poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zośka Samośka

Przygotowuję się do środowej sesji. Bardzo mi się spodobała postawa mojej terapeutki (czuję, że już mogę ją tak nazywać). Myślę, że "walczy" o autorytet w moich oczach. Bo chyba, rzeczywiście do tej pory traktowałam ją jak głupka. Nie będę pisać szczegółów, ale to jest prawda.

Nie robiłam tego świadomie, choć pewnych rzeczy rzeczywiście nie wnosiłam ze względu na to, że pani jest innego nurtu. Dostawała jakieś tam ochłapy, i że niby jest dobrze u mnie. Dla mnie zresztą tam było dobrze. I tyle miałam jej tylko do przekazania.

Wszystko obgadywałam z dr. Sz. Wszystko to co głębiej. Smutek, lęk, tęsknota za Panem M.
I ten cholernie autodestrukcyjny rok 2012. Mam jakieś PTSD w związku z tamtymi wydarzeniami.

No a teraz po grudniowym, kilkudniowym incydencie z moim serdecznym znajomym i jego rodziną, których nie widziałam od lat, po tym jak debilnie się zachowałam w stosunku do siebie samej, wpadłam na sesję do terapeutki na ostrym wkurwie, że się tak wyrażę. No i wtedy zobaczyłam, że babka jest konkretna i nie ma, że tylko brawo, brawo. To właśnie wtedy coś się we mnie zmieniło i zaczęłam o niej mówić "moja terapeutka" albo po nazwisku, bo wcześniej była no name.

Jednak w zeszłą środę palnęłam coś kilka razy. Ironicznie się wypowiadając na temat terapeuty tej samej orientacji, który prowadził przez kilka lat moją przyjaciółkę a na koniec ją przeleciał, pożyczył kupę kasy itp. Moja terapeutka się wściekła. Dodatkowo dlatego, że totalnie debilnie zaatakowałam swoje leczenie i odstawiłam leki, co też uświadomiłam sobie dzień przez środową sesją.
Świr to świr. Poszłam do niej na jakimś z lekka psychotycznym haju. Nie do końca radziłam sobie z ogarnianiem się na sesji a przy tym ten temat terapeuty mojej przyjaciółki i te wszystkie emocje, które tłumiłam wylazły w postaci jakiegoś odpału. Pewnie po to odstawiłam leki, żeby się rozchorować i pieprzyć wszystko bo dość miałam bycia bohaterką własnego życia. A nie potrafię już ani się popłakać, ani nikomu wygadać. Nic. Ściana. Mur. To się czepiła, że nie traktuję jej ani tej terapii poważnie. Ma rację, nie traktuję.

Na sesjach u dr Sz. jest inaczej. Ona dostaje wszystko, choć ostatnio też bez emocji. Mówię całą prawdę, ale nie czuję. Tylko raz było ciężko i emocjonalnie. Wtedy kiedy załatwiałyśmy sprawę Pana M. To mój tata i jest nie do ruszenia. Terapeutka mówi, że ona mi go nie zamierza zabierać, dyskredytować, krytykować, ale kilka ludzi jej fachu, jej nurtu to zrobiło. W sumie to nawet nie powiedziałam jej tego, że to może dlatego. Właściwie sama teraz o tym sobie przypomniałam.
Dobrze by było od tego zacząć tę sesję, bo to mnie właśnie boli.

No to tyle potrafię napisać tu teraz. Jest jeszcze cała masa innych spraw nie do ruszenia.
Straszny mam problem z mówieniem o sobie a także ze sobą nawet. Stąd też zachachmęciłam z lekami podstępnie i przez kilka dni mogłam być niedołężna, nieszczęśliwa i po prostu chora. Ble.
Nie było to zbyt mądre. No a teraz znów jestem pod kreseczkę i tak jest mi dobrze.

Jak coś wymyślę dobrego, jak się coś ułoży to wtedy mogę o tym mówić. Po co gadać o tych pierdołach, którym po prostu trzeba stawić czoła. Nie wiem nad czym tu się zastanawiać.
Nie wiem, generalnie nie ma tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz