poniedziałek, 30 maja 2022

W hołdzie dziecku we mnie

Właśnie minął miesiąc odkąd miałam pierwszą sesję ekspozycyjną. Metoda przedłużonej ekspozycji to jedna z technik pracy z traumą. Umówiłyśmy się z terapeutką, że na kolejnej sesji spróbuję wrócić do wybranego, traumatycznego wspomnienia. 

Idąc na tę sesję myślałam o tym, że to całe CPTSD, to jednak ściema, a ja tylko wymyślam sobie kolejne problemy byle tylko nie odważyć się wyjść do życia. 

Gdy usiadłam w fotelu, oznajmiłam terapeutce, że obawiam się, że moje wspomnienia z dzieciństwa są wyolbrzymione i wracanie do nich chyba nic nie da. Pani J. wysłuchała moich obaw ale ich nie skomentowała. Powiedziała za to krótko i wprost: - Dobrze. Mimo to spróbujmy.

Brrr. Przeszył mnie dreszcz. Przesunęłam się bliżej krawędzi fotela. Chyba gotowa do ucieczki w każdej chwili.

- Może proszę spróbować zamknąć oczy. 

- Nie. Tylko nie to. Wzdrygnęlam się.

- Dobrze, to z otwartymi. - skomentowała terapeutka. 

Skulona, napięta, zaczęłam przywoływać wspomnienie, które zapamiętałam jako coś przerażającego.

W którymś momencie mojej narracji, gdy jest już bardzo niebezpiecznie, terapeutka wchodzi z techniką wyobrażeniową i proponuje żebym pojawiła się w tym wspomnieniu jako osoba dorosła i zainterweniowała. Tak, jakbym chciała. Niestety mała ja jest tak przerażona, a moja matka w takiej furii, że kompletnie nie mam takiej mocy, by zrobić cokolwiek, będąc już dorosłą, świadoma sobą. Zupełnie nie wiem co robić, tyle się tam dzieje.

Terapeutka proponuje, że zatem to ona zainterweniuje. Wchodzi do mojego wspomnienia i coś robi. Niestety, jestem już w takim stanie, że kompletnie jej nie słyszę ani nie widzę. Czuję, że zaczyna dziać się coś niedobrego ze mną. Obraz wspomnienia zaciera się. Nie jestem już tam, w tym fizycznym miejscu. Dzieje się coś... coś... Pamiętam jeszcze gdy mówię terapeutce, że to co ona robi chyba nie działa, bo... bo właśnie... Nie rozumiem co się dzieje. Próbuję jeszcze to wyjaśnić i im bardziej próbuję jej opisać ten stan, tym bardziej mnie on... porywa. W tym momencie zaczynam krzyczeć. Nie mogę oddychać, wpadam w panikę, a moje ciało porywają przerażające konwulsje. Pani J. widząc to woła do mnie po imieniu. - Proszę na mnie patrzeć. Proszę ze mną oddychać. Proszę złożyć tak ręce. I teraz proszę robić to co ja. 

Jestem przerażona. Najbardziej nie stanem emocjonalnym ale moim ciałem, nad którym zupełnie nie panuję. Pani J. zaczyna tłumaczyć co się ze mną dzieje. Ledwie ją słyszę, ale błagalnym wzrokiem patrzę na nią, z nadzieją, że mi pomoże. Powtarzam tylko, że to boli, że już nie wytrzymam, nie dam rady. Pamiętam, że mówi o tym, że właśnie mój mózg i ciało są w tej chwili w przywołanym wspomnieniu i nie odróżniają go od tego, że realnie jestem przecież w gabinecie, bezpieczna. Pamiętam, jak mi to właśnie cały czas powtarza i nazywa co się ze mną dzieje. Opowiada o tym jak działa mój mózg i ciało, zapewnia mnie wielokrotnie powtarzając: "Do końca sesji będzie już po wszystkim. Zapewniam panią." 

Trudno mi w to uwierzyć ale jest moim jedynym ratunkiem. Próbuję wsłuchiwać się w nią uważnie, kompletnie bezbronna. Cały czas oddycham w sposób jaki mnie prosi i słucham jej kojących słów. Ona cały czas powtarza. Dzieje się teraz tak i tak, za chwilę będzie lżej, pod koniec sesji nie będzie po tym śladu. 

Moje nogi i ręce bezwiednie skaczą, całe ciało drży. Straciłam kontrolę. Chyba po raz pierwszy w życiu. 

I rzeczywiście. Sesja dobiega końca, a ja drżę już tylko lekko. Pierwsze co udaje mi się powiedzieć, wychodząc z tej sytuacji to: "Przepraszam." i "Nie wiem co się stało."

Pani J. wypowiada następujące słowa:

- Jestem z pani, bardzo, bardzo dumna. I chcę powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, że przez tak wiele lat nie otrzymała pani adekwatnej pomocy.  W jej głosie i w jej oczach dostrzegam wielkie współczucie dla mnie. Zapada cisza.

Milczę, próbując zrozumieć co właściwie się stało. Czy to byłam ja? Czy to wszystko przed chwilą naprawdę się wydarzyło?

Po raz pierwszy w życiu pochylam się nad sobą z głębokim współczuciem i troską, w hołdzie dziewczynce, którą noszę w sobie. W hołdzie temu nieusłyszanemu, niewidzialnemu dziecku, które znosiło niewyobrażalne cierpienie i jakimś cudem przetrwało.  

Wierzę ci. Teraz ci wierzę. - Mówię do siebie. Płaczę. Po raz pierwszy od wielu lat. 


4 komentarze: