nigdy sie nie dowie. Nigdy! Nigdy nie bede juz przy nikim tak prawdziwa.

To moja tajemnica. Moje sekretne zycie. Moje drugie JA. Musi byc mnie kilka. Bez tego nie dalabym rady dzwigac mojego zycia.

Dalysmy rade. Obezwladnilysmy Demona i pozwolilysmy Jej wylac lzy. Wszystkie jestesmy sobie potrzebne. Wszystkie.

Nie musimy sie bac. Ona tez jest slaba.

Oslabla.

Wszystkie jestesmy sobie potrzebne.

wtorek, 21 lipca 2015

Jak zwykle

Taki ten dzien nijaki. Znow mam klopot ze snem, wiec od piatej pobodka. Zwlaszcza, ze koty o tej porze robia wszystko, by sprowokowac mnie do wstania i nasypania im zarcia.
Stad tez do poludnia bylam jak z krzyza zdjeta, a po poludniu nastroj w gore. Ale niestety nie tak w gore zeby bylo dobrze, tylko z jakims napieciem, z obezwladniajacym lekiem przemieszany smutek. Smutek w dol, napiecie w gore.  I tak przezylam dzien na cholernej sinusoidzie.
To rozpadalam sie na milion malych kawalkow, to zbierala mnie jakas sila. Moze sila woli - trudno stwierdzic. Juz, juz mialam pomysl na lepsze zycie, az tu zaraz kompletny brak nadziei.
Szczesciem wieczorem dopadlo mnie potworne zmeczenie, a wraz z nim ten rodzaj smutku, ktory niesie ulge. Spokoj, brak napiecia, tylko ten smutek i obojetnosc. Uczucie, ze nie wazne co jest i co bedzie.

Jutro planuje lepszy dzien. Na specjalne dla siebie zamowienie. Co ma oznaczac lepszy? Dokladnie nie wiem, ale z pewnoscia znow powalcze. Jest z czym i nad czym. Jak zwykle. Jak kazdego, cholernego dnia. Bedzie lepiej to bedzie - nie to nie. Teraz to malo wazne. Tak, czy owak lepszy dzien juz tuz, tuz. Jak zwykle.


poniedziałek, 20 lipca 2015

Wewnętrzne dziecko

Mimo upływu czasu ostatnio dość często wracam myślami do mojej relacji z terapeutą. Gdy jest mi naprawdę bardzo ciężko szukam w sobie jego wsparcia.

Takie zdanie dzisiaj dla siebie wyczytałam. Pamiętam, że na koniec wałkowaliśmy już tylko to:
"Terapeutę potraktowała jako namiastkę dobrego rodzica, dlatego ważniejsze dla niej stało się utrzymanie tej relacji, a nie zmiana wewnętrzna. 
Tymczasem wewnętrzne opuszczone dziecko nie potrzebuje namiastki, tylko kogoś, kto naprawdę jest w stanie je zrozumieć, pokochać i wspierać w każdej trudnej chwili. Każdy sam dla siebie powinien stać się takim wewnętrznym opiekuńczym rodzicem."
Źródło: Charaktery "Opuszczone dzieci" 

Jestem mu za ten koniec, teraz po latach, niezmiernie wdzięczna. I za to, że dał mi tyle siebie. Choć czasem tęsknię. Bardzo prawdziwie, a niekiedy bardzo boleśnie.

środa, 15 lipca 2015

Nietypowa konfrontacja

Dzis jest dobry dzien. Poranek byl nieco lekowy i szary, a potem wyjrzalo slonce. Slonce w mojej glowie i w moim ciele. Mialam tez calkiem dobra sobote i niedziele. Myslalam, ze antydepresant zaczal dzialac, ale w poniedzialek znow poszlam na dno. Caly przespalam. Wtorek tez mnie bardzo zmeczyl, ale i uspokoil nieco.
Moja lekarka wrocila z urlopu. Zadzwonilam do niej. Powiedziala zebym wpadla do niej bez umawiania sie na konkretny termin, na ktory musialabym troche poczekac. Bardzo lubie wizyty u niej. Mimo, ze to poradnia na NFZ, to moja pani doktor poswieca mi na wizycie od 20 do 30 minut. Jest bardzo przyjazna, bardzo ludzka. Bardzo ja lubie, wydaje mi sie, ze ze wzajemnoscia.
Uspokoila mnie i powiedziala, ze wyciagniemy mnie z tej depresji. Jesli dawka zwiekszona przez lekarke na izbie przyjec nie zadziala do konca tygodnia, podniesiemy ja raz jeszcze. Jesli i ta nie pomoze, zmienimy antydepresant na mocniejszy, aczkolwiek pani doktor obawia sie, ze nastroj moze pojsc niebezpiecznie w gore. Bedziemy jednak probowac.

Wyszlam dzisiaj z domu. Co prawda mialam powod. Musialam pojsc do dentysty. Dal mi duzy rabat co tez mnie ucieszylo i tym bardziej poprawilo nastroj.
Skoro bylam na chodzie i jeszcze nie dopadlo mnie zmeczenie dzisiejsza aktywnoscia, zajrzalam do mojej ulubionej knajpki. Lubie tu przychodzic. Lubie tutejsza muzyke.
Korzystajac z lepszego nastroju zadzwonilam dzisiaj do jednej z moich siostr. W sobote, gdy czulam sie lepiej dzownilam do mojej matki. Nadrabialam zaleglosci. W niedziele spotkalam sie ze znajomym.
Moja siostra powiedziala mi dzisiaj, ze moja matka ma podejrzana narosl na nosie i moze to byc jakies zrakowienie. Przejelam sie tym. Jutro do niej zadzwonie. Widzialam to, kiedy bylam u niej ostatnio. Nawet rozmawialysmy o tym, ze powinna udac sie do dermatologa. Niestety trzeba ja zmuszac sila do pojscia do lekarza.
Moja matka nigdy sie na nic nie skarzy. Nigdy. No moze na ojca gdy zyl. Bardzo sie ze soba meczyli w tym malzenstwie. Ojciec zmarl 8 lat temu. Od tej pory matka powtarza, ze zyje sie jej jak w raju.
Mieszka na wsi, ma duzy dom, duze podworze, duzy ogrod. Ogrod jest jej terapia. Przy kazdej rozmowie opowiada o tym co zasiala, co obrodzilo. Powtarza, ze powinnam korzystac z jej plonow, ze to same ekologiczne rzeczy :-) Niestety nie potrafie przyjmowac dobrych rzeczy od mojej matki, co zauwazyl juz kilka lat temu moj terapeuta. Powiedzial wtedy, ze czesto, choc nie zawsze z tego powodu, moje ataki bulimiczne sa rowniez reakcja na niemoznosc przyjmowania tego dobrego, co daje mi zycie, gdy juz sie to zdarza.

Pojechalabym do matki na dluzej w tym roku. Problemem jest zasieg internetu, skad nie moglabym pracowac zdalnie. Ale nie tylko o to chodzi. Problemem jest rowniez osoba mojego brata, ktory przebudowuje domek gospodarczy na naszym podworzu na mieszkanie. Zamierza tam osiasc. Brat jest rozwiedziony, tak jak my wszyscy. Tylko matka jest wdowa.
Brat jest bardzo chory. Tak musze to okreslic. Mysle, ze ma to samo co ja. I ChAD, i BPD. Jest agresywny, czasem psychotyczny, co mialam okazje zauwazyc w swieta Wielkiej Nocy. To bylo cos strasznego. Atakowal mnie raz po razie do tego stopnia, ze musialam udac sie na policje i zglosic napasc slowna. Przezylam naprawde ogromne zalamanie. I choc nikt wowaczs na to nie zareagowal, moja matka i siostry przyznaly, ze postapilam dobrze. Moja lekarka i terapeutka stwierdzily, ze wizyta na komisariacie spelnila wazna dla mnie funkcje, a mianowicie postaralam sie o sytuacje, gdy zostalam powaznie potraktowana i w jakims sensie obroniona. To czego nie zapewnila moja rodzina, biernie przygladajac sie zachowaniu brata.
Matka i siostry stwierdzily, ze nie powinnam przejmowac sie chamem. Takiego okreslenia dokladnie uzyly. Ale nie o chamstwo tu chodzi, a o naprawde o powazne zaburzenie. Omowilam to zachowanie z moja lekarka i terapeutka. One rowniez uznaly, ze brat jest psychotyczny.
Bardzo przezylam jego zachowanie. Nie z tego powodu, ze mnie obrazil, ale ze zobaczylam mojego brata w stanie, ktory mnie przerazil.
Gdybym jakis czas po tym nie posypala sie psychicznie kontynuowalabym sprawe z bratem. Policjantka na komisariacie byla bardzo przychylna i pomocna. Bylam tez w tej sprawie u prawnika, ale na druga porade nie poszlam. Nie mialam juz na to w sobie pojemnosci.

A teraz rzecz kolejna.

Nie wspominalam o tym, ale trzy tygodnie temu znow odwiedzilam matke na wsi. Tak sie zlozylo, ze moj byly chlopak, a nawet okresle go niedoszlym mezem (w dzien udania sie do urzedu stanu cywilnego wycofalismy sie z decyzji o malzenstwie) wlasnie przyjechal do Polski. Mielismy sie spotkac, ale nie bylo nam za bardzo po drodze. Ja bylam na wsi i wieczorem mialam juz wracac do Warszawy. K. zaproponowal, ze moga podskoczyc do nas z jego mama autem. Akurat przygotowywalismy obiad, wiec spytalam moja matke czy nie ma nic przeciwko ich wizycie. Powiedziala, ze nie ma problemu. Przygotowalysmy obiad na wieksza liczbe osob. K. i jego mama przyjechali. Wszyscy serdecznie sie usciskalismy. Mama K. jest bardzo ciepla i przyjazna kobieta, wiec wycalowala i wysciskala moja matke. Mialy okazje poznac sie po raz pierwszy. Przez nasze piecioletnie bycie razem z K. duzo o sobie slyszaly. Mialy sie poznac przy okazji naszych planow slubnych, ale jak juz wspomnialam, do tego nie doszlo.
Kiedy wysiedli z auta moj 26-letni siostrzeniec zazartowal, ze chyba jednak nasz slub sie odbedzie. Zasmialismy sie, ale zapwne kazdy w duchu mial mieszane uczucia. Uklulo mnie cos w srodku.
Zjedlismy obiad pod altana na swiezym powietrzu. Byl piekny, upalny dzien. Poniewaz byl z nami moj siostrzenice ze swoja zona, ktory jest szczegolnie rozmwony, rozmowa wypadla calkiem niezle, Zreszta, wszyscy bylismt dosc rozmowni, co mnie zaskoczylo, poniewaz obawialam sie niewygodnych przerw ciszy. Bylo bardzo przyjemnie pod tym wzgledem.
Moi siostrzency byli bardzo zzyci z K. Gdy sie rozstawalismy, autentycznie plakali. Musielismy z K. poswiecic im sporo czasu na rozmowy. Gdy to teraz pisze znow to przezywam.
Ostatecznie skonczylo sie tak, ze K, przy kazdej wizycie w Polsce odwiedza moje siostry i siostrzencow.
Dowiedzialamm sie tez od mojej matki, ze kilka lat temu K. odwiedzil ja ze swoja owczesna dziewczyna. Brzmi troche dziwnie, ale wiem, ze to sentyment sprawia, ze ten kontakt ma nadal miejsce.

Po obiedzie zapakowalismy sie wszyscy do vana, ktorym przyjechal K. i pojechalismy nad Bug.
Mama K. co tez bylo dosyc krepujace probowala przy kazdej okazji ustawiac nas z K, do zdjecia. Innym razem prosila o jej zdjecie ze mna albo zdjecie mnie samej. Spytala czy mam profil na FB i ze koniecznie musimy sie zaprosic. A jesli podam jej maila to przesle mi zdjecia. Potem okazalo sie, ze czesto przyjezdza do Warszawy, do swojej kuzynki, ktora mieszka nieopodal mnie. Wymienilysmy sie numerami telefonu. Mama K. zaproponowala, ze przy najblizszej wizycie da mi znac i gdzies razem sie wybierzemy.
Po wycieczce wrocilismy do domu matki, zrobilismy sobie kawe. Zabralam mame K. na krotki spacer, na ktorym opowiadala mi o swojej dzialce i swoich na niej dokonaniach. K. zostal z moja mama.
Mama K. zwrocila sie do mojej i powiedziala, ze mieszka w pieknej okolicy i w przyszlosci musi koniecznie ja odwiedzic. Na co moja odpowiedziala, ze serdecznie zaprasza. To bylo juz dla mnie zbyt ciezkie. Szczegolnie teraz to do mnie dociera, gdy o tym pisze.
Pozniej wszyscy wysciskalismy sie serdecznie i odjechalismy do swoich domow. Kilka dni pozniej mama K. zaprosila mnie do znajomych na FB. Chwile porozmawialysmy i pozostalysmy w kontakcie.
Wtedy tego nie odczulam, ale mysle, ze to wlasnie to spotkanie moglo mnie tak rozwalic i wywolac depresje. Mysle, ze to w duzej mierze prawdziwe stwierdzenie.

To chyba tyle w tej sprawie.
Chcialam o tym dzisiaj napisac i w pewnym sensie przyznac sie dotej skadinad nietypowej konfrontacji.

piątek, 10 lipca 2015

Smutek, który koi

Dzisiaj udalo mi sie zrobic wiecej niz zwykle. Wyszlam nawet dalej do sklepu po zwirek dla kotow, ktory wlasnie sie skonczyl. O koty potrafie zatroszczyc sie bardziej niz o siebie, choc mimo wszystko jest to rowniez jakis sposob zadbania o swoje emocje.  Te emocje umieszczane w innych, nie tylko w zwierzakach, staja sie bardziej podatne na wyciszenie.

Mam duze poczucie winy, ze zaniedbalam w ostatnim czasie kilka osob. Niestety bylam zupelnie bezsilna. Zupelnie nieuzyteczna. Nieobecna. To juz zdarza sie niezmiernie rzadko, tak ograniczona pojemnosc i skupienie na sobie.
W zwiazku z weekendem moj telefon sie rozdzwonil. Dostalam kilka smsow od znajomych z propozycja spotkania. To mile. To dobrze, ze sa. Mimo to nie bylam w stanie na nie odpowiadac. Owladnal mnie taki niepokoj, ze wpadlam w ogromny poploch. Nie jestem jeszcze gotowa na bezposrednie konfrontacje.
Musialam wziac cos na uspokojenie, co zdarza mi sie bardzo sporadycznie. W koncu odpowiedzialam na trzy wiadomosci. W trakcie pisania tego tekstu zdobylam sie na odwage odpisania na czwarty, ten dla mnie najwazniejszy.

Przyszlam sie wypisac na blogu. Nie chce, by moja siostrzenica widziala mnie w stanie tak wzmozonego niepokoju. Z ogromnym trudem uchwycilam i ukrylam ten niepokoj. Przydzwigalam go tu. Nie chce jej zasmucic ani wystraszyc. Musze nie tylko chronic siebie, ale innych przed soba.

...

Minal jakis czas. Teraz juz jest lepiej. Wlaczylam lagodna acz poruszajaca muzyke. Sciezke dzwiekowa z Samotnego Mezczyzny. Ogladalam ten film w kinie kilka lat temu. Bardzo mnie ujal.
Dla mnie to przejmujace studium samotnosci, z ktora w pewnym sensie sie identyfikuje.

Moje bieguny

Udalo mi sie wczoraj wyciszyc. Wieczor przebiegl w miare spokojnie. Dzisiaj zbudzilam sie pelna energii, co trwalo niecale dwie godziny. Udalo mi sie skontaktowac z fundacja. Kilka dni temu napisala do mnie pani z dzialu marketingu jednego z kin, z ktorym kontaktowalam sie jakis czas temu. Dostalismy pakiet wejsciowek na dowolne seanse dla naszych podopiecznych.
Udalo mi sie tez zajac dwiema innymi sprawami dotyczacymi fundacji.
W ktoryms momencie owladnelo mna ogromne zmeczenie i spowolnienie. Znowu odczuwam bezsilnosc.

Co ze mna bedzie? Boje sie. Tak bardzo sie boje.

czwartek, 9 lipca 2015

Sploszone

Musze zapanowac nad histeria. Przyszla nagle. Wtargnela wraz z chlodem i tym deszczowym dniem, szaroscia popoludnia.

Nastroj z depresyjnego leku przeszedl w panike. Umysl pracuje jakby jasniej, ale na plecach juz czuje swoj oddech, a w glowie slowa, jakis histeryczny krzyk. "Teraz! Natychmiast dzialaj! Nie trac czasu! Wykorzystaj to!"

To jakies szalenstwo. Autoamtycznie zaciskam zeby i piesci. Jakbym szykowala sie do walki z niewidzialnym wrogiem.

Spokojnie. Stopami dotykam podlogi. To tylko impuls, ktory cos musialo wywolac. Przechwytuje mysli, zatrzymuje je i ogladam z kazdej strony.

Swiat za oknem. Miasto, ludzie. Ruch, gwar, szum. Zycie.
Nie, nie tylko JA i tylko ten trudny do okielznania lek.

Nie moge gasnac w smutku, ani zatracic sie jak teraz, w szalenczym pedzie. Donikad.
Falszywy alarm, ktory krzyczy poczuciem winy i straconego czasu.
Nic nie jest stracone.
Dotykam stopami podlogi. Rozluzniam zacisnieta szczeke. Oddycham gleboko.

Ile mnie jest w tej chwili? Jakich mnie?
Licze...
Jestem. Jestem. Jestem caloscia. Nie tylko lek. Nie tylko przerazenie. Jestem. Oddycham. Chronie.

To tylko mysli poderwaly sie jak sploszone ptaki.






Obraz olejny 'Spłoszone ptaki... albo myśli moje w drodze do Doliny' - Piotr Dryll

Spadam

Jestem zmeczona. Przestalam wychdzic z domu. Dw dni temu bylam na izbie przyjec w IPiN. Depresja sciagnela mnie w dol. Juz nie daje rady. Co ja mam robic? Czy to ucieczka? A moze psychika zmusza mnie do zwolnienia lub powstrzymania czegos. Praca w fundacji zaczela mnie przerastac. Coraz wiecej obowiazkow, moze wiecej niz kiedykolwiek. Duzo nerwow, stresu. Co sie ze mna dzieje? Z trudem otwieram skrzynke pocztowa. Zaczelam reagowac lekiem na jakikolwiek kontakt. Poczulam sie tak zle, ze musialam napisac do prezeski fundacji, ze musze wyhamowac. Przyznalam, ze choruje na ChAD. Napisala, ze rozumie i zebym odpoczywala. Czuje, ze po raz kolejny dalam ciala...

Spadam. Co ze mna bedzie? Dlaczego ta choroboa ewoluowala w kierunku depresji? Boje sie, ze pojde na dno. Potrzebuje pieniedzy, pracy. Musze sie podniesc. Musze walczyc. Jednoczesnie jestem zupelnie bezsilna i przerazona. Musze sie jakos ratowac.

niedziela, 5 lipca 2015

Opętana

Cóż jeszcze mogę dodać... nic. Ten weekend przeznaczyłam na porządki w mojej głowie. Póki co przy wtórze bulimii, ale bez prowokowania wymiotów. Muszę zatrzymać to w sobie, zatrzymać także emocje, które impulsywnie próbuję redukować i zamieniać na inne.
"Objadanie się i wymiotowanie prowadzi do błędnego koła. Najpierw rodzi się napięcie spowodowane stresem, czy konfliktem wewnętrznym, później przychodzi dość szybko pragnienie pozbycia się go poprzez zajęcie się jedzeniem. Na chwilę pojawia się ulga a potem poczucie winy za to co się zrobiło, który dość szybko zamienia się w paniczny lęk przed przytyciem. To prowadzi znów do wzrostu napięcia, z którym można sobie poradzić tylko poprzez sprowokowanie wymiotów. A to później prowadzi do kolejnych poczuć winy, czy uczucia wstrętu wobec siebie. We wszystkich składowych takich zachowań można dostrzec podobne autoagresywne mechanizmy – ciągły atak na ciało, katowanie go poprzez zarzucanie jedzeniem, czy oczyszczanie się. Ciało traktowane jest przedmiotowo, widać niezmierną wrogość wobec niego, taki sado-masochizm. U bulimiczek obserwować można także ogromny lęk przed bliskością – różne potrzeby, które zwykle kierowane są do innych osób – na przykład pożądania – zaspokajają same ze sobą. Pożądana jest tu jednak nie druga osoba, ale jedzenie. Bulimiczki mają też dość słabe możliwości odraczania frustracji. Pragnienie musi być natychmiast zaspokojone, poczucie winy zamieniane jest natychmiast na działanie – na przykład karę pod postacią wymiotowania, czy niszczenia swoich narządów wewnętrznych. Z jednej strony są bardzo małe możliwości odroczenia satysfakcji, z drugiej strony dość szybko wkracza surowy krytyk, sędzia, który karze w okrutny sposób za oddanie się przyjemnościom. Zachłanność szybko zamienia się w nadmierną kontrolę, by później znów zawładnąć na nowo daną osobą."
http://www.zaburzeniaosobowosci.pl/opetani-przez-jedzenie/


Dostałam zielone światło z fundacji. Mimo to jutro czeka mnie ciężki dzień. Muszę zaopiekować się dwoma chłopakami, a przy tym spotkać z koleżanką, z którą łączy mnie dość stresująca historia. Musi mi pomóc przy chłopakach. Bardzo długo nie widziałyśmy się.

Kusi mnie by to wszystko zagłuszyć czymś mocniejszym, czymś co mną wstrząśnie. Wydaje mi się to próbą ukarania siebie za swoją niedoskonałość.


sobota, 4 lipca 2015

Na ratunek

Mecze sie. Mecze paskunie. Musze jednak zaopiekowac sie soba. Tylko soba. Musze sie ratowac.

Moja lekarka przebywa obecnie na urlopie. Jesli bedzie mi tak ciezko jak dzisiaj, pojade na izbe przyjec na konsultacje w sprawie leku antydepresyjnego. Obecna dawka wydaje sie byc zbyt mala.

Mimo tego nastroju, choc wlasciwie depresja sprzyja refleksyjnosci, mam wiekszy kontakt z wlasna sytuacja zyciowa i chyba czuje wieksza swiadomosc swoich irracjonalnych zachowan w ostatnim czasie. Irracjonalnych, ale tez impulsywnych, kompulsywnych. Jestem przerazona. Musze sie ratowac.
Dzwonilamm do mojej terapeutki. Zakonczylysmy terapie z koncem kwietnia, poniewaz zostalam skierowana, a raczej poprosilam o skierowanie, na terapie grupowa. Niestety forma tej terapii nie wpasowuje sie w moje obecne potrzeby. Sygnalizowalam to w grupie w ostatnim czasie kilkukrotnie. Postanowilam skontaktowac sie z terapeutka, zeby rozwazyc, czy nie jest to przypadkiem moja ucieczka przed konfrontacja. Z tym, ze konfrontacja wydaje sie byc znikoma poza uczuciem poirytowania na kazdej i po kazdej z sesji. Grupa pracuje na ciaglych cwiczeniach w parach i grupie, majacych na celu, jak mniemam, przelamywanie barier relacyjnych.
Owszem, chcialam skorzystac z terapii w zwiazku z pewnym deficytem relacji, ale ten rodzaj deficytu, na ktorym pracuje grupa jest na dosc elementarnym poziomie. Moim zdaniem.
Wlasciwie jedyny rodzaj wymiany doswiadczen polega na omawianiu mysli i emocji zwiazanych z wykonywanymi cwiczeniami.
Terapia trwa przez dwie godziny. Na poczatku uczestnicy w formie szybkiej rundki omawiaja, to co wydarzylo sie ich zdaniem istotnego w ciagu ubieglego tygodnia, a takze z jakimi emocjami przychodza. Nikt niczego nie komentuje. Zaraz po tym przechodzimy do cwiczen, z ktorych wrazenia na koniec, rowniez w formie szybkiej rundki omawiamy.
Na zajeciach jestem wycofana, zmeczona forma, nieobecna, ale i czuje sie opuszczona. Opuszczoa emocjonalnie. Takze przez siebie. Ostatnio rezygnowalam z brania udzialu w cwiczeniach, glownie z bezsilnosci, placzliwosci, bezsensu zyciowego, ktory glownie odczuwam. Stad lek antydepresyjny.

Bylam przekonana, ze dzieki tej terapii, bede mogla omawiac relacje, ktore tworze w moim prywatnym zyciu. Liczylam, ze bede mogla wysluchac doswiadczen innych czlonkow grupy i skonfrontowac je ze swoimi.
Opowiedzialam wszystko dokladnie przez telefon mojej terapeutce. Wspomnialam, ze duzo sie u mnie dzieje i staram sie scalac mozliwie najlepiej moje zycie, ale w ostatnim czasie coraz bardziej wszystko sie rozjezdza. Do ogromnych rozmiarow, ktorych  nie jestem juz w stanie w takim stopniu zawierac.
Z pewnoscia fakt trwania w poczuciu, ze kiedys nad tym wszystkim zapanuje i ustabilizuje swoje zycie, nie do konca mi sluzy. Musze chyba sklonic sie do wniosku, ze jest to jakis rodzaj iluzji. Choc moze wlasnie w tym znaczeniu, by trwac, by isc na przod i nie poddac sie tej niekonczacej walce o godne zycie, ktora tocze. Moze... Sama sie w tym gubie.

Postanowilam to wszystko opisac na blogu, poniewaz duszenie tego w sobie nie ma juz sensu, a instynkt samozachowawczy, ktory chyba jednak przejawiam, wywiera na mnie presje koniecznosci poukladania tego co mozliwe i odciazenia z tego co zbyteczne. Bardzo rzadko towarzyszy mi w zyciu taki lek, ale i tez tego stopnia presja.
Oczywiscie to nie jest tak, ze wszystko jest do dupy. Nie, absolutnie tak nie jest. Musze i chce to przyznac. Serialowy Sherlock Holmes mawial, ze jest wysoko funkcjonujacym socjopata. Mysle, ze i ja ze swoja choroba dwubiegunowa i jej typem mieszanym, zaburzeniem emocjonalnosci i zaburzeniami odzywiania, funkcjonuje na dosc dobrym poziomie. Wiem, to brzmi dziwnie, ale czesto slysze to rowniez od mojej lekarki i terapeutki.

No wiec w czym jest problem? Ano w tym, ze ten psychiczny bagaz bywa niekiedy nazbyt uciazliwy i zwyczajnie przerasta moje aktualne mozliwosci.
Moja terapeutka zasugerowala, ze powinnam wrocic do terapii z nia. Oczywiscie nie bylabym soba, gdybym nie zaprotestowala i stwierdzila, ze moze lepiej powinnam pocwiczyc funkcjonowanie bez jakiejkolwiek terapii. Uslyszalam jej usmiech w sluchawce.

Dlaczego tak trudno jest mi przyjac wsparcie? Dopiero gdy spadam w otchlan, krzycze. Kilkoma smsami, albo jak teraz wpisem na blogu. Wolanie o pomoc upokarza, ale nie o to mi chodzi. Te emocje, ktore w takich chwilach odczuwam maja ladunek znacznej patologii. To nie jest cos, czym mozna rzygac na prawo i lewo. To nie jest cos, czym mozna infekowac i bombardowac, nawet najbardziej wytrwalych "zawodnikow". Bliskie mi osoby, ktore jak kazdy rowniez maja swoje zycie. "Kazdy ma cos" - jak sie zwyklo mawiac.

Napisalam dzisiaj do fundacji, ze musze spauzowac. Napisalam pismo do banku w zwiazku z umozeniem odsetek kredytu, ktory splacam. Sparawdzilam umowy, wypisy szpitalne, obliczylam wydatki, obliczylam tysieczne straty w kosztach swojego utrzymania. Obliczylam swoja pojemnosc psychiczna.

Musze sie ratowac. To jest ten czas. Nim strace kontrole, co pociagnie za soba jeszcze wieksze konsekwencje.


czwartek, 2 lipca 2015

O niezwykłych relacjach dorosłych i dzieci


Taki artykuł dzisiaj mam. Mój terapeuta mawiał, że ewidentnie wykazuję cechy dziecka/niemowlęcia pozostawianego bez opieki. Nie był to zimny chów, ale zwyczajne, czy też niezwyczajne zaniedbanie. Z drugiej strony staram się rozumieć moją matkę. Wiem, że nie miała łatwo. Z całą swoją zaburzoną emocjonalnością.

"Dziecko pozostawiane, żeby się wypłakało, nie tyle uczy się samo sobie radzić, ile uczy się, że nie ma sensu płakać – a to jest duża różnica. Badania nie potwierdzają też tezy, że zimny chów sprzyja samodzielności – wręcz przeciwnie. Zimny chów w praktyce sprowadza się za to do ogromnych ilości kortyzolu, jakie uwalniają się w mózgu noszeniaka z niezaspokojoną potrzebą bliskości. Hormon ten działa niszcząco na połączenia neuronalne. Dziecku, które nie jest przytulane, trudniej jest nawiązać z opiekunem więź prawidłowego typu, a to z kolei rzutuje na wszystkie inne więzi, które nawiąże potem w życiu – na to, jak będzie w przyszłości obchodziło się z ryzykiem, radziło sobie ze stresem. I czy nie będzie koncentrować się na swoim lęku zamiast na zadaniu."
"Natura nie przewidziała dla nas szklanych biurowców i życia w nuklearnych, dwuosobowych rodzinach. Dlatego w naszym kręgu kulturowym zwłaszcza sytuacja matki – która jako karmiąca ma szczególną rolę do odegrania w życiu dziecka – jest szczególnie skomplikowana. W żyjących bliżej natury kulturach nie spotyka się czegoś takiego jak baby-blues, czyli lekkiej depresji pojawiającej się mniej więcej trzeciego dnia po urodzeniu dziecka – bo to nie wahnięcia hormonalne, jak się powszechnie sądzi, odpowiadają za pojawienie się tego spadku nastroju, ale właśnie aspekt kulturowy. Rzeczywistość, w której rola matki sprowadzona zostaje do zdegradowanej społecznie i pozbawionej wsparcia opiekunki na 24-godzinnym dyżurze, która w dodatku słyszy, że ponosi całą odpowiedzialność za przyszłą osobowość narodzonego właśnie dziecka, może zwalić z nóg nawet najodporniejszą osobę."


Dzisiaj w myślach zobaczyłam obraz ojca. To naprawdę się nie zdarza. W swojej czapce z daszkiem, koszuli w kratę, z rękawami podwiniętymi do łokci i rosyjskim zegarkiem na ręce, którego niemal nigdy nie zdejmował. Wchodził przez bramkę na podwórko. Było słoneczne lato. Wokół domu kwitły kwiaty posadzone przez matkę. Ten obraz był bardzo wyraźny. Pomyślałam przez moment, że to prawda, że jestem tam. I że bardzo za nim tęsknię. A cała reszta mojego życia jeszcze się nie wydarzyła. 

Gdyby nie mój terapeuta, miałabym w sobie niezaspokojoną czarną otchłań w postaci ojca, ale i też mojego o 12 lat starszego brata, i mężczyzny w ogóle.

Dzisiaj jestem dla siebie i matką, i ojcem. Może także partnerem. To chyba dlatego radzę sobie w pojedynkę lepiej niż wcześniej. Choć chwilami bywa naprawdę źle. Jednak zawsze mój wewnętrzny ojciec albo moja wewnętrzna matka wyciągają mnie za uszy. Na zmianę darząc opiekuńczością i krytycyzmem. Choć tego drugiego prawie sobie nie oszczędzam. Ciężko z tym żyć. Czasem, jeśli nie jestem w stanie sięgnąć do pokładów swojej pamięci, korzystam ze wsparcia moich pań M. i Kochanej E, której cierpliwości i trosce wiele zawdzięczam.

Dzisiaj jest dużo lepiej. Choć przez ostatni tydzień prawie nie miałam kontaktu z rzeczywistością.
Z lęku, tego całego, ciągłego zagubienia i walki, którą toczę. Od kilku dni muszę zasypiać na podwójnej dawce benzodiazepiny, którą mam przepisaną na tzw. czarną godzinę. Nigdy wcześniej po nią nie sięgałam, a pudełko mam od ponad roku. Nie czuję się jakoś szczególnie pobudzona. Wręcz przeciwnie. Od jakiegoś czasu muszę brać antydepresant. A jednak sen nie przychodzi, mimo silnej dawki antypsychotyka, który zazwyczaj wieczorem już zwala mnie z nóg.

Mam teraz trochę pracy w fundacji. Częściowo opiekuję się sześciorgiem młodych ludzi, którzy opuścili ośrodki resocjalizacyjne. Troszkę to taka ucieczka od zaopiekowania się sobą w tym trudnym dla mnie czasie, ale też próba bycia przy sobie poprzez działania na rzecz tych dziewczyn i chłopców. Chyba tak jest o wiele prościej. 

Może to właśnie takie opuszczanie siebie mimo wszystko, jak w tym artykule.