poniedziałek, 4 listopada 2013

Kontrakt

Agata zainspirowałaś mnie.

Bodajże w 2003 roku byłam na tzw. kontrakcie w klinice leczenia zaburzeń odżywiania. Byłyśmy my, bulimiczki no i anorektyczki. Próbowałyśmy się ze sobą dogadywać, ale po kątach szeptałyśmy między sobą i przeciw sobie.

Najgorsze były pory posiłków. Wszystkie szłyśmy na nie jak na ścięcie. Wszystkie głodne i wszystkie bojące się jedzenia, czy przytycia bardziej. Efekt był taki, że anorektyczki, gdy personel nie patrzył, oddawały kotlety i jakieś inne żarcie bulimiczkom. Na początku zaraz po posiłku anorektyczki leciały skakać, ćwiczyć i tańczyć a bulimiczki rzygały w kiblu. To tak oczywiście generalizując.
Potem tym, które przyłapano na tych zachowaniach kazano zostawać w stołówce jeszcze pół godziny po posiłku. Zostawałam także i ja. To był koszmar. Nigdy tego nie zapomnę.

Zazdrościłyśmy każda po cichu, nie przyznając się przed sobą, że tamte mają takie cholerne zacięcie by odmówić sobie "kotleta" i trwały w tym postanowieniu, jak się okazało niektóre aż do śmierci.

Pamiętam taki jeden wieczór, kiedy miałam misję i postanowiłam, że spotkamy się bez wiedzy personelu wieczorem po kolacji w sali pingpongowej. Przyszłyśmy wszystkie. Zależało mi na tym, a właściwie chyba byłam bardzo ciekawa i miałam mnóstwo pytań, jak się okazało wszystkie miałyśmy mnóstwo pytań do siebie.

Myślałam wtedy, że ten wieczór wiele zmieni. Opowiadałyśmy sobie nasze historie, dziewczyny z anoreksją pokazywały nam swoje ciało ukryte pod workowatymi ciuchami. Opowiadałyśmy sobie o tym co tak naprawdę siedzi w naszych głowach, o czym myślimy, co czujemy, jakie mamy plany, marzenia, cele. Nawet płakałyśmy przytulając się i chyba wtedy naprawdę sobie współczując. To był tylko ten jeden jedyny wieczór. Potem dostałam opierdol od terapeutów za utworzenie tzw. grupy nieformalnej.

Pamiętam jak jeszcze na tym spotkaniu te grubsze z nas porównywały się z dziewczynami z anoreksją. Jedna z nas podwinęła nogawkę spodni i przystawiła nogę do nogi dziewczyny z anoreksją. Czyja noga jest grubsza? - zapytałyśmy. Dziewczyna z anoreksją bez wahania odrzekła - moja!

Honorata, myślę, że dziś mogę wymienić jej imię, zmarła 2004 roku a więc niecały rok po pobycie w klinice.

Dowiedziałam się o tym, bo w kolejnym roku dostałam telefon od ordynatora kliniki z pytaniem czy zgodziłabym się wziąć udział w nagraniu dla telewizji. Jak się okazało przyjechało nas wtedy kilka dziewczyn, właśnie z tego samego turnusu. Wówczas dowiedziałam się o Honoracie.

Wracając do naszego spotkania. Otóż tamtego wieczoru, tak naprawdę skończyło się na tym, że w efekcie wszystkie wymieniłyśmy się informacjami, tzw. wiedzą tajemną, jak jeść i jak nie jeść żeby nie przytyć oraz dziesiątkami innych wskazówek, o których w życiu bym nie pomyślała.

Choć dziś nie wstydzę się mówić, że mam problem z jedzeniem, to nadal chętnie korzystam z rad tamtych dziewczyn. Nie potrafię tego zmienić. Nawet nie chcę.

7 komentarzy:

  1. Czuję się zarażona ponownie zaburzeniem odżywiania:( kiedyś, tak jak teraz coś mi się przestawiło. Chcę być ładna=chuda. Z tego nigdy się nie wyleczy:/ to powraca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będzie co jakiś czas odchodziło i wracało. Niestety ja też swoje szczęście uzależniam od swojego wyglądu. Choć po wybuchu wściekłości kompletnie odpuściłam obsesyjną kontrolę na wielu płaszczyznach. Efekt był taki, że wreszcie, po kilku miesiącach przerwy wróciła mi miesiączka.
      Przytyłam także od tego czasu 8 kg! Jem to na co mam ochotę (ale naturalnie są produkty, które są chorobliwie w mojej głowie zakazane). Wydaję pieniądze, które o dziwo rozchodzą się dużo wolniej. Chodzę w dresach, nawet gdy wychodzę z domu i kompletnie bez makijażu. Po prostu odpoczywam od znęcania się nad sobą. Oczywiście są pewnie kwestie, nad którymi trzymam pieczę.

      Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że mimo iż ostatnio sobie odpuściłam moje pojęcie szczęścia i bycia wartościową jest totalnie wykrzywione, choć na poziomie rozumu jest to dla mnie kompletnie płytkie i niedorzeczne.

      Usuń
    2. Być szczęśliwą i wartościową-u mnie też to jakieś jest skrzywione. Chyba każdy z bpd tak ma. Okropne, że czasem oceniam ludzi swoją miarą... Później mi wstyd, ale opamiętanie przychodzi za późno zazwyczaj:/ (ja oceniam głośno krzycząc w sytuacjach stresowych)

      Usuń
    3. Myślę, że nie tylko ludzie z BPD mają spaczone pojęcie szczęścia i bycia wartościowym.
      Wielu z nas nie otrzymało odpowiedniego wsparcia i zrozumienia dla jakichś naszych ograniczeń czy niedoskonałości. Wielu z nas opuściło dom rodzinny z rysami, jątrzącymi się ranami, z bólem i brakiem akceptacji dla siebie.

      I tak to się za nami ciągnie. BPD różni ludzi nas od innych, że my potrafimy bardzo mocno krzyczeć o naszym bólu, raniąc siebie, lub atakując naszych bliskich, moim zdaniem w takim celu, by zafundować im choćby jakąś dawkę tego, co my przeżywamy, Oczywiście nieświadome to raczej. U mnie jest to mało widoczne, ale to dlatego, że wiodę życie samotnika i nawet nie wiem jak to teraz ze mną jest.

      Usuń
    4. Oj, to wykrzyczenie aby ktoś zrozumiał jest mi znane bardzo dobrze. Krzyczę dużo i głośno i grożę najbliższym mi ludziom. Wstyd, lęk i złość na siebie mnie później dopada, kiedy uświadamiam sobie co ja robię :(

      Usuń
  2. "Nawet nie chcę."

    OdpowiedzUsuń