piątek, 30 grudnia 2016

Trochę o R.

No i mija kolejny rok. W 2017 będzie: "Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień."
Nie ukrywam, że przeżywam z każdym dniem coraz bardziej. To oczywiście zależy od energii, którą dysponuję danego dnia.

Z jedzeniem po świętach znów OK.  Ale w końcu chwyciłam za słodycze tak czy siak. Cukier obecnie jest moim największym wrogiem, zdaje się. Dobrze jest mieć świadomość i nigdy nie mówić: nigdy.
Wczoraj poczułam się wypoczęta. Wreszcie. Przyszedł moment wyciszenia i ulgi. Dziś jest podobnie tylko bardziej radośnie. Poobserwuję siebie. Może to górka.
Z rzeczy dobrych, o których zapomniałam, to taka, że nie paliłam już jakieś dwa tygodnie. Nie jestem uzależniona, ani nie mam tak głęboko utrwalonego nawyku palenia więc kompletnie mnie nie ciągnie. Serducho trochę odpocznie. Kawę też ograniczyłam.
Druga to taka, że naprawiłam wczoraj spłuczkę w toalecie. Ha! Trochę się nakombinowałam, ale się udało.

Tylko trochę tęsknię za Liv. Mimo, że praca bardzo wysysa ze mnie energię i cholernie stresuje. Za to brytyjski klimat bardzo mi sprzyja i ludzie, których poznałam. Już się nie mogę doczekać 14-go, no 13-go, gdy przyleci R.
Mamy na siebie dobry wpływ. Myślę, że duży w tym potencjał na fajną przyjaźń. Rozmawiamy ze sobą, czasem od rana do późnej nocy. O wszystkim. O rzeczach ciekawych, trudnych, poważnych, albo o głupotach, które poprawiają nam nastrój, tak, że nie jesteśmy w stanie się rozstać. Rozmawiamy też o seksie. I to także jest super. Wszystko to kwestia odpowiedniego doboru słów.
R. ma bogatą osobowość. Jest społecznikiem, a to cenię szczególnie. Prowadzi w ramach swojej pracy zawodowej różne akcje np. na rzecz chorych dzieci.
Podesłał mi kilka swoich felietonów, artykułów, opowiadań i wierszy. Niektóre wiersze są naprawdę niezłe. Bardzo przyjemnie się go czyta i bardzo przyjemnie go przez to poznaje. Jego zapał i pasję, i pragnienie życia. Ale nie zawsze tak było. To także widać, szczególnie w wierszach.
W każdym razie cieszę się, że mogę go poznawać. To dodaje mi chęci, by planować przyszłość.

Dzisiaj odwiedza mnie G.

środa, 28 grudnia 2016

Układam się dalej.

Wzięłam wolne do końca tygodnia. Denerwowałam się myśląc, że L. źle to przyjmie. No i tak troszkę nie bardzo wyszło. Ale to zrozumiałe. Na przyszłość muszę bardziej oceniać swoją kondycję i nie brać wolnego z dnia na dzień.
L. jest chora i też została w domu. Wraca trzeciego.  Z tego powodu poleciałabym już jutro do pracy. Ale bez przesady.  Po tym jak się źle poczułam i myślałam, że umieram, szkoda mi trochę życia na fiksowanie się na pracy. Tego ciągłego przeżywania poczucia winy, kiedy biorę urlop. Niestety mam z tym problem.

W każdym razie dzisiaj cały dzień od początku do końca w łóżku. Jutro chyba skoczę do Marka. Obiecałam mu pomóc w pewnej sprawie. W piątek wstaję o świcie (oby) i lecę na Ursynów do mojej przychodni, bo prawa ręka znów mnie boli niemiłosiernie. Moja lekarka będzie dopiero tego dnia. Sylwestra chyba sobie odpuszczę. Potrzebuję swojej samotności. Może Paweł do mnie dołączy. To będziemy oboje (chciałam napisać - obaj) się alienować.

Nie wiem, czy to jakaś chora presja, czy rzeczywiście ma to sens, ale mam potrzebę określenia co ze mną dalej. Właściwie nie mam na siebie pomysłu.
Chyba muszę się umówić do mojej terapeutki, jakoś się zagubiłam i nie wiem co dalej.

Właściwie, muszę się przyznać, że przez te ostatnie dni poza sprawami damsko-męskimi, odczuwałam spory lęk w związku z kondycją finansową. Poczyniłam kilka zakupów i zabiegów kosmetycznych i bałam się zajrzeć na konto. Dopiero przy Marku w poniedziałek jakoś tak było mi raźniej i sprawdziłam. No i okazało się, że wszystko ok. Głupia. A w dużej mierze to mnie wyprowadziło z równowagi. Wydaje mi się, że próbowałam się zdestabilizować tworząc tematy zastępujące coś innego. Tylko, że teraz nie wiem do końca co. 

Może sensem jest po prostu kasa. Muszę coś uskrobać na urlop. Jeśli znajomość z R. się utrzyma, a jest to człowiek, który ciągle gdzieś podróżuje, to może dokądś się z nim zabiorę. Może.
Dzisiaj nie piszemy ze sobą tak intensywnie. Ja potrzebuję tylko siebie, a R. klepie swoją książkę i przygotowuje się do wywiadu z jakąś rosyjską telewizją. Imponuje mi tym, że ma tak wiele zainteresowań i pasję. Ma mi podesłać kilka swoich opowiadań do przeczytania. 

G. zaproponował mi wspólną herbatę, ale po namyśle odmówiłam. Może w przyszłości. Muszę teraz przede wszystkim odpocząć.

Substytut. Asekuracja. Obiekt przejściowy.

A jednak dzisiaj przez prawie cały dzień jadłam słodycze. Wydaje mi się, że to w związku z powrotem do pracy. Chyba zadzwonię jutro do szefowej i wezmę wolne do końca roku.
Bardziej się zmęczyłam tymi dniami, niż odpoczęłam. To znaczy na to wygląda.
Z R. jest całkiem fajnie. Intensywnie, a tego bardzo potrzebuję. Wczoraj pogadaliśmy sobie szczerze, bo akurat oglądałam The Walking Dead i ten dialog przykuł moją uwagę. Zacytowałam go R.

On: Jakkolwiek by tego nie nazwać, to wydawało mi się, że jest między nami coś dobrego, albo, że jesteśmy na dobrej drodze. Dlaczego to zakończyłaś? Albo w ogóle zaczęłaś.
Ona: Próbowałam przegonić myśli. Jesteś przystojny, wysoki i potrafisz być uroczy. Dlatego Cię wykorzystałam. Przepraszam."

To co się między nami teraz dzieje, rzeczywiście wygląda na próbę przegonienia myśli. Tym tekstem poinformowaliśmy się, o możliwych konsekwencjach tej znajomości. Właściwie to zawarliśmy pewien zabawny układ. Dużo w tym szaleństwa, ogrom spontaniczności, a przy tym tak wiele wspólnych cech i pragnień. W każdym razie tytuł dzisiejszego posta właśnie o tym.
Tęsknię czasem za G. ale już tak nie boli zawód, który mi sprawił. Myślę, że na zawsze pozostanie we mnie taka, a nie inna opinia na jego temat. Szkoda, bo szanowałam go. Czułam się przy nim bezpiecznie, między innymi dlatego, że wyczuwałam w nim pewność siebie i umiejętność stawiania granic. Szanowałam go za to, przez to nigdy mnie nie sprowokował do jakiegoś chamskiego, impulsywnego zachowania względem niego. Tak ja to przynajmniej widzę. Tym bardziej uderzył we mnie tamten żenujący czwartek. Jeszcze muszę poczekać. Wciąż to mielę i przeżywam. Głównie utratę złudzeń, o czym już pisałam wcześniej.

Niżej cytat z filmu Przed zachodem słońca:
Bardzo mi trudno zaakceptować zmiany. Zakochać się w kimś, a nawet związać z tą osobą a potem zerwać i zapomnieć. Nie można zmieniać ludzi jak jakichś płatków śniadaniowych. Chyba nigdy nie zapomnę nikogo z kim byłam. Bo każda z tych osób miała swoje osobiste zalety. Nie da się zastąpić jednej osoby kimś innym. Kiedy już się kogoś utraci.
Zawsze kiedy związek się kończy, jestem załamana. I nigdy do końca nie dochodzę do siebie. Dlatego bardzo uważam żeby się nie angażować. Bo to zbyt bardzo boli.
Nawet czysty seks nie wchodzi w grę. Bo boję się, że będzie mi potem brakowało choćby tych najbardziej przyziemnych szczegółów. Mam obsesję na punkcie najmniejszych szczegółów."




fot. z filmu Przed zachodem słońca.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta, dzień trzeci.

No i jakoś przeżyłam te święta. Przyszłe już będą łatwiejsze. To były moje pierwsze święta, których nie oceniałam przez pryzmat wyznawanej przez siebie ideologi religijnej. Myślę, że poradziłam sobie całkiem dobrze z tym dyskomfortem i smutkiem, trzymając się razem z chłopakami. Mój terapeuta i późniejsza terapeutka często powtarzali, że mam właśnie taką właściwość lgnięcia do ludzi lub sięgania po rozwiązania, które mnie chronią, pomagając znosić trudny czas.

Myślę, że najsilniejszymi, wypartymi emocjami, były te związane właśnie z byciem niezidentyfikowaną. Dwadzieścia lat bycia sympatykiem, a potem Świadkiem Jehowy trochę przeorało moją psychikę. Teraz gdy nie jestem już ani katoliczką, ani świadkiem, chcę stać się tylko i wyłącznie sobą. Nie taką, którą determinują prawa i zasady religijne. Jedynie ramy, które świadomie wypracuję na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji otaczającego mnie świata.

Wczoraj sięgnęłam po benzodiazepinę. W połowie dnia odczuwałam spory niepokój. Nie radziłam sobie z nim, a nie zamierzałam się objadać.
Na szczęście później wyszłam z domu i odetchnęłam. Przyjechałam na kolację z Markiem dużo wcześniej. Chciałam jeszcze chwilę posiedzieć sama. Usiadłam na wygodnej kanapie, zamówiłam kawę i delektowałam się atmosferą reastauracji. Obserwowałam ludzi. Wszystko wyglądało na normalny wieczór. A ja poczułam się tak cholernie znajomo sobą. Atmosfera, zapach kawy, muzyka, ludzie.
Dotarło do mnie jak sponiewierałam się zażenowaniem związanym z Grześkiem. Zrozumiałam, że była to jakaś moja iluzja, a przede wszystkim substytut, tego czego pragnę.
Utrata iluzji boli. Utrata czegoś, co nas w jakimś sensie określa. Doświadczyłam tego bardzo boleśnie, żegnając się z moim terapeutą.

Niedobrze tylko, że to nasze rozstanie z G. przypadło na czas, który sam w sobie był szalenie obciążający. I jeszcze to całe moje przemęczenie pracą, wyjazdy, stres, czasem bez odpoczynku, tydzień po tygodniu. Marzyłam o tych świątecznych dniach. Miałam wziąć urlop od 19 do 3 stycznia, tak by odpocząć trochę i na luzie spędzić więcej chwil z G. Urządzilibyśmy sobie słodkie lenistwo.
Tak sobie w mojej główce wymyśliłam.

Przy tym niemiłosiernym tempie, na które moja lekarka trochę kiwa palcem, przebodźcowany mózg
reaguje na różne sytuacje jeszcze bardziej nieadekwatnie. Wiem, że nie poradziłam sobie w wigilię i musiałam redukować emocje bulimią. Ale to był tylko jeden dzień a nie wszystkie trzy po kolei.

W styczniu muszę poświęcić więcej czasu na odpoczynek. Martwię się o pieniądze tylko. Jeśli nie będę pracować tyle ile muszę, znów stracę poczucie bezpieczeństwa.
Dalego muszę być silna.


niedziela, 25 grudnia 2016

Święta, dzień drugi.

Jestem jeszcze trochę rozedrgana, ale tak w stronę smutku, chyba związanego z tęsknotą za G. Choć zapewne powodów jest więcej.
Mimo to cały czas podtrzymuję, że nasza relacja nie ma sensu. Nawet koleżeńska. Za bardzo się zawiodłam. Wciąż za bardzo boli i trochę to jeszcze potrwa.

Cieszę się, że od tych kilku dni towarzyszy mi R. ze swoim szaleństwem. Daje mi wystarczająco tyle uwagi i bodźców ile potrzebuję, by jakoś radzić sobie z brakiem G. Takim G. jakiego myślałam, że znam albo raczej sobie wyobraziłam. Ciąży na mnie wspomnienie o tym gdy poznaliśmy się z G, dwa lata temu. Dokładnie w drugi dzień świąt. Rozbawił mnie i rozczulił, gdy zapukał do drzwi z życzeniami świątecznymi i tartą makową.

Za jakiś czas lecę do kotów P. a potem do M. Idziemy z M. na kolację pożegnalną bo wyjeżdża. W te wakacje spędziliśmy ze sobą trochę czasu. Mam mu jeszcze pomóc przy porządkowaniu gratów i wystawić kilka jego rzeczy na moim Allegro.

Także, dziś też nie będę sama i niepotrzebna.


sobota, 24 grudnia 2016

Uff, dużo lepiej.

Spałam krótko, ponieważ z samego rana poleciałam do kotów Pawła. Część nocy spędził ze mną Marcin i Radek. Głównie muzycznie. Z R. nieco w odmiennym tonie. Chłopaki pichcili do późna i gadali ze mną przez messengera. Jesteśmy w kontakcie także przez cały dzisiejszy dzień. Wymienialiśmy się linkami do piosenek, tekstów, seriali, książek. I co zabawne, obaj co jakiś czas wrzucali mi fotki, dokumentując postępy swoich kuchennych poczynań. Naprawdę spowodowali, że się odprężyłam, więc może dlatego poprzedni wpis był troszkę inny i podsumowujący, niosący nadzieję.

Umówiłam się z Radkiem w styczniu na randkę. Zaczęło się od żartów. Tak od słowa do słowa uznaliśmy, że będzie zabawnie. Nie byłam na randce od lat.
Wpada do Warszawy dzień przed moim wylotem do Liv. Potem on wraca do Liv. dzień przed moim wylotem do Warszawy i wtedy widzimy się również. R. poznałam na urodzinach Pawła z Liv. R. jest dziennikarzem sportowym pisze i  tłumaczy biografie znanych sportowców.
Stwierdził w swoim wariackim stylu, że zakochał się we mnie na imprezie, i choć z pewnych dla mnie oczywistych względów tego nie pamiętam, R. twierdzi, że przegadaliśmy ze sobą większość wieczoru. Poświęcam mu w tym wpisie trochę miejsca, ale dlatego, że dawno nie miałam do czynienia z tak pozytywnym człowiekiem, błyskotliwym, ciekawym, radosnym, szalonym i przekazującym tak wiele pozytywnych fluidów. Chłonę je jak gąbka. Bezczelnie zagrabiam i opatruję rany. Jest ze mną trzecią dobę, Tak jak M.

Poza tym Marek, zadzwonił do mnie pytając mnie, czy jestem w domu, po czym przywiózł mój rower, przed wyjazdem do Stanów. Śliczniutki, zrobiony. Piękny. I kilka innych gadżetów do kompa mi dorzucił.
A przed M. wpadł Piotr. który przywiózł mi.. bigos i łososia w sosie śmietanowo coś tam. Kolejny gotujący :) Właśnie jechał na wigilię do mamy i brata na wieś, wiózł różne przysmaki i wiedząc, że siedzę sama w domu postanowił zajechać do mnie. Wytulił mnie, wyściskał. I tu się niemal poryczałam.(Ale po tym jak wyszedł). P. zawsze był bardzo opiekuńczy w stosunku do mnie. To ten, który opiekował się mną podczas pobytu w Tworkach.

A żeby nie było tylko o płci męskiej.

Napisała do mnie z życzeniami była partnerka mojego brata. Przesyłając ciepłe, serdeczne myśli od siebie i od jej synka, czyli mojego bratanka. Bardzo mnie to ucieszyło.
Otrzymałam też miłe słowa od kochanej Elvi.

Do tego wiele świątecznych smsów. Łącznie z dwoma byłymi klientami. A także od ludzi z grupy polskiej i liverpoolskiej.

Są gdzieś na tym świecie ludzie, którzy pamiętają o mnie. Oczywiście ich reakcje są reakcją na moją w ich życiu obecność. Zdaję sobie z tego sprawę. Czasem podtrzymywanie znajomości jest trudne, ale z tymi ludźmi, zwłaszcza z Marcinem czuję się fantastycznie, mimo, że często się o coś sprzeczamy. Czasem na śmierć i na życie :)

Muszę też pamiętać o tym, że na święta zapraszała mnie matka i siostrzenica.

W każdym razie akcent chciałam dziś położyć na ten męski pierwiastek. Fajnie, że mam tych swoich chłopaków. Dzięki nim jestem jakby bardziej w całości.
Nie ma sensu ograniczać się do jednego, zwłaszcza gdy nie rokuje i gdy ja nie rokuję :)

Dziękuję Wam wszystkim Kochani!
Wstaję z kolan i idę.

Ach, i dostałam niedawno życzenia od G.

Ps. Dzisiaj bez obżarstwa.


Tak jakby życzenia świąteczne

Kiedy byłam młodą dziewczyną, przyszedł w moim życiu taki moment, gdy czułam się bardzo samotna. Byłam kompletnie niepogodzona z sobą i ze światem. Pełna urazy. Próbowałam sobie odebrać życie na złość innym, na złość sobie, na złość życiu, w którym nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Byłam przepełniona niemocą, smutkiem, żalem, lękiem.

Myślę, że wiele młodych osób tego doświadczyło i doświadcza. Od tamtego czasu minęło ponad dwadzieścia lat. Po drodze odwiedzałam różne kliniki i szpitale psychiatryczne. Przeszłam terapię. Nabrałam jako takiej świadomości siebie i tego co mnie otacza i przyznam z tą świadomością zaczęło mi się żyć lepiej, coraz spokojniej. 
Stosunkowo niedawno mój stan zdrowia psychicznego znacznie się pogorszył. Zachorowałam na ciężką depresję, ale zanim zupełnie mnie pogrążyła, podjęłam próbę samobójczą.
Który to już rok? 

Nie chciałam się zabić ze złości ani z próby zwrócenia na siebie uwagi. Dziś nie potrafię odtworzyć tamtego procesu myślowego, ale po raz pierwszy w życiu poczułam, jak bardzo jestem zmęczona wszystkim. Latami walki o jakieś status qvo. Istniał jeszcze jeden powód. Straciłam kogoś bardzo ważnego i zostałam postawiona przed bardzo trudnym zadaniem. Życia bez tej osoby.
Kiedy połknęłam tabletki, kiedy odważyłam się je połknąć, uśmiechnęłam się do siebie. Zrobiłam to. Poczułam ogromną ulgę. Pomyślałam, że to już koniec, dobry koniec.
Potem jednak wydarzenia zmieniły bieg. 

Po pobycie na oddziale chorób wewnętrznych zostałam wypisana do domu, a po kilku dniach moja lekarka skierowała mnie szpitala psychiatrycznego. Próbowano mnie łatać na różne sposoby. W sumie przenoszono mnie ze szpitala do szpitala, szukając dla mnie jak najlepszego miejsca i tak w sumie spędziłam cztery miesiące. W międzyczasie mój stan się pogorszył, weszłam w stan bardzo ciężkiej depresji. A na koniec otrzymałam diagnozę - Choroba Afektywna Dwubieguna. To bardzo mną zachwiało. Przez kolejne lata układałam się ze sobą na nowo. Straciłam pracę z powodu pogorszenia zdrowia i żyłam w ogromnym lęku o każdy mój dzień. Moje koty często w tych cięższych chwilach, stawały się pretekstem do życia. To działało. 

Przyszło mi do głowy, że jest wiele osób, które mają podobne przeżycia. Te osoby także zmagają się z trudnymi sytuacjami i czują się w jakimś sensie osamotnione. Zaczęłam pisać blog, potem utworzyłam dwa fanpejdże, za pomocą których mogłam dawać coś z siebie innym i jednocześnie czerpać energię potrzebną mi do życia. Dobrze jest móc być potrzebną. Przyznam, że to mi bardzo pomaga do dziś.

Święta, szczególnie te Bożego Narodzenia, to czas, gdy część z nas może czuć się samotna dotkliwiej niż zwykle. Pamiętajcie, że ten czas minie. A większość czarnych myśli rozpłynie się, gdy ten trochę sztucznie zaczarowany świat, zwany nomen omen, magią świąt, przeminie. I znów wszystko wróci na stare, może nie takie jak byśmy chcieli, ale dobrze nam znane tory. 

Jeśli czujecie się samotni, zwłaszcza w te świąteczne dni, to niezależnie od tego, czy mieszkacie z kimś, czy zupełnie sami, zaopiekujcie się sobą, jak tylko potraficie najlepiej. Zróbcie coś dobrego dla siebie. Tak jakbyście chcieli obdarować kogoś Wam bardzo bliskiego. Albo kogoś, kto nie pozostaje Wam obojętny. Co to mogłoby być? Macie jakiś pomysł?
Przyłóżcie ucho do swojego serca. Moje znów bije mocniej. Teraz jestem już zmęczona i powinnam się trochę przespać, ale gdy wstanę, zabiorę swoje serce na długi spacer i z nim pogadam.
Myślę, że ma mi jeszcze wiele do powiedzenia.

Kryzys

Miałam dzisiaj kryzys jedzeniowy. Sięgnęłam po słodkie, ale nie dało się tego zjeść. Wywaliłam do kosza. Za to zjadłam mnóstwo innych rzeczy. Wszystko wylądowało w kiblu. I tak kilka razy pod rząd. Także taka wpadka. Cały dzień to jeden bulimiczny atak. To mnie bardziej niż trochę pogrążyło.

To żarcie to chyba ze smutku głównie. Z trudem go w sobie mieściłam dzisiaj. Do matki zadzwoniłam, bo dzwoniła przedwczoraj. Do siostrzenicy, bo dzwoniła wczoraj. Zmusiłam się i oddzwoniłam z jakimś takim lękiem.
Telefonowały z pytaniem czy przyjadę na święta. Siostry się nie odzywały zupełnie. Można przyjąć, że nie mamy ze sobą kontaktu.

Wydaje mi się, że najwięcej smutku to z powodu Grześka. Ale tak to musi się toczyć. Na początku wypierałam, potem się wściekłam, a teraz staram się godzić z tym, co do mnie dotarło.
Naturalny proces. Trzeba czasu.
Ciekawe, że niemal w tym samym czasie odezwali się do mnie dwaj znajomi z Liv. W dość zaskakującej tonacji. Powiedzmy, że to trochę pomaga.

Co do świąt, to nie wiem, jakie mam w związku z tym emocje. W tym roku już zupełnie bez poglądów religijnych. Jedyne co odczuwam to jakaś chęć własnej identyfikacji i życia po coś, dla czegoś.

O matko. Zabiłam się dzisiaj tą bulimią.

wtorek, 20 grudnia 2016

Z kim ja cię pomyliłam?

Być może przez zagadkowy ból w klatce piersiowej, który nie ustaje, albo wyrwanie się ze szponów upokarzającego piętna bulimii, a może przez Franka Sinatrę, który porusza moją subtelną, kobiecą strunę. Być może wszystkie te czynniki sprawiły, że właśnie to poczułam. 

Bardzo przeżyłam sytuację z Grześkiem. Nawet nie sądziłam, że to we mnie tak uderzyło. 
Zatem byłam zaangażowana w ten związek. Nie sądziłam. Byłam zbytnio pomieszana. Anglia, bulimia, praca, stres, zmęczenie. 
Teraz dostrzegam ile dawałam z siebie i ile byłam gotowa dać. 
Czy trzeba kubła zimnej wody? Tak oczywistego, nie pozostawiającego żadnych złudzeń zdarzenia.
I potem byle jak rzucone słowa o tym, że dawno się już wszystko wypaliło. I tekst o dymaniu sąsiadki plus propozycja "dobrosąsiedzkich stosunków" z akcentem położonym na ten drugi człon.

Z kim ja cię pomyliłam? Co?

Dzieciaku? Z kim?

niedziela, 18 grudnia 2016

Matka

Źle się poczułam dzisiaj w pubie. Zrobiło mi się słabo, serce zaczęło bić jak szalone. Potem jakieś kłucie w okolicy serca.
Przyszło sporo ludzi od nas. Stwierdziłam, że nie będę psuć nikomu zabawy, choć były momenty, gdy myślałam bardzo poważnie, że umieram. Niestety swoim milczeniem i wycofaniem zwróciłam uwagę na siebie bardziej niż miałoby to miejsce, gdybym powiedziała jak źle się czuję. Spowodowało to lawinę powtarzających się co kilka minut pytań o mój nastrój. Czułam się trochę jak w potrzasku.

Mimo to uważałam, że nie powinnam psuć zabawy. Skrzyknęłam wszystkich, dawno się nie widzieliśmy, a oni właśnie bawili się w najlepsze. Stół roześmianych, rozgadanych ludzi. Tańczących, śpiewających, lubiących się.
Nie chciałam burzyć tej beztroski. Wstydziłam się powiedzieć, jak źle się czuję, a już na pewno nie chciałam, żeby ktoś musiał, z tego powodu, mną się zająć.

W którymś momencie poszłam do toalety i siedziałam tam jakiś czas. Ale tam, niestety wpadłam w większą panikę, więc wróciłam do naszego stołu. Czułam się fatalnie. Byłam sobą przerażona i jednocześnie zamrożona na zewnątrz. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Że chcę/muszę wracać do domu? Ale dlaczego?

Z coraz większym trudem łapałam powietrze. To kłucie w klatce piersiowej wzmagało się. Tak jak napady duszności. A arytmia serca, wprawiała całe moje ciało w jakieś psychiczne i fizyczne rozedrganie.
Pomyślałam, że napiszę do G. Ale po tym, jaki mamy teraz ze sobą kontakt, nie mogłam napisać: "Hej sorry, że piszę, ale bardzo źle się czuję. I.. nie wiem... czego nie wiem??
Mimo to on jakoś na tym etapie wydawał mi się najbliższy. Napisałam do niego dwa smsy. Nie związane kompletnie z tematem.

W końcu po drugiej, P.  który przyjechał autem, spytał, czy chcę się z nim zabrać, bo będzie się zrywał.
Pomijam już kwestię, tłumaczenia wstawionemu towarzystwu, że nie zostajesz i idziesz do domu. Musiałam jeszcze utrzymać rozmowę z P. w drodze powrotnej, co w tym stanie było trudne. Ciągle głośno wzdychałam, próbując nabrać powietrza i przepraszałam, tłumacząc, że jestem trochę zmęczona pracą i ciągłym lataniem tu i tam.

Weszłam do domu. Spojrzałam na te moje "cztery ściany" i wtedy pomyślałam, że nie chciałabym tak umrzeć w nich sama. Poważnie dopadły mnie takie lęki.
Napisałam do P., mojego byłego chłopaka, że bardzo źle się czuję, i gdy rano się obudzi, niech zadzwoni do mnie koniecznie sprawdzić, czy żyję.  ( Taki czysto-techniczny sms.) Napisałam., że moja siostrzenica Anita i Grzesiek mają klucze do mojego mieszkania. Jakby co.

Prowadząc tę dziwną wewnętrzną walkę, zaczęłam coraz bardziej wpadać w histerię. Próbowałam się położyć, jakoś wyciszyć, ale w ciszy te wszystkie objawy jeszcze bardziej się potęgowały.
Pomieszanie lęku, smutku i niemocy wywołało u mnie spazmy płaczu.
Gdy tak zobaczyłam siebie płaczącą, przerażoną jak dziecko, pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Zadzwoniłam pod 112. Powiedzieli jakie szpitale mam w pobliżu. Wstałam, ubrałam się, wrzuciłam książke do torby, telefon i ładowarkę i dowód, bez portfela. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał mnie po tej ciemnej nocy napaść.

Przez chwilę nie czułam objawów, musiałam jasno myśleć. Stwierdziłam, że pójdę pieszo.  Mroźne powietrze sprawiło, że oddychało mi się lepiej, choć każdy krok wymagał wysiłku. Do szpitala szłam może jakieś 15 minut, nie więcej. Nie sądziłam, że jest aż tak blisko.
Pani na izbie powiedziałam, że biorę leki psychotropowe, a w ciągu ostatnich czterech godzin, wypiłam kawę, colę i podwójną whisky, a poza tym mam pierwszy dzień miesiączki. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu.
Sprawdził tętno i powiedział, że jest przyspieszone, ale zapewnia mnie, że nic się takiego nie dzieje. Najprawdopodobniej, wszystkie te czynniki, o których wspomniałam, wywołały te objawy.
Zrobiło mi się głupio. że spanikowałam.

Spytałam, lekarza, czy mogę posiedzieć trochę na izbie zanim wyjdę. Powiedziałam, że mieszkam sama i nie chcę wracać do domu. Uśmiechnął się i przytaknął.
Wyjęłam swoje Sto lat samotności. Jakże wymowne. Ale czytałam nieobecna, po raz kolejny usiłując uchwycić wciąż te same zdania. Napisałam do P., że jestem na izbie, i że wszystko ok.

Siedząc tam, w tej nocnej ciszy, którą przerywały jedynie charakterystyczne trzaski świetlówek, poczułam jak opływa mnie fala spokoju w postaci absolutnie pierwotnej.
Mój terapeuta, określił kiedyś moje pobyty szpitalne otulającymi ramionami matki.
Dzisiaj pomyślałam, że  ten lęk, który mnie splątał, być może w przyszłości nie będzie już tak dotkliwy. Nawet w poczuciu surowej, karzącej samotności, zawsze przyjdzie z pomocą ona - Matka. Ta, którą odbudowałam na nowo. Wspierająca, uważna i silna.


sobota, 17 grudnia 2016

Bulimia i mechanizm rozczepienia

Kurczę, to niesamowite. Zero słodyczy, zero obżarstwa i co najwspanialsze, zero rzygania.
Zaczynam czuć się jak kobieta. Co tam kobieta, jak człowiek! :)
Sięgnęłam po książki, po muzykę, której od jakiegoś czasu nie słuchałam zbyt wiele.
Zaczęłam dbać o porządek w domu, a co najważniejsze, zaczęłam dbać o siebie.

Zauważyłam, że bez nerwowego zajadania emocji, nie potrzebuję jeść ani dużo, ani często.
Nawet nie pamiętam kiedy zdarzyło mi się nie myśleć o jedzeniu. Wczoraj i przedwczoraj, złapałam się na tym, że nic nie jadałam. W pracy oddałam się całkowicie pracy i to twórczej.

Myślę, że nie lecę na hipomanii. Nie czuję by coś we mnie pędziło. Nie siedzę na necie.
Zazwyczaj gdy mam górkę, siedzę w sieci i wszędzie mnie pełno.

Poza wyjazdem do matki, co do którego mam ambiwalentny stosunek, nie wymyśliłam jakiś szczególnych rewolucji.
Nie wiem co to jest, ale coś w środku we mnie woła i wręcz nalega na tę wizytę. Mam nadzieję, że nie wycofam się w ostatniej chwili.

Tęsknię za Ani i za Grześkiem. To fajnie, że potrafię się do kogoś przywiązać. Tylko potem to uczucie tęsknoty tak okropnie mierzi.
Podobnie też tęsknię za znajomymi z Liverpoolu, ale trochę inaczej, bo z nimi nie byłam tak blisko.

Ostatnio złapałam się na tym, że potrafię dostrzec w człowieku i dobre, i złe strony. Właśnie tak pomyślałam o koledze. W jednej chwili poczułam, że mnie wkurza, że mam go dość. Po czym natychmiast pojawiła się refleksja, że przecież sporo czasu spędziliśmy razem i był to czas bardzo przyjemnie spędzony i że generalnie go lubię, a nawet cenię.
Można kogoś lubić i się na niego wkurzać. Nie potrafię powiedzieć jaki proces sprawił, że mechanizm rozczepienia odpuścił. I czy to chwilowe czy na dłużej.
W każdym ludzie z osobowością bordeline, mogą mieć nadzieję na zmianę.

Ciekawe, że tym wpisie połączyłam dwa tematy, bulimia i rozczepienie. Pomyślę o tym w wolnej chwili, bo ma to jakiś sens,

piątek, 16 grudnia 2016

Czas wolny - wyzwanie

Ach, zapomniałam się pochwalić, że zostało mi aż 26 dni urlopu w tym roku. Co prawda nigdy wcześniej nie spędzałam urlopu wypoczynkowo, tak jak w te wakacje, ale wykorzystywałam dni urlopowe za pstryknięciem palca. Głównie ze względów emocjonalnych. A bo to nie dałam rady wstać z łożka, bo dół, albo jakieś stany lękowe, albo sprawy do załatwienia. Ewentualny "odpoczynek" na L4 w szpitalu psychiatrycznym.

W każdym razie gdy usłyszałam ile mam jeszcze urlopu, byłam w szoku. Toteż zaszalałam :) i wzięłam aż 6 dni wolnego od przyszłego wtorku do kolejnego. Owszem planowałam urlop od połowy grudnia do końca, ale to jednak przesada. Chyba bym zwariowała, doszłam do wniosku.
Dzisiaj też mam wolne, ale to w ramach wyjazdów do Liv, gdzie po każdym pobycie mam jeszcze dwa dni wolnego do wykorzystania. Tak się dogadałyśmy z L. na samym początku.

Za godzinę lecę do kosmetyczki, potem do fryzjera. Wieczorem idziemy z M. kolegą z pracy na imprezę do jego znajomych. Jutro organizuję wyjście naszej grupy fejsbukowej na karaoke, a wcześniej spotykam się na kawie z chłopakiem, którego poznałam niedawno. W niedzielę będę dochodzić do siebie po imprezie, a potem wpada P., bo już dawno się nie widzieliśmy.
Tęsknię za G. ale może uda mi się z nim umówić jakoś przed świętami.

W  każdym razie nadrabiam wcześniejsze weekendy, kiedy nie było mnie w Polsce.




środa, 14 grudnia 2016

W odwiedziny do matki

Biorę urlop, od przyszłego wtorku do następnego. Do matki zamierzam skoczyć przed świętami. Wyjadę w czwartek rano, na miejscu będę jakoś koło 15.00, a wracać od matki będę w sobotę wigilijną. Niestety, nie zostanę na Wigilię. Pojadę, coś tam jej pomogę i wrócę. Chcę upiec jakieś ciasto i zawieźć tak od siebie wszystkim, żeby pozostawić jakiś ślad. I jakiś prezent dla matki. No i tyle. Zostałabym, ale wiem, że to nie miałoby sensu. A chciałabym spędzić resztę dni tego roku spokojnie i w całości. Jeszcze muszę pogadać z G. czy popilnuje mi kotów.
Tak przy okazji, z G. poszliśmy na układ. Zrozumiałam, że przecież i tak nie jestem w stanie przeskoczyć pewnych kwestii, skoro G. nie ma zamiaru nic z tym zrobić. Dość prozaiczna, aczkolwiek dla mnie bardzo ważna sprawa.
Ja go lubię za jego osobowość. Więc na tym poziomie odczuwam satysfakcję. To ma wpływ na moje potrzeby seksualne względem niego. Mimo to wciąż mam problemy z emocjonalnymi blokadami. To mi się samo włącza. Nie wiem czy jest mi bliski, bo samo się stało, bo czas i takie tam. Być może powinnam tak poobcować z innymi mężczyznami, żeby dostrzec w nich coś więcej.

Może z mojej strony to również jakaś forma wygodnego minimalizmu. To w sumie miałoby sens.


sobota, 10 grudnia 2016

To był dobry dzień

To był calkiem dobry dzień. Wymęczyłam się ostatnio psychicznie. Jeszcze jutro i niedziela, i będę miała chwilę spokoju.

Wieczór spędziłam na zabiegach kosmetycznych. Cieszę się z tego czasu, którego nie poświęcam na latanie do sklepu, żarcie i rzyganie. Ale wciąż muszę być czujna. To nałóg, to nie mija ot tak. Muszę mieć to na uwadze. Na wypadek, gdybym poczuła się zbyt pewna siebie.

Odezwał się do mnie Piotr. Facet, z którym kiedyś byłam. Zapadł się pod ziemię i ni stąd, ni zowąd zadzwonił. Wpada jutro na kawę, przy okazji odwiezie mnie na lotnisko. O.K. Może być.
Dużo mu zawdzięczam. Opiekował się mną podczas pobytu w Tworkach w 2013 roku. Trochę słabo postąpiłam, gdy wyszłam ze szpitala. Wciąż miałam bzika na punkcie Pawła. Tak jakoś się złożyło, że spotykałam się z nimi przez moment w tym samym czasie i nie przeszkadało mi to, co najgorsze.

Po tym jak podczas mojego pobytu w szpitalu Piotr prał moje majtki, dowoził kawę, fajki i jakieś rarytasy, które upichcił, ja postanowiłam zostać z Pawłem i jeszcze na dodatek powiedziałam Piotrowi, że to na Pawle mi zależy.
Piotr zadzwonił do mnie po jakimś miesiącu, spytał jak się miewam i zapadł się pod ziemię. Spotkaliśmy się jakoś po roku. Upiliśmy się i wylądowaliśmy u niego. Chciałam tego, tak po prostu dla dostarczenia sobie bodźców. Ale potem się już nie odezwałam i on na szczęście też.

Szczerze to nie mam ochoty na spotkanie. Czuję, że to nie koleżeńska wizyta. Piotr poznał mnie z dość wyuzdanej strony. Ale nie spotykał się ze mną tylko dlatego. Planował coś więcej, więc może też dlatego uciekłam.

Teraz gdy to piszę znów myślę o G. Chciałabym uciec, właśnie do niego. Piotr to zły pomysł.
Muszę przemyśleć jak to ogarnąć, bo poczułam się dzisiaj nieswojo z powodu jego późniejszych smsów.

W każdym razie, dzisiejszy dzień spędziłam w dużej mierze w zgodzie ze sobą. Jutro będę musiała się postarać.

czwartek, 8 grudnia 2016

Życie toczy się dalej.

Dzisiaj zniosłam swój dyskomfort związany z brakiem G. o wiele lepiej. Choć niemal co chwilę spoglądałam na telefon w oczekiwaniu na sms od niego. Najgorzej było wczoraj.

Trudno mi ocenić czego oczekiwałam od tej relacji. Chyba normalności. Spędzania czasu nie tylko w domu przed telewizorem i seksie. Nie wiem które z nas wycofało się wcześniej. Zastanawiające jest to, że G. bardzo szybko podłapał moją chęć rozstania się. Cóż, mogę się jedynie domyślać dlaczego.

Ja wycofałam się także już jakiś czas temu. Być może dlatego, że poleciałam w dół i przestałam akceptować siebie jako kobietę, kwestionując swoją atrakcyjność. A G. też jakby nie było od dawna. Coraz bardziej uwierał mnie minimalizm tego związku.

Z dobrych rzeczy, chyba mój mózg poradził sobie z nawykiem obżarstwa, a także potrzebą zajadania się słodyczami. Teraz co prawda wszystkie emocje odczuwam o wiele mocniej. Nie zajadam ich tłumiąc te, których nie akceptuję. To duży balast, ale do udźwignięcia.
Konsekwencją, którą poniosłam starając się nie wymiotować po tym co zjadałam było dość spore przytycie. Duży dyskomfort sprawiało mi uczucie wypełnionego żołądka. Było we mnie sporo lęku gdy po jedzeniu nie leciałam do kibla. Jakaś histeria, panika. Trudno mi było to wytrzymać. Ale w końcu przestałam ten lęk odczuwać w tak dużym stopniu. Lęk przed przytyciem. Odzyskałam w jakimś sensie godność, bo najbardziej obleśne było wiszenie nad kiblem.
Trochę nie za bardzo wiem co zrobić z wolnym czasem. Myślę, że powinnam ten czas wykorzystać na jakieś konstruktywne, dające satysfakcję działania. W przeciwnym razie mogę szybko wrócić do swojego nałogu.

środa, 7 grudnia 2016

Trochę gorszy czas

Zgubiłam się na chwilę w odmętach subiektywnej rzeczywistości, ale już jestem.
Muszę jeszcze załatać kilka dziur i dalej w drogę.

Czekałam na grudzień i już jest. Miałam brać urlop, ale będzie dla mnie lepiej, gdy będę pracować. W styczniu zaplanowałam dłuższy pobyt w Liv. Będę tylko musiała spytać G. czy zaopiekuje się moimi kotami.

Z G. to już koniec. Cierpię w związku z tym na nadmiar emocji. Niestety nie potrafię ich odróżnić i nie wiem co jest co. G. zachowuje się ok. Stara się jakoś być. Być miły, czy coś w tym rodzaju. W sumie niepotrzebnie. Zwalniam go z wszelkiej odpowiedzialności. Powiem mu to przy najbliższej okazji.

W poniedziałek i wtorek była u mnie siostrzenica z córką. Trochę jestem tą wizytą zmęczona, ale generalnie spędziłyśmy czas bardzo korzystnie.
Korzystnie - to być może dziwne określenie, ale nie umiem tego inaczej nazwać. Czuję obecnie zero jakichkowliek więzi. Być może będę teraz oceniać wszelkie znajomości na korzystne lub nie. Na pewno brakuje mi czyjegoś ciepła, ale nie troski. Potrafię zatroszczyć się o siebie.


wtorek, 29 listopada 2016

Inny wymiar

Niedawno wróciłam do domu. Po pracy wybrałam się na zakupy. Właściwie do miasta pojechałam w innej sprawie, a że trafiłam na sklep, w którym były fajne ciuchy z super przeceną to postanowiłam trochę w nim pobuszować. Na początek chciałam wykupić cały sklep, ale ostatecznie wyszłam z ośmioma genialnymi rzeczami, w tym z dwiema fajnymi kurtkami, za wszystko zapłaciłam 190 zł. Nie wiem jakim cudem wytrwałam w tym miejscu półtorej godziny, ale okazało się, że bawię się całkiem świetnie. Nie za bardzo lubię chodzić na zakupy. Męczy mnie to całe przymierzanie. Wolę wejść, przeskanować kilkoma spojrzeniami wieszaki i półki, kupić co trzeba i wyjść możliwie szybko, najlepiej bez mierzenia.

Ale dzisiaj oddałam się temu morderczemu szaleństwu i o dziwo sprawiło mi to frajdę. Mój mózg wreszcie odpoczął. Wybierałam kolejne rzeczy i biegałam je mierzyć. Ludzi nie było prawie wcale, więc uniknęłam stania w kolejce do przymierzalni. Sprawdzałam, oceniałam, liczyłam koszt. Zupełnie zapomniałam o swoim życiu. Byłam kimś innym, nie sobą. Przestałam zerkać na telefon w oczekiwaniu na sms od G. Przestałam przejmować się kolejnym wyjazdem. Nie myślałam o pracy, ani o nie-świętach. Ani o tym, że w przyszłym roku czeka mnie przeprowadzka i że moja matka ostatnio źle się poczuła, tak, że wezwała pogotowie.

Nie myślałam o jedzeniu, ani, że natychmiast muszę coś zrobić ze swoją wagą. Nie patrzyłam na zegarek. Po prostu dziewczyńsko oglądałam i mierzyłam ciuchy, a na koniec ucieszyłam się z tego, że zrobiłam całkiem fajny dil. To nie byłam ja, ale było całkiem przyjemnie być tamtą osobą.


Nie na sobotę.

Coś mi się stało z prawą ręką i ledwie nią ruszam. Jak nie urok, to sraczka, mawia moja matka.
Z trudem podnoszę kubek z kawą. To już kompletna katastrofa.

Weekend był dość energochłonny, również w sensie pojemności psychicznej, a może nawet przede wszystkim. Mimo to jakoś przetrwałam. Jeszcze dwa tygodnie i będę delektować się świątecznym czasem, w którym będzie mi wolno sobie odpuścić. Taki świąteczny prezent od superego.
Bylebym tylko się nie przeliczyła, bo oczekuję tych dni jakoś bardzo namiętnie. Jakbym zaklinała ten czas. Bardziej niż ma to sens.
Już dawno przestałam odruchowo anlizować wszystko i wszystkich, ale dobrze byłoby, żebym zaplanowała co będę w tym czasie robić. Żeby nie było, że dopadnie mnie chandra, bo ostatecznie nie będę wiedziała co ze sobą począć. Mam kilka książek do przeczytania, w tym Sto lat samotności, którą czytam w samolocie, gdy już naprawdę nie wiem co ze sobą zrobić, a myśli krążą wokół niewygodnych tematów. Czytam i jakoś mi to zajmuje głowę. A w tygodniu The Walking Dead. Ale sio! Nie chcę teraz o tym myśleć. - jak mawiała Scarlett w Przeminęło z wiatrem.

W ostatnią sobotę podeszłam do stewardów z prośbą o kawę. Było koło 21-szej. Noc, cisza w samolocie. Żadnych dzieci płaczących, ani głośno rozmawiających pasażerów w moim zasięgu. A w moim rzędzie jak zwykle puste miejsca. (Zawsze rezerwuję miejsce w rzędzie trzynastym. Taka moja strategia. Upatruję w owej trzynastce przyczynę braku pasażerów. Tak jest prawie zawsze. Trzynastka jest zazwyczaj pusta. I to od ściany do ściany.)
Tak jak wspomniałam, znudzona całym tym lataniem, znużona, poszłam po kolejną kawę. Przy okazji trafiłam na jednego z panów pilotów, który też przyszedł po to samo. Zaczęliśmy rozmawiać o tym i owym. Powiedziałam, że strasznie mi się dłuży czas podczas lotu. Steward na to, że jakąś książkę dobrą powinnam poczytać albo coś. Na to ja, że właśnie czytam "Sto lat samotności". Pilot i steward "złapali się za głowę" obaj stwierdzając w podobnym tonie, co od razu mnie rozbawiło. - Oooo, to ciężka książka... Nie na sobotę - powiedział pilot. Coś lżejszego niech pani poczyta. Spokój, cisza, tylko się zrelaksować, zdrzemnąć. Gdybyśmy nie lecieli dziesięciu tysięcy metrów nad ziemią, a pilot siedział w kokpicie, to może bym się zrelaksowała - pomyślałam rozbawiona. (Na szczęście tylko pomyślałam!)
Rozmawialiśmy chwilę. Powiedziałam, co sądzę o fabule książki.  - Próbuję rozgryźć o co w niej chodzi. Mam jakieś przemyślenia, ale pewne sytuacje i opisy są dosyć zagmatwane i bardzo abstrakcyjne. Obawiam się, że jednak jej nie zrozumiem - wyznałam z pewnym zaniepokojeniem. Zobaczy pani pod koniec - stwierdził enigmatycznie pan pilot. Hm, to już kolejna osoba, która tak mówi - powiedziałam zdziwiona. Haha - uśmiał się steward. Teraz tym bardziej będzie chciała pani dotrwać do końca.
Ale to nie na sobotę, nie na sobotę... - jeszcze raz skwitował pilot, gdy już odchodziłam.




sobota, 26 listopada 2016

Ostatni etap.

Rozmawialiśmy z G. przedwczoraj. Tak właściwie na szybko. Nie wiem czy czegoś oczekiwałam po tym związku, raczej nie. Czasem się zastanawiałam nad tym, że nie ma we mnie jakichś głębszych uczuć do niego.
Bardzo trudno przychodzi mi oswajanie się z drugim człowiekiem. Intymność jest już czymś bardzo zaawansowanym i chyba co prawda w tej relacji z nim do tego doszłam. Ale wciąż trafiałam na jakąś ścianę, która sprawiała, że zanim coś się we mnie zrodziło, po chwili gasło.

Chciałam coś do niego czuć. Brakowało mi takich uczuć. Ale nie mogłam przeskoczyć pewnego pułapu. Zanim się zbliżyłam, znów się oddalałam. Brakowało mi spontaniczności z jego strony.
Przywykłam do tej ciszy między nami. Pewnie, że brakowało mi jakichś ciepłych smsów, skoro mieliśmy ten czas przebywania ze sobą ograniczony. Brakowało mi ekspresji między nami.
Kiedyś powiedziałam G., że my właściwie ze sobą nie rozmawiamy. Te dwa dni temu G, przyznał, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. To mnie bardzo zabolało. Pierwszy raz w życiu usłyszłam od kogoś, że nie ma o czym ze mną rozmawiać. Poczułam się... głupia? Tak to odebrałam.

Cieszyłam się na tamten cholerny piątek. Nie pisałam tu o tym i nie będę. Zostałam postawiona w sytuacji, która mnie zażenowała.
Do tej pory nie wiedziałam co to było za uczucie. Złość? Smutek?  I w końcu dotarło do mnie, że poczułam się po prostu odrzucona. Potraktowana jak ktoś mało ważny.
Ciężko na intymność w takiej scenerii, a tym bardziej na głębsze uczucia.

Nie umrę od tego, jeśli w ogóle mi się w życiu nie przydażą. Po tym, gdy chciałam spotkać się z moim terapeutą i powiedzieć mu, że uwolniłam się od niego i pozwoliłam sobie na innego mężczyznę w moim życiu. To gdy odmówił spotkania, teraz po tej sytuacji z G. tak naprawdę po raz pierwszy w życiu zostałam sama.

Psychoanalitycy używają w swojej nomenklaturze takiego pojęcia jak "Obiekt przejściowy".
Być może G. w pewnym sensie spełnił taką funkcję. Trudno mi to ocenić. W każdym razie w porządku. Nie ma żadnej tragedii.
Czasem jest mi ciężko i przykro (wciąż to poczucie odrzucenia) ale generalnie mogę iść do przodu.

Teraz zostałam z bardzo nieprzyjemnym dyskomfortem. Pustki w sobie. Właściwie ogromnej wyrwy po wszystkich tych bliskich dla mnie osobach, które znałam, a których nie jestem w stanie teraz niczym zastąpić prócz siebie. Siebie w całości. Do tej pory tę potężną dziurę wypełniał mój terapeuta. Wspomnienie o naszej relacji pomagało mi trwać. To było to szalenie ważne uczucie, czucia się ważną dla kogoś. Dla kogoś ważnego dla mnie. Był pierwszą w życiu osobą, do której się przywiązałam, zaraz po moim bracie, z którym byłam bardzo zżyta w dzieciństwie.

Mój terapeuta szarpał się ze mną całe dwa długie lata i to przecież częstych sesji. Oswajał mnie, aż wreszcie uwierzyłam, że mogę mu w jakimś sensie powierzyć siebie. Pamiętam kiedy wreszcie poczułam to i wtedy zaryzykowałam mówiąc coś cholernie intymnego, co było największym osiągnięciem w naszej terapii: "Stoję teraz przed panem zupełnie naga. Nie zostało we mnie nic do ukrycia." To był właśnie ten moment. Właściwie przełom. Od tamtej pory stałam się inną osobą.
Powiedziłam mu też o Lisie z Małego Księcia. Rozmawialiśmy o tym co to dla mnie znaczy.

Jedno jest pewne. Choć nie dał mi możliwości powiedzenia tego co przeżyłam już po zakończeniu terapii, i choć mam w pamięci również złe wydarzenia, jak to z próbą samobójczą, depresją i wcześniejsza, ogólną zawiruchą, a raczej tsunami. To jestem mu ogromnie wdzięczna, za to co mi ofiarował jako specjalista.

To rozstanie z nim, a właściwie separacja, zmieniła bieg mojego życia. Na lepsze. Bo to właśnie ta separacja, jej silne, wstrząsające przeżycie, sprawiła, że ja dzisiaj jestem silna. Jestem całością.

Wiem, jedno. Choćbym nie wiem co sobie uroiła - odrzucenie, zniewagę, czy poczucie bycia wykorzystaną, żadne rozstanie już nigdy nie będzie tak bolesne.

środa, 23 listopada 2016

Stoi na stacji lokomotywa...

Zatrzymałam się na chwilę. Troszkę się pochorowałam i mam kilka wolnych dni. Do soboty niestety, ale dobre i to.
Oczywiście, mam ogromne poczucie winy, że nie ma mnie w pracy i że w jakimś sensie nawaliłam. Jednak będę bardziej przydatna gdy będę w formie, a forma troszkę mi się skończyła. I to chyba jakiś czas temu, ale mój organizm dopiero teraz mi o tym przypomniał. Dobrze, że go mam :)

Dni mi się pomyliły i myślałam, że dzisiaj jest czwartek, a to dopiero środa. Tym bardziej się zdenerwowałam, że wzięłam wolne, bo to aż cztery dni!
Jakie to wszystko pokręcone. Przecież życie jest ważne jako całość, a nie tylko praca.

Pomyliłam też szefów i zamiast do L. napisałam dzisiaj sms, do mojego innego, byłego szefa.
Jest na mnie trochę zły, więc odpisał oschle i to troszkę mnie zmartwiło, ale rozumiem dlaczego.
Cóż, tak bywa. Pewnie kiedyś będę miała szansę to naprawić.

Zrezygnowałam z antydepresantów. Źle robię, bo odstawiłam od razu 60 mg fluoksetyny. Spodziewam się, że da mi ostro po łbie, ale niestety zaczęłam mieć okropne problemy ze zgagą po wzięciu leków, tak okropnie mnie piekło, że się wkurzyłam i odstawiłam.
Najwyżej jak będę zbyt chwiejna i impulsywna (jeśli naturalnie to zauważę) będę się pacyfikować ketrelem lub benzo. Muszę jednak zejść z fluoksetyny. I tak nie mam bulimicznych ataków, a jedynie nałóg objadania się słodyczami. Może wystarczy to jakoś kontrolować.
Zadzwonię do mojej lekarki, może jutro.

niedziela, 20 listopada 2016

Chcę bo muszę

Weekend już się kończy, a ja czuję, że mogłabym tak dłużej. Jestem przemęczona. Teraz już rozumiem. Muszę tylko jakoś przeżyć trzy najbliższe weekendy i obiecuję sobie wolne.
Tyle ile się da. Liczę na jakieś dwa tygodnie.

Nie dziwię się, że nie daję rady zadbać o siebie. Gdybym mogła nie wychodziłabym z domu, nie myła się, nie sprzątała, piła kawę, paliła papierosy i opychała się słodyczami... ble.
Zarosłabym brudem, zdziczała, zbzikowała, aż któregoś dnia zabrała by mnie karetka. Do wariatkowa. Na stałe. Dlatego, może to dobrze, że mam jakiś instynkt samozachowawczy. To chyba już tak z rozpędu.
Gdzieś się ten proces zaczął dawno temu, najprawdopoodbniej w terapii. Od tej pory ciągle muszę dawać radę. Nawet gdy już bardzo mam dość to coś każe mi działać. Może dlatego tęsknię za szpitalem. Chciałabym zdjąć z siebie choć na chwilę odpowiedzialność.

Jezu... jak ja przeżyję te trzy najbliższe weekendy?
Boję się. Martwię. Tyle stresu, tyle wysiłku
Znów jestem tak cholernie przemęczona, ale muszę. A nawet chcę, bo i tak muszę.
Jakoś tak...

A potem święta. I wtedy będzie mój czas. Świętujący ludzi i ja, sama w domu,w swoich czterech ścianach, niewidzialna.
Tak. Taką myślą mogę się pocieszać.

Tylko trochę dziwnie to wygląda. Bo chyba będę jedyną sobie znaną agnostyczką, która nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia.

To akurat jest zabawne i smutne. Cała ta cholerna hipokryzja.

sobota, 19 listopada 2016

Wołanie

Spałam dzisiaj do 16stej. Wstałam, zjadłam śniadanie, włączyłam serial. W domu mam jako taki porządek. Dobrze mi samej i dziwnie jednocześnie.
Coś się we mnie czegoś dopomina. Coś mnie woła z oddali. Muszę gdzieś iść. Dokąd? Po co? Tego jeszcze nie wiem. Gdy trochę odpocznę, sprawdzę to.


Oddział psychiatryczny

Nie mogłam się doczekać gdy już wyjdę dzisiaj z pracy. Leciałam do domu jak na skrzydłach. Wolny weekend, tylko ze sobą, dla siebie.
Ostatnio nie przeżywam większych dramatów. Psychicznie jestem dużo mniej rozstrzęsiona. Mimo zdarzających się trudnych sytuacji, nie zaliczyłam w ostatnim czasie większego kryzysu. Widać można się przyzwyczaić.
Zdecydowanie ogromne znaczenie dla mojego zdrowia psychicznego ma sytuacja finansowa. Chyba nie przesadzę jeśli stwierdzę, że po raz pierwszy w życiu nie martwię się chorobliwie o środki do życia. Stać mnie na mniejsze i troszkę większe przyjemności. Znów udało mi się spłacić część kredytu. Jeszcze trochę i mam nadzieję wyjdę na zero, albo nawet plus. A jeśli coś pójdzie nie tak, trudno. Takie właśnie jest życie.

Taka realność pozwala mi spojrzeć na świat, w którym żyję inaczej. Kiedy życie polega na walce o przetrwanie, nie ma miejsca na plany, na dążenia do czegoś bardziej pełnego i trwałego. Liczy się tylko tu i teraz. Każda chwila przepłniona jest niepokojem, w jakimś wewnętrznym rozdarciu. Szukanie po omacku i ciągła tęsknota, właściwie nie wiadomo za czym. Mnożenie iluzji, tworzenie niezliczonych scenariuszy,  zakłamywanie rzeczywistości. Byle jakoś żyć, przetrwać zły czas.

Wciąż jakoś mi dziwnie bez szpitala. Czasem tęsknię.
Odziały psychiatryczne rządzą się własnymi prawami. Ludzie są bardziej z krwi i kości. Czuć ich obecność, nawet gdy milczący leżą w swoich łóżkach, bez chęci do życia.
W szpitalu można być niewidzialnym mimo przepełnionych korytarzy i sal. Ktoś może krzyczeć, ktoś uderzać głową w ścianę, ktoś komuś grozić. Wszystko to widziałam dzieśiątki razy.

Ludzi zapinanych w kaftany, w pasy. Uciekających z oddziału, próbujących wybić i tak plastikowe, zakratowane okna, wyważyć solidne metalowe drzwi. Widziałam pacjentów atakujących personel medyczny. Bardzo pobudzonych, wieszczących rychłą zagładę, koniec świata. Wietrzących we wszystkim spisek. Spisek religii, spisek politykii, spisek finansiery, spisek koncernów farmaceutycznych i leków, którymi te chcą obezwładnić ludzkość.

Ludzi gdaczącyh, szczekających, śpiewających, tańczących, rozbierających się do naga.
I takich, którzy wydają się zupełnie zdrowi...
Można z takimi się zaprzyjaźnić, spędzać czas na rzeczowych rozmowach, aż pewnego dnia ktoś znajdzie kogoś takiego w toalecie z kawałkiem rozbitego lustra, lub wiszącego na pasku od szlafroka.
Wszystko to widziałam, a mimo to mogłam zupełnie nieistnieć. Patrzeć i nie czuć. Słyszeć i nie reagować. Nie czuć lęku, za to czuć oczyszczający smutek. Spać, nawet gdy poprzedniej nocy ktoś z nienacka stanął nad moim łóżkiem w psychotycznym amoku.

Widziałam to wszystko, a mimo to, właśnie tam znajdowałam ukojenie. Niewidzialna i nieobecna. Przestawałam myśleć o tym co zostawiłam za tymi właśnie solidnymi drzwiami ze zdejmowaną klamką. Świat na zewnątrz stawał się iluzją.

Muszę odpocząć. W ostatnim roku zdobyłam się na więcej, niż w całym moim wcześniejszym życiu.
Tęsknię za odpoczynkiem. W moim odczuciu zasłużonym jak nigdy dotąd.



wtorek, 15 listopada 2016

Decyzje chodzą parami.

Skończyłam z G. Ale to on zadecydował o tym swoją postawą. Kiedyś powiedział, że nie chciałby być po tej rzucającej stronie. Tak więc spać może spokojnie. Nie wiem co jeszcze napisać. Niech każdy robi to w życiu na co go stać. Mentalnie, fizycznie i materialnie. Czasem bylo całkiem miło, ale teraz czas iść dalej. Nie lubię się upokarzać.

Dzisiaj poprosiłam L. o podwyżkę od nowego roku. Pierwszego stycznia minie rok mojej pracy tutaj. L. ma porozmawiać z prezesem. Chcę ograniczyć konieczność wyjazdów do Liv. Potrzebuję więcej odpoczynku. Więcej wolnego. Jestem przemęczona pracą, ludźmi, wyjazdami. Jeśli nie dostanę podwyżki, będę się ubiegać o pracę na pół etatu. Muszę odpocząć. Potrzebuję tego.

sobota, 5 listopada 2016

Przechadzać się z ChADem.

Grupowe wyjście na karaoke wypadło wyśmienicie. To kolejny dowód na to, że ludzie z mojej grupy potrafią dobrze się bawić. W takich momentach znów narcystycznie cieszę się, że mogłam zrobić coś dobrego dla innych i stworzyć taką grupę. Dawno już z nimi nie wychodziłam, od wakacji. Moja koleżanka z mężem i druga koleżanka także przybyli. Byli pod ogromnym wrażeniem innych, a inni pod ich wrażeniem. Towarzystwo świetnie i bardzo sprawnie się zintergrowało.

Musiałam wrócić wcześniej  niż inni, bo dzisiaj przyjechały do mnie w odwiedziny moje dwie siostrzenice z dziećmi i mężem jednej z nich. Spać położyłam się nad ranem, bo jeszcze siedzieliśmy z Grześkiem. Rano jakoś zwlekłam się z łóżka i migiem po zakupy i sprzątnąć chałupę. Bród i bałagan miałam niesamowity. Na szczęście tak się umówiłam z siostrzenicą, że gdy przyjechali, wszystko było już gotowe, łącznie z kącikiem zabaw dla dzieci. Zostały jeszcza haloweenowe ozdoby i balony. Farby, bibuła, jakieś takie rzeczy, więc dzieci od razu zaczęły zabawę. A my rozmawialiśmy dość żywiołowo, zgodnie z naszym rodzinnym temperamentem, który jak wiadomo bywa zdradliwy. Szkoda, że byli tak krótko.
Cieszę się, że podjęłam wyzwanie i oddzwoniłam do siostrzenicy, zapraszając ich jednak do siebie.
To było dojrzałe. Trudne jak zawsze, ale rozumiem już o co chodzi w tym wszystkim.

Na pewno na to, jak mi się podejmowało moich gości, miał ogromny wpływ wystrój mojego mieszkania. Teraz naprawdę można czuć się w nim bardzo przytulnie. I po moich gościach widać było, że dobrze się tu czują.  Potrzebuję jeszcze skądś jednego a najlepiej dwóch foteli. Dużego lustra, bo mam jedynie to w łazience. I na razie tyle. Ale to już kolejna inwestycja, nie tym razem. Może w nowym roku. Zobaczymy.

piątek, 4 listopada 2016

Interakcje. Lęk i potrzeba akceptacji.

Troszkę się denerwuję, bo dzisiaj to karaoke, które zaproponowałam. Mam nadzieję, że będzie miło, i że przyjdzie trochę osób. Zaprosiłam dwie koleżanki z byłej pracy. To troszkę taka próba łączenia dwóch światów, ale też potrzeba odnowienia starych znajomości. Zwłaszcza teraz, gdy jestem mniej impulsywna i infantylna. A z dziewczynami nie widziałam się kilka dobrych lat.

Rano zadzwoniła siostrzenica, że wpadliby do mnie jutro po drodze, wracając z naszych rodzinnych stron do swojej miejscowości. Jestem strasznie skostniała jeśli chodzi o propozycje towarzyskie "na ostatnią chwilę". Może inaczej jest ze znajomymi, ale spotkanie z rodziną bardzo dużo mnie kosztuje i potrzebuję więcej czasu na oswojenie się z taką wizytą. Początkowo odmówiłam siostrzenicy, mówiąc, że mam inne plany, bo miałam. Powiedziała, że nie szkodzi. Gdy skończyłyśmy rozmowę, poczułam lekki dyskomfort, że tak postawiłam sprawę. Zadzwoniłam do siostrzenicy, poprosiłam o przyjazd na nieco późniejszą godzinę. Dzięki temu wyśpię się po dzisiejszej imprezie i zdążę jeszcze ogarnąć mieszkanie z rana.

W pracy ok. Dzień też mija dość znośnie. Dzisiaj zjadłam obiad w naszej firmowej stołówce. Dziwnie tak jeść coś gotowanego. Zwłaszcza, że nie odczuwam potrzeby jedzenia gorących posiłków. Ku mojemu zdziwieniu obiad mi nawet posmakował. Ale pozostaje wciąż lęk przed takim jedzeniem. Mimo to cieszę, że zmieniłam nieco schemat i jak pisałam ostatnio, nie wiszę nad kiblem. Fajne uczucie żyć bez tego syfu.

czwartek, 3 listopada 2016

Czekając na piątek

Dzisiaj czuję się o wiele lepiej. W pracy praktycznie przegadałyśmy z L. cały dzień. Spytałam L. o urlop, nie będzie żadnego kłopotu. Cieszę się. Potrzebuję odpoczynku, słodkiego lenistwa i ogólnie wolnego czasu.

Jutro w ramach grupy imprezowej, którą założyłam na fb, wybieram się na karaoke. Zorganizowałam wyjście, dokonałam rezerwacji i jutro idziemy. Mam nadzieję, że przyjdzie trochę ludzi i będzie całkiem fajnie. Ostatnio jakoś unikam towarzystwa, ale co ciekawe czuję się ok ze swoją wagą, jeśli chodzi o wyjście z tymi ludźmi właśnie. Bardziej wstydzę się swojego ciała przed G., stąd zaczęłam unikać seksu. Poza tym ta pora roku, gdzie nie trzeba się rozbierać do kiecek i spodenek bardziej mi sprzyja.

Dzisiaj poradziłam sobie z jedzeniem. Zjadłam nawet obiad. Zobaczymy jak dalsza część dnia.
Zaprosiła mnie do kontaktów na fb była partnerka mojego brata, z którą mają razem dziecko. To bardzo miłe z jej strony. Już kiedyś pisałam, że moja rodzina nie utrzymuje z nią kontaktu. Szkoda, bo to bardzo fajna kobitka jest.

Tę sobotę mam wolne i siedzę w PL. Wspaniale. No i dobrze, że dzisiaj ze mną lepiej. Dobrze, że tak dawno nie byłam w szpitalu psychiatrycznym. Zdaję sobie sprawę, że to nie tylko zasługa leków, ale psychoterapii. Kiedy odreagowałam zakończenie terapii i gdy pogodziłam się jako tako z chorobą, zaczęłam bardziej tolerować spadki formy bez histerycznego rozkręcania się i lądowania w szpitalu.

Mam pracę, mam pieniądze i nie mam długów. Poza pięcioma tysiącami w banku, ale jeszcze nie mogę ich spłacić. Do tego dochodzi Liv. i to jak sobie daję tam radę. To też daje mi poczucie sprawczości, wpływu na swoje życie, odpowiedzialności, dojrzałości jako takiej.

Tak więc dzisiejszy dzień jak dotąd na plus.


środa, 2 listopada 2016

Listopad raczej na plusie

Nienajlepiej ostatnio się czuję. To znaczy jestem w miarę w formie, ale niemal bez przerwy odczuwam niepokój. Poza tym mam jakieś ksobne myśli. Tak to chyba nazywają psychiatrzy. Czuję się lekceważona przez ludzi, którzy mnie otaczają, odrzucona, nielubiana, obgadywana, krytykowana za plecami. Jednocześnie czuję, że przyczyniam się do tego.

Cieszę się z długich wieczorów. Koją mnie. Dzisiaj wróciłam z pracy, posłałam łóżko i siedzę przed telewizorem. Dobrze mi. Mogłabym tak nawet przez dwa tygodnie albo i dłużej. Chcę od połowy grudnia wziąć urlop do końca roku. Spytam jutro L. czy będę mogła tak w jednym kawałku. Marzy mi się długi odpoczynek. Ostatnie dni przespałam, nie sądziłam, że potrzebuję aż takiego wypoczynku.

Mały kotek jest cudowny. Zostaje u mnie. Jeszcze nie ma imienia. Nie mam pomysłu jak go nazwać.
Z G. też jest ok, choć to, że pracuje w takich a nie innych godzinach sprawia, że spotkania są nieco uciążliwe, ponieważ widzimy się w nocy. A ja muszę się wysypiać, żeby głowa mi nie szwankowała. Ostatnio mam potrzebę spędzać jak najwięcej czasu sama. Mam nadzieję, że G. też tak naprawdę.

Walczę ze słodyczami. Nie wychodzi mi. Ale odniosłam inny sukces. Nie prowokowałam wymiotów od bardzo dawna. Jakieś dwa miesiące.
Przytyłam do 70 kg. przez słodycze, ale nimi nie objadam się do granic możliwości. Już zapomniałam jak to jest mieć przepełniony żołądek. Odczuwam większy szacunek do siebie, gdy nie spędzam wieczorów i dni nad sedesem.
Kiedyś właśnie w podobny sposób poradziłam sobie z bulimią. Pozwoliłam sobie na jedzenie, ale bez wymiotowania, godząc się z przytyciem. I udało mi się na jakiś czas. Ataki przestały mieć miejsce. Zanikł też nawyk zajadania emocji.


środa, 26 października 2016

Chłopiec ze skazą. Historia chłopca z ChAD.


Oto historia chłopca z rozpoznaniem Choroby Afektywnej Dwubiegunowej.
Pomimo obejrzenia filmu po raz kolejny, nadal dotyka mnie on do głębi.

"Śmierć dziecka to dla rodziców największa tragedia – szczególnie bolesna, kiedy ono samo odbiera sobie życie.
W nocy 2 października 2005 roku Evan Scott Perry popełnia samobójstwo, rzucając się z okna swojego pokoju w Nowym Jorku. Miał 15 lat. Pozostawił zrozpaczonych rodziców – filmowców Dana Perry i Hart Perry, którym jego śmierć złamała serca, oraz ukochanych braci i wielu przyjaciół. Film przedstawia historię maniakalno-depresyjnej choroby Evana, opowiada o jego życiu i okolicznościach śmierci. Dokument składa się z rozmów z rodziną chłopca, jego przyjaciółmi, lekarzami i nauczycielami. Rodzice Evana z niezwykłą dokładnością odtworzyli życie swojego syna od momentu narodzin do chwili śmierci. Filmy z ich domowego archiwum są wizualną dokumentacją rozwoju Evana. Przedstawiają intymny portret pełnego temperamentu, ale i zagubionego nastolatka. Poruszający dokument o życiu, śmierci, miłości, przyjaźni i trudnym do wyrażenia bólu po stracie dziecka. Ten film to swoistego rodzaju terapia dla rodziców Evana, próba odpowiedzi na dręczące ich pytania i poszukiwanie sensu życia po jego śmierci. Obraz otrzymał nominację do Głównej Nagrody Jury na prestiżowym festiwalu w Sundance."
Powyższy tekst pochodzi z opisu filmu na stronie: www.hbo.com.pl

Niżej link do filmu na kanale YouTube.pl







niedziela, 23 października 2016

Paranoja?

Impreza się udała. Było wycinanie dyni.  R, D i P napompowali wszystkie strachobalony. Dziewczyny zrobiły super kanapki ze składnikow, które każdy przyniósł, bo podzieliliśmy się między sobą, kto co przyniesie.

Wszyscy pozytywnie wypowiedzieli się o wystroju mojego mieszkania. Było to dla mnie bardzo ważne, bo chciałam, żeby ludzie dobrze u mnie się czuli.  Mi też się podoba. Wydałam jakieś 1600 zł, ale mieszkanie zmieniło się diametralnie. P. pomógł mi wybrać w Ikei szafkę i pojechał ze mną po nią, po czym zmontował mi ją w domu. W tym tygodniu jeszcze wydam trochę na fryzjera i kosmetyczkę oraz stomatologa. Niestety przez dlugi czas zasypiałam niemal ze słodyczami w ustach.

Jestem trochę roztrzęsiona. Weszłam by sprawdzić swoje konto bankowe i są na nim pieniądze, które raczej nie należą do mnie. Dzwoniłam do M., który od strony rządu zajmuje się atakami hakerów i innymi przewałkami w sieci, ale nie odbiera. Albo mam jakąś paranoję, albo nie potrafię doliczyć się kasy, przez te ostatnie akcje z bankiem, albo po dziwnej aktualizacji mojego komputera, coś jest nie tak.

Ach... Gdzie ten M.... oddzwaniaj...... plis..


czwartek, 20 października 2016

Niepokój

Jestem w pracy co prawda, ale muszę jakoś siebie ukoić, dlatego piszę. Nie wiem dlaczego, ale mam od godziny atak lęku o całkiem dużym natężeniu. Wzięłam benzodiazepinę, czekam aż zadziała.
Zanim ten lęk mną zawładnął miałam myśli z kategorii krytycznych i oskarżających. Jakoś przeniosłam je na moją szefową odnosząc wrażenie, że jest na mnie zła. Pomyślałam, że pewnie dlatego, że mało się staram ostatnio. Zbyt wiele czasu spędzam na fejsbuku. Myślę, że to przede wszystkim mój wewnętrzny krytyk daje mi tak ostro dzisiaj popalić.
Najbliższą sobotę mam wreszcie wolną. Od chyba jakichś dwóch miesięcy lub półtora.
Postanowiłam w tę sobotę zorganizować u siebie domówkę. Zaprosiłam ludzi z grupy, być może to przeżywam. Może powinnam była sobie zrobić wolny weekend, tak po prostu. Na spokojnie.
Nie wiem z jakiego innego powodu mogę czuć się źle. Ostatnio późno chodzę spać. Przez to się nie wysypiam. Może to jakoś wpłynęło na moje samopoczucie.

Jestem tak niespokojna, że z trudem trafiam w klawiaturę, tak drżą mi dłonie. Chyba jestem zmęczona.
Po prostu zmęczona. W tym tygodniu postanowiłam ocieplić wystrój mojego mieszkania. Przeznaczyłam na to określoną, dość znaczną kwotę, ale pomyślałam, że to bardzo ważne, by czuć się w swoim domu dobrze. Zakupy i aranżacja, bardzo mi się udały. Poza dwoma kwiatami, które chyba nie pasują, wszystkie zakupy były trafne. Trochę zajęło mi to czasu, bo przez ostatnie trzy dni zaraz po pracy jechałam na zakupy, a potem aranżowałam mieszkanie do późnej nocy. Może tym jestem także zmęczona. Tak czy owak mieszkanko zrobiło się bardzo przytulne. Najchętniej zakopałabym się w nim spędzając weekend tylko ze sobą i dla siebie.

No i jeszcze sprawa z kotkiem. Jednak chyba u mnie zostanie. Tu też dużo się działo, bo moje koty muszą się oswoić z małym, jednocześnie martwię się, czy ich czymś nie zaraził. Na pewno zabiorę je na profilaktyczne badania.

W zeszłym tygodniu tak od piątku do teraz żyłam w dużym stresie. Miałam ogrom rzeczy do załatwienia związanych z pracą w Anglii. Jest to bardzo wymagające zajęcie. Tyle dobrego, że mam w Liv fajnych znajomych, którzy są bardzo pomocni w różnych sprawach, no i poza tym uwielbiam to miasto, w szczególności pogodę, rześkie powietrze, zapach morza.

wtorek, 11 października 2016

Mały Gość.

Dzisiaj w drodze do pracy koleżanka znalazła małego kotka. Siedział przy ulicy zziębnięty, wygłodzony i słaby. Przez cały dzień był z nami w biurze. Bardzo wszystkich poruszyła obecność tego słodadziaka. Śliczny bardzo przyjazny kotek. Większość czasu spędził na moich kolanach.
Zrobiliśmy mu zdjęcia i porozsyłaliśmy po znajomych. Bardzo dużo osób zaangażowało się w szukanie mu domu.
Odkąd przepracowaliśmy z moim terapeutą mój histeryczny stosunek do bezdomnych zwierząt, staram się omijać takie sytuacje. Jestem mało odporna na tego typu widoki. Ale dzisiaj ten kotek siłą rzeczy skupił na sobie moją (i nie tylko moją) uwagę. Pod koniec dnia byłam już w nim zakochana.
Wzięłam go do siebie na przechowanie, zanim nie znajdziemy mu domu. Po pracy pojechałam z nim do weterynarza. Mały wygląda na zdrowego, ale doświadczył jakiegoś mechanicznego uszkodzenia łebka i pyszczka. Trzeba gojącą już się ranę przemywać trzy razy dziennie rivanolem.
Jest przesłodki. Ufny i wygłodaniały czułości. Mam nadzieję, że znajdzie dobrego opiekuna.

poniedziałek, 10 października 2016

Brrrrrr

Napisałam dzisiaj sms... do mojego byłego terapeuty.  Po czym zaczęłam czytać mój blog.
Ciężko się to czyta. Ile we mnie niepokoju. Nie bardzo mogłam na początku odnaleźć się w historii bloga. Nie wiem też dlaczego zaczęłam go pisać w grudniu 2010 roku, a kolejne wpisy pojawiły się dopiero w maju. Myślalałam, że będę mogła zobaczyć jakiś kawałek siebie będącej jeszcze w terapii. Byłam ciekawa swoich przemyśleń z tamtych dni, a tam nic...

Tak czy owak, zaczęłam czytać. Męczące te wpisy. Ciężkie. Ile tam we mnie takiego histerycznego niepokoju. Czytam tam o jakichś ludziach, że jakiś chłopak, że jakieś czaty, kolega żonaty z kobietą moją imienniczką. A ja kompletnie tego nie pamiętam, że byli jacyś ludzie, jakiś chłopak 8 lat młodszy. Nie mam pojęcia kto to był? Próbuję sobie przypomnieć... i nic mi to nie mówi. Jestem przerażona sobą.
Potem piszę o jakiejś psychozie, i że podejrzewałam mojego terapeutę i moją lekarkę o spisek. Koszmar. Aż mi samej siebie szkoda. Dobrze, że zdiagnozowali u mnie ten chad. I dobrze, że terapeuta mnie kopnął w dupę. Wszystko skończyło się dobrze. Nie chciałabym wrócić do siebie tamtej. Przerażająca, niespokojna osoba... brrr...


piątek, 7 października 2016

Zmęczona

Dochodzi siedemnasta. Za chwilę wyjdę z pracy. Jutro wczesnym rankiem znów wyjeżdżam. Mogłabym zrobić sobie wolne, ale jakoś nauczyłam się kręcić w tym kołowrocie. Jeszcze muszę ustalić kilka rzeczy i znaleźć rozwiązanie w pewnej sprawie. To rodzi we mnie napięcie.

Dzisiaj odczuwam spore zmęczenie. Muszę się wysypiać. Zaniedbuję tę sferę.

czwartek, 6 października 2016

Chwila wytchnienia

Czuję się w miarę dobrze. Tym razem zatrzymałam się w Liv dłużej. Poznałam kilka nowych osób. Pogoda dopisała, w przeciwieństwie do Warszawy, która przywitała mnie koszmarnym zimnem.

W pracy w Warszawie znów nabrałam wiatru w żagle. Postanowiłam wziąć na siebie kilka obowiązków, ze względu na moje zainteresowania w tym obszarze. To bardziej sensownie wypełnia mi dzień i daje poczucie jako takiej struktury i kontroli. To ostatnie jest dla mnie ważne szczególnie.

Z G. wskoczyliśmy na wyższy poziom. Nie umiem tego wyjaśnić. Kompletnie to wszystko jakieś nieprzewidywalne. Myślę, że oboje jesteśmy tak specyficzni, że trudno się w tym procesie połapać.

Na razie depresja odpuściła. Dawki leków niezmienione. Antydepresant, przeciwpsychotyczny i stabilizator. Wyjazdy do Liv dość stresujące, z różnymi skomplikowanymi sytuacjami, ale póki co daję radę.

Żyję ze świadomością, że każdy mój dzień jest emocjonalną niewiadomą.
Każdy dobry dzień jest wytchnieniem i niesie ulgę.

środa, 28 września 2016

Prosta sprawa

Wczoraj i dzisiaj opłaciłam pozostałe rachunki i po raz kolejny podliczyłam wydatki. Jest w miarę ok, byle konsekwentnie.

Nastrój też mi dopisał, ale dzisiaj już poszłam w górę. Na dodatek zapomniałam porannej dawki leków.
Pomysł z wynajęciem kogoś do pomocy przy zakupach i porządkach gdy jestem w depresji pozostaje jako możliwość w przyszłości, ale nie konieczność.
Natomiast rozumiem, dlaczego coś takiego przyszło mi do głowy. Wygląda na to, że w ten sposób próbowałam jakoś zaopiekować się sobą. Dzięki temu myśli krążyły wokół podnoszenia się na nogi. Wciąż mnie zdumiewa ile wariacji reanimowania siebie potrafi uruchomić moje ciało i moja psychika.

I jeszcze jedno. Przyszło mi dzisiaj do głowy, że nie odróżniam przemęczenia od stanu depresyjnego.
To chyba bardzo poważnie komplikuje mi postrzeganie siebie. Być może ostatni spadek formy był naturalną reakcją organizmu. Praca, częste wyjazdy, niedospypianie, stres. Ludzie się od tego męczą. Po prostu...

wtorek, 27 września 2016

Chyba sobie poszła

Co prawda obudziłam się dzisiaj o jedenastej, ale w dobrym nastroju. Wstawiłam zmywanie, pranie. Zadbałam o siebie od strony kosmetycznej.
Od rana spokój, bez sytuacji, które powodują stres. Zjadłam normalne śniadanie i normalny obiad. Wczoraj w barku z garmżerią kupiłam dwie obiadowe porcje, więc obiad był na ciepło wczoraj i dzisiaj.

Na ogłoszenie dotyczące sprzątania odpowiedziało sporo osób, mimo, że wspomniałam w nim o depresji. Kilka osób zadeklarowało niezobowiązujące towarzystwo, co bardzo mile mnie zaskoczyło.
Może umówię się z kimś na porządki w przyszłym tygodniu, takie generalne. Ja będę robić porządek z dokumentami i garderobą, a ta druga osoba pomoże mi w sprzątnięciu łazienki i kuchni. Pomyślę jeszcze. Gdy czuję się lepiej potrafię sama i z chęcią zadbać o czystość. Sprzątając mam jako takie poczucie kontroli nad własnym życiem. Zresztą, to bardzo znany mechanizm.

Mycie okien odpuszczę, bo jest już za zimno. Nie chcę by ktoś się rozchorował.

poniedziałek, 26 września 2016

Na zakończenie dnia.

Paranoja pod tytułem Liverpool trwała od samego rana. W końcu kryzys został zażegnany. Dosłownie przed chwilą.
Nie wiem jakim cudem ja mam tyle sił. To chyba po matce. Ona jest starsznie uparta i nie do zdarcia. Ja w jakimś stopniu tę niezdzieralność po niej chyba odziedziczyłam. Bo to niemożliwe żebym mogła ot tak wytrzymać te wszystkie trudne sytuacje, ktore ostatnio się wydarzają.

Na ogłoszenie dotyczące sprzątania odpowiedziało sporo osób, ale zmieniłam treść ogłoszenia wspominając o depresji. Tak mniej się będę wstydzić tego nieporządku. Nie wiem jeszcze tylko w jakim wieku powinna być to osoba. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie tego, że ktoś miałby coś robić za mnie, zwłaszcza sprzątać mój bród. Trochę taki wstyd, mimo, że miałabym za to sprzątanie przecież zapłacić.

Mam nadzieję, że jutro będę już spokojniejsza i nie będę tyle pisać.





Ogłoszenie

Dałam ogłoszenie, że potrzebuję pomocy przy sprzątanięciu mieszkania, zrobieniu drobnych zakupów i ugotowaniu od czasu do czasu prostego obiadu. Pomyślałam, że może uda mi się pieniądze na taką pomoc wyegzekwować od siebie, wydając mniej na objadanie się.

Dzięki temu będę miała i pomoc, i obecność człowieka w sensie fizycznym. Może to lepsze od terapeuty. Bo ja nie potrzebuję gadać o sobie (od tego mam blog), a raczej potrzeba mi konkretnej pomocy w zwykłych czynnościach dnia codziennego.

Dzisiejszy poranek niespokojny, bo jakieś nieporozumienia wynikły z Liverpoolem. Trochę napięta sytyacja. Źle to na mnie wpłynęło.

Tak, pomysł z pomocą jest chyba dobry.

Walczę, jak zwykle.

Noc miałam bardzo niespokojną. Koty ciągle coś drapały, gryzły, właściwie robiły wszystko, żebym tylko się obudziła. Budziłam się co chwilę, zrzucałam je, a to z półki z książkami, jednej, drugiej, a to od kwiatka, który po dzisiejszej nocy ma liście w strzępach. Wymęczyłam się okropnie. Coś koszmarnego.

W takich dniach jak te potrzebowałabym jakiejś opieki, w sensie, że ktoś przychodzi, pomaga mi ogarnąć mieszkanie, prowokuje mnie do umycia się, do zjedzenia czegoś normalnego.
Gdyby mnie było stać, to chętnie korzystałabym z takiej pomocy.
Ciężko mi wyjść z łóżka, drażni mnie bród w domu, bo to nie bałagan, ale bród, konsekwencja mojego zaniedbania oczywiście.

Jutro też jeszcze zostaję w domu. W środę do pracy a w sobotę znów wyjazd. Nie mam pojęcia co robić. Muszę dać radę i znów wrócić wcześniej, a następnie odpocząć trzy dni. Tak zrobię.
Muszę tylko kupić bilet na powrót. Jest strasznie drogi, ale lepsze to niż rozsypanie się i szpital albo jakieś decyzje podjęte pod wpływem impulsu, bo nie dam rady np. iść do pracy.

Poszukam jakiejś fundacji. Może ktoś przyjdzie mi pomóc jutro. Muszę szukać wspracia i pomocy.


niedziela, 25 września 2016

Nadszedł wieczór

Obejrzałam kilka dokumentów i kilka filmów fabularnych, wylałam łzy, ale i złóść także.
Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie już lepszy. Dużo mnie kosztuje to moje nowe życie. To dlatego emocjom trudno się podporządkować.
Nie zawsze mam nad nimi władzę, albo nawet bardzo rzadko. W każdym razie fazę załamania chyba mam już za sobą.
Nie mam porównania za bardzo z nikim. Nie znam nikogo, kto jest samotny, choruje na te wszystkie gówna, mieszka sam, ciągnie dwie prace, w tym jedną kompletnie oderwaną od jakiejś zwykłej rzeczywistości i próbuje się utrzymać. Po co? Ponoć wymówką są koty. Tak zawsze sobie powtarzam.

Ciężki dzień, ale cieszy mnie to, że dokonałam przedwczoraj mądrego wyboru. To dowód na to, że już rozumiem jak działa mój umysł i co mówi do mnie moje ciało.

Za oknem w niedzielne popołudnie

Z godziny na godzinę czuję się gorzej. I moje życie jawi się gorzej.
Czuję wściekłość. Na pewnych ludzi. Na siebie, że w ciepłe, piękne dni przesiedziałam w domu objadając się słodyczami. Czuję się samotna. Ale tak dziecięco.

Jestem taka trochę znikąd. Nie ma już nawet kogoś takiego jak "mój terapeuta".
Szkoda, że nie chciał tego zrobić dla mnie, spróbować wysłuchać tego, co przeżyłam po zakończeniu terapii. Moim zdaniem ponosi odpowiedzialność za mnie tamtą wtedy. W znacznym stopniu. Teraz rozumiem, że on mnie wyrzucił z terapii. Być może wszystkie ciepłe słowa były tylko i wyłącznie techniką, nie uczuciem.
Nawet po latach nie chciał się spotkać, nie dał mi szansy na konfrontację. Tylko po to, żebym mogła mu powiedzieć co przeżyłam. Byłam przekonana, że znajdzie w sobie miejsce by mnie wysłuchać, tak bym mogła zakończyć tamten etap dorośle, zdrowo.

Mój terapeuta, tak jak moja rodzina, to kolejny byt, który tak naprawdę nidgy nie istniał.

Moi duchowi bracia i siostry okazali się sektą.
Religia największym kłamstwem i manipulacją.

Jestem zmęczona.
W domu mam ogromny nieporządek. Chcę do szpitala.
Jestem bardzo zmęczona.

Nawrót i powrót

Źle się czułam i musiałam wrócić do Polski wcześniej. Trochę zmieniłam plany, co wymagało ode mnie sporo interakcji z ludźmi. Ostatecznie zrobiłam to co miałam do zrobienia i wróciłam do domu. Czuję się depresyjnie. Nie wiem co z tym andtydepresantem. To jakiś koszmar.
Dzisiaj oglądałam film o chłopcu z chadem "Chłopiec ze skazą" i ryczałam, właściwie to nad swoim życiem również. Jestem zmęczona. Ten seronil w zwiększonej dawce kompletnie niczego nie zmienił, poza tym, że chyba nie mam bulimii takiej histerycznej, a po prostu żrę słodycze, żeby czuć jakąś przyjemność.


czwartek, 22 września 2016

Kierunek na przyszłość

Tak się sobie przyglądam. Rzeczywiście mam bardziej pogodny nastrój. Może to nie głupi pomysł z tą sześćdziesiątką fluo. Czas pokaże. Pod koniec przyszłego tygodnia mam wizytę u mojej lekarki. Powiem jej o zwiększeniu dawki. 

Martwię się o swoją przyszłość. Jednocześnie nie wybiegam w nią daleko. Nie z lęku. Zwyczajnie nie przychodzi mi nic do głowy w tym temacie. Poza tym, że muszę odkładać więcej. To dla mnie ważne by mieć jakieś oszczędności. Byłoby ich więcej, gdybym nie poddawała się bulimicznym epizodom.

Z G. łączy mnie całkiem fajny seks. Uważam, że daję z siebie sporo poza tym obszarem, a on po prostu jest. Zastanawiam się czy to mi wystarczy. Raczej nie. 

Idziemy dzisiaj po pracy z M. coś zjeść i wypić jakiegoś drinka. W sobotę wczesnym rankiem wyjeżdżam.
W niedzielę jadę ze znajomymi z Liv. na wycieczkę do Yorku. Wracam do Warszawy we wtorek, w środę do pracy. To tyle jeśli chodzi o moją przyszłość....

środa, 21 września 2016

Mobilizacja

Mam więcej siły, nie czuję głębokiego smutku jaki mi towarzyszył jeszcze niedawno. Stałam się bardziej aktywna, nie potrzebuję zbyt wiele snu, ale z refleksyjnością póki co w porządku. Ten ożywiony nastrój to zapewne kwestia chemii w mózgu przez zwiększenie dawki antydepresanta, ale także z powodu wyzwania jakie mnie czeka, co rodzi we mnie spore napięcie, przez co psychika nabiera rozpędu szykując się do walki.

Boję się.

Mam trochę problemów z drugą pracą. Muszę podejmować trudne decyzje.
Na razie jakoś sobie radzę. Nauczyłam się chyba z tym żyć. Z niewiadomą, z lękiem, z pośpiechem i ze zmęczeniem.

Mam nadzieję, że jakoś to przetrwam. Muszę pamiętać, że mam siebie i nawet gdy sprawy potoczą się źle, wyjdę z tego. Może zajmie mi to trochę czasu, ale przyjdzie moment, że znów stanę na nogi.






wtorek, 20 września 2016

Mój dzień

Dziwne, ale chyba właśnie zapanowałam nad atakiem bulimii. Dziwne uczucie. Dziwne, że mi się udało. Być może ten seronil jednak troche osłabia atak i dlatego dałam radę. Możliwe.
Tę bitwę, bo raczej nie była ta walka, mogę opisać następująco. Była jak rozmowa matki z dzieckiem, albo raczej dorosłego z dzieckiem. Bo wewnętrznie nie krzyczałam na siebie, ani nie użalałam się nad sobą. Wciąż powtarzałam: "nie mogę, nie mogę, nie mogę"

Teraz mam tylko taki niedosyt zagospodarowania czasu. Kompletnie nie wiem co mam ze sobą zrobić, choć mam co robić. Czuję się jednak trochę zagubiona. Boję się, że emocje zaczną się przedostawać i staną się bardzo odczuwalne, silne. Może jak tak się będzie działo, będę sięgać po ketrel albo benzo.

Czeka mnie trudny weekend. Głównie sobota. Boję się, że do tego czasu zamęczę się psychicznie.

Za to jestem zadowolona z mojego dzisiejszego dnia pracy. Pracowałam, mimo, że nie było dziś L.
Nawet wyszłam poza ramy i mogłam zająć się innymi rzeczami. To sprawiło mi satysfakcję.

A teraz muszę jakoś się poukładać. O ósmej mam spotkanie z dziewczyną, której zaproponowałam wsparcie. Mam zamiar z nią porozmawiać i ocenić na ile potrzebuje wsparcia, a na ile to histeria, którą A. zalewa wszystkich dokoła. Mam nadzieję, że po tym spotkaniu nie dostanę napadu.
Nie zamierzam się bawić w terapeutę. Po prostu wysłucham jej i wyrażę swoje spostrzeżenia. Być może będą pomocne. Następnie postawię odczuwalne granice, bo zdecydowanie zachodzi tu taka konieczność.



Środa 01;08
Jednak nie dałam rady.  Ale to nic. Wstaję i idę dalej...

poniedziałek, 19 września 2016

O sobie

Jest w miarę dobrze. Nabrałam tempa w pracy.
W poprzednim wpisie właściwie nie wspomniałam o kimkolwiek. Poza tym, że chciałabym sprawiać innym przyjemność. To może jednak nie tak źle.

Ludzie są dla mnie ważni, ale nie zawsze. Kiedy jestem przepełniona emocjami, nie mam w sobie za wiele miejsca na interakcje. Poza tym obecnie, żyjąc w dwóch czasoprzestrzeniach, trochę rozjeżdża mi się czas. Podejmuję sporo wysiłku związanego m.in. z zarabianiem kasy. Mam jakieś przeczucie, że mogą się przydać bardziej niż zwykle, dlatego chciałabym odłożyć do końca roku jak najwięcej.

Nastrój mam wyżej niż niżej, trochę mieszany momentami, ale biorę 60 mg fluoksetyny od jakiegoś tygodnia. Biorę po to, żeby przyhamować ośrodek głodu. Jak pójde w górę za bardzo to zejdę z niego. Na razie jest ok.

Z G. mam różne skojarzenia. Nie mam do niego jakichś romantycznych uczuć. Chyba. Ale to już kwestia mojego nieodczuwania. Po prostu czasem czuję, że mi go brakuje. Za to po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy mam regularny seks. Bardzo dobry seks. Byłam przekonana, że jestem niezdolna do jakichkolwiek doznań w tej sferze. Okazało się wręcz przeciwnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak rozbudzona seksualnie, pomijając feralny rok 2012 kiedy przeszłam autodestrukcyjnym tornadem przez swoje życie, w akcie wściekłości z powodu zakończenia mojej terapii w tak dziwny sposób.

A potem było już tylko w dół.

Byłam dzisiaj na angielskim. Dalej jestem najlepsza w grupie, choć nie było mnie jakieś dwa miesiące właściwie. Za to w przyszły weekend jadę na jakąś wycieczkę z Hiszpanami i polskimi znajomymi z Liv. do Yorku w Północnej Anglii. Choć zamiast zwiedzania miasteczek wolałabym podziwiać krajobrzy, te wielkie angielskie przestrzenie. Może jeszcze coś zmienimy. Natomiast poniedziałek zarezerwowałam tylko dla siebie i będę się włóczyć nad morzem w New Brighton i West Kerby. Już się  nie mogę doczekać zapachu tego powietrza. Potrzebuję trochę odpocząć.




czwartek, 15 września 2016

Mam kilka rzeczy

Mam kilka rzeczy, którym chcę poświęcić uwagę:
Pieniądze, żeby mogła sprawiać przyjemność sobie i innym
Praca, żebym miała poczucie struktury i obowiązku.
Angielski, żebym mogła otwierać okna na świat.
Zdrowa dieta, żebym była bardziej witalna i ładniejsza.
Sport, żebym miała satysfakcję z podejmowanego wysiku, dobre samopoczucie i estetyczne ciało.

Odliczam:
Wieczór pierwszy - plan

wtorek, 13 września 2016

Środki zaradcze

Wczoraj przyszła górka. Było trochę stresu ostatnio i ten stres znów wywindował mnie w górę.
To prawda, że górki są fajne. Ale górka to górka. To nie jest stan zdrowia. A ja już bym pobiegła, pohasała, pofrunęła...
A tu trzeba się zatrzymać i coś z tym zrobić, zracjonalizować. Przypomnieć jak to jest być nisko, gdzieś pod ziemią wręcz, oblepiona błotnymi grudami, gnijąca. A po górce przychodzi ten cholerny syf, egzystencjonalny ból, rozpacz przemijania, i ten cholernie nieznośny brak sensu jakiegokolwiek.

Gdzieś między tym błotem a kosmosem jest jakiś środek. Tak mówią.
Na noc wzięłam 300mg ketrelu. Rano wstawało mi się dość ciężko, ale dzięki ketrelowi dzisiaj już byłam spokojna przez cały dzień.


piątek, 9 września 2016

Po kolei

Wakacje dobiegły końca. Z obecnej perspektwy muszę przyznać, że w tym okresie byłam w bardziej niż hipomanii. Poznałam sporo osób, utworzyłam grupę w Warszawie intergrującą ludzi, którzy mają ochotę gdzieś wyjść i zrobić coś wspólnie.
Czasem imprezowałam całe wieczory i noce do późnego rana. Wypiłam w tym wakacyjnym czasie sporo alkoholu, przy tym nadal ciągnęłam dwie prace, w tym jedną związaną z wyjazdami z Polski i dużym stresem.

Zaczynam dostrzegać, że każda górka kończy się spadkiem formy. Oczywiście wcześniej byłam w stanie przyjąć tę wiedzę na poziomie rozumu, ale teraz czuję to głębiej, bardziej świadomie.
Teraz powinnam odpowiedzieć sobie na pytanie: Co lepsze? Miły haj, który wcześniej czy później przerodzi się w silne pobudzenie, następnie irytację i lęki, aż do wyczerpania i obniżenia nastroju, czy raczej bardziej świadome zarządzania sobą?

Dzisiaj już jestem zbyt zmęczona by to układać, ale myślę, że to dobry czas, by sięgnąć do sprawdzonych metod. Obserwacja snu i podejmowanych, bądź nie, czynności.
Dzięki temu zapewne będzie mi łatwiej zapobiegać rozchwianiom.

Kończenie procesu terapeutycznego.

Czasem pożegnania trwają całe lata. Tak jak właśnie to.

Pożegnaliśmy się telefonicznie. Odradził mi spotkanie.
Uważam, że pod pewnym względem postąpił źle, ale rozumiem, że nasze kompetencje w tym miejscu właśnie się rozjechały.

Właściwie chyba o to chodziło. O tę separację i indywidujację, o których się rozpisywałam któregoś roku po zakończeniu terapii. Co prawda to było ostre cięcie. I to był błąd mojego terapeuty moim zdaniem.

Dostałam komunikat:

0 - 1
Czarne - Białe
TAK - NIE

Tak to uciął,  na jednej sesji nie pozwalając mi odchodzić a już na kolejnej obwieszczając zakończenie terapii.

Czy aby na pewno to był dobry sposób na mnie? Na kogokolwiek?
W pewnym sensie tak, ale z nieco innym przebiegiem. Nie tak restrykcyjnym.

Proces separacji rozpoczął się we wrześniu 2011 roku. Teraz po naszej wtorkowej rozmowie, mogę stwierdzić, że mamy też odzielny umysł.
To w sumie interesujące odkrycie. Jest w tym dużo dobrego. Choć oczywiście jest mi przykro, że nie otrzymałam szansy opowiedzenia mu o tym, co się ze mną działo przez te wszystkie lata i jaką drogę przebyłam. To właśnie uważam za niekompetencję. Zważając na to, że wycofałam przed czasem, który mi dał, ponieważ takie kończenie terapii było dla mnie w tamtym momencie nie do udźwignięcia.

Chciałam zostać usłyszana przez człowieka, który przez długie lata w złych i dobrych chwilach trwał przy mnie. Tak, że z bezkształtnego, przeżartego przez robaki pnia drzewa, mogłam odrodzić się sobą, dojrzeć sobą. Mała, zielona gałązka, która stała się osobnym pniem, mimo, że wciąż podpiera tamto chore drzewo. Ono z roku na rok coraz bardziej usycha, gdzie niegdzie już pruchnieje. Muszę być na tyle zdrowa i silna, by dawać odpór szkodnikom, które chcą przetrwać za wszelką cenę.

Chciałam mu powiedzieć przez jaki mrok szłam od zakończenia terapii i jak odnalazłam, nie światło - bo to niemożliwe, ale drogę w tym mroku. Tak, że dzisiaj potrafię chodzić po omacku. Chciałam mu powiedzieć, że zabiłam się 4 grudnia 2012 roku. Zabiłam naprawdę.
Chciałam mu powiedzieć, że to było bardzo złe. Tamta jego decyzja, a raczej sposób w jaki ją podjął.

Chciałam mu powiedzieć jak byłam i jestem silna. Jak byłam dzielna w tej walce i kim się stałam, kim jestem dzisiaj i czego pragnę.

Chciałam mu podziękować także za wszystko co dobre.

To mu chciałam powiedzieć.




czwartek, 1 września 2016

Przegrywam

Nauczyłam się jakoś niedawno, że cokolwiek by się ze mną działo, nie mogę się samolubnie zapadać. Choć w tym zapadaniu się bywa też dużo lęku. Boję się w takich momentach otworzyć pocztę, włączyć fejsbuka, boję się dzwoniącego telefonu, dźwięku domofonu, a pukanie do drzwi wprowadza mnie w stan przedzawałowy.

Tak więc, z jakiegoś kompletnie obcego mi dotąd motywu, obiecałam sobie jakiś czas temu, że tak robić nie będę. To jest zapadać się w sposób ostentacyjny. Co prawda maskowany przez psychikę na różne sposoby mniej świadomie lub bardziej.

Czasem muszę bardzo mocno walczyć ze sobą żeby wyjść do pracy na ten przykład. Najchętniej napisałabym sms taki ucieczkowy, że źle się czuję i sorry nie przyjdę, ale obiecałam sobie, że choćbym nie wiem jak była przekonana, że jest ze mną źle, to zadzwonię i zgłoszę słownie, że muszę wziąć wolne.
Dzięki temu już dziesiątki razy odkąd pracuję tu, gdzie pracuję, do pracy wstałam i poszłam, bo to nie takie proste zadzwonić i powiedzieć wprost, że coś jest nie tak.
Moje postanowienie nie jest takie asekuracyjne, żeby się zmuszać, ciągnąć na siłę, mimo wszystko. Ale jest to wewnętrzne przekonanie (które jakoś niedawno się pojawiło i dopiero sobie to właśnie uświadomiłam), że nie wolno mi stawiać ludzi w sytuacji, gdy zostają bez informacji. Dzięki temu pewne rzeczy już przychodzą mi łatwiej mimo lęku. Dzięki temu nie sprzedaję swojego lęku innym.

Wczoraj wieczorem dopadło mnie jakieś dziwne przeziębienie (co nie zdaża mi się często w życiu) i dzisiaj w pracy złapały mnie porządne dreszcze, zmęczenie i wszystko na raz. Przez godzinę walczyłam ze sobą, by powiedzieć L., że strasznie źle się czuję i chyba muszę iść do domu. Po prostu bałam się przyznać, że źle się czuję, a chcę być jak najmniej problemowa w pracy. No i gdy udało mi się już to jakoś powiedzieć, to po wyjściu z pracy wydałam może 200 zł na żarcie do wieczora, w kółko latając do sklepu, jedząc i rzygając. I nie wiem czemu żarałam i rzygałam. Interpretacji mam kilka. W każdym razie jestem teraz kompletnie osłabiona. A tak bardzo silnych ataków nie miałam już, oj może i całe miesiące. Może i ponad rok. Nie pamiętam już czegoś takiego.

Pieprzyć kasę. Po prostu smutne.

I teraz tak sobie myślę, jakby było dobrze nic nie musieć, nie tłumaczyć się, zapaść się pod ziemię. Taka ogólnie zmęczona jestem i nie wiem czym. Jak mam górkę to daję radę siebie ogarniać, ale dół jest dla mnie koszmarnie niezonośny.

Miałam dzisiaj iść do kosmetyczki i też czułam ten dziwny lęk, że nie zadzwonię, tylko napiszę sms, że nie przyjdę. No ale udało się, zadzwoniłam. I po takim telefonie jestem zadawolona z siebie, bo wiem, że dałam radę, mimo, że tak wiele mnie to kosztuje.

Tylko G., gdy dzwonił dwa razy, tych telefonów nie odebrałam.  Nie miałam siły, ale też nie wiedziałam co mam mu powiedzieć a potem napisać. Wychodząc z pracy wspomniałam mu smsowo, że się rozchorowałam, więc miałam nadzieję, że myśli, że śpię albo coś. I gdy napisał sms, był właśnie taki jak myślalałam. Tu akurat poszło po schemacie. Ja swoim, on swoim. Tak uważam. Przeprosiłam, za to, że nie odbieram i napisałam, że źle się czuję. Napisał, żebym dawała znać, gdybym czegoś potrzebowała. Nie odpisałam.... Tu jeszcze sobie nie radzę. Coraz częściej mam ochotę o nim zapomnieć.

Generalnie mam jednak to przekonanie, że milczenie i takie stawianie sprawy jest bardzo egoistyczne, a ja nie chcę już mieszać ludzi w swoje paranoje i lęki. Przynajmniej na tyle, ile jestem świadoma obecnie.
Nadal mam olbrzymią ochotę zapaść się pod ziemię. Zmieniło się jedynie to, że nie komunikuję tego tak bardzo wokół. Nie chcę ciągnąć ludzi ze sobą w dół. Nie chcę sprzedawać im swojego lęku.

O czym ja piszę?

Chyba o tym, że genetycznie jestem do odstrzału i już o tym wiem. A ile jeszcze razy o tym zapomnę idąc znów w górę?

Miałam możliwość w ostatnim czasie troszkę pożyć bez lęku o to, co ze mną będzie tak pod względem finansowym. Fajnie jest się nie bać. Fajnie jest mieć na to i owo. Doświadczyłam tego i szczerze... nadal uważam, że życie mnie przerasta.

Fakt, że dzisiaj czuję się wyjątkowo słabo, ale jestem przekonana, że to "przeziębienie" wyszło z mojej głowy. I tam jest właśnie ten komunikat....

sobota, 27 sierpnia 2016

Perfekcyjna buliczmiczka.

Wstałam dziś koło dziewiątej. Sprzątnęłam mieszkanie. Wstawiłam dwa prania, a teraz siedzę i objadam się słodyczami. Wydałam dzisiaj na żarcie 60 zł.
Jakbym te pieniądze przejadane odkładała to miałabym na coś, na jakiś wyjazd albo kosmetyczkę, bo akurat w tym udało mi się odnaleźć przyjemność.Gdyby mnie kiedyś ktoś zapytał co mi sprawia przyjemność to nie potrafiłabym odpowiedzieć. A dzisiaj już wiem.

Mam taki plan. We wrześniu zgodnie z umową odezwę się do mojego byłego terapeuty.
Zaproponuję, żebyśmy symbolicznie zaczęli terapię od listopada i zakończyli z końcem grudnia. To właśnie te dwa miesiące, których nie wykorzystałam w 2011 roku. Ciekawa jestem co pan Michał o tym powie.

Natomiast najbliży czas chcę poświęcić problemowi bulimii. Zaczęłam odważać się na poznawanie tego zaburzenia. Czytam o możliwych konsekwencjach. Nie wygląda to najlepiej.

środa, 24 sierpnia 2016

Oszukać mózg.

Znalazłam artykuł. Da się ten mój stan chyba ogarnąć poznawczo-behawioralnie.
To kwestia nawyku. Tego, co robię, gdy jest mi smutno i tego co robię, że smutek nadchodzi lub przeradza się w głębszy stan. Muszę zdobywać wiedzę. Objadanie się to także nawyk.
Zajmę się tym w najbliższym czasie. Właściwie już się zajęłam.

Wrzuciłam wywiad z dr Ewą Woydyłło na fejsbukową stronę bpd.
Zacytowałam poniższe słowa. Przemówiły do mnie.

"Trzeba usiąść, wziąć kawałek kartki, długopis i zacząć pisać. Jeśli nasz nastrój jest czarny, groźny, niebezpieczny, autodestrukcyjny, depresyjny, trzeba się z niego oczyścić. Tak jak myjemy ręce. Piszemy o tym, co było dobre w naszym życiu, nawet o drobiazgach – jaki prezent sprawił mi największą radość. Albo o wielkich szczęściach, np. co czułam, kiedy urodziłam dziecko.

(...) Niedawno pewien ojciec przyprowadził do mnie 18-letnią córkę. Miała same piątki. Ale przestraszyła się matury. Była w panicznym lęku i depresji, jak mówił ojciec. Najpierw poradziłam jej, aby się zajęła czymś miłym, poczytała sobie, bo dowiedziałam się, że to lubi. Okazało się jednak, że nie ma mowy, litery jej się zlewają, nic nie widzi. Potem powiedziałam jej o tym pisaniu o sprawach przyjemnych. Zaskoczyło. Chodzi o to, aby jak najszybciej zmusić głowę do zmiany myślenia. A mózg nie odróżnia tego, co się dzieje naprawdę, od naszych wyobrażeń. Kiedy pojawią się przyjemne wyobrażenia, reaguje tak samo jak wtedy, gdy to się dzieje naprawdę, i zaczyna wydzielać endorfiny. W dużym uproszczeniu depresja to brak endorfin."

(...) Jeżeli czegoś nie zrobiliśmy, a poddajemy się lenistwu, mamy wyrzuty sumienia. Wyrzuty sumienia powodują niezadowolenie z siebie. I nic dziwnego, że źle się czujemy. Najgorsza jest taka mieszanka bezczynności z wyrzutami sumienia. Powstaje wówczas blok przed działaniem. Poddać się temu to najlepsza droga do depresji. I wtedy nie ma lepszego sposobu niż wziąć kartkę i napisać, co bym chciała, aby było zrobione, następnie rozłożyć to na drobniejsze zadania, a potem wybrać jedno, najłatwiejsze, i działać."


Z artykułu:
Depresja na własne życzenie?

Płaczę ciszą.


"Wszystko przeminęło w czasie, odpłynęło z wodą. Grunt obojętny został sam jeden i jak przed wiekami zielenił się do końca. Nic tu nie ocalało po moim ojcu, po mojej matce, po mnie i braciach. Obszar, przesiąkły pracą, myślami i uczuciami nas wszystkich, wziął inny człowiek.
W tym miejscu, gdzie ostatni jęk wydali oni, które jest dla mnie świętym świętych — szwargoczą cudzy ludzie. Drzewa, co żyły w ciągu lat tęsknoty w duszy mojej jak święte, tajemnicze symbole spraw zakrytych przed śmiertelnymi oczyma, koleje dróg wyżłobione w żółtym piasku, co jak złote liny ciągnęły mię do tego kraju pośród łez i mroku nocy zimowych, łąki moje i błysk wody w zakrętach rzecznych między olszyną — wszystko dziedziczy przychodzień! Dla niego te wszystkie skarby duszy mojej są tylko przedmiotami lichego zarobku.
I on tak samo jak my przeminie i zstąpi ze swoim handlarskim mózgiem w tę ziemię, która wszystko pożera."

Stefan Żeromski "Ludzie Bezdomni"


Co mam zrobić z tym smutkiem? Może potrzeba mi kogoś, kto mnie w takich momentach będzie ożywiał. A. wyjechała na stałe i może przez to poczułam się bardziej samotna.
Rzadko odczuwam samotność, a dzisiaj to coś toczy mnie od środka jak jakiś bezduszny robak.
Nie radzę sobie z tym. Bardzo mi ciężko.
Chciałabym tylko przeżyć moje koty. Żeby nie było im smutno umierać beze mnie.





wtorek, 23 sierpnia 2016

Ile kosztuje poczucie bezpieczeństwa?

Weekend minął w miarę ok. Najbliższe dni zamierzam spędzić sama. Poniedziałek przeleciał niepostrzeżenie. Dzisiejszy dzień podobnie. Troszkę musiałam ogarnąć sprawy finansowe, bo część finansów pochłonęły bilety do Liv.  Skontaktowałam się z moim bankiem żeby podnieść limit na karcie kredytowej. Na szczęście dogadałam się z konsultantem i bank nie pobrał mi prowizji za podniesienie tej kwoty. Pojutrze lecę do Liv. Muszę się odkuć z wydanej przez wakacje kasy i zarabiać na poczucie bezpieczeństwa. Tak. To brzmi dokładnie tak jak brzmi.
Poczucie bezpieczeństwa kosztuje. Czasem to kolosalny wydatek, obłożony ogromnymi wyrzeczeniami. Jestem przekonana, że najważniejszy w życiu człowieka. To dobry kierunek dla mnie. A jakie wyrzeczenia mnie czekają? Trochę mnie to przeraża. Może niepotrzebnie demonizuję ten stan.

W pierwszym tygodniu września będę kontaktować się z moim byłym terapeutą. Zobaczymy na czym stanie. Fajnie, że naturalnie przychodzi mi to określenie: "były". Może to dlatego, że moja terapeutka okazała mi tak wiele serca ostatnio, przez co poczułam się przez nią rozumiana, tak jak przez pana M. No i podzieliłam to przywiązanie do pana M. obdzielając nim także panią M.
Napisałam mojej terapeutce, w sumie też byłej, że dziękuję jej za piątkowe wsparcie, a ona odpisała, życząc mi wszystkiego dobrego i żebym koniecznie dbała o siebie.
Będę mogła o tym powiedzieć panu M., że mam taką panią M. No i moja lekarka i druga lekarka. Wszystkie M. Cieszę się, że mam w nich tak duże zrozumienie, zaufanie i wsparcie. Im więcej osób, tym mniejsza fiksacja na panu M.

Teraz czas pożegnać się z moim byłym terapeutą i zająć się terapią bulimii. Plan mam taki, żeby właśnie przeznaczyć dwa miesiące na pożegnanie się z panem M. Zgodnie z tymi dwoma miesiącami, z których się wymiksowałam w 2011 roku z lęku przed trudnymi emocjami kończącymi terapię. Chcę już powoli zacząć odkładać, jeśli będzie mnie naturalnie stać, na terapię zaburzeń odżywiania. Mam nadzieję, że będę też mogła skorzystać ze wsparcia Wilczo Głodnej, którą odkryłam niedawno. Powoli odkrywam jej blog, ale wciaż bardzo bronię się przed konfrontacją, że sprawa dotyczy także mnie. W lipcu zeszłego roku założyłam osobnego bloga, bo wtedy już podchodziłam do tematu mierzenia się z tym paskudztwem, ale się wycofałm. Blog na razie będzie dostępny jedynie dla moich oczu. Zapewne będzie w nim bardzo dużo emocji, chcę by były tylko moje. Odezwę się do pani Zuzanny, u której byłam na konsultacji i poproszę ją o dalsze pokierowanie mnie. Chcę się tym zająć. Choć wciąż zbyt często tracę sens swoich starań, planów i życia w ogóle. Cóż, potrzebuję wsparcia terapeutycznego. Jest mi zbyt ciężko funkcjonować z obciążeniami, które chcąc nie chcąc muszę dźwigać.


sobota, 20 sierpnia 2016

Na pomoc!

Boże, jak się męczę. To chyba jakiś glębszy stan depresyjny. Wciąż nie nauczyłam się jeszcze takich stanów. Głównie funkcjonuję na górce.
Boli mnie całe ciało, tak jakbym miała jakąś grypę. Choć to dziwne, bo boli mnie też głowa, czuję ucisk całej głowy. Mam wrażenie, że spuchła mi twarz i też czuję jakiś ucisk i ból.
Może to jednak jakaś choroba. Tylko jaka?
Nie mam pojęcia jak mogłabym sobie pomóc. Nawet schowanie się przed światem nie wystarcza.
Nie wiem czy ma to związek z przytyciem, bo głównie myśli krążą wokół tego. Wyglądam strasznie.
Pewnie psychika celowo się na tym skupia, ale nie tylko. Czuję się źle z taką wagą.

Dzisiaj to ognisko. Piszą do mnie ludzie z grupy czy będę, to oni będą. Tylko nie wiedzą, że jestem inna. Nie ta przebojowa, ale ani nawet spokojna. Czuję się boleśnie smutna i ta twarz opuchnięta.
Może to od szybkiego przytycia. Od poniedziałku jadłam tylko słodycze, jeden za drugim.
Może jak wyjdę do ludzi to mi się poprawi. Niezależnie od tego ile ważę. Przecież oni mnie znają z taką wagą. Taką mnie poznali.

Niech mi ktoś pomoże. Niech ktoś to ode mnie zabierze. Ten stan.

piątek, 19 sierpnia 2016

Dwubiegunowa

Schowałabym się gdzieś. Najlepiej tak, by ludzie zapomnieli, że kiedykolwiek istniałam.
Już nigdzie nie pędzę. Nigdzie nie lecę. Mam czasem napady lęku, czasem zwątpienia. Z trudem włączam fejsbuka ponieważ boję się, że ktoś do mnie napisze a ja nie mam siły z nikim gadać, nigdzie wychodzić. A jutro moja grupa organizuje ognisko. Może nie pójdę. Po prostu oleję, zniknę. Taki mam nastrój.
Czuję taki smutek, że nawet ciężko mi udawać, że jest inaczej.
Gdybym tak mogła przez dwa tygodnie nie wychodzić z domu. Leżałabym i oglądała w kółko telewizję i pewnie bym jadła :(. Z tym jedzeniem to jakaś paranoja. Od wtorku objadam się słodyczami. Znów 4kg w górę.
Z G. jest dobrze. W pracy wzięłam się do roboty. Potrzebuję ciszy i spokoju. Potrzebuję być sama. Ja i moje kotuchy, które kocham bardzo, i które mnie rozweselają swoimi kocimi zawadiackimi charakterkami.