sobota, 31 grudnia 2022

Jak udało mi się skontaktować z terapeutką

Ostatnie dwa dni spędziłam ze mną moja przyjaciółka. Starała się mi pomóc i była w kontakcie z moją terapeutką w tym czasie gdy ja odizolowałam się od wszystkich. 

Okazało się, że ta moja ucieczka od ludzi i życia, różne maski jakie zakładam, mają mnie chronić przed życiem, które jest dla mnie zbyt trudne do udźwignięcia, a już szczególnie w ostatnim czasie.

Ma to też swoje konsekwencje w tym, że wiele osób w kontakcie ze mną ma zupełnie inny obraz mnie. Część otoczenia czuje się niekomfortowo, co wywołuje różne emocje i zachowania. Świadomość tego wywołała we mnie wstyd, smutek i poczucie winy. Ponieważ moim celem nie jest uderzanie w innych.  

Jest taki mechanizm obronny, który ma na celu wywołać w innych dokładnie takie same doznania jak osoba je przeżywająca.

Na przykład bezsilność, bezradność, złość, niechęć, zawstydzenie, skrępowanie. Afekt.

Jest też taki mechanizm, który ma na celu odtwarzać, powtarzać znane i utrwalone wzorce oraz sytuacje, które wielokrotnie przeżywaliśmy w przeszłości. 

Tych i podobnych mechanizmów jest całkiem sporo w moim wachlarzu radzenia sobie w sytuacjach, które niesie ze sobą życie.

Tak czy owak, gdy refleksja nad tym jak jestem odbierana wywołała we mnie wstyd, złamałam się i udało mi się skomunikować z moją przyjaciółką. Rozmowa z nią w stanie tej słabości, pozwoliła odkryć kolejne moje obrony, a te doprowadziły do kolejnych rozmów z innymi osobami, które pomogły mi zwrócić uwagę na fakt, że potrzebuję skontaktować się ze swoją terapeutką.

Początkowo trudno było mi przyjąć do wiadomości, że prowadząc ze mną tak trudną terapię, terapeutka jest również współodpowiedzialna za mój obecny stan i to ona w pierwszej kolejności powinna mi w nim towarzyszyć i interweniować. 

Niestety zabrnęłam już tak daleko, że wcale nie byłam o tym przekonana. Z wielu powodów. Na przykład takich, że powinnam umieć radzić sobie sama w kryzysie albo, że nie mogę prosić o pomoc, bo nikomu nie ufam, w tym jej. 

Postanowiłam odważyć się i prosić o poradę koleżanki, która jest terapeutką, dopytując czy rzeczywiście powinnam nawiązać kontakt z panią J. I to rozmowa z nią ostatecznie przełamała we mnie opór. 

Jednak podjęcie próby kontaktu dalej nie było łatwe. Byłam w takim chaosie, że nie wiedziałam, co właściwie mam mojej terapeutce powiedzieć. W związku z tym, potrzebowałam jeszcze przedyskutować z moją przyjaciółką co właściwie mam zakomunikować pani J.

Wreszcie udało mi się napisać do niej sms.

"Pani Joanno. Nie wiem co mam robić. Jestem bardzo pogubiona. I tak pełna sprzeczności, że nie wiem komu ufać. Niestety nie ufam już nikomu. W tym sobie. Bardzo ciężko mi prosić o pomoc z tak wielu powodów, że nie potrafię tego zrobić. Nie wiem czy ktokolwiek może pomóc w tej sytuacji. Więc tylko napiszę, że naprawdę nie wiem jak się zachować. Przepraszam, że muszę panią w to angażować. Chyba ten powód jest najsilniejszy."

Odpisała natychmiast:

"Dziekuje, że się Pani odezwała. Myślałam o Pani. To musi być bardzo trudne, gdy czuje Pani, że nie ma komu ufać. Czy możemy dziś porozmawiać przez telefon lub online?"

I w ten sposób udało nam się skontaktować.

Gdy zadzwoniła byłam nadal w dużym pomieszaniu. Po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedziałam co powiedzieć terapeucie. Więc zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie wiem. Nie wiem co mam powiedzieć. A ona powiedziała coś w tym stylu, że to jest w porządku i zaczęła zadawać pytania, dzięki którym wynurzyłam się z nicości i jednocześnie chaosu.

czwartek, 29 grudnia 2022

Wyjaśnienie dlaczego doszło do tego kryzysu

Po słowach Karola, które były o tym, że on nie wie jak pomóc, bo nie czuje się aż tak kompetentny jak ja, zrozumiałam, że komunikaty, które wysyłam nie tylko gdy jestem w kryzysie ale poza nim, bardzo fałszują rzeczywisty obraz mojej osoby. 

Zrozumiałam także, że również ja bardzo skutecznie zwodzę siebie. 

Świadomość tego bardzo mną wstrząsnęła i wywołała silne emocje. Przede wszystkim wstyd, o którym w swoim życiu jedynie tylko słyszałam ale nigdy, świadomie nie miałam z nim kontaktu. 

Gdy ten wstyd gdy doszedł do głosu, pociągnął za sobą niewyobrażalną ilość przemyśleń.

Na przykład takie, że próbuję na swój sposób radzić sobie z deficytami, które wywoływałują u mnie, ( i tu znów nieuświadomiony) lęk przed interakcją z drugim człowiekiem.

Chodzi zarówno o zwykłe codzienne interakcje jak spotkanie sąsiadki na klatce, kolegi lub koleżanki z pracy gdzieś poza biurem. Gdzie ludzie nie są blisko więc należy prowadzić czysto kurtuazyjne rozmowy. 

Nauczyłam się kompensować te deficyty, będąc jeszcze bardziej wygadana i pewna siebie. Ponieważ nie mam zdolności prowadzenia small talków, (mimo, że uczyłam się na warsztatach psychologicznych o znaczeniu i ważności tzw. tematów dyżurnych, jak pogoda, polityka, jakieś sprawy w przestrzeni publicznej) o wiele łatwiej jest mi mówić o sobie, a szczególnie rozprawiać na tematy psychologiczne. 

Jak powiedziała wczoraj moja terapeutka, moja wyjątkowość polega na tym, że ja w przeciwieństwie do wielu ludzi umiem, lubię i chcę rozmawiać na głębokie tematy. Ale nie po to by uprawiać z kimś psychoanalizę, albo dawać wykłady z psychologii, albo, że jestem egoistką i mówię tylko o sobie ale, że to jest mój small talk. Mój bezpieczny temat dyżurny. Nic więcej.

Jednak prawdziwe, głębokie tematy powodują, że ludzie czują się skrępowani jak ja w rozmowach o pogodzie, ponieważ często dotykają one czegoś osobistego. Są też takie osoby, które czują się przez takie rozmowy zaproszone niejako do mojego życia. I to również może budzić różne emocje. Szczególnie, gdy ktoś chce się do mnie zbliżyć, a to absolutnie nie było moim zamiarem. I wówczas zaczynam robić uniki, nawet często nie rozumiejąc, dlaczego ten ktoś, pisze, zagaduje, chce się spotkać itd.

Tyle o wczorajszym wglądzie na ten temat. 

A bardziej ogólnie o tym co się wydarzyło w tych ostatnich dniach. Otóż nie chcę już żyć i wychodzić do życia, ludzi i świata na nie moich zasadach i zgodnie z moją siłą fizyczną i psychiczną, która praktycznie została już doprowadzona do granic wytrzymałości. Nadbudowałam chcąc przykryć to wszystko wieloma pokrętnymi i zwodniczymi obronami. Moja psychika musiała je odpalić, żeby ukryć wstyd porażki, że już nie dam rady dalej tak żyć. Ukryć lęk, że w związku z tym nawet nie wiem co dalej, bo wtedy jak mam przetrwać i przeżyć życie i mnóstwo innych myśli wokół tego, że już nie daję rady i bardzo boję się co dalej itd.

Przekonanie, że ja nie wiem i nikt nie wie jak mi pomóc, oraz że właściwie nie ma sensu robić czegokolwiek, bo już nigdy z tego nie wyjdę, a jednocześnie udawanie przed sobą i innymi, że coś robię, szukam rozwiązań i pomocy, prowadzę głęboką autoanalizę tak naprawdę doprowadziło do jakichś skrajnych objawów mojej zaburzonej osobowości.

Tylko dlatego, że już nie mogę i nie chcę żyć, bo nie umiem i nie radzę sobie, a inni też nie są w stanie tego zmienić.

W kolejnym wpisie postram się opowiedzieć jak do tego doszło, że w końcu skontaktowałam się z terapeutką, jakie myśli i emocje temu towarzyszyły oraz jak ta rozmowa przebiegła i jakie na ten moment zostały podjęte ustalenia.

środa, 28 grudnia 2022

Zwątpienie

Nie mogę zasnąć. Muszę przyznać, że nie dam rady nieść tego co na mnie tak nagle i boleśnie runęło. Powinien był to ktoś jednak kontrolować. Już te kilkanaście dni temu. 

Teraz jestem zbyt słaba.

Przykro mi i przepraszam, że tak wszystkich okłamałam, zwiodłam. Okłamałam też siebie. A teraz jest już chyba za późno. 

Dlaczego wybrałam taką drogę? Kolczastego jeża. Pajaca. Błazna. Niedotykalskiej. Przemądrzałej. Nawet Perfekcyjnej?

Już tego nie cofnę. Dlaczego nikt tego nie zatrzymał? Myślałam, że próbuję naprawić swoje życie tą terapią. 

Myślałam, że muszę bardzo ciężko, możliwie najciężej pracować, a gdy przyjdzie najgorsze po prostu to przetrzymać. Ale niczego nie przetrzymałam, bo ta agresja, te ataki, liczne, horrendalnie długie wiadomości o utracie sensu życia i kto wie co jeszcze ponawypisywałam ludziom, poszły w świat. I teraz obróciły się przeciwko mnie.

Obnażyłam swoją słabość, swoje jeszcze jakoś przynajmniej do tej pory skrywane lub w dużym stopniu kontrolowane obrony, schematy.

Już zaczynając tę terapię moja sytuacja życiowa była bardzo niestabilna. Sytuacja finansowa, brak pracy. Relacje kruche. Bardzo napięte, nadwyrężone.

Odtwarzając swoją historię od najwcześniejszych lat zobaczyłam moje życie jakie ono było naprawdę. Potem spojrzałam co mam tu i teraz i to też nie dawało zbyt wiele nadziei. Ale teraz, po tym co się teraz stało nie zostało mi już nic.

Nie mam woli walki. Te agresywne, autodestrukcyjne części wróciły. Wytykają mnie palcem. Drwią ze mnie. 

Jesteś śmieciem. Jestem zwykłym bezużytecznym śmieciem. Nikt kto poda ci rękę nie jest w stanie sprawić, że poczujesz to kojące ciepło relacji. Nie umiesz tego nawet poczuć. I dlatego ci wszyscy ludzie, którzy już dla ciebie tyle zrobili, nadal dla ciebie nic nie znaczą. Nie w taki sposób jak to przytrafia się innym. Umiesz tylko czuć umysłem. Ale więź umysłu nie zachowa cię przy życiu. Tylko więzi serca nadają mu sens i rytm. 

I dlatego nie da się mnie uratować. Pan M. chyba pierwszy to poczuł. A teraz już czują i wiedzą wszyscy. I ja też. Wszyscy zwątpiliśmy w sens tej walki.

I dlatego w przypadku takich osób jak ja mawia się, że nikt nie mógł nic zrobić. Nie mogliśmy jej pomóc. To wielki dramat dla wszystkich ale nic już nie można było zrobić.

wtorek, 27 grudnia 2022

Walka

Zaczęło się. Błagam. Trzymajcie kciuki żebym jutro obudziła się taka sama jak dzisiaj. Bezradna, krucha i z tą okropną świadomością, że jednak nie jestem omnipotentna. To jest naprawdę bardzo ważne, jeśli mam z tego wyjść.

Rozmawiam z ludźmi. Dwie relacje odratowane. Ale to już było. Może nie tak ekstremalnie lecz jednak. Dowiedziałam się, że tak wytresowałam wszystkich, że nikt nie odważył się interweniować. Inna koleżanka, którą to całe szambo ominęło nie potwierdziła wytresowania, ale bardzo ucieszyła się, że ją oszczędziłam. 

Poradziła mi kontakt z terapeutką. Żeby nie było jak dziesięć lat temu, gdy uświadomiłam sobie, że wszystko zniszczyłam i podjęłam próbę samobójczą.

Zasugerowała, że teraz jestem wyjątkowo słaba, a jeśli któraś z tych osób, które zaatakowałam zwyczajnie napisze mi, żebym się pierdoliła, to jednak może być dla mnie za dużo. 

Nie wiem czy terapeutka mi pomoże. Przecież muszę nauczyć się sama rozwiązywać swoje problemy. Odkąd nie jestem w terapii z panem M. nigdy nie pozwoliłam sobie na słabość. 

Nie umiem odpuścić kontroli. Zbyt boję się, że ktoś mnie zrani lub ja kogoś.
Ale to też już chyba się stało. Wszyscy jesteśmy porządnie zmaltretowani.

Nie wiem co robić. Uciec tam gdzie jeszcze przed chwilą byłam? W objęcia błogiej nieświadomości? Czy stanąć naga przed sobą i ludźmi? 

Chyba jednak wolę uciec. Naprawdę w tej chwili żałuję, że podjęłam tę terapię. Chcę to cofnąć. Chcę się obudzić w moim bezpiecznym śnie. 

Nadkompensacja

Chyba zaczynam coś rozumieć. Ten wstyd i ten lęk przed ludźmi. Ten, którego nigdy świadomie nie odczuwam jest spowodowany czymś jeszcze.

Mam poważny problem z relacjami. I to nie jest tak, że teraz hipotetyzuję, tylko czuję to od wczoraj. 

Bardzo ciężko jest mi się do tego przyznać. Chodzi o to, że nie umiem być w dialogu z drugą osobą. Albo ja mówię albo ktoś. Mam bardzo poważny problem z rozumieniem większości tematów, które poruszają ludzie. Jeśli nie są związane z wycieczkami po psychologii, to praktycznie nie umiem swobodnie uczestniczyć w interakcji. Nie umiem zadawać pytań, tak jak to zwyczajnie robią ludzie rozmawiając ze sobą. Nie mam pojęcia po co mam to robić. Nie wiem o co pytać. Czasem spotykam kogoś, kto dużo mówi o sobie i wtedy potrafię zaciekawić się czymś w tej opowieści. Wtedy dopytam o coś czasem. Odniosę się. Ale też bardzo często mówię o sobie. Chyba nie tylko po to by się mną zajmować tylko, że to jest dla mnie jakaś bezpieczna przestrzeń. Wtedy mało kto może się domyślić, że robię to również z zakłopotania.

Bo najczęściej po drugiej stronie relacji nie widzę nikogo. Nie czuję, nie słyszę. Jestem jak ten nadajnik bez odbioru.

Tak było odkąd pamiętam. Moja praca bardzo skrzętnie pomagała mi ukryć przez większość lat tę dysfunkcję. A nawet sprawić iż wiele osób postrzegała mnie jako mistrza konwersacji. Czytałam, że to się nazywa nadkompensacja. Takie zachowanie odwrotne do przeżywanych trudności.

I to nie jest tak, że zazdroszczę innym tego, że tak potrafią rozmawiać swobodnie ze sobą na te wszystkie tematy. Ja nie czuję żadnego w tym sensu by o nich rozprawiać. Ale jeśli ktoś ma ochotę mówić to chętnie słucham tylko nie przychodzi mi do głowy żeby coś dopowiedzieć. 

Wygląda na to, że być może żeby uciekać od tych dziwnych rozmów i trzymać dystans wymyśliłam sobie jakiś sposób na ich unikanie. Może lepiej budzić antypatię i nie mieć relacji niż konfrontować się za każdym razem ze wstydem i lękiem. 

Boję się ludzi

No i jest słabo. Pewnie nic się nie dzieje ale wydaje mi się, że stało się coś złego albo się stanie. 

Bardzo się boję być słaba. Nie chcę być skazana na opiekę i wpływy innych ludzi.

Jestem niemal pewna, że wyrządzą mi krzywdę. Część świadomie, część nieświadomie.

Znów będzie tak jak kiedyś w domu, a szczególnie gdy byłam nastolatką. Będą mnie poniżać i szydzić ze mnie. Nie mogę pozwolić, by wpaść w ich ręce. 

Muszę mieć kogoś, kto mnie ochroni przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy mogą wyrządzić mi krzywdę. Kogoś na czas mojej słabości. Kogoś, kto nie pozwoli, by wypowiadali do mnie pozbawione empatii i zrozumienia słowa. 

Muszę jak najszybciej znaleźć takie osoby. Zanim się rozpadnę i wszyscy mnie dopadną. Ze swoimi pomysłami na moje życie i na to co mi jest.

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Incepcja i matrix w jednym

Chyba coś złamałam. Coś pękło. Chyba jakaś obrona została złamana. Ale jest pewnie tego jeszcze dużo więcej. 

Okazało się, że Karol był dobrą osobą, do której poszłam po pomoc. Powiedział coś bardzo prawdziwego ale w tak neutralny sposób, że nie odpaliło to u mnie żadnej obrony, a na dodatek wywołało refleksję. 

Potężną refleksję i wgląd jakiego do tej pory nie miałam. 

To wszystko przez co przechodziłam do tej pory to trochę tak jak śnienie we śnie. Już wydawało mi się, że się przebudziłam, a okazywało się, że tylko śni mi się, że śniłam.

Pewnie właśnie tak mają działać te obrony. Wszystko to bardzo misterna konstrukcja. Przyznam imponująca.

Przed czym mnie tak chronicie? Przed czym tak się chronisz maleńka? Co oni ci takiego zrobili? 

Ten wstyd, który poczułam to było tak potężne uczucie. Fatalne. Jak ludzie mogą żyć z taką okropną emocją. 

Może mój matrix się zapada. Może będzie tego jeszcze więcej aż przebudzę się zupełnie. 

Naga, słaba z najprawdziwszą prawdą o sobie.

Czuję wstyd

Tak myślę o tym, co mi napisał Karol. Najprawdopodobniej jakąś taką narcystyczną pozę przyjęłam, wobec której trudno o szczerość ze mną. W ogóle o jakąkolwiek bliższą relację. No powiem bardzo trudno mi teraz stanąć obok siebie i spojrzeć co ja i w jaki sposób tym ludziom komunikuję. 

Aż mi głupio i wstyd. Jezu. Ale się pogubiłam. Autentycznie czuję wstyd. A to jest emocja, której nawet jakoś specjalnie nie znam. I nie dziwię się, że nie mam z nią kontaktu. Jest bardzo nieprzyjemna. Ściąga na ziemię i to w sposób miażdżący.


Co poszło nie tak?

Kurwa. Kim ja jestem? Ludzie, no weźcie powiedzcie szczerze.

Dwa dni temu napisałam do kumpla, gdy znów byłam w tym agresywnym stanie.

Napisałam do niego, bo gość jest naprawdę twardy i z nikim i z niczym się nie pierdoli. 
To znaczy tak ja go postrzegałam. To pomyślałam, że może on usadzi tę agresywną część, czy tam części. 

Więc mu zaczęłam pisać, że halo, potrzebuję pomocy, bo ten agresywny skurwysyn mnie zajebie. Nikt sobie z tym nie radzi. Ja też. 

On na to, ale co się stało? Ja że tak mi się bojebało najwyraźniej w wyniku tej terapii.

On: Nic. Cisza i już nic nie napisał.

Widząc tę reakcję pomyślałam sobie, że pewnie uznał, że naprawdę serio, już ma dość takiej zjebiozy i kończy znajomość.

Pomyślałam, że to dziwne, że nawet on.
Ale może to jest moja rzeczywistość. Moja realność.  Ludzie, którzy tak naprawdę mają na mnie totalnie wyjebane. Szczyt relacji jakie stworzyłam. Szkoda - pomyślałam. Jaka szkoda.

Ale na drugi dzień pomyślałam, że jednak się upewnię, więc piszę do niego, czy ja dobrze widzę, że mnie olał? 

A on, że no właśnie cały czas myśli co mi napisać po tym co wczoraj napisałam. Bo jeśli chodzi o sprawy psychologii to jestem dziesięć poziomów wyżej od niego.

Kurwa. Pomyślałam. To się nie dzieje naprawdę. Karol, mówię do niego, trzeba było cokolwiek napisać. Cokolwiek. Choćby, że serio nie wiesz co powiedzieć i jak pomóc.

A on na to, że to tylko dla mnie jest takie proste. Że on nie chciał pisać żadnych truizmów.

Ło kurwa. Jak daleko odeszłam w tych relacjach od ludzi. Co ja im wszystkim zrobiłam? Boją się mnie? Wstydzą, że nie będą Perfekcyjną? Ja też nią nie jestem, tylko bywam czasem. 

Więc to tak. Moje relacje są chujowe. Nieautentyczne. Nikt nie jest ze mną szczery.
To na chuj ci ludzie w ogóle ze mną się zadają? Kurwa. Ale toksyczne relacje mają ze mną. O chuju złoty. Szok. To z tego nic nie będzie.

niedziela, 25 grudnia 2022

No i dalej chuj wam w dupę

Być może miałabym szansę aby zrezygnować z agresywnych obron i stać się słaba i krucha. Ale potrzebowałabym w miarę silnych i mądrych bliskich, którzy mogli by mnie wówczas wesprzeć. Byłoby mi znacznie łatwiej przejść przez te trudne wspomnienia.

A tak wszyscy już polegli. Jak tu się rozpaść? Jak tu popaść w rozpacz, gdy stając się słabą jestem narażona na odrzucenie mnie w tym tak delikatnym stanie.

Jak tylko zaczęłam tę terapię i rekonstrukcję swojej historii, zaczęłam stawać się coraz bardziej emocjonalna. Miałam potrzebę dużo o tym mówić. I tak bliscy znajomi przestali w ogóle się odzywać.

Z tego miejsca życzę im, żeby też znaleźli się w takiej sytuacji jak ja i zrozumieli co się dzieje z osobą, która przechodzi tak ciężką terapię.

Jestem wściekła i zaskoczona tą reakcją. Tym odrzuceniem i milczeniem. Albo złoszczeniem się na moją emocjonalność i wylewność, zwłaszcza, że te osoby wiedziały, co przechodzę. 

Uważałam je za kogoś bliskiego. Cóż za rozczarowanie.

Cienkie bolki albo po prostu zawsze mieli mnie w dupie. 

Złość? A komu to potrzebne?

Za dużo emocji a za mało możliwości objaśniania mi co się ze mną dzieje. Te bliskie mi osoby to szczerze mówiąc ech...kiepściutko żeby dźwigać takie tematy. 

Moja irytacja na to nie pomaga. Ale to idzie z dziecka, bo coś chcę dostać a nie dostaję.

Nieświadomie idzie pod spodem złość a potem chęć wymierzenia kary. Za to idzie znów nieświadomie wstyd przed sobą, że mam takie impulsy i dostaję wpierdol też nieświadomie od superego, które mówi: No wiesz, ale ci to zupełnie nie przystoi. 

Cała ta napierdalanka idzie na totalnej nieświadomości a raczej szła. A teraz szambo wybiło a ja nie wiem co to w ogóle jest i czyje to w ogóle.

Ale obciach. Mam 45 lat a ja takie podstawowe rzeczy uczę się rozpoznawać. Że co w ogóle? Złość? A komu to potrzebne? 

sobota, 24 grudnia 2022

Chwilowo się boję, że coś się dzieje

Obiecuję, że gdy będzie bardzo źle będę prosić o pomoc. Teraz jest dość dziwnie.

Głównie w głowie. Troszkę jakbym wzięła jakiś narkotyk, była nieco pijana. Ciało troszkę też w takim kołysaniu.

Gdyby terapeutka powiedziała mi, że się o mnie martwi czy coś. Ale nic mi nie zasugerowała. A mojej koleżanko przyjaciółce, która jest u niej w terapii powiedziała wprost, że mam większą kontrolę niż mi się zdaje. 


Czy jest tu jakiś cwaniak?

Żeby ktoś był na tyle silny i bystry i dostrzegał we mnie kogoś kogo da się lubić to może udało mu się mnie trochę uspokoić.

Pamiętam jak pan M., mój pierwszy terapeuta robił to idealnie. Potrafił mi takim tekstem zasadzić, że natychmiast ten narcyz i psychopata się uspokajał, ale zawsze to robił w taki sposób, że ta wrażliwa część została nietknięta. 

Poza tym. U mnie głównymi sprawcami przemocy były kobiety. Gwałt i molestowanie pewnie inaczej mnie zaburzyły, ale to co zrobiły mi kobiety, matka i siostry, to było takie pastwienie się, wyśmiewanie, upokarzanie, zastraszanie.

Dlatego moja terapeutka w ogóle nie jest brana pod uwagę w tym obecnym moim kryzysie. Cenię jej wiedzę. Lubię czasem jej posłuchać, gdy objaśnia mi różne kwestie psychologiczne. Ale jeśli chodzi o moją pracę nad sobą, to właściwie to wygląda zawsze tak, że przychodzę do niej i opowiadam co udało mi się ustalić, ogarnąć. Właściwie chyba tylko zdaję jej relacje. A ona czasem coś dopowiada. To nigdy nie wyglądało jak terapia, bo nią nie było. Nie było takich zaleceń ponieważ bardzo dobrze sobie radziłam. A potem ta chujnia z Grześkiem. Wielki zawód, wielkie upokorzenie i już nigdy się nie pozbierałam. 

Wtedy właśnie oczywiście ja sama wpadłam na cptsd. Przedstawiłam pani J. wnioski a ona powiedziała coś w stylu: "Spoko. To robimy."

Kurwa. Słabo. 

Chuj wam w dupę posrańce

No więc tak. Wszyscy poszli w odstawkę. Choć wszyscy oznacza trzy najbliższe osoby.

Totalna nieporadność poradzenia sobie tych ludzi z sytuacją. Dwoje wylizuje urażone ego. Najbliższą koleżankę wyjebałam z kontaktów. Wstyd, żeby przez tydzień nie znalazła sposobu jak do mnie dotrzeć, a to ja jestem w kryzysie nie ona.

Najbardziej zaskoczyła mnie bierność koleżanko przyjaciółki oraz u tych co się obrazili brak rozeznania w tym, że to nie jestem ja. Ja do nich nigdy w życiu wcześniej tak się nie odezwałam. Jakim trzeba być narcystycznym neurotykiem żeby nie zauważyć, że coś jest mocno nie tak i skupiać się na swoim kruchym ego, gdy trzeba pilnie zareagować. Słabi, niebezpieczni dla mojej sytuacji ludzie.

A ta przyjaciółko koleżanka. No to już jest rażące. 

Mam też mnóstwo ciut dalszych znajomych ale oni nic nie wiedzą. Nie są w kręgu tych najbliższych. Rodzina w sensie dalsza też nie ogarnie tego gówna. Tylko narobią mi bigosu. 

Ja gdy jestem w formie mam taką część, która największe dramaty, kryzysy i kurestwo poniesie u innych. A jak nie wiem jak pomóc to nie zgrywam bohaterki, że coś mogę a potem się nie obrażam.

Dwa lata temu powiedziała mi lekarka w szpitalu, że jak ona mnie słucha to uważa, że otoczyłam się ludźmi, którzy niekoniecznie są dopasowani do mnie intelektualnie i emocjonalnie. I choć ona zdaje sobie sprawę, że ciężko mi będzie znaleźć kogoś na podobnym poziomie to na pewno są tacy ludzie. 

Podejrzewam, że to właśnie tego typu osamotnienie zepchnęło mnie w przepaść, w którą spadłam. 

Jeśli tamta dziewczyna z forum powiedziała, że ta agresywna część jest też potrzebna i trzeba jej wysłuchać to kurczę, trzeba to zrobić 

Tych agresywnych jest kilka. Jakiś obrońca, jakiś z tych dorosłych i dziecko. Ale wciąż mam za małą wiedzę psychologiczną na temat tych części by następnie móc je u siebie zidentyfikować.

A jeśli te agresywne chcą mi powiedzieć żebym odpuściła tych ludzi, którzy jedyne co robią, to potęgują moje osamotnienie?

Tylko bardzo mi głupio tak myśleć, że w pewnych kwestiach ale dla mnie elementarnych jestem na innym poziomie.

Ciężko mi się przyznać i poczuć złość do ludzi, którzy byli nawet dla mnie kiedyś autorytetami a zachowali się jak totalnie zaburzeni ludzie w którymś momencie. 

I to poziom inteligencji emocjonalnej naprawdę bardzo niski. Do dziś po części się za nich wstydzę a złość stłumiłam, bo... no bo nie. 

Bardzo dużo było tych strasznie niedorzecznych, absurdalnych sytuacji, obnażających wszelkiej maści zaburzenia, kruche ego, czy zwyczajnie brak kultury albo kompetencji u ludzi, którym chciałam siebie powierzyć lub wpuścić do towarzyszenia w moim życiu.

A chuj wam wszystkim w dupę. I tak już nic nie poradzę, bo szambo wybiło i teraz jest co jest.

piątek, 23 grudnia 2022

Nadchodzi pomoc

"Miałam takie różne postacie. Też miałam tego agresywnego. I jego też się udało zintegrować. U mnie na terapii on dostał tyle samo czasu co inne postacie. Tak samo miał prawo do życia i do wyrażenia siebie, pomimo swojego piekielnego wkurwu. No ale bez terapii to nie polecam go że sznurka spuszczać.... Raczej trzeba z terapeutą pogadać, że on się załącza i jest ciężko.

Szybko z nim poszło. On był też ziomkiem obrońcy. Grali w tej samej drużynie. Bronili reszty. Tylko agresor dodatkowo był agresywny w stosunku do reszty ekipy. Bo np malutka ufała innym szczególnie jak ktoś okazywał miłość i agresor był wtedy wkurwiony, że ona znowu naraża ekipę na niebezpieczeństwo. Każdy mógł w łeb dostać od niego, nawet sam obrońca, jak dupy dawał ;)

Boże, brzmi jak gra komputerowa, a to mój mózg był :D

Ale w terapii jak już opisałam te postacie i je poznałam, to potem one mogły że sobą gadać i integrować. I broniąc agresora - on jest potrzebny. Potrzebuje tak samo zrozumienia."

Boże, boże!!!!!!! Jednak tego sobie nie wymyśliłam, ani nie udaję!!! 

Niech nikt mi nie wierzy

Nie sądzę, że mam depresję. To zaburzona osobowość objawiła się w całej chorej krasie. Pojebana, chora suka czeka aż świat będzie się wokół niej kręcił do końca życia. Bo przecież miała tak chujowo. Teraz to niech inni główkują jak jej pomóc. Oczywiście celowo podniesie każdą możliwą poprzeczkę, by nie było to takie łatwe. 

Jedyne dobre co w życiu zrobiłaś, to to, że się nie rozmnożyłaś patologio.

Szczerze mówiąc, nawet nie warto takich ludzi już ratować. Stara, manipulująca pizda.

czwartek, 22 grudnia 2022

Dzisiaj znów szukałam sensu

Zdecydowanie pod tym szaleństwem jest zwyczajnie potężny brak nadziei oraz brak zaufania do siebie i kogokolwiek na tym świecie. Co mam do wyboru, biorąc pod uwagę moją sytuację życiową? Szaleństwo, depresję lub samobójstwo? 

Niestety wszystko wskazuje na to, że decyzję o w miarę normalnym życiu porzuciłam w lutym 2020 roku. W lutym byłam już w kiepskim stanie i na to nałożyła się pandemia i utrata pracy, co odbyło się też w bardzo nieciekawy sposób. Bardzo cholernie nie fair. To mnie powaliło. Podejmowałam różne działania ale lęk przed tym, że ktoś wykorzysta moją słabość nie pozwolił mi już z nikim nawiązać dialogu. Mam na myśli kwestie zawodowe. I znów gdy teraz we wrześniu miało być bezpiecznie, bo znalazłam adekwatną do moich już teraz bardzo ograniczonych możliwości pracę, pracodawca zachował się w absurdalny sposób, co zaskoczyło nie tylko mnie.

Następnie fundacje i osoby, które rzekomo są do tego specjalnie przygotowane. Nawet nie chcę tego opisywać. Myślę, że ten balon tłumionej złości, miał mnóstwo powodów by się napełnić w bardzo niebezpieczny sposób. Następnie terapia traumy, która okazała się nie wystarczająca, gdy okazało się, że potrzebuję innych metod i technik. 
A potem znalazłam terapeutkę od pracy z ciałem i głosem ale tylko konsultacje, ponieważ nie mogę pozwolić sobie na płatną terapię. Po długich poszukiwaniach nie znalazłam też nigdzie psychotraumatologa, który by pracował gdzieś wolontaryjnie, czy z ramienia jakiejś fundacji. W końcu uznałam, że dalsze poszukiwania nie mają sensu. 

Patrząc na rozmiar tego wszystkiego, fakt, że jestem sama oraz moją kruchą konstrukcję psychiczną, to naprawdę nieprawdopodobne, że moje życie zupełnie nie runęło a raczej ja pod nim.

Gdybym w jakiś sposób mogła wykrzesać z siebie motywację do lepszej ale jednocześnie bezpiecznej dla mnie pracy. Tak wiele razy próbowałam w ostatnich latach. Ale ostatnio nawet zrezygnowałam ze sprzątania u obcych osób, bo to nasilało moją paranoję, że dzieje się coś niebezpiecznego. Nie byłam w stanie wykonywać wydawałoby się nawet takich prostych rzeczy. I jeszcze to ciągłe wyczerpanie. Od stycznia będę finansowo znów na bardzo dużym minusie, a wówczas zacznie się jeszcze większa walka. 

Jednak główny problem polega chyba na tym, że straciłam motywację do życia, sens, wolę, mam jakieś straszne objawy i myśli w głowie, a próbuję szukać pracy. Co samo w sobie jest wręcz groteskowe. 

Ale na pewno jest jakieś wyjście. Zrobić coś z tym wyczerpaniem. Musi być coś co może mnie choć trochę nakarmić. Co by mnie mogło ożywić choć troszkę? Co by mi dało nadzieję? Musi być coś takiego. Relacje. Jakieś naprawdę mądre, wartościowe, dojrzałe, wspierające. Ale czy uda mi się w tym stanie kogoś wpuścić do swojego życia? Gdy te obrony są tak silne? 

A może??? A może oddział dzienny u mojej lekarki? Wtedy będę musiała wychodzić z domu. Może dam radę. Będę wśród ludzi. Będą zajęcia i różni specjaliści.

Ale... Natychmiast odpala się ten głos. Ten sprzeciw. Nie wiem czego ode mnie chce. To wszystko znów się budzi i zaczyna we mnie szaleć. Potrzebuję więcej informacji na ten temat. Ktoś musi mi to lepiej wytłumaczyć.  Dlaczego nie mogę siebie ratować? Dlaczego nikomu nie ufam? Jak poradzić sobie z tym potwornym wyczerpaniem?



Stan depresyjny albo zmęczenie

Bardzo dzisiaj zwolniłam. Mam na myśli ten pęd w głowie, te analizy. Czuję obecność swojego ciała. Nie wiem czy to skutek czegoś co może z tych analiz wynikło i zadziałało, czy może dopadło mnie zmęczenie. Prawdą jednak jest, że mam większy kontakt ze światem zewnętrznym. Mogę też ze zdrowej części więcej zrobić niż tylko obserwować. Udało mi się wytłumaczyć co się ze mną dzieje koleżance, która nie mogła się ze mną dogadać, pisząc od kilku dni na Messenger. A ja nie mogłam jej wyjaśnić, że nie mogę jej nic więcej powiedzieć, bo Pan Pojeb sobie tego nie życzy i gdy tylko próbuję coś jej napisać on za mnie kończy zdanie.

Dzisiaj czuję ciało. Jakoś może ze dwa razy poczułam silny ucisk żołądka. To było nie dłużej niż sekunda lub dwie, a ten ucisk był połączony z emocją lęku. Bardzo silnego. Potem raz ucisnęło mnie w splocie słonecznym ale nie pamiętam czy to też miało odzwierciedlenie w jakiejś emocji. Potem jakiś czarny, wielki ptak usiadł na mojej klatce piersiowej. I to chyba jest smutek pomieszany z lękiem.

Poczułam również zmęczenie fizyczne i głód. Ssie mnie w żołądku. To akurat mój wyczerpany i nienajlepiej odżywiony organizm woła o wsparcie. 

Trochę to wygląda jakby te wszystkie walczące części we mnie nagle zamilkły. Czuję się bardziej trzeźwa. Może coś pomogło. Dużo wczoraj myślałam o moim pierwszym terapeucie. O tym czy mógł coś więcej zmienić. Dużo myślałam też o tym, że to jest najprawdziwsza prawda, że nikt nie może mi na tę chwilę pomóc. I jeśli będę mogła o tę pomoc poprosić, to wówczas, gdy dowiem się z własnej obserwacji siebie czy jest to w ogóle w jakiś sposób możliwe i czego mi tak naprawdę trzeba. 

Czuję, że potrzebuję snu ale póki jest lepiej chcę ogarnąć bałagan w domu i zakupy. Marzę też o spacerze, bo odczułam też dziwną potrzebę wyjścia do świata i życia. Może dlatego, że byłam w strasznym miejscu w ostatnich dniach. Dosłownie byłam uwięziona w tych wszystkich stanach i emocjach. Zobaczymy, bo zmęczenie jednak potworne.

środa, 21 grudnia 2022

Dysocjacja a traumy z dzieciństwa.

Dysocjacja jest mechanizmem obronnym, polegającym na radzeniu sobie z przytłaczającymi zdarzeniami traumatycznymi poprzez oddzielenie wizualnych, emocjonalnych i somatycznych doświadczeń od obecnego, codziennego poziomu świadomości. Doświadczenia mogą być oderwane jedno od drugiego, jak również od pojedynczej osobistej narracji. Van der Kolk i in. (1996) uważają, że te “oderwane” aspekty traumatycznych doświadczeń są zwykle natury percepcyjnej albo zmysłowej i często są doświadczane, jako niewytłumaczalne doznania fizyczne i nie mogą być wyrażone w języku ani zdekonstruowane (Luxenberg i in., 2001). Niezdolność ujęcia własnych emocji i doznań w system słów i narracji tłumaczy się na dwa sposoby: (1) osoba doświadcza dezorganizujących emocji, co powoduje: panikę, przerażenie, bezradność; (2) doświadcza zmienionego stanu świadomości, który odcina jednostkę od zdolności do opisania własnych doświadczeń w postaci symbolicznej (językowej). Van der Kolk twierdzi, że „niezdolność do ujęcia doznań i emocji w system słów sprawia, że wspomnienie traumy staje się terrorem nie-do-wypowiedzenia, któremu towarzyszy niemy i obezwładniający afekt” . Brak werbalizacji wspomnień dotyczących urazu przyczynia się do tego, iż część własnego doświadczenia staje się obca, a pochodzące z niej emocje są niezrozumiałe i przerażające.

Dokładnie funkcjonowanie danego mechanizmu obronnego wyjaśnia Dalenberg (1999). Zdaniem badaczki dysocjacja dotyczy zerwania integracji świadomości, tożsamości, pamięci lub percepcji. Dysocjacja prowadzi do uczucia wyobcowania od siebie lub od własnego środowiska; budzi panikę u osób jej doznających; sprawia wrażenie, że nie ma się kontroli nad własnym życiem; utrudnia wykonywanie społecznych i zawodowych czynności. Osoby zdysocjowane nie radzą sobie z przewidywaniem zagrożenia lub widzą niebezpieczeństwo i złe zamiary u osób im życzliwych, co odsuwa ich od przyjaciół i kolegów.

Cytat pochodzi z artykułu Agnieszki Matyjasek. Psycholog, psychotraumatolog i neuropsycholog. Link do artykułu Traumy z dzieciństwa a Złożony Zespół Stresu Pourazowego (Complex PTSD) w dorosłości.

Czytając go w całości, w ogóle przyglądając się objawom CPTSD można odnieść wrażenie, w szczególności w obszarze związanym z regulacją afektu, że te do złudzenia przypominają zaburzenia osobowości borderline oraz choroby dwubiegunowej. Spory wokół diagnostyki traum złożonych, w ogóle traum toczą się od dziesiątek lat w środowiskach zrzeszających najznamienitsze nazwiska i to na całym świecie. Stąd też tak wiele błędnych diagnoz. 

Przykładem mogą być dwie odmienne postawy z kręgu moich najbliższych znajomych. Koleżanek, będących psycholożkami i psychoterapeutkami przeprowadzającymi również diagnostykę, gdzie jedna dodatkowo podjęła specjalizację z psychotraumatologii, ponieważ jak to ujęła, nie widzi sensu dalszej pracy terapeutycznej z pacjentami bez tak podstawowej wiedzy jaką jest wiedza o traumach. Druga psycholog, na pytanie o CPTSD odpowiada obojętnie, że nie ma żadnej wiedzy na ten temat. Psycholog kliniczna zajmująca się diagnostyką. Opór w zgłębianiu tego tematu uznałam, za możliwy efekt własnych nieuświadomionych traum, lub efekt utraconych kosztów, gdyż jest to osoba, która odebrała bardzo dobre wykształcenie, ciągle podnosząca swoje kwalifikacje, pracująca na co dzień z pacjentami. Oczywiście nie traciłam nadziei, ponieważ znam dość dobrze swoich bliskich znajomych i po wielu miesiącach od naszej rozmowy otrzymałam od niej wiadomość, że właśnie zaczęła zgłębiać temat CPTSD. 

Podobnie informacje o tym zaburzeniu przekazałam bliskim znajomym, którzy od lat leczą się psychiatrycznie lub tak jak ja latami tkwią w gabinetach terapeutycznych. Jedna z koleżanek, która zdobyła wykształcenie medyczne na jednej z najlepszych, polskich uczelni, na pytanie do swojej lekarki psychiatry, co sądzi o CPTSD i jej odpowiedź, że nie sądzi aby ta diagnoza jej (koleżanki) dotyczyła, wymieniła tytuły publikacji światowej sławy ekspertów od CPTSD, pytając czy lekarka miała okazję się z nimi zetknąć. Gdy pani doktor odpowiedziała, że żadnej z nich nie przeczytała (w przeciwieństwie do mojej koleżanki, która zaimponowała mi ilością posiadanych książek na ten temat i wiedzą, którą zebrała od czasu, gdy podrzuciłam jej temat traum złożonych), ta skwitowała: To na jakiej podstawie pani odrzuca tę diagnozę? 

Ja informację o moim możliwym cptsd przekazałam mojej obecnej lekarz bardzo delikatnie ale też chyba w swoim stylu Perfekcyjnej, która bierze za siebie odpowiedzialność i nie ustaje w poszukiwaniu rozwiązań na poprawę swojego funkcjonowania. I każdy kto mnie leczy o tym wie. Szczerze opowiedziałam jej o procesie, który spowodował, że dotarłam do podejrzenia tej diagnozy, łącznie z konsultacjami telefonicznymi i osobistymi u mniej lub bardziej znanych specjalistów z tej dziedziny w Polsce. Moja pani doktor przyjęła te informacje również z szacunkiem dla mnie i dodała, że leki, które obecnie biorę, w przypadku tej diagnozy nadal mają rację bytu. 

Co ciekawe odkąd przyjęłam to rozpoznanie za słuszne, ilość moich dotychczasowych objawów, przypisywanych chorobie dwubiegunowej znacząco zmalała. I tak na przykład wszelkie stany depresyjne czy szczególnie te mieszane, w których występowało duże napięcie lub pobudzenie zaczęłam łączyć z flashbackami i triggerami typowymi dla cptsd, co w przypadku zaistnienia tej świadomości zaczęło zmniejszać ilość, skracać długość i głębokość objawów. Do tego posiłkując się wiedzą psychologiczną, wiedzą i umiejętnościami nabytymi w trakcie własnej terapii, jestem w stanie doświadczać tak skrajnych stanów, jak te obecnie, wynikłych na skutek powrotu do traumatycznych wspomnień i całkowicie się nie zdekompensować. Przynajmniej do tej pory. To tylko potwierdza jaką potęgą jest właściwa psychoedukacja i terapia. 

Już niebawem CPTSD będzie możliwe do diagnostyki w Polsce za sprawą nowego ICD 11. I choć sami diagnozujący powiadają często, że diagnozy są jedynie dla specjalistów, to jednak w przypadku traum założonych wiedza na ten temat wydaje się być kluczowa, abyśmy wszyscy mogli szukać adekwatnej pomocy i abyśmy mogli w końcu uwolnić się od tak krzywdzącej stygmy, która spadła na nas za sprawą tych błędnych lub niepełnych diagnoz. 

Myślę, że choćby w imieniu swoim i tylko tych najbliższych osób, których historie poznałam osobiście, mogę powiedzieć: Domagamy się uważnienia naszych traum. Domagamy się prawa do zrozumienia i współczucia. Wstyd i poczucie winy pozostawiając po stronie naszych oprawców. 


Z rozpaczy w nicość. Z nicości w nadzieję.

A jeśli to całe szaleństwo jest po to by blokować jakiś silny impuls samobójczy? 

Gdy zaczęłam rekonstruować moją przeszłość, moje dzieciństwo i moją wczesną młodość, dowiedziałam się o bardzo ciężkim życiu malusieńkiego dziecka, małej cudownej dziewczynki, a potem dojrzewającej i dorastającej kobiety.

Choć podczas odtwarzania wspomnień, bardzo ciężko było mi o kontakt z emocjami jakie mi w tamtym życiu towarzyszyły, to zapamiętałam moje niedowierzanie i przerażenie ilością i zakresem tego co mnie spotkało. Pamiętam, że pani J. chyba nawet też podkreśliła ze współczuciem, że moimi przeżyciami możnaby obdzielić kilka osób.

Z przed tego kryzysu chyba najbardziej pamiętam to i krążące po głowie pytanie jak żyć dalej. Myśli o tym, czy jest coś, czego mogę się uchwycić żeby znaleźć sens na dziś, na jutro, na resztę mojego życia. 

A zatem z powrotu do przerażającej przeszłości, przeskoczyłam myślami w jeszcze bardziej przytłaczającą teraźniejszość i przyszłość i nie znajdując dla siebie nadziei skuliłam się w mroku nicości i niedostatku, która mnie pochłonęła.

Pytania o to jak żyć wobec okrucieństw tego świata zadawało, zadaje i zada sobie wielu ludzi na całym globie. Nie jestem odosobniona. Wiem to i dostrzegam cierpienie wielu istnień. Każdy z nas cierpi, cierpiał lub będzie cierpiał w przyszłości. Każdy przeżyje jakąś stratę, każdy wcześniej czy później zada sobie pytanie o to czy i jak żyć. Natomiast to, w jaki sposób radzimy sobie z cierpieniem uzależnione jest od wielu czynników.  Im więcej tych sprzyjających, tym łatwiej i krócej wychodzimy z opresji. 

Nie jestem osobą wykształconą ani zbyt oczytaną. Bardzo tego żałuję, że tak się potoczyły moje sprawy. Wobec czego często brakuje mi odniesień, przykładów, do których mogłabym sięgnąć. Słów, które pomogłyby lepiej wybrzmieć mojemu nieszczęściu. Brakuje mi podobnych sobie towarzyszy niedoli. Ale od zawsze w jakimś zakresie do jakiego zdolny jest mój pokiereszowany, przebodźcowany mózg, odnajduję wsparcie w myśli filozoficznej, psychologii czy religioznawstwie, szukając sensu. 

Chciałabym wiedzieć wszystko. Znać odpowiedzi na wszystkie pytania. W tym to, dlaczego? Dlaczego to się stało? Chciałabym ci moja mała dziewczynko i tobie młoda, wrażliwa kobieto dać ukojenie w postaci tej mądrości. Chciałabym odpowiedzieć na wszystkie wasze pytania. Było i jest ich tak wiele. Ale jestem teraz bardzo słaba. Mogę tylko wyobrazić sobie jak trudne musi być wasze położenie w obliczu mojej bezradności. Gdy tylko ja tak naprawdę mogę przynieść wyzwolenie. 

Mogę być tylko z wami szczera. Mogę spróbować każdą z was przytulić i przyznać, że w tej czarnej chwili ja też nie wiem. Każdego dnia walczę, widzicie to. Szukam pomocy, wsparcia dla nas wszystkich ale w obliczu tak licznych przeciwieństw robię się coraz słabsza. Nie atakujcie mnie, nie wściekajcie się na mnie, bo wtedy zamieniam się w kogoś, kto na pewno nie chce już żadnej z nas pomóc. 

Musimy jakoś przeczekać to bombardowanie. Jak powiedziała pani J. nie mamy pewności co przyniesie przyszłość. Może pomoc nadejdzie. Może pojawi się nadzieja, która udźwignie wątłą wolę życia.

Teraz mamy jedno zadanie. Przetrwać. Przetrwać aż nadejdzie pomoc.

Bardzo dużo złego się wydarzyło. Tak wiele zła. Nie do pomieszczenia, nie do objęcia rozumem. Wiem. Wiem, że w tej chwili jest to zupełnie nie do wytrzymania. Obiecuję, że sprowadzę pomoc. Zawsze to robię. Wiem, że nigdy nie będzie wystarczająca ale nie cofniemy tego co się wydarzyło. Jeśli moją potrzebą jest nad tym rozpaczać, każda z nas na swój sposób, stosownie do wieku i wiedzy, cóż. Tylko mnie nie zabijaj.

Jeśli chcesz umrzyj z rozpaczy ale nie każ mnie jej gniewem.  

wtorek, 20 grudnia 2022

Szach mat

Szach mat Panie Chory Pojebie. Pani Perfekcyjna objawiła się i rozwaliła system. System tych chorych obron i dotarła na sesję. 

Pani J. jest o mnie spokojna. Nie powiedziała tego, ale rozmawiała ze mną naturalnie w ogóle chyba nie dziwiąc się żadnej z części, które w danym momencie się ujawniały. Co mogłam, objaśniłam. Starałam się szczerze przedstawić każdy punkt mojego każdego widzenia. Oczywiście powiedziałam jej, że prawie w całości odpłynęłam, ale co ciekawe nadal jestem w grze i widzę, że mimo to ogarniam.

Na koniec, śmiejąc się, przeprosiłam ją z góry na wypadek gdybym dała jej popalić w którymś momencie. Odpowiedziała również z uśmiechem, że jest na wszystko gotowa, również na to, że zechcę wyrzucić ją z terapii. Tym samym puściła oko do Pana Pojeba, który naturalnie to zauważył. 

Szach mat skurwysynu. Może jakoś z tego wyjdziemy. 

Ratując terapię

Mam jeszcze kilka godzin do sesji. Próbowałam kilkakrotnie napisać wiadomość do psychotraumatolog, która czasem mi pomaga i niestety tę wiadomość cały czas kasuję. 

Na jej stronie internetowej znalazłam coś, co może mogłoby pomóc. Cytuje tam słowa psycholog Anny Salter: 

dysocjacja jest najpotężniejszym środkiem unikania bólu (…) pojawia się w sytuacji, kiedy traumie nie można ani zapobiec, ani jej psychicznie przetrwać, ani przed nią uciec. Jeśli ciało nie może się wyrwać, robi to przynajmniej umysł i dusza. Istotą dysocjacji jest – co wynika z semantyki – rozłączenie. Jest to proces separacji, który wskazuje raczej na swoje podłoże niż na zawartość, która może być różna. Dysocjacja może przebiegać między poczuciem własnego „ja” a ciałem (doświadczenia spoza ciała, analgezja), między poczuciem „ja” a poprzednimi tożsamościami (fugi dysocjacyjne, zaburzenie osobowości wielorakiej), między poczuciem „ja” a bieżącymi okolicznościami (wycofanie, retrospekcje, zamknięcie), między poczuciem „ja” a przeszłością (amnezja), czy między poczuciem „ja” a emocjami (odrętwienie / stupor).

I dodaje: 

Salter za mocną stroną dysocjacji uważa to, że skutecznie odcina ofiarę od traumy, a za słabą, że odcina ją też od całej otaczającej rzeczywistości.

To ostanie zdanie może tłumaczyć dlaczego nie mogę sobie poradzić tu i teraz z tym co przeżywam. 

W innym miejscu na jej stronie, czytając o autoagresji fizycznej, która akurat mnie nie dotyczy, ale za to ta psychiczna ma się u mnie bardzo dobrze, przyszło mi na myśl, że to całe zamieszanie, które ma miejsce, może być sposobem na redukowanie napięcia. Wydaje się to całkiem logiczne. 

Właściwie wszystko co do tej pory przytoczyłam w tym wpisie czy w poprzednich ma dla mnie logiczne uzasadnienie i wygląda na to, że mnie rzeczywiście dotyczy. Przecież doskonale wiemy, że gdy już dochodzi do kryzysu jakiegokolwiek, powodów jest więcej niż jeden. 

Teraz muszę być mądra, jak to tylko możliwe i tę wiedzę wykorzystać żeby ratować moją terapię. Muszę przywołać taką część, która przyjdzie bez dyskutowania i wchodzenia w jakiekolwiek emocje powie STOP.

Może pomogą mi słowa, które wypowiedziała inna terapeutka, tym razem od pracy z ciałem. Powiedziała do mnie ostatnio: "Nie musisz wcale wierzyć w to zdanie. Po prostu je wypowiedz."

Pamiętam, że wybuchłam płaczem ze złości, z niezgody na to, że mam być dla siebie dobra. I to właśnie była złość tej części, która nie chce mi pomóc. 

Może dzisiaj mojej terapeutce podobnie powiem wszystko co trzeba, nie dlatego, że w to wierzę, tylko, że mam takie zadanie. 

Nazwijmy tę część moją Perfekcyjną. Która ma jedynie takie zadanie by być jeszcze lepszą od siebie. Bez większego wnikania teraz do czego mi to potrzebne. Perfekcyjna po prostu idzie do przodu, a nie się cofa i niszczy. Perfekcyjna współpracuje, słucha, uwzględnia zdanie i opinie innych. Perfekcyjna ma swoją godność i nie pozwala sobie na niekulturalne zachowanie. Perfekcyjna szanuje siebie i innych. Nigdy się nie złości i nie gniewa, ponieważ patrzy głębiej. Perfekcyjna, perfekcyjnie używa słowa przepraszam, naprawia błędy, które popełniają inne moje części. Perfekcyjna służy pomocą innym ludziom. Jest dla nich ogromnym wsparciem. Czasem dosłownie ratuje im życie. 

Moja Perfekcyjna pisze ten blog i próbuje na swój Perfekcyjny sposób zażegnywać moje kryzysy. Przecież właśnie po to tu wróciłam i po to znów piszę. Dlaczego chcę teraz pójść za tym destrukcyjnym głosem? Perfekcyjna nigdy by się na to nie zgodziła. 

poniedziałek, 19 grudnia 2022

Negocjacje

Jutro sesja z terapeutką. Przyszła mi dzisiaj do głowy myśl dlaczego nazwałam ją po prostu terapeutką. Odkąd pamiętam jest to niezmiennie pani J. Na poważnie, na śmiesznie, na luzie, zawsze. 

Czasem udaje mi się wyłapać takie niby niuanse. Oczywiście od razu nasuwają mi się odpowiedzi ale cenzura nie pozwala mi tego powiedzieć wprost. 

Tak czy owak to oczywiste, że zamierzam rzucić tę terapię. Może jeśli napiszę o tym uda mi się coś z tym zrobić do jutra. 

Do tej pory udało mi się wynegocjować ze sobą po prostu czas. Jednocześnie i na tym polega mój dramat, żywię silne przekonanie, że nie ma to najmniejszego sensu. 

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jeśli zniszczę wszystko co ważne, będę mogła rozpaść się na kawałki i wówczas przeżyć to od czego izoluje mnie moja psychika. 

Nie rozumiem dlaczego zwątpiłam w panią J. Popełniła jakiś błąd? Czy to po prostu ten przymus by rzucić wszystko i poczuć to co wtedy? Próbuję o tym myśleć ale od razu pojawiają się zawroty głowy. 

Próbuję sobie wyobrazić, że jutro proszę ją o pomoc. Mówię, że straciłam kontrolę i proszę żeby mi pomogła. Czy problemem jest wcześniej nieuświadomione, a od kilku dni świadome przekonanie, że nikt nie może mi pomóc? Albo raczej, że nie do niej należy niesienie mi pomocy? 

Ale skoro nie do niej, a ja z jakichś powodów tego nie robię, to czy chodzi o powrót do tych wszystkich lat terroru z dzieciństwa? Od czwartku wieczór jestem w jakimś jednym wielkim regresie. 

Fakt, że mój pierwszy terapeuta wyrzucił mnie z terapii, a później po latach nie pozwolił mi tego wyjaśnić, pewnie nie pomaga w zaufaniu w obliczu tak potężnego kryzysu.

Czuję jak wszystkie te chore części we mnie mówią jednym głosem, że nikt, naprawdę nikt nie może i nie potrafi mi pomóc. 

I dlatego mogę tylko na razie prosić panią J. o czas. Może ocknę się, otrzeźwieję. Może zdążę się rozpaść i poskładać i jakoś w nowym roku wrócić. Wiem, że prezeska fundacji, wyjątkowo pozwala mi na wieloletnie wsparcie. Wiem też, że ten czas mi się kończy. Wiem naprawdę jakie wiążą się konsekwencje z przerwaniem tej terapii.

Czemu nie mogę sobie pomóc? Dlaczego muszę ciągle starać się i starać być jeszcze lepszą, by być niezależną od tych wszystkich ludzi. Dlaczego nie mogę się bać, rozpaczać nad swoim losem? Ludziom, których znam, tak łatwo przychodzi strach i łzy. Ja nawet nie mogę zwyczajnie bać się o to co ze mną będzie. 

Tylko złość mi została. Ale ona oszalała i dopuszczona do głosu niszczy wszystko.

Przymus powtórzenia

Jestem bardzo zmęczona ale udało mi się mieć ważną refleksję. Wszystko to wygląda na jakiś przymus powtórzenia. Chyba odtwarzam dokładnie to co się ze mną działo w dzieciństwie. 

A jeśli tylko w taki sposób mogę do tego wrócić i to przeżyć? Pani J., moja terapeutka mówiła, że będziemy wracać do wspomnień, będą łzy, a z czasem tych łez będzie mniej i mniej, aż wszystko odejdzie do przeszłości. Stanie się naprawdę przeszłością. Wspomnienia i emocje. Nie płaczę. Płakać może ktoś, kogo wspomnienia nie są tak zagrażające. Raczej radzę sobie z nimi dokładnie tak jak radziłam jako dziecko. Jakimś rozpadem osobowości. Ale jak widać nie jest to stan, który trwa cały czas. Dlatego być może szpital wcale nie jest tu potrzebny. W szpitalu dostałabym sporo przeciwpsychotyków, może jakieś benzodiazepiny. Cały proces szlag by trafił. 

Na szczęście ta agresywna część nie jest już tak prymitywna jak kiedyś. Psychoanalitycy powiedzieliby, że więcej jest u mnie tych dojrzałych mechanizmów obronnych. 

Oczywiście nie przeszkodziło mi to obrażać słownie niektórych osób. Niestety to musiało się stać. Tak, czuję wstyd. Ponieważ odkąd zdobyłam kontrolę nad swoim życiem, panicznie bałam się skrzywdzić kogokolwiek i chroniłam wszystkich. Nawet tych, którzy na to nie zasłużyli.

Ale teraz już się nie boję. I mimo, że doświadczam bardzo dziwnych stanów, nie jest to coś, czego mogłabym nie objąć rozumem. A jeśli czegoś nie rozumiem, umiem pozyskać taką wiedzę. Oczywiście w tych chwilach, gdy jestem w stanie zarządzać swoją zdrową częścią. 

Bardzo żałuję, że nie mogę jeszcze napisać wszystkiego. Tak samo jak każdy, kto próbuje się w tę sytuację angażować, jestem zakładnikiem tej gry, bo niewątpliwie jest to jeszcze do tego jakaś gra. Nie wszystko jeszcze wiem, ale już bardzo dużo widzę.

Chcę wierzyć, że z czasem te obrony osłabną i będę mogła przeżyć swoją przeszłość bez tej chorej walki. Może wtedy przyda się szpital. Ale jeszcze nie teraz. 


Poza kontrolą

Musiałam wyjść dzisiaj z domu - obowiązki, na które mi pozwala. Po przekroczeniu progu mieszkania mam bardzo silne zawroty głowy przypominające sekundowe utraty świadomości.

Wydaje mi się, że to dlatego, że muszę panować nad jeszcze większą ilością... brak słowa 

Mózg mi się zacina. Nie mogę niestety do szpitala. Próbowałam chyba jeszcze w piątek ale teraz już nie mogę. Nie sądzę, żeby mnie odcięło tak... Brak słowa

Do tej pory zdarzyły mi się w życiu trzy krótkie, maksymalnie kilkunastosekundowe dekompensacje z całkowitą utratą świadomości.

Zobaczymy, może okaże się... Utrata myśli 

Dostałam jakby pozwolenie żeby jutro pójść na sesję. Ale bynajmniej nie po pomoc. Chyba. Przez kilka dni walczyłam z myślami o tym, czy iść czy nie.

W ogóle nie pojawiła się myśl, by w jakikolwiek sposób poinformować terapeutkę o moim stanie.

Dlatego muszę sama. 

Pewnie za jakiś czas będzie lepiej. Zobaczymy jak mi pójdzie rozmowa z kimkolwiek. Póki co jadę metrem. 



niedziela, 18 grudnia 2022

"Twój Przyjaciel Ego."

Zdumiewające i jednocześnie przerażające jakie zdolności ma ludzka psychika. 

Myślałam, że będę mogła pisać z tej agresywnej, sadystycznej części. Tak żeby pokazać jak bardzo daleko jest posunięta, jak ekstremalna. Jakie są jej intencje, przekonania, emocje, ponieważ miałam z nimi po raz pierwszy w życiu bezpośredni, świadomy kontakt. Niestety ta walka po prostu przez większość czasu zmiata mnie, moją zdrową część, nie tylko z pola działania ale nawet widzenia. 

Okazuje się, że Internet zawiera naprawdę sporo materiałów opisujących to z czym się obecnie zmagam. Wiele szkół zajmuje się tym zjawiskiem od bardzo dawna. Jestem wdzięczna, że ktoś już to wszystko wcześniej przed mną odkrył i opisał. Ponieważ brakowało mi zwyczajnie wiedzy i słów, by nazwać i zrozumieć zachodzące we mnie tak złożone i tak trudne procesy. Mając tę wiedzę jest mi o wiele łatwiej przetrzymywać nawałnice, które mnie nawiedzają od kilku dni.

Najmniej skomplikowany opis i bardzo świetnie obrazujący, to co przeżywam, znalazłam na blogu Michała Pasterskiego, w artykule, do którego zainteresowanych odsyłam pod ten link: Twój Przyjaciel - Ego 

Jak wyjaśnia Pasterski w innym wpisie na swoim blogu, w każdym z nas żyje unikalna, wewnętrzna rodzina tzw. subosobowości. Posługuje się tym terminem m.in. IFST (Internal Family Systems Therapy), metoda psychoterapii, opierającej się na dialogach z częściami naszej osobowości. 

Pasterski tłumaczy również kiedy i dlaczego te subosobowości przyjmują tak ekstremalną postać. Kiedy ten konflikt wewnętrzny staje się zwyczajnie zagrażający i w jakim kierunku należy podążać, by regulować te wewnętrzne napięcia. Dzięki temu mam potwierdzenie słuszności również swoich obserwacji, dotyczących ważności zidentyfikowania i ponazywania tych części oraz dopuszczenia ich do głosu, co jest w moim konkretnym przypadku, kiedy chodzi o pracę z traumami, sztuką i zarazem doświadczeniem ekstremalnym i dlatego tak potężny jest to kryzys. 

Przykładem innej bardziej rozpowszechnionej metody pracy z częściami osobowości (trybami, schematami) jest terapia schematów. Ale jak wspomniałam tych metod i szkół jest wiele więcej, co tylko potwierdza, że nie ma jednej, słusznej metody, która działa, a taka która odpowiada na indywidualne potrzeby i możliwości danej osoby. Ja korzystam ze wszystkiego co czuję, że do mnie przemawia i robi ze mną coś prawdziwego, choć nie zawsze, a szczególnie teraz, przyjemnego. 

Wierzę, że jestem w procesie i z czasem będzie mi po prostu lżej przez to przechodzić. Bo jak by to powiedział klasyk: "Takie jest odwieczne prawo przyrody." :)

sobota, 17 grudnia 2022

Kryzys w terapii traumy, a ego obserwujące

Nie mogę teraz wyjaśnić co dokładnie działo się przez ostatnie miesiące, ale blog chyba wie, że jestem w terapii traumy.

Nie jest to jakoś specjalnie dedykowana pracy z traumami terapia, po prostu próbujemy z moją terapeutką, która wspiera mnie z ramienia fundacji, pomóc mi wszystkimi możliwymi technikami na jakie pozwalają jej kompetencje i jej możliwości, a moje możliwości oraz realia. 

W skutek terapii, a dokładnie powrotu do licznych traum dzieciństwa i wczesnej młodości musiało nastąpić coś, co właśnie doczytałam, a psychoanalitycy nazywają, identyfikacją mojego ego, z sadystycznym superego wszystkich zinternalizowanych (uwewnętrznionych) oprawców. 

Będę pisać językiem bliskim koncepcjom psychoanalitycznym, ponieważ lepiej go rozumiem i w tej postaci zostało wykształcone moje ego obserwujące, lata temu w terapii analitycznej. I to ono teraz pełni funkcję wewnętrznego terapeuty czyli kogoś podobnego do zdrowego dorosłego. Moja obecna terapia nie jest psychoanalityczna. 

To obserwujące ego, choć jest, co jest naprawdę dobrą informacją, w momencie gdy traci na sile i zlewa się z sadystycznym oprawcą pastwi się nade mną, czasem nad innymi osobami z zewnątrz, ale to nie one są celem jego ataków, celem jestem ja. 

To co będę opisywać w dalszej kolejności, może zabrzmieć jak urojenia chorej osoby i chyba to jest w dużej mierze prawdą, ponieważ funkcjonuję już teraz głównie w stanie patologii ale jest też ktoś, kto to widzi i opisuje i to jest ta zdrowa obserwująca część. Jej funkcja i możliwości wydają się jedynie tylko narracyjne, ale może to nie prawda, co właśnie staram się ustalić. Może będzie mogła mi pomóc.

To na razie tyle, na ile mogę się z tym przebić przez część, która jest obecnie kapitanem na moim statku. 

Mogę tylko dodać, że mam dużo większe zasoby niż kiedykolwiek ale autodestrukcyjny pasażer, który sterroryzował całą załogę ma również dostęp do tego co już wiem i potrafię i próbuje blokować mój każdy ruch. 

Wygląda to jak strasznie pojebana gra w szachy dwóch arcymistrzów. 

Przygotujcie colę i popcorn. Jeśli pozwoli mi dalej pisać, może być arcyciekawie. To tyle korzyści dla Was. A ja postaram się w tym czasie stoczyć walkę o śmierć i życie. 

wtorek, 1 listopada 2022

26 lat błędnych diagnoz. Complex PTSD

"Ofiary urazu z dzieciństwa, podobnie jak inne osoby po traumatycznych przejściach, często otrzymują błędną diagnozę i nie są prawidłowo leczone. Z powodu dużej liczby i złożoności objawów, terapia zazwyczaj przebiega w sposób fragmentaryczny i niekompletny. Ze względu na charakterystyczne trudności w nawiązaniu bliskich relacji, pacjenci tacy wyjątkowo łatwo ponownie przyjmują rolę ofiary, tym samym dając się wykorzystywać swoim opiekunom. Nierzadko wchodzą w destruktywne interakcje, w których system służby zdrowia powtarza zachowania znęcającej się nad chorym rodziny. 

Ludzie wykorzystywani w dzieciństwie często kolekcjonują wiele różnorakich diagnoz, zanim wreszcie ktoś rozpozna ich podstawowy problem - złożony zespół pourazowy. Istnieje duże ryzyko, że otrzymają diagnozy o silnych negatywnych konotacjach. Pacjenci, a raczej pacjentki, które otrzymały takie rozpoznanie, budzą w personelu medycznym niezwykle intensywne reakcje. Często podważa się ich wiarygodność. Nierzadko stają się powodem ostrych kontrowersji. Czasem spotykają się z otwartą wrogością. Najpopularniejsze jest rozpoznanie osobowości z pogranicza. Specjaliści od zdrowia psychicznego stosują ten termin jako coś w rodzaju obelgi. 

Sprawa się komplikuje jeszcze bardziej w wypadkach, gdy pacjent doświadczał chronicznego urazu w dzieciństwie. Czasami nie pamięta w pełni historii urazu i początkowo zaprzecza, że nadużycie miało miejsce - nawet po szczegółowym, bezpośrednim wypytywaniu. Postawienie jasnej diagnozy jest najtrudniejsze w wypadkach poważnych zaburzeń związanych z dysocjacją. Obie strony związku terapeutycznego mają tendencję do unikania diagnozy: terapeuta z powodu ignorancji lub zaprzeczenia, pacjent ze wstydu lub strachu." 

Judith Lewis Herman - Przemoc, uraz psychiczny i powrót do równowagi.


niedziela, 10 lipca 2022

Prozaicznie

Całą zimę czekałam na lato. Latem radzę sobie lepiej, tak jak wielu z nas. Od kilku dni jest chłodno. Szczególnie odczuwam ten chłód po ostatnich upałach. Czuję się okropnie. Chciałabym wszystko zrzucić na pogodę i powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa przez pogodę. Przez nią znów nie widzę sensu. Tak byłoby najprościej.

Sprawa jednak jest bardziej złożona. Nie mogę stanąć na nogi tak jakbym chciała. Musiałam podjąć pracę fizyczną żeby jakoś poradzić sobie z finansami. Panicznie boję się wrócić do normalnej pracy. Chodzi o to, że mam tak niską tolerancję na stres po tym, co ostatnio przerabiam i tak fatalnie zaniżone poczucie własnej wartości, po tym jak przestałam sobie radzić te dwa lata temu, że nie mogę zadbać o tę sferę. Nie mogę też podjąć profesjonalnej terapii traumy, którą teraz wałkuje, ponieważ kosztuje to grube pieniądze. Te pieniądze, które zarabiam teraz są niewystarczające nawet na moje obecne wydatki. Póki co nie mam jak więcej. Dlatego ciągle żyję w stresie. Ciągle na marginesie i to łatając dziury. Plusem jest, że nie choruję na bulimię, nie przejadam kasy, a moje długi to raptem kilkaset złotych miesięcznie, które udaje mi się spłacać w kolejnych miesiącach i tak na zakładkę. Czasem nie mam na to czy owo. Czasem proszę o pomoc w kupieniu karmy dla kotów. Kolejny plus, to nauczyłam się nie potrzebować zbyt wiele, ale też nauczyłam się prosić o pomoc, gdy wiem, że sobie nie poradzę. 

Ale szczerze mówiąc, już dłużej chyba tego nie wytrzymam. Nie dam rady żyć w takim napięciu. Mam nadzieję, że to tylko i aż potężna frustracja oraz załamanie przed decyzją, do której dojrzewam. 

 



poniedziałek, 30 maja 2022

W hołdzie dziecku we mnie

Właśnie minął miesiąc odkąd miałam pierwszą sesję ekspozycyjną. Metoda przedłużonej ekspozycji to jedna z technik pracy z traumą. Umówiłyśmy się z terapeutką, że na kolejnej sesji spróbuję wrócić do wybranego, traumatycznego wspomnienia. 

Idąc na tę sesję myślałam o tym, że to całe CPTSD, to jednak ściema, a ja tylko wymyślam sobie kolejne problemy byle tylko nie odważyć się wyjść do życia. 

Gdy usiadłam w fotelu, oznajmiłam terapeutce, że obawiam się, że moje wspomnienia z dzieciństwa są wyolbrzymione i wracanie do nich chyba nic nie da. Pani J. wysłuchała moich obaw ale ich nie skomentowała. Powiedziała za to krótko i wprost: - Dobrze. Mimo to spróbujmy.

Brrr. Przeszył mnie dreszcz. Przesunęłam się bliżej krawędzi fotela. Chyba gotowa do ucieczki w każdej chwili.

- Może proszę spróbować zamknąć oczy. 

- Nie. Tylko nie to. Wzdrygnęlam się.

- Dobrze, to z otwartymi. - skomentowała terapeutka. 

Skulona, napięta, zaczęłam przywoływać wspomnienie, które zapamiętałam jako coś przerażającego.

W którymś momencie mojej narracji, gdy jest już bardzo niebezpiecznie, terapeutka wchodzi z techniką wyobrażeniową i proponuje żebym pojawiła się w tym wspomnieniu jako osoba dorosła i zainterweniowała. Tak, jakbym chciała. Niestety mała ja jest tak przerażona, a moja matka w takiej furii, że kompletnie nie mam takiej mocy, by zrobić cokolwiek, będąc już dorosłą, świadoma sobą. Zupełnie nie wiem co robić, tyle się tam dzieje.

Terapeutka proponuje, że zatem to ona zainterweniuje. Wchodzi do mojego wspomnienia i coś robi. Niestety, jestem już w takim stanie, że kompletnie jej nie słyszę ani nie widzę. Czuję, że zaczyna dziać się coś niedobrego ze mną. Obraz wspomnienia zaciera się. Nie jestem już tam, w tym fizycznym miejscu. Dzieje się coś... coś... Pamiętam jeszcze gdy mówię terapeutce, że to co ona robi chyba nie działa, bo... bo właśnie... Nie rozumiem co się dzieje. Próbuję jeszcze to wyjaśnić i im bardziej próbuję jej opisać ten stan, tym bardziej mnie on... porywa. W tym momencie zaczynam krzyczeć. Nie mogę oddychać, wpadam w panikę, a moje ciało porywają przerażające konwulsje. Pani J. widząc to woła do mnie po imieniu. - Proszę na mnie patrzeć. Proszę ze mną oddychać. Proszę złożyć tak ręce. I teraz proszę robić to co ja. 

Jestem przerażona. Najbardziej nie stanem emocjonalnym ale moim ciałem, nad którym zupełnie nie panuję. Pani J. zaczyna tłumaczyć co się ze mną dzieje. Ledwie ją słyszę, ale błagalnym wzrokiem patrzę na nią, z nadzieją, że mi pomoże. Powtarzam tylko, że to boli, że już nie wytrzymam, nie dam rady. Pamiętam, że mówi o tym, że właśnie mój mózg i ciało są w tej chwili w przywołanym wspomnieniu i nie odróżniają go od tego, że realnie jestem przecież w gabinecie, bezpieczna. Pamiętam, jak mi to właśnie cały czas powtarza i nazywa co się ze mną dzieje. Opowiada o tym jak działa mój mózg i ciało, zapewnia mnie wielokrotnie powtarzając: "Do końca sesji będzie już po wszystkim. Zapewniam panią." 

Trudno mi w to uwierzyć ale jest moim jedynym ratunkiem. Próbuję wsłuchiwać się w nią uważnie, kompletnie bezbronna. Cały czas oddycham w sposób jaki mnie prosi i słucham jej kojących słów. Ona cały czas powtarza. Dzieje się teraz tak i tak, za chwilę będzie lżej, pod koniec sesji nie będzie po tym śladu. 

Moje nogi i ręce bezwiednie skaczą, całe ciało drży. Straciłam kontrolę. Chyba po raz pierwszy w życiu. 

I rzeczywiście. Sesja dobiega końca, a ja drżę już tylko lekko. Pierwsze co udaje mi się powiedzieć, wychodząc z tej sytuacji to: "Przepraszam." i "Nie wiem co się stało."

Pani J. wypowiada następujące słowa:

- Jestem z pani, bardzo, bardzo dumna. I chcę powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, że przez tak wiele lat nie otrzymała pani adekwatnej pomocy.  W jej głosie i w jej oczach dostrzegam wielkie współczucie dla mnie. Zapada cisza.

Milczę, próbując zrozumieć co właściwie się stało. Czy to byłam ja? Czy to wszystko przed chwilą naprawdę się wydarzyło?

Po raz pierwszy w życiu pochylam się nad sobą z głębokim współczuciem i troską, w hołdzie dziewczynce, którą noszę w sobie. W hołdzie temu nieusłyszanemu, niewidzialnemu dziecku, które znosiło niewyobrażalne cierpienie i jakimś cudem przetrwało.  

Wierzę ci. Teraz ci wierzę. - Mówię do siebie. Płaczę. Po raz pierwszy od wielu lat. 


wtorek, 17 maja 2022

W króliczej norze

No i miała być historia, a tymczasem ona wciąż się pisze. Miałam inny bardziej romantyczny plan tego tu mojego powrotu, a tym razem jest dość prozaicznie. Choć dramatyzmu u mnie nie brak. 

Ale pokrótce. Zdiagnozowano u mnie CPTSD. Złożony zespół stresu pourazowego. To znaczy diagnozę jako pierwsza postawiłam ja, reszta specjalistów to potwierdziła. Konsultowałam się z czołowymi osobami w Polsce. Trochę to trwało i wymagało ogromnego samozaparcia, by dotrzeć do tych wszystkich ludzi. 

W Polsce CPTSD w diagnostyce, jako odrębna jednostka jeszcze nie funkcjonuje. Ma to zmienić ICD 11, którego jeszcze Polska nie wdrożyła. Mamy na to pięć lat. 

To, że diagnoza borderline została wycofana u mnie już kilka lat temu, o tym pisałam. Natomiast co jest ciekawe, również ChAD w obecnej sytuacji został postawiony pod znakiem zapytania. Złożone PTSD pokrywa się obecnie ze wszystkimi moimi objawami, a zaburzenia odżywiania, które nadal u mnie występują okresowo, są jego częścią. 

A jak to jest możliwe, że przez 26  lat mojego leczenia, licznych hospitalizacji, psychoterapii nikt nie zauważył objawów stresu postraumatycznego? Też o to pytałam ludzi, z którymi się konsultowałam. 

Odpowiedzi brzmiały: 

"Wystarczy, że jakiś autorytet postawi diagnozę i nikt już jej nie kwestionuje."

"Bo polska psychiatria nie jest jeszcze gotowa na pracę z traumami."

"Bo państwo często nie ujawniacie w wywiadzie doświadczenia traumy." 

Pozostawię te odpowiedzi póki co bez komentarza.

No cóż. Kiedyś byłam przeciwniczką diagnoz. Teraz okazuje się, że od tej diagnozy zależało całe moje życie i to jak powinna wyglądać moja terapia. Ponieważ traumę, szczególnie traumy wielokrotne, mili Państwo, leczy się kompletnie inaczej. No i nie, niestety NFZ takiego leczenia nie refunduje. 

To może tyle na ten moment. 


wtorek, 12 kwietnia 2022

Odkupienie

 Witajcie moi Drodzy. Ci, którzy tu jeszcze zaglądacie i ci, którzy trafiacie tu zupełnie przypadkowo.

W ostatnim, zeszłorocznym wpisie "Zatrzymana" wspomniałam, że trudno mi pisać na blogu, ponieważ nie pełni on już takiej funkcji, jaką pełnił przez lata. To były lata, gdy byłam bardzo zaburzoną, chorą osobą. Z bardzo niewielkim kontaktem ze sobą. Dlatego pisanie tutaj było dla mnie takie ważne. Pisałam, by lepiej siebie zrozumieć, by poukładać się z myślami i emocjami. Wtedy te opisy były bardziej szczegółowe, dość intymne. Nie sprawiało mi trudności dzielenie się szczegółami swojego życia. Nie przeszkadzał mi ten emocjonalny ekshibicjonizm. 

Gdy zaczęłam stawać się zdrowsza, czułam, że pisanie tu o wszystkim, co mi się przydarza, narusza moje granice. Poza tym okazało się, że potrafię wsiąść na rower, pójść na spacer lub usiąść samotnie w ulubionej kawiarni i oddawać się rozmyślaniom bez pisemnych analiz. Kiedy czułam, że mam ze sobą do pogadania, jechałam rowerem przed siebie, a sprawy, myśli układały się w logiczną całość. I tak nauczyłam się zarządzać swoimi emocjami i swoim życiem. W pewnym sensie. Wciąż nie jestem doskonała. 

W tym ostatnim wpisie wspomniałam też o historii, którą mam do opowiedzenia. Tym razem jest to bardzo intymna historia, która zaczęła się bardzo dawno temu. Ta historia jest dla mnie ważna z bardzo wielu względów. Przede wszystkim jest po prostu najważniejsza. Postanowiłam, że postaram się ją opowiedzieć również w tym miejscu. Ta historia, ten czas, który właśnie rozpoczynam, będzie też połączony z innymi działaniami. Nazwijmy je działaniami naprawczymi. Natomiast ze względu na rangę i ważność tego przedsięwzięcia w moim życiu nazywać je będę Odkupieniem. 

Dzisiaj na razie tyle. Obiecuję, że wrócę. Bądźcie ze mną. Uściski.