środa, 29 czerwca 2016

Podekscytowana

Oszalałam. Jadę na długi urlop. Polecenie służbowe :-)
Powiedziałam L. mojej szefowej, że ni cholery nie jestem w stanie wziąć urlopu, bo na samą myśl dostaję napadu lęku. Chodziłam, myślałam i nic nie wymyśliłam. Gdyby nie to, że parę rzeczy zmieniło się w ostatnim czasie, to chyba nic by z tego urlopu nie wyszło.

A co się zmieniło?

Jestem jak dziecko. Lubię się bawić. Zawsze lubiłam. Moja praca zawodowa, od samego początku była moim placem zabaw. Byłam dobra w tym co robiłam, często najlepsza. Rozpieszczana przez szefostwo, lubiana przez kolegów i koleżanki z pracy. Tak właśnie było przez moment gdy się urodziłam, aż nagle wieku 6 lat zostałam jedynaczką. Samotnym dzieckiem z agresywną matką i kompletnie nieobecnym emocjnalnie ojcem. Troje sporo starszego rodzeństwa zniknęło jakby z dnia na dzień. A wraz z nimi i ich koleżanki i koledzy, od których dom czasem pękał w szwach.

Na początek były szkoły. Wszystkie po kolei - moje place zabaw. Nauczyciele, starsi uczniowie, którzy pamiątając moje rodzeństwo, zaczepiali mnie w szkole. Zagadywali. Chłopaki z siódmej i ósmej klasy i ich koleżanki. Ktoś mnie nosił na barana, ktoś złapał w pół i mną kręcił. Ktoś pytał czy się umiem całować, albo czy mam chłopaka.
Moje rodzeństwo było widać sławne w szkole. Nawet odziedziczyłam ksywkę po jednej z sióstr.

No a potem praca. Ludzie, poznawałam wielu ludzi. Zawsze gdzieś widoczna. Taką miałam potrzebę i miałam do tego sporo sposobności.
Potem w terapii stałam się ulubienicą mojego terapeuty. Wszędzie ochy, achy. Byłam ich głodna, wygłodniała. Właśnie od wtedy, gdy moje rodzeństwo opuściło dom rodzinny.

Takie były dobre strony mojego życia. Poza mrokiem, który potrafił pochłonąć mnie bez reszty.

No i teraz zaczęło się lato. Stworzyłam grupę wypadową. Prosta sprawa. Ogłoszenie w sieci i wokól mnie powiększająca się grupa ludzi.
Jutro idziemy do pubu na mecz. W sobotę grill. A w następny czwartek retransmisja Hamleta z Bendictem Cumberbatchem w kinie Praha. Idę z ludźmi mojej szkoły angielskiego, ale to otwarty spektakl, więc dołączą też "moi" ludzie. Może wybierze się ze mną G.

Z G. kompletnie niezrozumiała sprawa jak dla mnie. Wszystko to takie nierzeczywiste. Nie wiem co to jest. I czy to można jakoś nazwać. Dziwne. Zaskakujące i dziwne. Tyle na tę chwilę mogę napisać.

No, ale miało być o urlopie. Naturalnie w Liverpoolu mam też swoją grupę. Lecę na kilkudniowy urlop. To już miałam zaplanowane od jakiegoś czasu. Miałam się zatrzymać i tak też zrobię u koleżanki, która mieszka nad samym morzem. Oczywiście to też dziewczyna od "moich"..
Aż kilka dni temu wpadłam na pomysł, żeby gdzieś się wybrać podczas tego pobytu. Zapuścić gdzieś w Anglię lub Walię. Napisałam do kolegi, też od moich ludzi. Rzucił dwie propozycje i jedziemy na jednodniową wycieczkę na piękny szlak turystyczny, pełen zapierających dech w piersiach wodospadów, wzgórz, pastwisk, lasów. Napisłam do znajomych i jedzie nas kilkanaście osób. Na kilka samochodów.

I teraz tak myślę. Jak ja to robię? I poza radością i ekscytacją odczuwam też jakiś wstyd, że ci ludzie tak po prostu idą za mną. Pewnie mam to we krwi. Potrzeba bycia ważną, najważniejszą wręcz. No i predyspozycje, które z ogromną łatwością pozwalają mi realizować moje, trochę szalone, trochę infantylne pomysly.

Po powrocie z Liverpoolu pomyślałam, że mogłabym ten urlop przedłużyć, ale lęk nie pozwalał mi o tym myśleć. No i L. dzisiaj wzięła się za mnie. Otworzyłam stronę polish.hostelworld, tę przez, którą rezerwowałam hostele w Anglii i zarezerwowałam ostatnie wolne miejsce w pięknym hostelu w Sopocie. Kupiłam bilety na Polski Bus. I już klepnięte. Jadę na cztery dni, w tym weekend. Zaraz po powrocie z Liverpoolu. Sama.

Będę spacerować. Jeśli dopisze pogoda, siedzieć na plaży. W moim hostelu jest wypożyczalnia rowerów, więc będę mogła gdzieś się wybrać. Będę czytać książkę w przytulnych kawiarniach, przy kubku zielonej herbaty. Spać w jednym pokoju z jakimiś ludźmi, których nie znam :-)
Nie wiem co jeszcze. Na pewno spotkam, się z koleżanką, którą poznałam, gdy mieszkała jeszcze w Liverpoolu, a teraz już w Gdyni. I tak świat się zazębia. Mój świat staje się całością...

A hostel jest przepiękny. 150m do morza.

To będzie mój pierwszy taki urlop w życiu.


poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dobrze być sobą wśród ludzi.

Miałam chodzić na paluszkach, a tymczasem zorganizowałam dwa spotkania grupy, którą utowrzyłam niedawno. Co ciekawe nic złego się nie wydarzyło, a bawiłam się naprawdę świetnie, zwłaszcza z soboty na niedzielę.
Grupę utworzyłam trochę na emocjonalnej górce. Zauważyłam, że kiedy mam większy napęd robię się aktywna w sieci. I nie mam na myśli czatu lub portalu towarzyskiego.
Taka prospołeczna postawa, organizowanie czegoś dla innych, prowadzenie stron na fb, pomaga mi spożytkować nadwyżki energii na coś dobrego (w moim poczuciu takze dobrego dla innych) i chroni przed autodestrukcją.

W każdym razie poznałam fajnych ludzi. Spędziłam czas w towarzystwie i to większym, licząc od czwartkowego spotkania grupy, poprzez imprezę urodzinową, na którą przypadkiem trafiłam w piątek, ponieważ M. mój kolega z pracy mnie na nią wyciągnął, aż do 19-sto godzinnej eskapady grupy, która zaczęła się o 18:00 w sobotę.
Za to niedzielę całą przespałam. Dzisiaj wstałam wypoczęta i co najważniejsze w dobrym nastroju.
Podobało mi się to wyjście do ludzi. To niesamowite, że nic mną nie zachwiało. To były naprawdę bardzo dobre dni, ale to wszystko zasługa tych ludzi. No dobrze, trochę też moja :-)

Nastrój poprawiają mi także spotkania z G.  Coś się zmieniło i to jest bardzo przyjemne. Jest mi z nim dobrze.

Bulimia się zatrzymała. To znaczy od kilku dni nie przytrafiła mi sie bulimiczna delira. To chyba przez tych wszystkich ludzi. Czułam się chciana i akceptowana. Nie wiem ile to potrwa, ale na razie jest dobrze.

Jutro rano wizyta u lekarki rodzinnej. W środę konsultacja u K. mojogo dietetyka.
Natomiast w czwartek idę do terapeutki zajmującej się stricte zaburzeniami odżywiania. Poleciła mi ją moja była terapeutka. Na razie zawieszam spotkania z dr. Sz. Po ostatniej sesji poczułam, że ciężko mi będzie w terapii u niej. Znamy się zbyt długo. Zauważyłam, że nie będę potrafiła pewnych rzeczy ani jej przekazać, ani wziąć.

Zobaczymy jak wypadnie moja czwartkowa konsultacja. Zależy mi na wsparciu głównie w kwestii bulimii. Chcę poznać ten mechanizm jak najlepiej.

środa, 22 czerwca 2016

Trzeba się ratować

Umówiłam się na za tydzień z moim byłym trenerem i dietetykiem w jednej osobie.
Zadzwoniłam i powiedziałam, że potrzebuję jego pomocy. Opowiedziałam mu, że rozpoczynam terapię wsparciową, żeby m.in. zająć się bulimią. Zrobiłam też badania (których co prawda nie odebrałam jeszcze...) zlecone przez lekarza rodzinnego. Na spokanie z K. mam przyjść z tymi badaniami właśnie, zatem muszę konsekwentnie odebrać je i udać się na drugą wizytę do lekarki rodzinnej.
K. powiedział, że to dobrze, że obstawiam się różnymi specjalistami, bo on sam nie bardzo mi pomoże, jeśli nie zajmę się problemem od strony psychicznej.

Dzisiaj czuję się dużo lepiej. Znów wyjeżdżałam i znów przywiozłam trochę kasy. Pieniądze dają niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Długi, które miałam u rodziny i znajomych już spłacone. Jestem wolna. I obym nigdy więcej się tak nie zadłużyła. Jeszcze tylko 6 tys. kredytu. W porównaniu do 30 tys. wszystkich zaciągniętych przeze mnie długów (które jeszcze mialam do niedawna), te sześć tysięcy to nieprawdopodobny wynik. A to już tylko dług w banku. Nie siedzę w niczyim portfelu. Czuję się przez to dojrzalsza. Bardziej poważna.
Dzięki pieniądzom mogę zacząć terapię u dr Sz., mogę skorzystać z pomocy K. Mogę pójść do kosmetyczki i zdabać o swoje ciało, kupić profesjonalne kosmetyki i jakieś ciuchy, w które w końcu się zmieszczę. Trudno, ważę bardzo dużo. Waga lata w górę i w dół. Skóra i organizm znoszą to słabo.

W każdym razie wszystko wyliczyłam sobie dokładnie. Muszę zarabiać miesięcznie określoną kwotę. Chcę wyglądać zdrowo, chcę czuć się zdrowo, chcę być zdrowa. Sama jednak sobie nie poradzę. Potrzebuję tych wszystkich ludzi, a skoro na tę chwilę mnie stać (co, zdaję sobie sprawę może się szybko zmienić) to chcę skorzystać z każdej możliwej pomocy.
Po ostatnim załamaniu tak bardzo się przestraszyłam, że postanowiłam koniecznie zadbać o siebie i otoczyć się ochronnym murem w postaci tych wszystkich ludzi. Nie chcę znaleźć się w szpitalu, a czuję, że tak krucha nie byłam od lat. Dlatego ja i świat musimy chodzić teraz na palcach. Mimo to nie wycofuję się z życia. Muszę tylko czuwać i nasłuchiwać.



wtorek, 21 czerwca 2016

Tęsknota

Gdyby ten lęk nie był taki dokuczliwy to jeszcze byłoby znośnie.
W czwartek mam sesję u dr Sz. Myślę, że takie nasze spotkania mogą mi pomóc. 
Na pewno pogadamy sobie o panu Michale. Mówiłam jej ostatnio, że czasem jeszcze miewam takie dni, gdy bardzo za nim tęsknię. Tak boleśnie. To są te dni, kiedy czuję się słaba, wystraszona, zagubiona. Taka właśnie dziecięco bezbronna. 

Czasem chciałabym by mi wytłumaczył moje życie. Powiedział o co w nim chodzi. Dokąd wciąż uciekam. Przed czym. Chciałabym żeby mnie chronił tak jak kiedyś i by mnie zabrał od tych złych ludzi w mojej głowie. 

Nie mogę tego otrzymać, ale mogę jedno: Być nim dla siebie. 
Nauczyłam się wiele, będąc z nim przez długie lata. Obserwując jak mnie chroni i jak mnie stwarza.

Gdy o nim myślę to jestem nim. I to mnie chroni przed sobą.



piątek, 17 czerwca 2016

Wdzięczność

Przeczytałam dwa ostatnie wpisy. Ostatni...

Ocknęłam się dzisiaj na angielskim. Nie wiem, nie pamiętam kiedy wstałam. Wiem, że do rana miałam drgawki i jakieś dreszcze. Musiałam chyba wziąć prysznic i zmyć makijaż. Na pewno, ale tego nie pamiętam. Nie pamiętam drogi do szkoły. Na zajęciach byłam tylko ja. Rezerwowała jeszcze jedna osoba, ale nie przyszła. To mnie przeraziło, ale ta dziewczyna, ticzerka -  rozmawiałyśmy. Powiedziała, że chyba jestem na złym poziomie, ale to nie tak. Mój mózg pracował bardzo szybko i pewne rzeczy, których na co dzień nie mam w pamięci wydostawały się same. Miałam tylko kłopot z koordynacją ruchów. Moje ciało było bardzo niespokojne. Po zajęciach zostałam w szkole, nie wiedziałam tak naprawdę co dalej. Siedziałam tam przez jakieś dwadzieścia minut. I wtedy zauważyłam, że stan psychotyczny wciąż się utrzymuje. Przede wszystkim, gdy wyszłam na zewnątrz wszystko wyglądało jakby było z jakiegoś innego świata. Moje ciało poruszało się jakoś nieskoordynowane. W głowie ktoś jeszcze był. To był ten intruz. Znów chciała mnie porwać, ale zaczęłam się bronić. Wiedziałam, że muszę dotrzeć do pracy. Musiałam jeszcze pojechać do miasta. Było takie inne.

Ona zaczęła do mnie mówić znów. I to znów było straszne. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, która również choruje na chad i spytałam, czy to możliwe, że jestem w połowie psychotyczna, a w połowie nie. Powiedziała, że tak.

Opowiedziałam jej, że to wszystko jest takie dziwne. W tym momencie, gdy z nią rozmawiam, słyszę o czym myśli tamta moja część, i że ta część wciąż zajmuje się tymi sprawami z nocy.
Ustaliłyśmy, że jestem świadoma tego co się dzieje, a zatem mogę ją kontrolować.
Do pracy miałam pojechać z bólem głowy. Taki był plan. Żeby nikt nie zauważył, że jestem jakaś inna. Najprawdopodobniej wyglądałam bardzo źle. Byłam wymęczona po psychotycznej nocy, nie miałam makijażu, a wykręcone w różne strony włosy związałam niechlujnie gumką. Napisałam do M. kolegi z pracy. Powiedziałam, że już jadę, ale jestem w dość kiepskim stanie, więc będę potrzebowala jego pomocy.

M. miał po części okazję towarzyszyć mi późną jesienią feralnego 2012 roku i miał na mnie zbawienny wpływ, choć pewnie nawet tego nie wiedział. Zdarzało się, że od wieczora do wczesnego rana, wysyłał mi różne utwory muzyczne, a ja je pochłaniałam i potrafiłam przeżywać je do rana, aż w końcu emocje się wyciszały. On jest melomanem. Kocha muzykę. To jego pasja. Miał zatem we mnie wiernego słuchacza. Ta muzyka wtedy też znaczyła dla mnie wiele. Czasem była całym światem i wtedy w tej zamkniętej bańce potrafiłam kołysać się do rana, aż usypiałam wyciszona.

Z czasem też dowiedział się, że jestem w szpitalu. Przyjął to całkiem normalnie, i nawet gdy czasem widywaliśmy się, bo M. nie mieszka w Warszawie, nigdy nie dał mi odczuć, że jestem dziwna, choć doświadczył mnie dziwnej, chorej w sumie.
Nie wyglądało to jakby był dla mnie miły. Raczej w ogóle nie widział we mnie niczego, co miałoby jakoś odbiegać od normy. Nigdy nie rozmawialiśmy o chorobie. Tylko raz, gdy M. narzekał na służbę zdrowia, bo sam poważnie chorował i stracił w bardzo dużym procencie słuch w jednym uchu, z jakiegoś niewiadomego powodu. Miał spore kłopoty z badaniami, terminy, brak terminów. Może w innym przypadku dałoby się ten słuch uratować. Było w nim bardzo wiele niezgody, bo przecież dźwięki, muzyka, są całym jego życiem. Wtedy właśnie powiedział, że to niesprawiedliwe, bo tacy pacjenci jak ja, mają natychmiastową pomoc. Ja taką miałam na pewno. Zawsze miałam opiekę medyczną. W każdej chwili wolne miejsce w szpitalu, lekarze bez kolejki, darmowe leki.
Ale wtedy też to powiedział tak, jakby chodziło o coś, co nie jest chorobą psychiczną, tylko czymś co jest refundowane a jego nie, a on nie widzi różnicy dlaczego tak miałoby być.
To mniej więcej tak było z M.

Weszłam do firmy i wślizgnęłam się ukradkiem do naszego pokoju, który znajduje się na uboczu od dużego openspejsu. Spojrzał na mnie. Powiedziałam: "Nie patrz na mnie, wyglądam potwornie" i zagadnęłam czy jest coś co trzeba na szybko i już. Powiedział, że jak zwykle, ale w porównaniu do L. która ciągle żyje w panice, M. mówił to raczej tonem pewnego spowszednienia i znużenia, naturalnie połączonego z lekkim wkurwieniem, bo naprawdę jest na co.

Spytał czy mogę gadać na temat systemu, nad którym od miesięcy pracujemy. Powiedziałam, że tak, pod warunkiem, że cokolwiek powie, będę przytakiwać, bo jeśli wejdziemy w fazę licytowania się o mojszość racji, co w obszarze zawodowym jest naszym skaraniem niestety, to będzie z nami kiepsko.
Poczęstował mnie papryczką chilli. Nie czaił się, nie myślał czy coś może powiedzieć, a co nie. Przynajmniej niczego takiego nie odczułam. Powiedział: "Chcesz spróbować oliwką z papryczką chilli?" Zaskoczona tematyką, jak dziecko zapomniałam, że przed chwilą płakałam nad zdartym kolanem i powiedziałam - "no to daj..."

Papryczka zrobiła swoje. Podczas gdy ja walczyłam o życie, M. przez dobre dwadzieścia minut rozgadywał się na temat rodzajów papryczek takich to a takich. Gdzie muszę podkreślić, że to jeden z ulubionych przez M. tematów i wysłuchuję ich regularnie dość często.
Moja głowa kompletnie się skołowała. "Boże! Daj mi wody!" M. przekornie patrzył na mnie. "No coś Ty. Przecież ona nie jest wcale ostra."

Gdy doszłam do siebie, M. znów nawiązał do systemu swoim tonem.
- No powiedz mi, bo ja nie rozumiem...
- Mar... nie, nie gadam z Tobą o systemie.
- No ale chodź tylko na chwilę spójrz. - mówił to z właściwą dla siebie frustracją. - Powiedz mi, co za debil to robił.? No przeczytaj, no zobacz te uwagi. No zobacz.. Nie wiesz?....  No to ja mam to wiedzieć? Kto ma to wiedzieć? Grrrr.... Co za debile. Kto tak robi..." "No chodź i sama sprawdź, no zobacz..."
- M.... nieeee, nie mów mi nic na ten temat.
- No tylko spójrz...
- Nie
- Nie chcesz?
- Nie, nic do mnie nie mów!
- Yyyy, ok..

Poprosiłam go tylko żeby spojrzał do mojej poczty i sprawdził, czy jest tam coś pilnego.
- Weź mi zobacz, bo nie przeżyję tego, jak coś tam jest.
- Ale co?
- Nie wiem. Może coś złego...
- Aha...
- I jest?
- Nie
- Na pewno nie muszę się tym martwić?
- Dżizas, pokaż...

Potem sam wszystkim się zajął. Odciążył mnie przede wszystkim dzięki swojej postawie. Miał wyjebane na to, że cała firma trzęsie dupą. Był tylko wściekły, że po trzytygodniowym urlopie w Tajlandii zastał tu taki burdel, a brak szefowej działu, która wyjechała w podróż poślubną, postawił właściwe w stan alarmu połowę marketingu i administrację.

Potem zniknął na trzy godziny w biurze dyrektorki marketingu i to z nią testował system!
A ja? Przesiedziałam na fejsbuku, w swojej głowie, a także poza nią, planując kolejne akcje, misje i wszystko inne, dzięki czemu moja psychika radzi sobie z lękiem i nadwyżką energii.

Kiedy po trzech godzinach M. nie przyszedł poszłam do nich.
- Siedzicie? - Spojrzeli na mnie. Dyrektorka z irytacją, M??? też z irytacją.
- Idę do domu. Źle się czuję.
- Ok
- Do poniedziałku.
- No, pa...

Chyba byli bardzo zajęci systemem...

W drodze do domu, kupiłam w biedronce ziemię do kwiatów na balkonie. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki.
- Myślisz, że jak kupię ziemię i przesadzę dwa kwiatki, to to też nakręcenie?
- Niee. nie sądzę.
- To bardziej taki relaks dla mnie, nie?
- No, ja myślę, że tak. Dobry pomysł. Tylko jak wrócisz do domu, ketrel i cały weekend ketrel. Tak, żebyś ciągle spała.
- Tak by ze mną zrobili w szpitalu, żeby mnie wyhamować.
- Ale ty jesteś już zaprawiona w tym. Wiesz, że to kwestia odizolowania się od otoczenia, ciszy, duuużej porcji snu i duuużo antypsychotyka. Jesteś w stanie na tyle o siebie zadbać?
- No...
- Tylko wiesz. Nie włączaj w domu komputera, żadnych fejsbuków. Weź tyle ketrelu, żebyś spała. Musisz zatrzymać chorobę, bo tak będzie się nakręcać i będzie kolejny atak, a potem skończy się szpitalem. Wykorzystaj to, że jest weekend.

zła

Ona jest zezłoszczona. Zezłościła się bardzo a ja zaczęłam płakać. Kazała boleć mojej skórze i moim myślom. Powiedziała, że oni są jej największymi wrogami. Jest bardzo niezadowolona. Ukarała mnie za nich i  teraz nie chce żebym poszła spać. Boję się, że nie pójdę do pracy, ale ona jest tak zła, że nie jest to dla niej ważne.
Każe mi siedzieć. Nie wolno mi niczego. Tylko siedzieć. Kiedy jest zła, niczego mi nie wolno.

Może nawet wpadła w jakiś szał. Ma jakiś plan. Mówiłam jej, że rano mam angielski a potem koniecznie do pracy, ale jej to nie obchodzi. Powiedziała, że muszę siedzieć. Ona nie widzi, że piszę.
Jest bardzo zła. 

Wy, którzy widzicie!

Wszyscy, którzy piętnują mnie za moje stany chorobowe muszą odejść.
Tak mówi Ktoś, kto mnie chroni.

Niestety nie potrafię tłumaczyć o co chodzi mojej chorobie w tym, czy innym momencie. Spytajcie dlaczego akurat przyszła do mnie. Spytajcie też w moim imieniu.
Przykro mi, że ona was frustruje i zniechęca, Wiem, że nierzadko boleśnie dotyka.

Myślicie, że ona jest mną.

Ale ja jestem TUUUU! Czy ktoś mnie widzi?
Jestem tu.... jestem, taka mała. Przy niej jestem prawie niewidoczna.

Chciałam się jej pozbyć.  Wy też byście tego chcieli.
Ale ona jest we mnie. Tak bardzo wczepiona we mnie, w każdą komórkę mojego ciała. Wyczulona, na każdy szelest, który natychmiast zmienia w potężny huragan.

Czasem jest przepaścią, z której nie mogę się wydostać, albo szczytem, skąd pozwala mi dotykać gwiazd. Czasem jest rwącą rzeką, która niesie mnie bezładnie.
Ale zawsze, zawsze...
......Ona jest Zniszczeniem.

Nie przychodźcie do mnie.
Nie pytajcie.

Nie łudźcie się, że jestem taka jak Wy. Nie jestem. Jestem skórą, w której żyje Ona.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Życie

Co ja mam ze sobą zrobić?
Ile razy muszę próbować i wciąż upadać?
Czego chcę?
Czego nie chcę?

Ile czasu muszę jeszcze stracić?


niedziela, 12 czerwca 2016

Jakiej nie znacie

Pisałam kiedyś, że założyłam konto na portalu towarzyskim. Odzywali się różni faceci. Ale ja zdegustowana faktem, że jestem w tamtym miejscu traktowałam wszystkich z obrzydzeniem i milcząco. Mimo to, zaglądałam na tę stronę, by odczytywać wiadomości, które otrzymywałam.

Jakiś czas temu ktoś się odezwał, a treść jego wiadomości wydała mi się całkiem neutralna i w porządku. Kiedy zaproponował spotkanie odpisałam, że to dla mnie za szybko. Cierpliwie czekał ponad miesiąc, w tym czasie prowadziliśmy ze sobą bardzo skąpą korespondencją, choć bardzo regularną. Parę dni temu w wieczornym mailu zaproponował, wymienienie się numerami telefonu. Napisałam, ze nie ma sprawy. Oswoiłam się z nim na tyle, że mogłam to zrobić. Na drugi dzień rankiem otrzymałam sms, na który odpisałam. Wymieniliśmy się kilkoma szybkimi smsami, a wtedy on zaproponował, że zadzwoni, żeby usłyszeć mój głos. Pomyślałam, że to ok. Umówiliśmy się na szybką rozmowę. Tak też się stało. Rozmowa była ok. Nie wywołało to we mnie żadnych specjalnych emocji.

Tego dnia i kolejnego i jeszcze kolejnego wysłaliśmy do siebie dziesiątki sms-ów. Nie było w nich ani krzty flirtu, pytaliśmy siebie o różne poglądy, stosunek do tego czy owego, o jakieś rzeczy z życia. Brzmiał w tym wszystkim bardzo na poziomie, ale w głowie towarzyszyła mi myśl, że ta znajomość obniża mój poziom, ze względu na miejsce w jakim się poznaliśmy. Ciągle się tego wstydziłam przed sobą.

W sobotę, czyli wczoraj pojechałam na ślub mojej szefowej L. Zaproponowałam P. mojemu byłemu chłopakowi, z którym w jakiś sposób się zakolegowaliśmy, czy chce ze mną pojechać. Pojechał.
No i tam mnie wszystko rozpierdoliło.
Ostatni tydzień był bardzo męczący. Wszystko znów bardzo szybko. Angielski, praca, siłownia, kosmetyczka, bieganie, fryzjer, psychiatra jedna, psychiatra druga, grupa wsparcia. Czekałam na chwilę, która pozwoli mi odetchnąć. Okazało się, że sobota, która miała taka być, stała się jednym z najgorszych dni tego tygodnia.
Po pierwsze, żałuję, że pojechałam z P. Przez to byłam bardziej spięta. I te kurewskie życzenia, które chciał koniecznie złożyć ze mną. Ten moment wprowadził mnie w stan chaosu. Przez co popełniłam wielkie faux pas. Potem było już tylko gorzej. Zaczęło się ze mną dziać coś złego.

Odwlekałam spotkanie z kolesiem z tego portalu, ale gdy z P. wracaliśmy do Warszawy, wiedziałam, że muszę zrobić coś, co mną wstrząśnie, co mnie wyrwie z tego koszmarnego uczucia wstydu i wściekłości. Napisałam, że jestem gotowa się spotkać choćby zaraz. Odpisał, że podjedzie tam, gdzie zechcę.

Umówiliśmy się w lokalu nieopodal mojego domu. Wyglądał dobrze. Był ok, ale użył kilku wstawek, które wywołały we mnie morderczy instynkt. Rozmawialiśmy. Przyglądałam mu się bacznie. Ale to ja głównie mówiłam.
Prowadził rozmowę, w taki sposób, że budziło to w mnie niechęć do niego. Był przystojny, zadbany i na jakimś poziomie. W jakimś sensie bardzo męski. A mimo to odbierałam go jedynie jako samca, któremu i tak chodzi tylko o jedno. Wcześniej czy później.
Ta moja obecność tam z nim była dla mnie upokarzająca. Nie, nie proponował mi seksu, o niczym takim nie rozmawialiśmy. Ale coraz bardziej ogarniała mnie fala złości. Zmieniliśmy lokal.

Powiedziałam: "Jedźmy stąd! Chcę iść gdzieś jeszcze." Nie pił, prowadził auto. Pojechaliśmy do innego lokalu. Zamówiłam sobie piwo. Wcześniej piłam herbatę. Nie byłam pijana. On pił kolejny soczek. Wyglądał na twardo stąpającego po ziemi faceta, ale ta specyficzna męskość, która się z niego sączyła, napawała mnie odrazą. Była zwierzęca, a nie grzeczna i szarmancka. A chyba to mogłoby mi pomóc, poczuć się bezpieczniej i lepiej. Cała nasza rozmowa, była dla mnie żenująca.

Myślę, że w psychotyczny stan weszłam będąc jeszcze z P. na ślubie L. Właśnie po tych nieszczęsnych życzeniach, które były dla mnie stresujące. P. był cały czas ze mną więc nie miałam gdzie się ukryć, również przed sobą. I gdy już siedziałam z tym facetem w tej drugiej knajpie, celowo przysunęłam się do niego. Siedzieliśmy na kanapie. Powiedział, że chce mnie powąchać i przysunął swoją twarz do mojej szyi. Siedzieliśmy zwróceni do siebie. Dotknęłam ręką jego uda. Nie czułam nic. Ale robiłam to... Wiedziałam, że to go podnieca.  Gdy jego twarz dotknęła mojej twarzy, pocałowałam go przygryzając jego usta. Nie czułam nic.... Był wysportowaną, żylastą kupą mięsa. Znudzonym życiem kolesiem, który mimo powagi swojego zawodu i kilku jeszcze innych rzeczy, wydał mi się żałośnie banalny i pusty. A może to ja czułam się pusta? ....

To on zaproponował, żebyśmy już jechali do domu. Z samego rana miał odwiedziny u swojej czteroletniej córki, do której ma ograniczone prawa.
Z jednej strony nie chciałam tego, ale z drugiej,wiedziałam, że nic się między nami nie wydarzy.
Gdy wysiadałam z jego auta pod domem, pocałowaliśmy się, ale dalej nie czułam niczego. Pożegnaliśmy się. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że chciałabym go jeszcze zobaczyć.

Ale ta noc jeszcze nie miała się zakończyć. Napisałam do G. mojego sąsiada, o  którym tu nigdy nie pisałam w ten sposób, a z którym przez jakiś czas byliśmy blisko. Jego też odsunęłam od siebie, ale wczorajszej nocy pisałam do niego. Zrozumiałam, że myślę o nim od jakiegoś czasu. Być może po tym gdy ostatnio wylądowaliśmy razem w łóżku, po czym zniknął, co wywołało we mnie zjawisko kuli śniegowej, która rosła i napierała od tamtego czasu, z każdym dniem coraz mocniej. Tej nocy całą moją wściekłość zaczęłam kierować na niego. Dochodziła trzecia nad ranem, więc raczej nie odczytał tej wiadomości i co zrozumiałe milczał.

Weszłam na czat. I tak nawiązałam kontakt z 30-letnim chłopakiem, na którego przelałam całą złość, którą poczułam do G. Upokarzałam go słownie, będąc wulgarna. Spytałam jak lubi się rżnąć, pisał, że może mnie zerżnąć jak tylko zechcę. Że przyjedzie jeśli tylko zechcę.
Gdy poprosił, żebym się opisała, wydał się mi się żenujący. Napisałam wówczas: "Kim jesteś chłopczyku? Jesteś 30-letnim chłopczykiem, czy już 30-letnim mężczyzną? Zaczął opisywać swój wygląd. Powtórzyłam, że nie interesuje mnie, ile ma wzrostu i o zgrozo jaki ma kolor oczu!. "Powiedz mi kim jesteś. Umiesz powiedzieć kim jesteś?" Wściekle to powtarzałam, jakbym dostała jakiegoś szału: "Udowodnij mi, że nie jesteś chłopcem!". Spytał czy możemy porozmawiać przez telefon. Było mi wszystko jedno, podałam mu swój numer.
Gdy zadzwonił, po drugiej stronie usłyszałam napalonego nastolatka, który myśli, że jego atutem jest chuć i wiek. Powiedziałam. "A jednak brzmisz jak chłopiec" Przykro mi...

Rozłączyłam się.

Obudziłam się koło południa. Spojrzałam na telefon. Miałam kilka nieodebranych wiadomości. W tym od chłopca z czatu. Interesowała mnie tylko wiadomość od G. ale ta była bardzo lakoniczna.
Czułam, że wpadam w szał. Działo się ze mną coś nie mojego. Wymusiłam na G. spotkanie. Napisałam mu co w związku z nim czuję. "Proszę, musisz mi pomóc. Nie wiem, dlaczego tak bardzo i tak nagle Cię potrzebuję" Napisał, że oczekuję od niego całkiem sporo jak na sąsiada, ale zgodził się spotkać pod koniec przyszłego tygodnia. Ok.

Na smsy faceta, z którym się spotkałam odpisywałam dzisiaj bardzo chłodno i chaotycznie. Było w tym moim pisaniu coś w rodzaju zawoalowanej drwiny. Czułam, że testuje mnie swoimi smsami. "Tęsknisz?"- napisał. - "A miałabym tęsknić?" i tak zaczęła się gra słowna, nieudolnie przeze mnie prowadzona, bo zasypiałam co chwilę, zmęczona bezsenną nocą i wszystkim innym.
W którymś momencie napisałam coś celowego, co sprawiło, że przestał pisać.  Raz jeszcze poczułam, żenujący charakter tej znajomości. Chciałam o niej jak najszybciej zapomnieć.

Napisał dopiero późnym wieczorem z zaczepnym pytaniem, jak widać zainteresowany prowadzić jednak ze mną tę grę. Niestety nie zastał już nikogo. Nie było wczorajszego dnia i wczorajszej nocy.
Na pewno nie było tam mnie.

Potrzebuję jedynie porozmawiać z G.


piątek, 3 czerwca 2016

Powroty

Dopiero weszłam do domu. Wyleciałam wczesnym rankiem do Liverpoolu i wróciłam do Warszawy późnym wieczorem. Jutro, a raczej już dzisiaj rano mam iść na badania, ale nie dam rady. Załatwię to w poniedziałek. Za dużo rzeczy na raz. I może jeszcze to, że się boję. Nie chcę chorować fizycznie. Nigdy nie chorowałam na nic poważnego. Nawet przeziębienia mnie się nie imają.

A tak poza tym... Chyba mam już dość tego miasta - Warszawy. A na pewno tej dzielnicy. Te dwa światy mi się tak dzisiaj zderzyły. Anglia i tu.  A nawet trzy, bo moja dzielnica nie przypomina Warszawy do jakiej przywykłam i za jaką tęsknię. Tak właśnie dzisiaj pomyślałam, gdy wjechałam nocą do Centrum. Usiadłam w Centrum w kfc żeby naładować komórkę i obserwowałam ludzi. Zapomniałam jak wygląda nocne życie. A ono już jest, takie jak lubię, bo ciepłe wieczory i noce wyciągają ludzi z domów. Zatęskniłam za takimi nocami. Nie miałam ochoty wracać do domu.

Odczuwam potrzebę zmian. Chcę zmian.