poniedziałek, 4 lutego 2019

Powrót do dawnego zawodu i dawnej pracy sprawił, że zaczęłam mocno się angażować w to co robię. Nie wiem na ile stresujący świąteczny czas i moje nieporozumienia z G. oraz wynikły z tego stan psychotyczny, który trwał u mnie dwa dni, 24 i 25 grudnia mnie rozchwiał, a to spowodowało górkę w pracy, która trwała ponad tydzień. Ale możliwe, że po owej górce przyszedł stan depresyjny. Stan psychotyczny w grudniu miał podłoże osobowościowe, a więc to było bpd, niestety,  zaś to mogło rozwalić moją remisję w chad, no i teraz borykam się z depresją. Trwa już ponad tydzień.

Najbardziej męczące są myśli o przemijaniu i o śmierci. Tak jak kiedyś zmęczona swoimi huśtawkami emocjonalnymi bardzo pragnęłam umrzeć, tak teraz dokucza mi permanentny lęk przed śmiercią. Ma siłę przeszywającego bólu. Odczuwam też ból fizyczny górnej części tułowia. Pewnie jakieś napięcie mięśniowe.
Poczekam jeszcze do końca tygodnia, ale gdy to nie minie, pójdę po antydepresant. Problem w tym, że praca zachęca do zbytniego angażowania się. Po prostu lubię ją, ale w połączeniu ze stresem, który wynika z tempa pracy lub niepewności co od jej efektów, coś dzieje się nie tak. Staram się zwalniać, obserwuję siebie. Wychodzę do ludzi, bo to mi pomaga, albo spędzam czas samotnie, by zostać w ciszy i spokoju. Próbuję jakoś się naprawić.

Z G. chodzimy na psychoedukację. W zeszłym tygodniu nie byliśmy, ale bardzo się między nami zmieniło, już po pierwszej sesji. On nie pije od kilku tygodni. Wytrzeźwiał, czuję, że jest bliżej mnie i bliżej siebie. Rozmawiamy o tym, o sobie ze sobą. Ja i on.
Bardzo szybko się uczy. O emocjach,  o potrzebach, o ich wyrażaniu, o stawianiu granic. Jest bystry. Bardzo szybko łapie. Ja też uczę się nowych rzeczy, czasem to kwestia poukładania sobie niektórych na nowo. Ogólnie jest dobrze. Jest bardzo dobrze można by rzec jeśli chodzi o komunikację między nim a mną.

No a życiowo też jest u mnie znacząco lepiej. Po raz pierwszy zarabiam przyzwoite pieniądze. Stać mnie na rzeczy, na które dotąd nie było mnie stać. Na rzeczy elementarne. Oczywiście to także zasługa braku bulimii. Nie wydaję do kilkuset złotych dziennie, nie zadłużam się na żarcie. Mój organizm jest zdrowszy, bo nie objadam się nie wymiotuję non stop. Bardzo, ale to bardzo poprawiły się moje bliskie relacje. Bliżej ludzi, chyba nigdy nie byłam. A mimo to... ten okropny stan rozpaczy jest tak dotkliwy. Piszę o tym wszystkim by lepiej siebie zrozumieć. Żeby jakoś sobie pomóc.

Dzisiaj odezwała się do mnie osoba, przez stronę, którą prowadzę, ta osoba chciała odebrać sobie życie. Postanowiłam zareagować, pomóc. Mimo, że byłam w pracy, poświęciłam jej moją całą uwagę. To zabrzmi okropnie, ale jestem jej wdzięczna, że się odezwała, bo skupiłam się na tym by jej pomóc i przez moment nie czułam tego bólu. Kiedy przekonywałam ją do życia, być może tak naprawdę szukałam argumentów dla siebie, dlaczego mimo trudności warto wierzyć w lepsze jutro. Że po najgorszym mroku przychodzi dzień, ciepłe światło dnia. Gdy po kilku godzinach sytuacja się wyjaśniła, moja mobilizacja minęła i znów wróciłam do punktu wyjścia. Być może uratowałam komuś życie, a mimo to tak bardzo czułam się nieprzydatna i niepełnowartościowa.
Coś nadal jest nie tak. Dlatego tak jak jej, muszę pomóc sobie. Nasza sytuacja nieco się różni, ale wspólny mianownik to cierpliwość w oczekiwaniu na lepszy czas. Czasem możemy coś zmienić, coś zrobić, ale na zmianę zawsze potrzeba czasu. Chcę wierzyć, że moja depresja minie. Muszę być bardziej ostrożna.

Tak, chyba święta i mój konflikt z G. były początkiem moich obecnych problemów. Oboje przyznaliśmy, że czas świąt to dla każdego z nas osobno bardzo stresujący okres. Dlatego kolejne święta muszą być lepiej przemyślane. Te relacje rodzinne są po prostu zbyt trudne.