sobota, 19 listopada 2016

Oddział psychiatryczny

Nie mogłam się doczekać gdy już wyjdę dzisiaj z pracy. Leciałam do domu jak na skrzydłach. Wolny weekend, tylko ze sobą, dla siebie.
Ostatnio nie przeżywam większych dramatów. Psychicznie jestem dużo mniej rozstrzęsiona. Mimo zdarzających się trudnych sytuacji, nie zaliczyłam w ostatnim czasie większego kryzysu. Widać można się przyzwyczaić.
Zdecydowanie ogromne znaczenie dla mojego zdrowia psychicznego ma sytuacja finansowa. Chyba nie przesadzę jeśli stwierdzę, że po raz pierwszy w życiu nie martwię się chorobliwie o środki do życia. Stać mnie na mniejsze i troszkę większe przyjemności. Znów udało mi się spłacić część kredytu. Jeszcze trochę i mam nadzieję wyjdę na zero, albo nawet plus. A jeśli coś pójdzie nie tak, trudno. Takie właśnie jest życie.

Taka realność pozwala mi spojrzeć na świat, w którym żyję inaczej. Kiedy życie polega na walce o przetrwanie, nie ma miejsca na plany, na dążenia do czegoś bardziej pełnego i trwałego. Liczy się tylko tu i teraz. Każda chwila przepłniona jest niepokojem, w jakimś wewnętrznym rozdarciu. Szukanie po omacku i ciągła tęsknota, właściwie nie wiadomo za czym. Mnożenie iluzji, tworzenie niezliczonych scenariuszy,  zakłamywanie rzeczywistości. Byle jakoś żyć, przetrwać zły czas.

Wciąż jakoś mi dziwnie bez szpitala. Czasem tęsknię.
Odziały psychiatryczne rządzą się własnymi prawami. Ludzie są bardziej z krwi i kości. Czuć ich obecność, nawet gdy milczący leżą w swoich łóżkach, bez chęci do życia.
W szpitalu można być niewidzialnym mimo przepełnionych korytarzy i sal. Ktoś może krzyczeć, ktoś uderzać głową w ścianę, ktoś komuś grozić. Wszystko to widziałam dzieśiątki razy.

Ludzi zapinanych w kaftany, w pasy. Uciekających z oddziału, próbujących wybić i tak plastikowe, zakratowane okna, wyważyć solidne metalowe drzwi. Widziałam pacjentów atakujących personel medyczny. Bardzo pobudzonych, wieszczących rychłą zagładę, koniec świata. Wietrzących we wszystkim spisek. Spisek religii, spisek politykii, spisek finansiery, spisek koncernów farmaceutycznych i leków, którymi te chcą obezwładnić ludzkość.

Ludzi gdaczącyh, szczekających, śpiewających, tańczących, rozbierających się do naga.
I takich, którzy wydają się zupełnie zdrowi...
Można z takimi się zaprzyjaźnić, spędzać czas na rzeczowych rozmowach, aż pewnego dnia ktoś znajdzie kogoś takiego w toalecie z kawałkiem rozbitego lustra, lub wiszącego na pasku od szlafroka.
Wszystko to widziałam, a mimo to mogłam zupełnie nieistnieć. Patrzeć i nie czuć. Słyszeć i nie reagować. Nie czuć lęku, za to czuć oczyszczający smutek. Spać, nawet gdy poprzedniej nocy ktoś z nienacka stanął nad moim łóżkiem w psychotycznym amoku.

Widziałam to wszystko, a mimo to, właśnie tam znajdowałam ukojenie. Niewidzialna i nieobecna. Przestawałam myśleć o tym co zostawiłam za tymi właśnie solidnymi drzwiami ze zdejmowaną klamką. Świat na zewnątrz stawał się iluzją.

Muszę odpocząć. W ostatnim roku zdobyłam się na więcej, niż w całym moim wcześniejszym życiu.
Tęsknię za odpoczynkiem. W moim odczuciu zasłużonym jak nigdy dotąd.



1 komentarz:

  1. Przeczytałam ten wpis dwa razy, bardzo dobrze to ujęłaś - walka o przetrwanie... I ukojenie...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń