piątek, 31 stycznia 2014

Granice możliwości

        Bolesny jest poród człowieka,
        zwłaszcza gdy rodzi siebie sam w wieku dorosłym.
                                  
                                                          - Stanisław Jerzy Lec


Mam taką myśl. Ten ból jest informacją o czymś, czego nie umiem, a bardziej precyzyjnie, nie chcę nazwać. Najprawdopodobniej jest to wyobrażenie o konfrontacji, która pociąga za sobą lęk przed doświadczeniem straty. Obawa przed utratą iluzji, która stanowi ochronę i pomaga unosić konsekwencje, które wydają się oczywiste. Są nimi wszystkie te obszary, z którymi moje życie, moje funkcjonowanie, nieuchronnie się wiąże. Głównie relacje międzyludzkie. Iluzja, której kurczowo się trzymam, gdybym świadomie ją wyartykułowała, zatrzymała i zaakceptowała tę, skądinąd dysfunkcję, być może wówczas mogłabym odzyskać to wyjątkowe poczucie bezpieczeństwa, do którego niestrudzenie dążę.
    Być może danie sobie prawa dokonania takiego wyboru uruchomiłoby proces realizowania innych, ważnych potrzeb. Jednak to samo prawo może być także już ostatecznym rozwiązaniem. Największym z możliwych osiągnięć mojej pracy nad sobą. Tego póki co nie wiem. Być może dalej już się nie da. W swoim życiu często świadomie rezygnujemy z ważnych potrzeb na rzecz innych, własnych, równie istotnych, wyborów. W tej chwili brakuje mi świadomości, a raczej odwagi, by głośno wyartykułować (bardziej do siebie), co takiego właściwie wybieram. Czy jest to rzeczywiście w moim przekonaniu słuszne? Może jest ono właśnie tym, do czego dąży każdy z nas. Prawem do bycia sobą. Prawem dysponowania swoją energią i kierowania sprawami osobistymi w zgodzie z własną wolą i ograniczeniami.

Na koniec jeszcze jeden, dość optymistyczny, cytat:

Jedyny sposób, by odkryć granice możliwości,
to przekroczyć je i sięgnąć  po niemożliwe.

                                                      -  Arthur C. Clarke

środa, 29 stycznia 2014

Mistrz i Małgorzaty

Sesja była wyczerpująca, a po niej stan paskudnego przygnębienia, wywołanego refleksją i interpretacjami, jeszcze bardziej pogrążył mnie w otchłani rozpaczy.

Terapeutka zaproponowała mi częstsze sesje.
Tak oto zaczynam kolejny etap mojej wędrówki w dochodzeniu prawdy o sobie.
Już wiem, że będzie bolesna. Oby konstruktywna.

Póki co ból jest naprawdę trudny. Jeśli można w ogóle tak określić ból.
Mam taki odruch, by polecieć do kogoś i pogadać o tym, ale niestety nie mam zaufania nawet do bliskich mi osób.

Tylko te moje panie Małgorzaty. Mistrza już nie ma...

wtorek, 28 stycznia 2014

Głód i złość

Nie cierpię.
Nie lubię.
Jeść!
Jestem głodna!
Wściekła jestem!
Może mogłabym coś zjeść?

Może na coś się pozłościć innego?
Pójść na spacer?
Nie.
Dobra, do sklepu pójść.
Trzeba.

Nie cierpię.

Jutro sesja.
Będę zła na sesję.
Głupia terapia.
Bez sensu.

Dobra i tak trzeba iść do sklepu.
W imię Ojca, Syna.
Byle tylko po jajka.

A terapia jest głupia!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zośka Samośka

Przygotowuję się do środowej sesji. Bardzo mi się spodobała postawa mojej terapeutki (czuję, że już mogę ją tak nazywać). Myślę, że "walczy" o autorytet w moich oczach. Bo chyba, rzeczywiście do tej pory traktowałam ją jak głupka. Nie będę pisać szczegółów, ale to jest prawda.

Nie robiłam tego świadomie, choć pewnych rzeczy rzeczywiście nie wnosiłam ze względu na to, że pani jest innego nurtu. Dostawała jakieś tam ochłapy, i że niby jest dobrze u mnie. Dla mnie zresztą tam było dobrze. I tyle miałam jej tylko do przekazania.

Wszystko obgadywałam z dr. Sz. Wszystko to co głębiej. Smutek, lęk, tęsknota za Panem M.
I ten cholernie autodestrukcyjny rok 2012. Mam jakieś PTSD w związku z tamtymi wydarzeniami.

No a teraz po grudniowym, kilkudniowym incydencie z moim serdecznym znajomym i jego rodziną, których nie widziałam od lat, po tym jak debilnie się zachowałam w stosunku do siebie samej, wpadłam na sesję do terapeutki na ostrym wkurwie, że się tak wyrażę. No i wtedy zobaczyłam, że babka jest konkretna i nie ma, że tylko brawo, brawo. To właśnie wtedy coś się we mnie zmieniło i zaczęłam o niej mówić "moja terapeutka" albo po nazwisku, bo wcześniej była no name.

Jednak w zeszłą środę palnęłam coś kilka razy. Ironicznie się wypowiadając na temat terapeuty tej samej orientacji, który prowadził przez kilka lat moją przyjaciółkę a na koniec ją przeleciał, pożyczył kupę kasy itp. Moja terapeutka się wściekła. Dodatkowo dlatego, że totalnie debilnie zaatakowałam swoje leczenie i odstawiłam leki, co też uświadomiłam sobie dzień przez środową sesją.
Świr to świr. Poszłam do niej na jakimś z lekka psychotycznym haju. Nie do końca radziłam sobie z ogarnianiem się na sesji a przy tym ten temat terapeuty mojej przyjaciółki i te wszystkie emocje, które tłumiłam wylazły w postaci jakiegoś odpału. Pewnie po to odstawiłam leki, żeby się rozchorować i pieprzyć wszystko bo dość miałam bycia bohaterką własnego życia. A nie potrafię już ani się popłakać, ani nikomu wygadać. Nic. Ściana. Mur. To się czepiła, że nie traktuję jej ani tej terapii poważnie. Ma rację, nie traktuję.

Na sesjach u dr Sz. jest inaczej. Ona dostaje wszystko, choć ostatnio też bez emocji. Mówię całą prawdę, ale nie czuję. Tylko raz było ciężko i emocjonalnie. Wtedy kiedy załatwiałyśmy sprawę Pana M. To mój tata i jest nie do ruszenia. Terapeutka mówi, że ona mi go nie zamierza zabierać, dyskredytować, krytykować, ale kilka ludzi jej fachu, jej nurtu to zrobiło. W sumie to nawet nie powiedziałam jej tego, że to może dlatego. Właściwie sama teraz o tym sobie przypomniałam.
Dobrze by było od tego zacząć tę sesję, bo to mnie właśnie boli.

No to tyle potrafię napisać tu teraz. Jest jeszcze cała masa innych spraw nie do ruszenia.
Straszny mam problem z mówieniem o sobie a także ze sobą nawet. Stąd też zachachmęciłam z lekami podstępnie i przez kilka dni mogłam być niedołężna, nieszczęśliwa i po prostu chora. Ble.
Nie było to zbyt mądre. No a teraz znów jestem pod kreseczkę i tak jest mi dobrze.

Jak coś wymyślę dobrego, jak się coś ułoży to wtedy mogę o tym mówić. Po co gadać o tych pierdołach, którym po prostu trzeba stawić czoła. Nie wiem nad czym tu się zastanawiać.
Nie wiem, generalnie nie ma tematu.

czwartek, 23 stycznia 2014

Ale, że co?

Oberwało mi się wczoraj na sesji za relacje niskich lotów. Więcej nie napiszę, bo temat mnie szczególnie drażni. Pani Druga M. zrugała mnie w retoryce mojego byłego terapeuty Pana M. Poszło w pięty podwójnie.

No i zaczęło się. Poszła lawina i są już ofiary.

Skąd ja biorę tych terapeutów?!
- Skąd Pani bierze tych znajomych?!
Z dupy! Byli tu już. Myślałam, że trzeba naprawiać co się da.
- Z pustego nie nalejesz.
No coś ty?

środa, 22 stycznia 2014

sobota, 18 stycznia 2014

Dokąd?

Może całkiem dobrze sobie radzę z burzami emocjonalnymi. Nieprzewidzianymi nawałnicami i mnożącymi się po sobie huraganami. Ale co zrobić ze smutkiem, który wreszcie przedarł się przez tę tonę słodyczy, którą pochłonęłam w ciągu jakichś ostatnich dwóch miesięcy?

Wydaje się, że potrafię świetnie funkcjonować w emocjonalno-życiowym chaosie, ale gdy to rozszalałe sztormem morze zmienia się w łagodną taflę wody nie mam gdzie się podziać.

Nie istnieję...

czwartek, 16 stycznia 2014

Zmiana planu

Te dwa ostatnie wpisy, te które pojawiały się na chwilę a potem zniknęły. Wprawiały mnie w jakiś dyskomfort, gdy pomyślałam o nich w kolejnych dniach po ich opublikowaniu. Nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło. Pisałam coś i zostawało. Nie chodziło o to by przedstawiać siebie w lepszym świetle, ale żeby wyrazić i pokazać prawdziwe emocje i taką jaką się było. Chorą, zaburzoną czy po prostu wystraszoną lub nieszczęśliwą. Radość zdarzała mi się rzadko.

Przez te wszystkie lata tylko kilka razy wróciłam do poszczególnych treści. Zazwyczaj czytam siebie  tylko w czasie, gdy piszę. Potem to już przeszłość. Może kiedyś odważę się przeczytać własny blog. Kto wie.

Czuję, że chodzi mi po głowie inny pomysł na to miejsce. Inny pomysł na siebie tutaj. Emocje chyba przestają być aż tak ważne. Nie tak przerażające i nieokiełznane, by musieć ujarzmiać je w ten sposób. Czuję, że jest tu miejsce na coś więcej. Wciąż jednak nie wiem co mogłoby to być.

środa, 1 stycznia 2014

Rok 2014***

 I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem,
A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.
                 A.M.P.T.
Założyłam ten blog 28 grudnia 2010 roku. Pamiętam jak tego dnia siedziałam w pracy kompletnie znudzona i zmęczona ciągłym rozmyślaniem o wszystkim i niczym. Dzień morderczo się dłużył. Większość biura była na urlopie świąteczno-noworocznym a ja szukałam pomysłu na przetrwanie tego dnia pracy. Kolejna partyjka skrabli na Kurniku, kolejna kawa. W sieci nuuuuuda. Naturalnie końcówka roku sprzyjała rozmyślaniom i tak zaczęłam tę emocjonalną podróż w wersji pisanej.

To był jeden długi dzień a zrobiły się z tego trzy długie lata. Czym był ten czas?
Permanentnym zagubieniem i nieustannym poszukiwaniem. Stąd Perfekcyjna.
Tytuł bloga był życzeniem, które chyba już się spełniło. Z dużym zaskoczeniem dla mnie.
Nie sądziłam, że jedyną osobą, w mocy której leży powstrzymywanie i chronienie mnie będę ja sama. Teraz to oczywiste bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Z tej perspektywy uważam, że warto było przebyć tę drogę, by dokładnie to zrozumieć.

W mocy każdego z nas jest zarówno niszczyć jak i chronić siebie. Dobrze wiedzieć, że wybór zależy od nas. Dobrze wiedzieć, że wciąż możemy wybierać.