niedziela, 26 maja 2013

Dzień Złej Matki.

Nigdy, nawet przez chwilę, nie pragnęłam być matką.
Nigdy nią nie będę.

Nie wiem jak to jest. Nie wiem co to znaczy.

Za to bardzo dobrze wiem jak to jest być dzieckiem Złej Matki.
Zdaję sobie z tego sprawę każdego dnia.
Przez lat 36.

Kiedyś chciałam spytać Boga, ale Go nie było.
Pamiętam powroty ze szkoły i modlitwy do Niego przed wejściem do domu.
 
I to letnie popołudnie. I mój płacz, i moje błaganie Matki. I potem odebrano mi godność.
I już nigdy więcej jej nie miałam.

Byłam tam kilka dni temu. Ta łąka, teraz jakby dziewicza moim dziewictwem. I to jezioro, nad którym wtedy ktoś był.

Kiedyś, wiele lat później, powiedział: "widziałem..."
Dlaczego było mi wstyd?





środa, 15 maja 2013

Coś...

Nie wiem sama, czy już wyprztykałam się z negatywnych emocji. Czy zważyłam na szali swoje życie i coś tam w nim przewartościowałam. Czy coś zrozumiałam, odpuściłam coś. Cokolwiek zaszło w mojej głowie, świadomie, bądź nie, od poniedziałku wieczór czuję się... hm.. po prostu dobrze.

poniedziałek, 13 maja 2013

Wyjazd i zjazd

Depresja. Nastrój od kilku tygodni wciąż leci w dół. Dzisiaj znów dzwoniłam do mojej lekarki. Znów zwiększyła mi antydepresant. Od zeszłego czwartku doszły myśli samobójcze. Poczucie osamotnienia i braku celu w życiu. Zaczęłam myśleć, że jeszcze cztery lata i będę miała lat czterdzieści. Stara baba.

Nie wiem dlaczego, mentalnie zatrzymałam się na wieku lat dwadzieścia kilka. Chorowanie, terapia, szpitale. Byłam tym tak bardzo pochłonięta, że... Boże, życie przepłynęło mi przez palce. Mam ogromne poczucie straconego czasu. Czasu, który nie był mi dany i szans, których poskąpiło mi życie. 

Jestem poza Warszawą. Wyjechałam do sióstr. Spotkałam się także z przyjaciółkami, których nie widziałam od wielu miesięcy. Te spotkania z nimi uruchomiły lawinę refleksji, następnie smutku, ogromnego żalu i w rezultacie morza łez.

Spotkanie z pierwszą przyjaciółką. Odwiedziłam ją w jej domu. Znamy się od liceum. Chodziłyśmy razem do klasy. Mimo wielu kłód, które rzucało pod jej nogi życie, wychowała piękne, niesamowicie wrażliwe i szalenie mądre dwie córki. Ma swój dom i stałego partnera. Jest chora na ChAD jak ja, lecz ma ogromne wsparcie ze strony mężczyzny, z którym dzieli życie.

Kiedyś myślałam, że życie A. musi być strasznie smutne. Jeszcze niedawno była dyrektorem w dużej, prężnie rozwijającej się firmie. Kilka razy w miesiącu latała w interesach w różne strony świata. Posługiwała się czterema językami. Miała odpowiedzialne stanowisko, ludzi pod sobą i mnóstwo kontaktów.

Potem mocno się rozchorowała. Wirusowe zapalenie wątroby, leczenie interferonem, potem dodatkowo diagnoza ChAD. Dziewczyna straciła pracę, przeszła na rentę. Wyjechała z Warszawy i wróciła do małego miasteczka, w którym się wychowała i... zniknęła, na całe lata. Myślałam, nie chcę żyć tak jak ona. Zamienić wypełnione po brzegi życie na tę jakże nieatrakcyjną małomiasteczkowość. A. nabrała charakterystycznego w naszych, rodzinnych stronach, wschodniego akcentu, od którego mnie mdliło. Zaścianek myślałam. I jej partner. Nudny, prosty jak ociosany kołek. Na dodatek gburowaty.

No i odwiedziłam ją teraz w ich własnym domu. Położonym na osiedlu wśród bujnej zieleni i innych domów jednorodzinnych. Domów z urokliwymi ogrodami, pełnymi kwitnących krzewów, różnobarwnych kwiatów i aromatu świeżo skoszonej trawy.
Siedziałyśmy dość długo pijąc kawę i rozmawiałyśmy o naszym życiu. Niby wiele rzeczy mamy wspólnych, ale to ja wracam do pustego, wynajętego mieszkania i dwóch kotów. To ja mimo umiejętności czerpania przyjemności z bycia samej, na dłuższą metę usycham z samotności.
Dziś wieczorem byłyśmy na próbie generalnej kółka teatralnego, do którego należy jej 16-letnia córka. Grała główną rolę. Byłyśmy z niej takie dumne.

Odwiedziłam także drugą, dawno niewidzianą przyjaciółkę. Kilka lat temu namówiłam M., by spróbowała ubiegać się o kredyt w programie "Rodzina na swoim" dla singli. Ja niestety wiązałam swoją przyszłość z Warszawą, ale nie mogłam znaleźć mieszkania, którego cena za metr kwadratowy byłaby zgodna z wymogami programu. M. zorientowała się jak to jest w jej stronach. Jakiś czas potem miała już załatwione podstawowe formalności, a w październiku zeszłego roku odebrała mieszkanie.

Odwiedziłam ją w tym ślicznie, gustownie, ciepło i swojsko urządzonym mieszkanku. M. tak samo jak ja jest rozwiedziona. Jest w moim wieku. Nie ma dzieci. Od czasu rozwodu, a więc przez jakieś pięć lat, do trzech miesięcy temu nie posiadała partnera na stałe. No i poznała kogoś. Od trzech miesięcy są ze sobą. Wzajemnie się wspierają, mają jakieś wspólne, małe plany, cele i przede wszystkim mimo przeżytych doświadczeń i wieku, nie boją się inwestować w głębszy, bardziej dojrzały związek.

No i znów konfrontacja z tym, jak wygląda moje życie. Póki co zmierza ono donikąd, albo kręci się w kółko. Nie wiem co ze mną będzie. Może ta depresja nie jest aż tak zła. Jestem bardziej urealniona dzięki niej. Może dzięki temu zaczynam żyć bardziej świadomie. Dostrzegam swoje otoczenie, swoją sytuację życiową, dochodząc do wniosku, że nie godzę się na te ochłapy życia, którymi do tej pory zwykłam się zadowalać.

środa, 8 maja 2013

Zmagania

Byle jak.  Byle jak...Tak mi było dobrze, spokojnie, a potem jeszcze spokojniej i... strasznie przygasłam. To dziwne, bo było naprawdę ok. Tylko ta pogoda. Ten parszywie ponury dłuuuugi weekend. Tak z pewnością pogoda. Okropieństwo!

W poniedziałek skończyłam 36 lat. Z tej okazji po południu wybrałam się na długi spacer po Nowym Świecie, Krakowskim Przedmieściu, dalej Starym Miastem aż nad Wisłę. Cóż, okoliczność sprzyjała jeszcze większej niż ta, co zwykle, refleksji i popłynęłam w tym rozmyślaniu poza tak mi ostatnio przychylne granice ładu, spokoju i porządku. (Pomijając naturalnie druzgoczący mnie psychicznie i finansowo syndrom urologiczny mojego kota Czestera).

Wieczorem byłam już tylko kłębkiem niepokoju. Ble... Nie róbcie tego w domu. Nie myślcie za dużo. Nie pozostawajcie zbyt długo sami. Trzeba coś robić, wychodzić do ludzi, planować. Próbować cholera jasna żyć! Wierzyć wbrew nadziei, jak pisała poetka.

Wczoraj po południu byłam już ugotowana. Nawet nie specjalnie chcę o tym pisać. Wstyd mi, bo myślałam, że nie szybko mnie dopadnie ta chandra. Myślałam, że wystarczy wszystko dobrze kontrolować. Ale przyznajcie, czy można kontrolować zrządzenia losu i piętrzące się zbiegi okoliczności? Można co najwyżej próbować ograniczać dość nieprzyjemne ich konsekwencje.

No cóż, owszem, zadzwoniłam dzisiaj do mojej nowej lekarki z Tworek. Opowiedziałam, że wczoraj... wczoraj po prostu było bardzo źle. Tak czy owak, podniosła mi antydepa.
Nie będę się rozpisywać o samopoczuciu, objawach, tudzież innych. Po pierwsze, dlatego że mi wstyd być słabą, kiedy tak bardzo usiłuję być silna. A po drugie co to da? Nic.

I dziś rano dotarłam do takiego momentu, kiedy po raz pierwszy w życiu chyba doświadczyłam motywacji wewnętrznej. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek musiała się zmusić do czegoś tak bardzo jak dzisiaj i zrobić coś, cokolwiek dla siebie, ze sobą. Otrząsnąć się z tego paraliżującego lęku i zachować się możliwie najdojrzalej. Zrobiłam. Nie pytajcie ile to mnie kosztowało.  Pod wieczór doprowadziłam się do jako takiego stanu równowagi psychicznej.

Najgorszy jest w tym wszystkim czas. Czas jest potrzebny na wszystko. Nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że czasu nie ma, to właśnie wtedy jest on niesłychanie ważny.

czwartek, 2 maja 2013

Ważne są tylko te dni...

Nie dobija Was ta pogoda? Mnie okrutnie. Cholernie tęsknię za ciepłem i słońcem przede wszystkim. Od kilku dni, jeśli nie czytam lub nie oglądam czegoś na dvd, zwyczajnie śpię. W nocy, w dzień, bez różnicy. Miałam wyjechać w rodzinne strony, ale zważając na aurę za oknem utknęłam w łóżku z moimi dwoma kotami.

No a co poza tym u mnie. Otóż ciągle nie mam pracy. Póki co jestem na L4. To bardzo trudne wytyczyć sobie nowy kierunek w swojej karierze zawodowej. Nie wiem czy wspominałam o tym w jakimś wcześniejszym wpisie, postanowiłam skończyć z wykonywanym przeze mnie zawodem handlowca.

Kilka dni temu odwiedziła mnie w domu tzw. coach kariery. Dziewczyna może trochę młodsza ode mnie. Na początek, podobnie jak psycholog, zebrała wywiad. Byłam z nią szczera. Wspomniałam o chorobie, o szpitalach o nadmiernej emocjonalności. Potem na podstawie pewnego schematu zaczerpniętego z NLP omówiłyśmy, a raczej ja omówiłam, osiem obszarów mojego życia.
Schemat okazał się niezwykle pomocny, gdyż pomógł w sposób uporządkowany opisać moją osobę. Co też bardzo unaoczniło mnie samej to, jaka właściwie jestem i jak wygląda moje obecne otoczenie.

Spotkanie trwało półtorej godziny. Po wyjściu dziewczyny jeszcze długo siedziałam i zastanawiałam się nad tym, co zostało powiedziane przeze mnie i przez nią. Wnioski, do których doszłam okazały się dla mnie niemałym zaskoczeniem. No, ale o tym innym razem.

Jakiś czas temu, dzwoniłam także do do Fundacji Centrum Promocji Kobiet. Tam nakierowano mnie na ośrodki i miejsca, w których mogłabym dodatkowo uzyskać poradę z zakresu doradztwa zawodowego. I tak w poniedziałek 6 maja, jestem umówiona z doradcą zawodowym. Natomiast kolejną sesję coachingu mam we wtorek.

Jeśli chodzi o mój stosunek do obecnej sytuacji, w której się znajduję, podchodzę do wszystkiego z dużym dystansem. Jest to dla mnie swojego rodzaju nowość.

Sporo rzeczy wydaje się być nowych. Przyglądam się im w miarę możliwości ze spokojem. Rozważam za i przeciw. Głównie wychodzę z założenia, że łatwo nie będzie, jednak jest we mnie spora ciekawość tego co się wydarzy. Poza tym, mam poczucie wsparcia, które otrzymuję od innych.
To daje w konsekwencji duży komfort psychiczny. Dzięki temu, lęk, który przez większą część mojego życia determinował moje zachowania, jest niemal nieodczuwalny.

Może to też po części przez leki, które mi zmieniono. Może przez to, że praktycznie nie tykam alkoholu, co raczej w mojej życiowej karierze nie miało dotąd miejsca. No i oczywiście fakt, że nie czuję się przymuszana do wykonywania bezsensownej pracy zawodowej, która na dłuższą metę kompletnie mnie wypalała.

Bardzo dużą wagę przykładam także do tego, jacy ludzie mnie otaczają. Tak jak chyba pisałam już wcześniej, zakończyłam wszystkie te znajomości, które w moim odczuciu były niezdrowe czy toksyczne. Przyznam, że czuję się z tym dużo lepiej. Chyba mam przez to większy szacunek do siebie.

Na koniec dodam, że podoba mi się moje obecne życie. Choć czasem jakby mocno nudnawe i mało barwne, to jednak spokój jaki odczuwam jest bezcenny. Owszem jest jeszcze wiele niewiadomych, jak choćby kwestia pracy. Mimo to ufam, że będę na tyle rozsądna i konsekwentna, by zadbać o ten obszar możliwie najlepiej.

No i to chyba tyle. Pozdrawiam Was wszystkich majowo. Szkoda, że za oknem deszcz i chłodno, ale jak śpiewał Grechuta - ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy :)

Całusy!