niedziela, 24 listopada 2019

U Źródła.

Byłam dzisiaj w domu rodzinnym. Zaprosiły mnie siostry i moja mama. Przyznam po raz pierwszy od wielu lat albo w ogóle zaopiekowały się mną i poświęciły mi swoją uwagę. Pierwsza taka zdecydowana i mocna reakcja nastąpiła ze strony mojej mamy w zeszłym roku. Gdy wsparła mnie w sprawie mojej bulimii przesyłając środki finansowe na leczenie. Od tamtej pory, co jest nadal dla mnie zdumiewające, słuch po 25 latach choroby zaginął niemal z dnia na dzień. Wtedy też tak jak obecnie zaryzykowałam i opowiedziałam mojej mamie szczerze, jak jest źle ale bez histeryzowania i choć trudno było mi o tym mówić, wytłumaczyłam możliwie najprzystępniej na czym polega u mnie ta choroba i jak wpłynęła i wpływa na moje życie, szczególnie finansowo.

Podobnie rzecz odbyła się tym razem. Ostatnio nie czuję się dobrze. Co tu mówić. Jest naprawdę kiepsko. Zaryzykowałam i poprosiłam siostry o odwiedzenie mnie. Było to wołanie o pomoc, o obecność kogoś z rodziny.  Niestety mój dotychczasowy świat stał się dla mnie zbyt zagrażający i obcy. Kompletnie się pogubiłam. Paranoiczne myśli i bolesna nadwrażliwość sprawiły, że ludzie z mojego świata stali się zbyt odlegli, a ja jeszcze bardziej izolowałam się po tym, jak kolejno wszyscy wydawali się coraz bardziej raniący i obcy. W końcu zostałam zupełnie sama.

Dostałam też informację zwrotną od specjalistów, u których się konsultowałam, że w obecnym stanie nie mogę podjąć się terapii, ze względu na pojawiające się dysocjacje.  Potrzebne jest przede wszystkim ustalenie osoby lub osób, z którymi jestem w stanie czuć się bezpiecznie. Ważne są bezpieczne przystanie i wsparcie kryzysowe. Jeśli chodzi o psychotraumatologa, zostałam skierowana na terapię emdr lub somatic experiencing i absolutny zakaz terapii poznawczych ze względu na silne wzbudzanie się i niepokój. Tylko wsparcie kryzysowe, ćwiczenie technik wyciszających i wygaszających.

Cóż bardzo zaryzykowałam ale czułam, że to jedyne miejsce gdzie jestem skłonna szukać pomocy i tę pomoc przyjąć. Postanowiłam odezwać się do jednej z sióstr, pisząc na messengera. Przyznałam się, że jestem w bardzo złym stanie i już ledwie sobie radzę.

Następnego dnia siostry zadzwoniły z głośnomówiącego, w tle usłyszałam też moją mamę. Wszystkie trzy zapraszały mnie do siebie. Tak naprawdę nie wiedziałam co mnie czeka, ale czułam, że jestem kompletnie bezsilna i potrzebuję, wsparcia gdzieś z tamtej strony właśnie. Wiele ryzykowałam ale były moją ostatnią nadzieją. Byłam kompletnie bezbronna.

Dzisiaj tam pojechałam. Wcześniej przez telefon przedyskutowałyśmy, dlaczego przyjeżdżam tylko na jeden dzień i dlaczego to ważne, żebym wróciła wieczorem do siebie.
Byłyśmy też u mojej mamy. Nie padło ani jedno oskarżające czy raniące słowo. Nie było przerywania, rozpraszania, bagatelizowania. Dużo rozmawiałyśmy o G. Sporo przegadałyśmy i przyznam coś mi się poukładało jakby lepiej i do przodu. Rozmawiałyśmy też o domu rodzinnym, o lękach, starzeniu się, przyszłości. Ja też byłam zainteresowana ich sprawami. Bardzo to dziwne dostać takie uważnienie, w tak znaczącym miejscu. W domu rodzinnym, wśród rodziny, pierwotnego źródła mojego ja. Nie było tylko żadnych mężczyzn. Bez ojca czy brata, choć byłyśmy też na grobie ojca. Jednak dzisiaj ta siła i wsparcie kobiet wydały się najważniejsze.


poniedziałek, 18 listopada 2019

Tym razem nie do słońca

Spadanie. To chyba najgorsze. Zwłaszcza, że chciałoby się wzlecieć i poczuć tę całą przestrzeń. Nabrać powietrza. Wypełnić płuca. Dotlenić napięte mięśnie. Nabrać perspektywy.
Muszę spadać. To droga, którą teraz muszę przebyć. Gdy robi się ciasno i ciemno trudno mi ocenić stan, w którym się znajduję. Czasem wygląda jak strach a czasem jak ból albo tęsknota. Czasem jest potężnym żywiołem nie dającej się w żaden sposób wyrazić złości.  Gromem, który wykręca i wypacza moje zmysły. Spadam. Muszę spadać. Czas jest moim największym sprzymierzeńcem. Spadam w czas i do czasu. Spiralnie. W dół. W głąb.

wtorek, 5 listopada 2019

Nowa diagnoza

Złożony Zespół Stresu Pourazowego.
I tak się kończy historia Perfekcyjna. Jeszcze nie wiem kiedy i czy będę mogła się zatrzymać, jeśli przez całe moje życie prześladowało mnie jedno - przeświadczenie, a raczej przymus, że muszę biec...

piątek, 1 listopada 2019

Byłam tam.

Bardzo się rozregulowałam i teraz bardzo dużo energii poświęcam na niesienie sobie pomocy. Ta dysregulacja uświadomiła mi, że mam bardzo ogromny problem, którym czas się zająć bardzo poważnie. Wcześniej nie było to tak uciążliwe i widoczne, bo bardzo ważną funkcję regulowania emocji pełniła bulimia.
To ona skutecznie pozwalała mi uciec przed emocjami związanymi z niezaspokojonymi potrzebami. Jednak nie tym razem. Tak więc dotarłam do kolejnego kryzysu w swoim dorosłym życiu. Ostatni raz tak kiepsko było w 2012 roku. Tym razem jest o tyle inaczej, że chcę sobie pomóc a nie siebie zniszczyć. To wymaga ogromnego wysiłku. Przede wszystkim konfrontowania się z bardzo nieprzyjemnymi myślami, emocjami i przeżyciami.

W tej chwili szukam bezpiecznej przystani i wsparcia. Rozmawiałam z dr J., z którą podzieliłam się swoimi przemyśleniami na temat konieczności podjęcia dalszej terapii. Przedyskutowałyśmy to i uznałam, że poszukam terapeutki. Na drugi dzień otrzymałam od dr. J. kontakt do psychoterapeutki, do której od razu zadzwoniłam i wczoraj udało mi się być u niej na konsultacji. Na razie to ja mówiłam o sobie, by jakoś siebie przedstawić na tle różnych życiowych wydarzeń. Za tydzień przejdę do trudniejszego tematu a mianowicie tego czego aktualnie doświadczam i co dzieje się z moją psychiką i ciałem oraz jak bardzo wpływa to na moje życie i moje otoczenie.

A co się ze mną dzieje? Jest bardzo źle. Bardzo, bardzo źle ze mną. Na razie zostaję jedynie przy kwetapleksie XR 400 mg. Korzystam z tego, że te trzy dni są wolne i mogę skryć się w domu, ale gdybym miała wyjść do ludzi musiałabym wziąć coś silnego na uspokojenie. Umówiłyśmy się też dr Sz., że siebie poobserwuję przez te kilka dni i powiem z czym dokładnie mam problem, tak by mogła dobrać odpowiednie leki. Wcześniej nie mogłam sobą tak się zająć, bo musiałam skupiać się na przetrwaniu, głównie w pracy. To bardzo zaburzało mi dostęp do siebie. Dzisiaj udało mi się nawiązać z sobą kontakt i dotrzeć do wyjaśnienia źródła mojego silnego pobudzenia i lęku.

 Jestem przekonana, że wreszcie po latach dotarłam do odpowiedzi. To smutna odpowiedź, ale teraz czuję to jak nigdy dotąd. Bardzo sobie współczuję i staram się pomóc na tyle, na ile umiem posługiwać się narzędziami, które zdobywałam przez ostatnich kilkanaście lat. Niestety stoję na krawędzi. Ona - jakaś część mnie - ściąga mnie w mrok, czuję, że jest pełna bólu i lęku. Staram się ją słyszeć i koić, ale ten mrok pochłania także i mnie. Ktoś musi mnie uchwycić żebym wytrwała. Ona może mnie pochłaniać bez końca a moja pojemność właśnie się kończy. I ja i ona jesteśmy bardzo nieufne. Do tej pory zajmowałyśmy się sobą. Tak jak umiałyśmy. Niekoniecznie dojrzale ale to wystarczało by przetrwać. Teraz potrzebujemy obie pomocy. Im bliżej niej podchodzę by jej dotknąć tym bardziej czuję jej ból. Tak szczerze mówiąc jest naprawdę przerażająca. Nie chcę jej tak nazywać, ale sprawia, że i ja odczuwam lęk. Jednak to ciągle ja, część mnie, którą muszę chronić. Jeśli się obrócę przeciw niej ona obróci się przeciw mnie jeszcze bardziej.

Dzisiaj zrozumiałam, że ona już zostanie ze mną na zawsze. Przez te wszystkie lata myślałam, że to kwestia terapii, może leków ale, że zniknie, że uwolnię ją - uzdrowię. Cóż, przez jakiś czas nawet uważałam, że jest już po wszystkim, że odzyskałam kontrolę nad swoim życiem i tak już zostanie.
Dopiero szereg różnych czynników, które następowały po sobie i kumulowały się w ostatnich miesiącach, doprowadził mnie na skraj tej przepaści, nad którą obecnie przechylam się przygnieciona ciężarem własnych emocji i doświadczeń. Póki jest jeszcze we mnie wola walki, mimo ogromnego ciężaru i przytłaczającego bólu, trwam i wyciągam rękę po pomoc, a ponieważ boję się zostać zraniona robię to bardzo ostrożnie.

Jakim cudem przetrwałam z tym bólem całe swoje życie? Ile to wymagało ode mnie poświęcenia, lawirowania, ucieczek! Próbując przetrwać tak naprawdę musiałam zrezygnować z tego co zwie się życiem. Musiałam zrezygnować ze wszystkiego co najcenniejsze. Z bycia córką, siostrą, przyjaciółką, żoną, matką... Wszystko to było zbyt bolesne. Tak jak bolesna jest prawda o tym. Patrzę ze łzami na to stracone życie, w końcu płaczę ale ten płacz nie przynosi ulgi tylko sprawia, że czuję się jeszcze bardziej słaba i bezbronna. Wiem, że nie wytrzymam długo w tym stanie i będę musiała znów się od siebie odciąć. Ale liczy się ten raz. Ten, w którym odważyłam się spaść w tę przepaść.

A więc to jest nią? Przepaścią, przed którą się wzbraniam. Pod tym obezwładniającym poczuciem zagrożenia, pod silnym niepokojem jestem wszechogarniającym uczuciem bezbronności. Jestem tak słaba, że aż chora.