czwartek, 28 listopada 2013

Dzień dobry :)

Wiem, że wpisy, które tu zamieszczam, mają przeważnie zabarwienie negatywne.
Ale naprawdę kiedy jest dobrze, to cieszę się tym i staram żyć normalnie. Daje mi to ogromną satysfakcję i poczucie, że moje życie nie różni się zbytnio od innych. W sensie pozytywnym, rzecz jasna. Wówczas zwyczajnie zapominam o blogu.
Ale jestem wdzięczna (właściwie chyba sama sobie), że znalazłam takie miejsce, to miejsce, gdzie mogę bez wstydu, skrępowania, czy lęku, pojawiać się w razie potrzeby. Próbować dotykać bardzo trudnych dla mnie emocji. Starać się opanować i przeczekać trudny do opisania, ogromnych rozmiarów, emocjonalny chaos, który imploduje we mnie, i pisać, pisać, pisać.

Wczoraj było już zupełnie koszmarnie. Dziś widzę, że było to jakieś apogeum.
Poszłam do psycholożki i poruszyłyśmy dwie najbardziej stresujące mnie kwestie. Mówiłam bardzo szybko, siedząc na brzegu fotela, tak jakbym miała zaraz odfrunąć, a nawet inaczej, wystrzelić. Niespokojna, w pełnej mobilizacji. Czułam, że mój mózg pracuje na wręcz kosmicznej prędkości obrotach. Krew buzowała we mnie, policzki stały się gorące, piekące. Zaczęłam się jakoś dziwnie pocić. Adrenalina skoczyła mi tak wysoko, jakbym znalazła się w sytuacji zagrażającej życiu. Zresztą pewnie coś w tym jest, bo w takim stanie rzeczywiście walczy się o życie. Kto tak miewa, ten doskonale mnie rozumie.

Jednakże już wczesnym popołudniem powoli zaczęłam panować nad sobą. Kilka miłych wiadomości od ludzi, kilka serdecznych słów. Wieczorem wyszłam na spacer. Światła miasta, ruch ulic, kolorowe neony i rześkie powietrze. Poczułam, że napięcie we mnie zupełnie znika, pozostawiając po sobie jedynie ledwie słyszalne echo w postaci lekkiego ucisku w klatce piersiowej. Wróciłam do domu, kolacja, kąpiel, leki o odpowiedniej porze i kiedy zaczęłam się robić senna, poszłam spać. Ufff...

A dziś wczesnym rankiem, zbudzona jak zwykle przez koty, po zjedzeniu ulubionego śniadania i wypiciu pysznej kawy, zabrałam się do tego co trzeba załatwić i już, i koniec kropka.
To napięcie w ciągu najbliższego miesiąca pewnie będzie się pojawiać nie raz i nie dwa. Muszę to sobie zaznaczyć i żyć z tą świadomością. Muszę to jakoś przetrzymać. Przecież to nie jest tak, że jestem skazana sama na siebie i już teraz, w tej chwili mieć w rękawie tysiąc sposobów na rozwiązanie swojej sytuacji. Przecież zdarza się niejednokrotnie, że to czas bywa najlepszym sprzymierzeńcem. Jestem tego świadoma, a jednak zawsze muszę mieć wszystko na już. Wiedzieć już. Robić już. Trudno wytrzymać z tą niepewnością i napięciem. Wiem.

A i jeszcze jedno. Bulimia opanowana. Po prostu skończyło się póki co. Tak jak w którymś ze wpisów wspominałam, że przestałam zwyczajnie prowokować wymioty i po prostu jadłam, bo to dawało mi przyjemność i ulgę. W końcu przestało mną szarpać i mogłam już radzić sobie z nadmiernym apetytem. Kosztowało mnie to 7kg więcej. Teraz schodzę już w dół. To informacja dla dziewczyn, które męczą się z tym gównem. Tak, inaczej tego nazwać nie można.
Mój terapeuta mawiał, że ja nie mam takiej w pełni rozwiniętej bulimii, a jedynie epizody bulimiczne. Może to właśnie o to chodziło? Nie wiem.

wtorek, 26 listopada 2013

Nieufność - mój problem.

Cholera kiedy ja płakałam? Wczoraj? No, wczoraj.
Przyszłam na blog pogadać ze sobą bo coś mi się tu nie podoba.
Trochę się opiekuję innymi, ale sobą nie bardzo.

Płakałam wczoraj a dzisiaj już pędzę. Rano myślałam, że może to jednak dlatego, że moja lekarka z Tworek odstawiła mi połowę rannej dawki przeciwpsychotycznego. Wybłagałam to u niej, bo już nie dałam rady tak funkcjonować. Każdego poranka jakieś półtorej godziny, dwie, tak mnie waliło po łbie, że od dobrych dwóch miesięcy prawie nie żyłam do południa a nawet i po.

Odjęła mi więc ten przeciwpsychotyczny a ja już na drugi dzień Hop! I wesolutka, nie podsypiająca. Nie chodząca po ścianach. Ucieszyło mnie to, więc zaraz myślę, że już mogę jakoś coś planować do robienia więcej. No i coś tam dziergałam każdego dnia, ale gdzieś jakaś płaczliwość, takie sekundowe dosłownie beee, i już głowa do góry i koniec, kropka, żadnego beczenia, czy użalania się.

Ale coś mi się terapeuta mój zaczął majaczyć w głowie. I tęsknota jak Rów Mariański, aż do takiego wewnętrznego cierpienia. Ale tylko chwilowo, maks kilkanaście minut i znów głowa do góry i na baczność.
No ale w niedzielę złamało mnie w pół. Strasznie jak zbity pies, tym swoim nieszczęściem z powodu braku terapeuty, chowałam się gdzieś po kątach, by ktoś nie zauważył.

No ale mimo to energii więcej z każdym dniem. Akurat się złożyło, że kilka rzeczy jakoś tak przyspieszyło i zaczęłam podskakiwać wesolutko na myśl o nich. A wieczorem, jeden smętny film, drugi no i wczoraj ryk. A jeszcze na grupie BPD, jakoś ogarniałam rozmowy z ludźmi i prywatne wiadomości.
No ale myślę, że to naturalne, bo człowiek jakoś nie zastanawia się nad sobą, tylko nad kimś innym. Myśli, analizuje, coś tam próbuje doradzić.

A dzisiejszy poranek już znów hej do przodu! A bo dostałam ważnego maila z mojej fundacji od Afganistanu, a i się tak zdarzyło, że i drugi pan orientalista się odezwał. No i coś tam myślałam w temacie, bo nadal się wokół tego kręcę. Po południu na Stare Miasto, na zieloną herbatę a potem godzinny spacer w kierunku domu. Idę i czuję, że coś szybciej. Już nawet w restauracji poganiałam kelnera o rachunek, ale gdzie ja się spieszyłam? Nigdzie.

Do domu już się zbliżałam, i masz ci los, matka puściła mi sygnał. Dobra, myślę, idę to mogę po drodze z nią pogadać. I tak z nią rozmawiam, ale czuję, że się irytuję. Na byle pierdoły. Że niby mikrofalówka niezdrowa mówi matka, bo coś o jedzenie mnie pytała. No wiadomo, że nie zdrowa.
Ale tak się rzuciłam do matki, o tę mikrofalę, że niby co, że ja nie wiem, że oho - pomyślałam - jest niedobrze. No nic weszłam do domu a matka jak uczniaka do tablicy, a ja rzeczywiście jak ten uczniak. Słysząc ją i słysząc siebie, jeszcze bardzie zaczęłam się irytować. Zdjęłam kurtkę, umyłam ręce a telefon dalej przy uchu. No ale po tych spacerach głodna byłam i mówię matce, że muszę kończyć. A, spytała jeszcze czy na święta przyjadę. To ja oczywiście po chamsku, że nie, bo tylko nerwy mi zjedzą. A do tej pory to jakoś grzecznie zawsze to załatwiałam.

No dobra, wyjęłam patelnię robię jajecznicę. To znaczy chcę robić, ale uchwyt od patelni znów mi odpadł i trzeba go było, tę śrubkę w nim przykręcić. To ja słuchawkę ramieniem do ucha, nóż w rękę i dokręcam śrubkę. Matka słyszy, że coś majstruję, no to mówię, jej, że przykręcam uchwyt od patelni. No i kręcę i kręcę, i z tym telefonem jakoś nie bardzo mogę dokręcić tej śrubki.

W końcu mówię matce, że kończę. Matka na koniec, żebym się trzymała, i że kocha i coś tam jeszcze. No to ja vice versa w odpowiedzi na to "coś jeszcze". Ale kocham to nie. Nigdy jej nie powiedziałam, no bo nie kocham.

Odłożyłam telefon przykręciłam śrubkę. Jajka na patelnię, warzywa z lodówki. Jajka się ścięły, to ja podnoszę patelnię i zmierzam w kierunku stołu do talerza i tu trach! Tylko uchwyt mi został w ręce, jajecznica z patelnią wywalona na podłodze. To ja siarczyście, co rzadko się zdarza: KURWA!!!
Telepać się zaczęłam i wtedy wkurwienie, i zaraz jakaś niemoc już z tego wszystkiego, i rozpacz.
I do siebie mówię, że już mam dość, że już nie wiem jak to wszystko ogarnąć. No a to owo "wszystko" oczywiście gdzieś do tej pory w tyle głowy a tu bach! Z patelnią razem na podłogę.

I tak jakoś do Boga, no bo dalej pobożna jestem, że nie dam rady już z tym "wszystkim" i się poddaję, że jak mi chce pomóc to niech mi pomoże, ale ja już więcej sama z siebie rady nie dam.
I tak Mu powiedziałam i jakoś ta cała złość odeszła. No bo co jeszcze mogłam?

Wyjęłam nowe jajka i drugą patelnię. Zrobiłam jajecznicę, zjadłam smacznie. Uruchomiłam laptop i tak jakoś znów coś tam komentuję ludziom na grupie, bo widzę, że coś tam się dzieje. Ale widzę, że w głowie pęd i jakiś samozachwyt, ale nad czym myślę? Nie ma nad czym.

Sporo spraw mi się teraz zwaliło na głowę. Widzę, że te najważniejsze, najbardziej skomplikowane i trudne w przeżywaniu, są spychane gdzieś na drugi plan i traktowane po macoszemu.
Boję się, pewnie się boję. Czy sobie poradzę, czy wypali to, co cholera musi wypalić, bo planu awaryjnego nie mam.

Dlatego te myśli o terapeucie. Tak to poszłabym i się otworzyła przed nim, a tu nawet przed sobą nie mogę. Pogadałabym, zobaczyła to zrozumienie w jego oczach, w jego analitycznych pomrukach i słowach. Wiem, że naciskałby na dotykanie przeze mnie realności a nie gdzieś zamiatania spraw ważnych pod dywan. Pewnie zwróciłby uwagę, że nie mam w sobie na nie miejsca. Uciekam przed pewnymi decyzjami, że idę po najmniejszej linii oporu. A tu są sprawy, które trzeba konkretnie załatwić. Na co ja w złość, a potem smutek i bezsilność, a pod tą bezsilnością lęk. I zaraz o tym lęku by było, że tak naprawdę to przed czym on.
I tak od słowa do słowa i pewnie powiedziałabym, że boję się, że to wszystko ja muszę sama, ale nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że każę sobie musieć i nic nikomu nic.

No i by było o szukaniu wsparcia. Na co ja, że nie chcę. No a czemu nie chcę, spytałby. A ja, że po tym jak mi ręce opadły, to ja nie bardzo cokolwiek od ludzi chcę. Patrzeć na to wszystko i złość tylko. Gdzie tu ład? Gdzie porządek? No a zresztą co ja bym mogła od takich chcieć. Może na początek tylko by byli - pewnie powiedziałby mój Pan M.

Jutro mam spotkanie z psycholożką. Będę mówić na nią psycholożka, bo terapeutka to nie.
Poza tym ona tam w poradni przyjmuje jako psycholog.
No w każdym razie zarzucę temat. Jest tysiąc spraw, które pewnie warto byłoby poruszyć. Ale ja muszę już wychwytywać sama te najważniejsze. Nie ma czasu na gadanie o wszystkim, bo to jak gadanie o niczym. Zwłaszcza, że sesje raz na dwa tygodnie.

No a w poniedziałek mam spotkanie z moją dr Sz. To tam na spokojnie już będę mogła popłynąć w dywagacjach moich. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Nikifor

Obejrzałam właśnie Nikifora. Zryczałam się jak durna. A płakać zdarza mi się bardzo rzadko.
W ciągu ostatnich 10 lat jakieś kilka razy.


Ale to chyba nie z powodu filmu.

czwartek, 21 listopada 2013

No hej!

Sorry, kombinuję coś z tym blogiem. Coś mi się pieprzy. Coś nie ładuje. Jakiś syf mi bombarduje bloga. To na pewno terroryści. To pewnie przez ten cały Afganistan :)

Nie mam za bardzo ochoty tego ogarniać.
Zresztą, bez znaczenia to. Jak znajdę chwilę to pogrzebię w ustawieniach.

Trzymajcie się ciepło. Noście czapki :)



Pisanie, tęsknota i strach.

Moje pisanie jest tęsknotą za rozmową z terapeutą. Moje pisanie to przejaw mojej lojalności względem niego. To jakby obietnica, że mimo jego nieobecności, ja wciąż jestem i wciąż tworzę swoją rzeczywistość. Możliwie najzdrowszą, możliwie najlepszą. Moja lojalność względem niego nie pozwala mi spocząć na laurach, ani poddać się całkowicie. To taka moja niepisana umowa z nim. Moja wierność, której nie umiem dochować nikomu innemu.

Boję się, że niedługo będę potrzebowała bardzo intensywnej terapii. Dzieje się coś bardzo niedobrego. Nie ze mną. Póki co nie ze mną. W mojej rodzinie. Muszę być silna. Muszę być silna dla innych.

piątek, 8 listopada 2013

Noc

Przestawiłam się jakoś na nocny tryb. Mimo wzięcia leków wieczorem, nie ścina mnie tak jak wcześniej. Trudno powiedzieć, że się przyzwyczaiłam do dawki, bo dawka była przez ostatnie tygodnie stopniowo zwiększana. Ale też jakoś tak jest, że noc jest bardziej łagodna i łaskawa. Dzień za to nijaki, zwłaszcza ostatnio blady i mdły.

Stałam się jakaś nieobecna. Tydzień temu wróciłam od moich siostrzeńców i ich rodzin, których odwiedziłam w Anglii.
To były bardzo osobiste i intymne chwile. Powrót do pewnych wspomnień, zdarzeń. Długie szczere rozmowy. Dużo łez, ale też dużo ciepła i miłości. Bardzo mnie to poruszyło i w efekcie po powrocie zapadałam się jakoś autystycznie w siebie.

Może ten mój nietypowy spokój czy "zawieszenie broni" są chwilowe. Może emocje znów się rozhuśtają i będę dalej odbijać tenisowe piłki. Zapewne.

Czuję się zasmucona i zawstydzona. Nie chcę żyć tak egoistycznie i egocentrycznie a jednak gdy przychodzi pogorszenie nie starcza już miejsca na nic innego. Jedynie ciągłe zabieganie o wytchnienie, o spokój.

Chciałabym umieć mądrze wykorzystywać chwile kiedy jestem "obecna". Tylko to, tylko tyle.
Umieć powracać do życia, kiedy przychodzą te dni.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Kontrakt

Agata zainspirowałaś mnie.

Bodajże w 2003 roku byłam na tzw. kontrakcie w klinice leczenia zaburzeń odżywiania. Byłyśmy my, bulimiczki no i anorektyczki. Próbowałyśmy się ze sobą dogadywać, ale po kątach szeptałyśmy między sobą i przeciw sobie.

Najgorsze były pory posiłków. Wszystkie szłyśmy na nie jak na ścięcie. Wszystkie głodne i wszystkie bojące się jedzenia, czy przytycia bardziej. Efekt był taki, że anorektyczki, gdy personel nie patrzył, oddawały kotlety i jakieś inne żarcie bulimiczkom. Na początku zaraz po posiłku anorektyczki leciały skakać, ćwiczyć i tańczyć a bulimiczki rzygały w kiblu. To tak oczywiście generalizując.
Potem tym, które przyłapano na tych zachowaniach kazano zostawać w stołówce jeszcze pół godziny po posiłku. Zostawałam także i ja. To był koszmar. Nigdy tego nie zapomnę.

Zazdrościłyśmy każda po cichu, nie przyznając się przed sobą, że tamte mają takie cholerne zacięcie by odmówić sobie "kotleta" i trwały w tym postanowieniu, jak się okazało niektóre aż do śmierci.

Pamiętam taki jeden wieczór, kiedy miałam misję i postanowiłam, że spotkamy się bez wiedzy personelu wieczorem po kolacji w sali pingpongowej. Przyszłyśmy wszystkie. Zależało mi na tym, a właściwie chyba byłam bardzo ciekawa i miałam mnóstwo pytań, jak się okazało wszystkie miałyśmy mnóstwo pytań do siebie.

Myślałam wtedy, że ten wieczór wiele zmieni. Opowiadałyśmy sobie nasze historie, dziewczyny z anoreksją pokazywały nam swoje ciało ukryte pod workowatymi ciuchami. Opowiadałyśmy sobie o tym co tak naprawdę siedzi w naszych głowach, o czym myślimy, co czujemy, jakie mamy plany, marzenia, cele. Nawet płakałyśmy przytulając się i chyba wtedy naprawdę sobie współczując. To był tylko ten jeden jedyny wieczór. Potem dostałam opierdol od terapeutów za utworzenie tzw. grupy nieformalnej.

Pamiętam jak jeszcze na tym spotkaniu te grubsze z nas porównywały się z dziewczynami z anoreksją. Jedna z nas podwinęła nogawkę spodni i przystawiła nogę do nogi dziewczyny z anoreksją. Czyja noga jest grubsza? - zapytałyśmy. Dziewczyna z anoreksją bez wahania odrzekła - moja!

Honorata, myślę, że dziś mogę wymienić jej imię, zmarła 2004 roku a więc niecały rok po pobycie w klinice.

Dowiedziałam się o tym, bo w kolejnym roku dostałam telefon od ordynatora kliniki z pytaniem czy zgodziłabym się wziąć udział w nagraniu dla telewizji. Jak się okazało przyjechało nas wtedy kilka dziewczyn, właśnie z tego samego turnusu. Wówczas dowiedziałam się o Honoracie.

Wracając do naszego spotkania. Otóż tamtego wieczoru, tak naprawdę skończyło się na tym, że w efekcie wszystkie wymieniłyśmy się informacjami, tzw. wiedzą tajemną, jak jeść i jak nie jeść żeby nie przytyć oraz dziesiątkami innych wskazówek, o których w życiu bym nie pomyślała.

Choć dziś nie wstydzę się mówić, że mam problem z jedzeniem, to nadal chętnie korzystam z rad tamtych dziewczyn. Nie potrafię tego zmienić. Nawet nie chcę.

Grunt to mieć się czym pochwalić.

Po co mówić, że szklanka jest w połowie pusta. Przecież to był naprawdę wyjątkowy dzień. Zjadłam trzy paczki ciastek i wydepilowałam pachy.

sobota, 2 listopada 2013

Peron7f - wsparcie dla osób z zaburzeniami osobowości


Do 8-go listopada potrwa rekrutacja do projektu Peron7f, dedykowanemu osobom z zaburzeniami osobowości.
Co prawda projekt realizowany na terenie Małopolski i dotyczy osób bezrobotnych, ale ma też na celu promowanie wiedzy na temat zaburzeń i ich leczenia oraz wymianę doświadczeń pomiędzy instytucjami zajmującymi się pomocą i wspieraniem osób z zaburzeniami osobowości.

Inicjatywa godna uwagi. Ciekawa jestem jaki będzie odzew no i jak projekt przełoży się na praktykę.
Poza tym nie jestem pewna czy psychoterapia psychoanalityczna jest dla każdego. Miałam okazję oglądać coś podobnego w oddziale leczenia zaburzeń w Komorowie pod Warszawą i odniosłam wrażenie, że większość osób, które się tam znalazły nie bardzo czuje i rozumie ten model terapii.
Uważam także, że psychoanalityczne jątrzenie w głowie, często bardziej szkodzi niż pomaga a w formie grupowej jawi mi się jakoś sekciarsko :) Mówię to ja, zakochana w psychoanalizie od 7-miu lat.

Jeśli chodzi o mnie po 5-ciu latach terapii stałam się bardziej świadomym życia filozofem i myślicielem, co bardzo pomaga mi w niekończących się wywodach na ten i ów temat.
Praktyka jednak raczej słabo mi wychodzi, szczególnie jeśli chodzi o relacje. Mówię to z całym szacunkiem dla psychoanalityków.

Jeśli macie jakieś doświadczenia w tym temacie, piszcie.

Niżej przytaczam szczegółowe informacje o projekcie:

Szanowni Państwo,
Chcemy Was zaprosić do udziału w projekcie, w którym osoby z zaburzeniami osobowości, które są bezrobotne, objęte zostaną długoterminową psychoterapią psychoanalityczną oraz doradztwem zawodowym.
Projekt „Centrum Integracji – by móc kochać i pracować” to innowacyjny międzynarodowy projekt testujący, trwający w okresie od 1 listopada 2012r. do 31 lipca 2015r., którego celem jest opracowanie nowego modelu wsparcia dla osób, z zaburzeniami osobowości, które są osobami bezrobotnymi.
Projekt skierowany jest do osób z zaburzeniami osobowości, bezrobotnych, mieszkających na terenie województwa małopolskiego.
Uczestnikami projektu będzie 20 osób.
Projekt realizowany jest przez Fundację im. Boguchwała Winida Na Rzecz Rozwoju Psychoterapii Psychoanalitycznej w Krakowie, która poprzez swoją działalność wspiera osoby z zaburzeniami osobowości.
Z racji tematyki, jaką się zajmuje, Fundacja ściśle współpracuje z Oddziałem Leczenia Zaburzeń Osobowości i Nerwic (OLZOiN) Szpitala Specjalistycznego im. dr. Józefa Babińskiego SP ZOZ w Krakowie.
Jakie są warunki udziału w projekcie.
1. Diagnoza dotycząca zaburzeń osobowości
2. Posiadanie statusu osoby bezrobotnej
3. Motywacja do leczenia, zmiany swojego życia
4. Pozytywne przejście 4-stopniowego procesu rekrutacji
5. Podpisanie umowy uczestnictwa w projekcie na 18 miesięcy
Uczestnictwo w projekcie obejmuje:
1. 18 – miesięczne leczenie w warunkach oddziału dziennego, w tym:
• indywidualną psychoterapię psychoanalityczną (2x w tygodniu),
• społeczność terapeutyczną (5x w tygodniu),
• rozmowy z pielęgniarką psychospołeczną,
• psychorysunek,
• biblioterapię,
• zajęcia teatralne, zajęcia kulinarne, zajęcia sportowe, projekcje filmów z dyskusją oraz inne zajęcia dodatkowe,
2. Indywidualne doradztwo zawodowe realizowane przy udziale doradców zawodowych w formie 10 godzin spotkań dla każdej osoby i przygotowanie pacjentów do poszukiwania pracy, udziału w rozmowach kwalifikacyjnych, etc., udział w sesji rozwojowej Development Center, wolontariacie (2 x w tygodniu po 2 h).
3. Trzymiesięczny staż/praktyka zawodowa w przedsiębiorstwach, docelowo podjęcie pracy zarobkowej przez pacjentów.
Przez ostatnie 8 miesięcy zespół lekarzy, terapeutów, pielęgniarek psychospołecznych pracował nad opracowaniem programu terapii, który będzie stosowany w ośrodku. Jego ważnym elementem jest aktywizacja zawodowa, która na zakończenie projektu powinna zakończyć się znalezieniem przez Państwa pracy. Projekt czerpie też doświadczenia i wiedzę od partnera holenderskiego, który wspierał zespół projektowy w opracowaniu metody leczenia i aktywizacji zawodowej.
Rekrutacja do projektu rozpoczyna się 17 września i trwa do 8 listopada 2013 r.
Jeśli w trakcie trwania projektu zmieni się Państwa status osoby bezrobotnej i w wyniku sesji związanych z aktywizacją zawodową znajdą Państwo zatrudnienie już w trakcie projektu, będziemy opracowywać dla Państwa Indywidualny Plan Terapii, tak aby nie kolidował z podjętym zatrudnieniem.
Serdecznie zapraszamy do kontaktu z nami, odpowiemy na wszystkie Państwa pytania !!!
Szczegółowe informacje na temat rekrutacji oraz samego projektu znajdują się na stronie:
www.peron7f.pl
Adres biura projektu:

Peron 7F – Ośrodek Leczenia Zaburzeń Osobowości
30-314 Kraków, ul. Dworska 13/
E-mail: poczta@peron7f.pl
www.peron7f.pl
Tel. 666 738 770

piątek, 1 listopada 2013

Kot w pustym mieszkaniu

 

***

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć – tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.

                       (Wisława Szymborska