sobota, 28 czerwca 2014

Samotność, którą musisz przetrwać.

    Zaliczyłam taki stan w terapii, a raczej już jakiś czas po jej zakończeniu, kiedy czułam się cholernie samotna. To taki moment, gdy nie masz już ochoty babrać się we własnym bagnie. Zwyczajnie nie widzisz w tym sensu (nie ma już takiej potrzeby), a cała reszta, przed którą właśnie postawiło Cię życie to jedna wielka niewiadoma. Nie masz już kręgosłupa w postaci terapeuty, za to masz swój własny, wciąż nieco chybotliwy. Masz poczucie, że możesz dużo więcej, a nawet całkiem sporo i mimo, że nie wracasz już do pewnych miejsc i osób, to nawet te także całkiem nowe, i które naprawiłeś w terapii, wciąż podlegają dalszej pracy. Jesteś zaskoczony i zły, bowiem okazuje się, że te rzeczy wymagają pracy nieustannej. Mimo, iż na początku zadowolony ze swoich osiągnięć, tracisz cierpliwość wielokrotnie i zaczynasz zadawać sobie pytanie o sens tego wszystkiego. Ciągle spinasz się, żeby udowodnić sobie i innym, że naprawdę się zmieniłeś, ale wcale nie jest to takie jasne. Masz wrażenie, że nie jesteś sobą, że ten nowy Ty to kolejna maskarada. Ponownie zamykasz się we własnym świecie. Stajesz się samotnym okrętem. Lata intensywnej, ciężkiej pracy nad sobą nie pozwalają Ci wrócić do dawnych zachowań i przyzwyczajeń i mimo, że jesteś na co dzień zajęty zwykłymi szarymi sprawami, od których dotąd uciekałeś, pozostajesz zawieszony w próżni. Wisisz i czekasz. Rozplatasz nadzieję niczym pajęczynę i czekasz na TEN moment. Wyczekujesz go jak niczego innego dotąd. Nie dajesz już po sobie poznać jak bardzo Cię to ograbia z sił. Już nikt nie widzi Cię skulonego na jednym z rąbków swojej nici, ale Ty tam jesteś i wciąż tkasz swój los, wciąż jeszcze nieznośnymi sprawami dnia codziennego. I to właśnie wtedy czujesz się najbardziej samotny. 

Czym tak naprawdę jest ta samotność? To ten kawałek życia, które będziesz od tej pory, jak każdy inny człowiek, przeżywać sam. To ta odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, którą każda dojrzała jednostka przejawia. Z czasem przekonasz się, że nie musisz już dźwigać swojego życia, bo to ono będzie Cię niosło. I wtedy Twoja pajęcza sieć nadziei stanie się miłym zakątkiem, do którego sporo osób zechce zajrzeć. Część z nich będzie Cie odwiedzać stale. Któregoś dnia zauważysz, że jedyne chwile, kiedy będziesz pozostawał sam, to te, o których sam zadecydujesz.

czwartek, 26 czerwca 2014

Moja Małgorzata

       Wspominając o depresji nie myliłam się. Moja pokrętna psychika już szykowała mi niespodziankę.
Przez moment było hipomaniakalnie, z lekką nutką psychotycznego pobudzenia. Przemęczenie fizyczne i jednoczesne przeładowanie emocjami nie pozwalały mi zasypiać przez dwie noce. Stąd też do wieczornych, a raczej nocnych leków dorzucałam dodatkowo coś na uspokojenie. Jednak dwa dni temu przed snem zmuszona byłam sięgnąć po porządną dawkę benzodiazepiny, co również nie do końca pomogło.
W czasie tej ciężkiej nocy dręczyły mnie pełne niepokoju wybudzenia, podszyte nienaturalnym pobudzeniem. Jakby coś rozrywało komórki mojego mózgu na strzępy. Zasypianie, wybudzanie, drgawki, strzępy niespokojnych snów. Gdy rano otworzyłam oczy, nie miałam już do czynienia z pobudzeniem, ale tak silnym stanem depresyjnym, jakiego nie doświadczyłam od czasu, gdy karetka zabrała mnie do Tworek.               Głęboki kilkunastogodzinny stan depresji, w którego czasie moja mimika i ruchy były stępione do minimum. Wszystkie moje dotychczasowe myśli ugrzęzły gdzieś po drodze. Nie miałam właściwie żadnych prócz jednej. Byłam tamtego popołudnia umówiona w ważnej sprawie. To prawda, z niecierpliwością czekałam na to spotkanie już od jakiegoś czasu. Jak to się stało, że jednak go nie odwołałam? Jak dojechałam na miejsce? Jak wcześniej ubrałam się i zrobiłam makijaż? Wszystko to zostaje nie do końca jasne. A jednak to zrobiłam. Gdyby nie to wyjście, nie wiem na jak długo ten stan by mną zawładnął.
       Może gdzieś w tyle głowy czułam, że potrzebuję tej kobiety. Doskonale zapamiętałam aurę jaka od niej biła, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Tak silne osobowości i jednocześnie tak niezwykłe spotyka się bardzo rzadko. Kiedy ją spotkałam byłam przekonana, że chcę ją poznać bliżej.
To była żeńska forma mojego terapeuty. Nie, była kimś znacznie więcej. To była Kobieta-Dzwon. Kobieta-Matka. Kobieta -Wszechświat. Zlałam się z nią. Tak doskonale jej podobna nie widziałam, czy to już ona, czy jeszcze ja. Przestałam myśleć "ja" myślałam "my". Nieuświadomiony dotąd lęk ustąpił miejsca poczuciu bezpieczeństwa. Jej siła zapewniała mnie o tym, że nie jestem w stanie wyrządzić jej żadnej krzywdy a jej łagodność, że ona mnie. Nie musiałam się obawiać, że wprawię ją w dyskomfort, zirytuję, czy po prostu znużę. Matka doskonała. Właśnie taka, której potrzebowałam najbardziej właśnie teraz.
      Jestem silną osobowością, więc w tych trudnych, ciężkich momentach nie jestem w stanie przyjąć wsparcia od innych z obawy, że skalą swojego cierpienia wyrządzę komuś krzywdę. Ograbię z sił, czy też wprawię w zakłopotanie. Dlatego ukrywam się, gdy jest mi szczególnie źle i w samotności doprowadzam do porządku, próbując korzystać z dostępnych mi narzędzi.Tym razem dostałam ją. Tej Małgorzaty szukałam. Czekałam na nią przez te lata od kiedy nie ma już Pana M. 
       Wciąż jestem słaba. Bardzo słaba. Zawaliłam kilka rzeczy, ale nie ma to większego znaczenia. Ważne, by się nie poddawać i iść dalej. Nie potrzebuję tej kobiety przy sobie. Wystarczyły mi te dwie godziny z nią. Jej zrozumienie, akceptacja i wsparcie. Wiem, że ona myśli o mnie. Czeka na mnie.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Lubię to!

Zajechałam się w ten weekend. No i jeszcze dzisiaj do popołudnia. Łapię wieczorno-nocne zjazdy, ale nawet wówczas mam co robić. Trafiłam jak w totka z tym hipomaniakalnym chadem. Nawet jak mi wywali depresja, to i tak się cieszę, że tak sobie poużywałam życia. Serio. W życiu nie doświadczyłam tak wiele, w tak krótkim czasie.


Wyznanie

Teraz już rzadko, ale jednak wciąż miewam te noce, gdy z bólu muszę wgryźć się w skórę i przetrzymać do rana.

czwartek, 19 czerwca 2014

Porządki

   Do trzeciej siedziałam z laptopem w łóżku, próbując się obudzić, odzyskać siły i ogólnie odnaleźć w tym jakże przedziwnym dniu, który okrutnie, choć w efekcie zbawiennie, ograniczył moje możliwości biegania po mieście, spotykania się i dzwonienia do ludzi, z którymi wciąż coś próbuję konsultować, ustalać i dogadywać. Po trzeciej podniosłam się i z zamiarem uruchomienia zmywarki sprzątnęłam przy okazji całe mieszkanie, a także (o zgrozo!) przemeblowałam pokój. Wstawiłam pranie, wyszorowałam moje białe trampki, napisałam do dwóch osób w sprawie pewnej oferty mojej przyjaciółki. Potem poprawiłam swoje cv po czym napisałam z propozycją współpracy do kilku osób. Zaczęłam też sporządzać listę pozostałych ludzi, których znam lub z którymi miałam styczność w trakcie swojej kariery zawodowo-życiowej. Postanowiłam ze względu na długi weekend skontaktować się z nimi w poniedziałek, zwłaszcza, że w najbliższe dni jestem wyjęta z życiorysu.
    We wtorek jestem umówiona z doradcą biznesowym. To już kolejna pani Małgorzata w moim życiu. Miałam okazję poznać tę panią na jednym ze szkoleń, w których uczestniczyłam w ostatnim czasie. Zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Koniecznie postanowiłam przedłużyć ten kontakt i zdobyć jeszcze więcej informacji potrzebnych do uszczegółowienia mojej koncepcji zawodowej.
   Teraz muszę jeszcze przygotować ubranie na najbliższe dni, ponieważ będę wychodziła bardzo wcześnie i wracała bardzo późno. Boję się tych dni. Gdybym nie obiecała pomóc szefowi, nie podjęłabym się tej pracy, mimo, że zarobię przecież jakieś pieniądze. Jestem zbyt zmęczona na taki maraton. Już wczorajszy dzień i dzisiejszy poranek pokazały jak kiepsko ze mną. Nie rozumiem tylko jakim cudem tak szybko się regeneruję.




Myśl

Przyszło mi do głowy, że to nie samotność tak męczy, ale zbyt wielu ludzi właśnie.

Obcych.





Wyjście po mleko

   Dzisiaj w końcu wolny dzień. Taki naprawdę wolny od tygodnia, a może dwóch. W tym całym biegu zapomniałam, by zaplanować ten dzień. Umówić z kimś na kawę, zaprosić do siebie. Może by tak wybrać się na spacer, ale samej jakoś się nie chce. 
   
Czasem głupio tak iść samej przed siebie, tak jakoś donikąd. A może wyjść po mleko, tylko dwie ulice dalej? Potem alejkami przez park i jeszcze dwie inne ulice. I tam właśnie jest sklep. Otwarty, bo przecież dziś większość nieczynna. Wtedy spacer nie wyda się samotny, bo to tylko samotna droga po mleko. 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Dokądkolwiek


Tylko martwi ludzie niczego nie mogą

a ja już byłam martwa



Ogłoszenie


Przeglądałam dziś ogłoszenia, dzięki którym mogłabym dodatkowo dorobić. Długo by opowiadać, ale stała się rzecz wręcz tragiczna w skutkach. Złamała mi się odtwarzana już kilka lat temu korona zęba. Górna jedynka. Mój budżet nie przewiduje tak olbrzymiego wydatku. Kolejne lekcje angielskiego i wszystko inne, równie ważne, łącznie z kosztowną, weterynaryjną karmą moich kotów, musi w związku z zaistniałą sytuacją poczekać na swoją kolej, która to nadejdzie, bądź nie. Po drugim już dniu zamartwiania się, nie tylko i  tą sytuacją, a także przeglądania różnej maści ogłoszeń, dopadł mnie dość nietypowy stan. Pomijam niezliczoną ilość pomysłów, które to zakiełkowały do tej chwili w mojej głowie. Zwłaszcza tych, którymi zdążyłam już obdzielić kilka osób. 
Być może byłam już bardzo zmęczona, a może zwyczajnie znużona kolejnym dniem szukania rozwiązań, 
tak czy owak postanowiłam w międzyczasie odpowiedzieć na jedno z dość przyjaźnie brzmiących ogłoszeń. Nie spodziewam się odpowiedzi, ale napisanie tej wiadomości rozbawiło mnie na tyle, że pomogło mi wziąć głębszy oddech i zatrzymać się na chwilę. Postanowiłam zamieścić jej treść na blogu dla potomności, albo dla przytomności, mojej własnej gdy już powróci.

"Dzień dobry Panie Pawle.
Mieszkam na Grochowie. Nie ukrywam, że szukam dodatkowej formy zarobkowania. Im bliżej domu, tym lepiej. Mam 37 lat. Posiadam doświadczenie w dbaniu o czystość w domach innych niż mój. W szczególności byłych chłopaków :-) Pracowałam jakiś czas w posiadłości jednej z wysoko sytuowanych person z pierwszych stron gazet :-) Poza uczeniem się w wolnym czasie jazdy Melexem, wspólnym lepieniem pierogów z kolegami z GROM-u i sprzątaniem wszędobylskich okruchów z suchych kajzerek, których gryzieniu pasjami oddawał się ulubiony czworonóg mojego pracodawcy, do perfekcji opanowałam sztukę prasowania białych koszul.
Cóż jeszcze? Proponuję koszt 20 zł za godzinę prac porządkowych.
Serdecznie pozdrawiam i proszę o wybaczenie "lekkiego" wydźwięku mojej wiadomości.
Dobrej nocy i dobrego dnia."


Z pozdrowieniami dla Was,
Perfekcyjna

niedziela, 15 czerwca 2014

wtorek, 10 czerwca 2014

Nie wolno ci być bezużyteczną

Wyczytałam, że przy depresji często odczuwa się ból mięśni. I tak się właśnie dziś czuję od samego przebudzenia. A obudziłam się dość późno. To też mnie zmartwiło.
     Sporo smutku we mnie. Dziwny to stan, bo zazwyczaj jestem bardzo aktywna, dość energiczna, raczej bardziej napięta i jeśli już to poddenerwowana, choć to ostatnie zdarza mi się naprawdę sporadycznie.
A dziś jakieś takie zawieszenie dziwne. Lekarka już miesiąc temu biła na alarm żebym sobie zrobiła wakacje. W zeszły piątek wspominała o tym terapeutka. Ale jak to wakacje?
     Nie, nie umiem odpoczywać biernie. Czasem myślę o okwieconej łące albo o ocienionej ścieżce biegnącej przez las w letni, upalny dzień, które przemierzam boso. Przyjemne orzeźwienie, zapach lasu i gleby, zwłaszcza w częściach podmokłych koją moje ciało i mój umysł. Wdycham ten zapach, wypełniam powietrzem płuca i czuję lekki zawrót głowy z nadmiaru tej świeżości.
Spędziłam dzieciństwo na wsi i takie obrazy czasem mam przed oczami, ale to mi chyba wystarcza. Te wspomnienia, które dziś mogę odtwarzać w swojej głowie.
     Nie wiem co by się stało gdybym miała doświadczyć takich widoków autentycznie. Wciąż mam tyle do zrobienia. Najbardziej boję się być bezużyteczna. Moim sensem życia stało się bycie dla innych, a przez to i dla siebie. Owszem, czasem muszę się wycofać i bardziej zająć sobą. Dlatego być może ten las i ta łąka...
     Chciałabym poświęcić swoje życie ludziom młodym, tym, którzy borykają się z rzeczywistością, w której przyszło im żyć. Po co to robię? Chyba wciąż mam poczucie zmarnowanego czasu, czasu, który mogłam przecież chwytać garściami. Czasu, który przepłynął szybko, burzliwie i bezsensownie. Nie, nie czuję tej straty zbyt często, tylko dziś jakoś bardziej. Tylko, gdy staję się bezużyteczna i ograniczona własną fizycznością.
     W sobotę zadzwonił były szef. To już trzeci, z którym mam kontakt w ciągu ostatniego miesiąca. Zapytał, czy chciałabym z nim poprowadzić firmę. Nie mam pojęcia, ale od razu zabrałam się do pracy. Wykonałam kilka telefonów, przejrzałam internet. Nawet jeśli w to nie wejdę to chcę pomóc. Lubię dzielić się swoją wiedzą i umiejętnościami. Lubię egoistycznie. Nigdy wcześniej nie umiałam tak czerpać ze swoich zasobów.
Nie sądziłam, że takowe posiadam. Lubię dawać, bo przez większość życia brałam tylko. Zresztą nie wiem już sama. Mam wrażenie, że byłam martwa.
     Nie mam czasu na wakacje w ogólnie pojmowanym znaczeniu. Mój umysł przywołuje kojące obrazy. Wymusza na mnie zmęczenie, ból ciała i myśli, które dziś biegną w zupełnie innym kierunku. Jakby na przekór. Tak się regeneruję.
      Piękna pogoda za oknem. Przez otwarte drzwi balkonowe, na którym śpią moje dwa koty, dobiega mnie śpiew ptaków i szczekanie psów z sąsiednich podwórek. Soczysta zieleń drzew, których liście lekko kołyszą się na wietrze, mucha, która właśnie wpadła do pokoju - wszystko to nawołuje i przyciąga.
Jest zbyt pięknie, zbyt żywo na bycie bezużyteczną. Tak, jest pięknie...




piątek, 6 czerwca 2014

Natychmiast lepiej

Wstałam przed południem. Spojrzałam na mieszkanie. Wszędzie pełno porozrzucanych ubrań, a także innych większych i mniejszych przedmiotów. Brudne kubki po kawie, talerze, pojemniki na żywność. Podłoga w całym mieszkaniu pełna przewalających się kłaków w postaci kociej sierści i kurzu. Walające się po podłodze rachunki, metki od ubrań, łupiny po pestkach dyni. W łazience brud. Kocia kuweta również do sprzątnięcia, a obok niej mnóstwo ziarenek betonitowego żwirku, który zdążył się już rozmazać po całej podłodze w wyniku kontaktu z wodą z wanny i umywalki.

Kuchenny zlew pełen naczyń. Brudna kuchenka a na niej garnki, również do mycia.
Umyłam jeden z garnków i wstawiłam mleko do podgrzania. Zalałam nim otręby i siemię lniane tak jak to robię co rano. Udałam się do łazienki i stanęłam na wadze. Wciąż 66 kg i ani grama mniej. Trudno.

Przez ostatnie trzy tygodnie nie biegałam ani razu. Ach przepraszam, biegałam.

Do ZUS-u złożyć dokumenty do renty. Do byłego szefa obgadać sprawę moim planów zawodowych. Do sklepów w poszukiwaniu ubrań, które mogłabym na siebie wcisnąć, a przy tym przyzwoicie wyglądać, gdyż w efekcie umówiłam się z  eks-szefem, że podejmę na jakiś czas pracę przy jednym z jego biznesów. Potem biegałam do fryzjerki, kosmetyczki i na koniec do apteki, bo z tego wszystkiego dopadł mnie okrutny wirus, a w efekcie koszmarne osłabienie. I tak właśnie z tym osłabieniem i nieprzyjemnie bolącym gardłem przebiegałam ten przedostatni tydzień. Należy przy tym pamiętać, że w poprzednim tygodniu przez sześć kolejnych dni, po kilkanaście godzin dziennie pracowałam u innego mojego byłego szefa. Po co? Dla pieniędzy to pewne. Dla kontaktu z ludźmi, ale najbardziej dla bycia jeszcze lepszą i wytrzymalszą niż dotychczas. Było bardzo pracowicie i znów dałam radę. Jednak czas naglił i musiałam działać dalej.

Zjadłam moją mleczną papkę, wzięłam leki i uruchomiłam laptop. Wrzuciłam coś nie coś na fejsbukową stronę BPD i otworzyłam arkusz kalkulacyjny. Nadszedł czas, by zająć się rzeczą najtrudniejszą.
A mianowicie tym, gdzie podziały się moje pieniądze.Nie ukrywam, że owo "tajemnicze zniknięcie" było jednym z czynników, który mocno podkopał moje dobre samopoczucie i ograbił z sił.

Zaczęłam przeglądać paragony, które leżały porozrzucane w różnych miejscach pokoju. Zbierałam je na wypadek gdyby zaszła potrzeba obliczenia moich niejasnych wydatków. A zaszła, jak zwykle zresztą.
To niestety mój koszmarny problem. Finanse.
Wszystko po kolei zliczyłam. Rachunki, ciuchy, kosmetyki, fryzjer i lody, mnóstwo lodów. To ostatnio moja słabość. Każdego wieczora kupuję je na poprawę nastroju, żeby jakoś było mi lżej, bo wiadomo, nie jest łatwo.

W miarę spisywania i porządkowania tego wszystkiego zaczęłam pogodnieć. Przygnębienie związane z nagłym wyczerpaniem się funduszy ustąpiło miejsca uldze, która spłynęła na mnie zaraz po tym, gdy znalazłam odpowiedź na zaistniałe, ujemne saldo.

Kolejna rzeczą, którą się zajęłam było sprzątnięcie tego całego bajzlu. Musiałam się pospieszyć, bo za kilka godzin musiałam wychodzić na angielski. Zmęczona poprzednim dniem, ale spokojna z powodu przejrzystości moich finansów zaczęłam porządkować mieszkanie. Zostało mi niewiele czasu, chciałam się jeszcze pouczyć, ale tak się rozpędziłam z pracami domowymi, że znów włączyłam bieg, który jednak o dziwo mnie nie zmęczył, a raczej przyniósł kolejną ulgę. Mieszkanie zalśniło. Wszystko czyste i na swoim miejscu. Wreszcie. Jak mogłam do czegoś takiego dopuścić?

Dzień dzisiejszy był dniem szczególnym. Był to bowiem mój drugi, z w sumie dwóch wolnych dni, jakich miałam sposobność doświadczyć w ciągu ostatnich dwóch i pół tygodnia bardzo intensywnej pracy i zajęć.
Co prawda ostatecznie nie zdążyłam przygotować się do lekcji angielskiego. Nie miałam takiej możliwości od kilku tygodni, ale o dziwo dzisiaj byłam jedną z bardziej aktywnych osób, co zaskoczyło mnie samą. Zaczęłam rozumieć, że mój mózg wreszcie przyzwyczaił się do nauki, do wysiłku, i że pracuje dużo sprawniej niż kiedykolwiek przedtem.
Do tej pory było to absolutnie niemożliwe. To ta ciemna strona mojej edukacji. Zawsze miałam kłopot ze skupieniem się rozumieniem treści i uczeniem. Zawsze potrzebowałam dwa razy lub więcej czasu niż przeciętny człowiek na pojęcie czegoś. Ponieważ kosztowało mnie to tak wiele wysiłku, przestałam się wysilać, a swoją edukację zakończyłam bolesnym egzaminem maturalnym i jednym semestrem studiów. Przez większość życia moja psychika była zbyt obciążona i przeładowana emocjami, naprawdę nie byłam w stanie ani się uczyć, ani czymkolwiek się głębiej interesować.
Zdążyłam się już pogodzić z moją niedyspozycją, a tymczasem okazało się, że mój mózg zaczął pracować lepiej. Czy to dlatego, że przez ostatnie dwa lata tak bardzo się starałam?

Wychodząc z lekcji udałam się po lody. Jednak. Dwa na patyku. Nie więcej. Pewnie taka bulimiczna fiksacja na jakimś produkcie. Bulimia przestała dawać mi w kość i wycofała się, ale waga stoi w miejscu.
Trudno. Wróciłam do domu przebrałam się i poszłam biegać.
Co ciekawe w tym bieganiu wcale nie chodzi o potrzebę schudnięcia. Bieganie zaczęło mnie odprężać. Pracowałam na to trochę, jednak nie spodziewałam się takiego efektu.

Biegam po dzielnicy, która graniczy z tą, w której zamieszkałam z końcem lutego. Cały ten teren jest piękny. Zakochałam się w tym miejscu, choć po przeprowadzce musiałam stawić czoła dość sporej frustracji.
Dzielnica, w której mieszkałam przez wszystkie poprzednie lata dziś wydaje mi się smutnym, szarym, nieciekawym miejscem. Ludzie przyjeżdżają tam tylko spać. Tylko biegać. Tylko jeździć na rolkach, rowerach i tylko spacerować, najlepiej z psami, które zostawiają swoje odchody na ładnie przystrzyżonych trawnikach.

Wyszłam z domu już po 21-szej. Biegłam alejkami skąpanymi w ciepłej poświacie parkowych latarni. Wszędzie na ławeczkach siedzieli ludzie. Starzy, młodzi. Na jednych pary rozmawiały cicho, na innych grupki znajomych prowadziły mniej lub bardziej głośne rozmowy, od czasu do czasu przerywane salwami śmiechu, który niósł się po całym tym uroczym zakątku. Sercem tego miejsca było jeziorko, na którego ciemnej już tafli unosiły się dwa kajaki a w nich ledwie dostrzegalne dwie pary. Tuż przy zbiorniku stała drewniana restauracyjka z również drewnianym podestem wychodzącym nad taflę jeziora. Na rozkładanych fotelach półleżąc leniwie sączono jak na moje oko drinki. Zaś przez jeziorko przerzuconą jakby kładką przechadzali się inni spacerowicze. Kiedy przebiegałam przez nią otoczyła mnie zewsząd świeża bryza, która natychmiast przywołała wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości.
W szczególności wieczory, gdy chadzaliśmy nad rzekę, przesiadując tam całymi grupkami.

Moje serce karmiło się tymi wszystkimi obrazami, dźwiękami i zapachami, i natychmiast ożyło.

czwartek, 5 czerwca 2014

Słaba


Pierwszy raz od zeszłorocznej depresji pomyślałam, że ciężko mi żyć.
W chwilach bardzo trudnych niektórzy modlą się do Boga, ale ja jestem jak jakiś pieprzony superbohater albo ktoś, kto uważa, że musi zwyczajnie liczyć na siebie.

Ludzie często tęsknią za beztroskim czasem dzieciństwa, a ja w takich chwilach tęsknię za terapią. Nie, nie terapeutą, a terapią. Za moim miejscem dla mnie i na moje sprawy. Miejscem, które mogło pomieścić wszystko.

Bardzo mi ciężko od dawna, ale dziś nie uniosę już niczego więcej.
Jutro, a raczej już dzisiaj muszę być silna.

W miarę rozmyślania i pisania tu, czuję wielki ból gdzieś głęboko pod skórą. Chyba chciałabym zacząć krzyczeć z bezradności, z tłumionej złości.

Chcę dokądś biec. Zmienić to mieszkanie. Wynieść się stąd.
Nie mogę patrzeć na moje życie. Na ten dom. Na ten pusty dom.

Muszę tylko wstać. Zmyć makijaż, umyć zęby i położyć się spać. Tylko tyle.
Nie daję rady.
Nie jestem w stanie wziąć leków.
Nie wiem co robić, skoro nie mam siły się ruszyć.
Koty śpią obok.

Nie mam siły.
Jestem potwornie zmęczona.