poniedziałek, 13 maja 2013

Wyjazd i zjazd

Depresja. Nastrój od kilku tygodni wciąż leci w dół. Dzisiaj znów dzwoniłam do mojej lekarki. Znów zwiększyła mi antydepresant. Od zeszłego czwartku doszły myśli samobójcze. Poczucie osamotnienia i braku celu w życiu. Zaczęłam myśleć, że jeszcze cztery lata i będę miała lat czterdzieści. Stara baba.

Nie wiem dlaczego, mentalnie zatrzymałam się na wieku lat dwadzieścia kilka. Chorowanie, terapia, szpitale. Byłam tym tak bardzo pochłonięta, że... Boże, życie przepłynęło mi przez palce. Mam ogromne poczucie straconego czasu. Czasu, który nie był mi dany i szans, których poskąpiło mi życie. 

Jestem poza Warszawą. Wyjechałam do sióstr. Spotkałam się także z przyjaciółkami, których nie widziałam od wielu miesięcy. Te spotkania z nimi uruchomiły lawinę refleksji, następnie smutku, ogromnego żalu i w rezultacie morza łez.

Spotkanie z pierwszą przyjaciółką. Odwiedziłam ją w jej domu. Znamy się od liceum. Chodziłyśmy razem do klasy. Mimo wielu kłód, które rzucało pod jej nogi życie, wychowała piękne, niesamowicie wrażliwe i szalenie mądre dwie córki. Ma swój dom i stałego partnera. Jest chora na ChAD jak ja, lecz ma ogromne wsparcie ze strony mężczyzny, z którym dzieli życie.

Kiedyś myślałam, że życie A. musi być strasznie smutne. Jeszcze niedawno była dyrektorem w dużej, prężnie rozwijającej się firmie. Kilka razy w miesiącu latała w interesach w różne strony świata. Posługiwała się czterema językami. Miała odpowiedzialne stanowisko, ludzi pod sobą i mnóstwo kontaktów.

Potem mocno się rozchorowała. Wirusowe zapalenie wątroby, leczenie interferonem, potem dodatkowo diagnoza ChAD. Dziewczyna straciła pracę, przeszła na rentę. Wyjechała z Warszawy i wróciła do małego miasteczka, w którym się wychowała i... zniknęła, na całe lata. Myślałam, nie chcę żyć tak jak ona. Zamienić wypełnione po brzegi życie na tę jakże nieatrakcyjną małomiasteczkowość. A. nabrała charakterystycznego w naszych, rodzinnych stronach, wschodniego akcentu, od którego mnie mdliło. Zaścianek myślałam. I jej partner. Nudny, prosty jak ociosany kołek. Na dodatek gburowaty.

No i odwiedziłam ją teraz w ich własnym domu. Położonym na osiedlu wśród bujnej zieleni i innych domów jednorodzinnych. Domów z urokliwymi ogrodami, pełnymi kwitnących krzewów, różnobarwnych kwiatów i aromatu świeżo skoszonej trawy.
Siedziałyśmy dość długo pijąc kawę i rozmawiałyśmy o naszym życiu. Niby wiele rzeczy mamy wspólnych, ale to ja wracam do pustego, wynajętego mieszkania i dwóch kotów. To ja mimo umiejętności czerpania przyjemności z bycia samej, na dłuższą metę usycham z samotności.
Dziś wieczorem byłyśmy na próbie generalnej kółka teatralnego, do którego należy jej 16-letnia córka. Grała główną rolę. Byłyśmy z niej takie dumne.

Odwiedziłam także drugą, dawno niewidzianą przyjaciółkę. Kilka lat temu namówiłam M., by spróbowała ubiegać się o kredyt w programie "Rodzina na swoim" dla singli. Ja niestety wiązałam swoją przyszłość z Warszawą, ale nie mogłam znaleźć mieszkania, którego cena za metr kwadratowy byłaby zgodna z wymogami programu. M. zorientowała się jak to jest w jej stronach. Jakiś czas potem miała już załatwione podstawowe formalności, a w październiku zeszłego roku odebrała mieszkanie.

Odwiedziłam ją w tym ślicznie, gustownie, ciepło i swojsko urządzonym mieszkanku. M. tak samo jak ja jest rozwiedziona. Jest w moim wieku. Nie ma dzieci. Od czasu rozwodu, a więc przez jakieś pięć lat, do trzech miesięcy temu nie posiadała partnera na stałe. No i poznała kogoś. Od trzech miesięcy są ze sobą. Wzajemnie się wspierają, mają jakieś wspólne, małe plany, cele i przede wszystkim mimo przeżytych doświadczeń i wieku, nie boją się inwestować w głębszy, bardziej dojrzały związek.

No i znów konfrontacja z tym, jak wygląda moje życie. Póki co zmierza ono donikąd, albo kręci się w kółko. Nie wiem co ze mną będzie. Może ta depresja nie jest aż tak zła. Jestem bardziej urealniona dzięki niej. Może dzięki temu zaczynam żyć bardziej świadomie. Dostrzegam swoje otoczenie, swoją sytuację życiową, dochodząc do wniosku, że nie godzę się na te ochłapy życia, którymi do tej pory zwykłam się zadowalać.

2 komentarze:

  1. To normalne, że jesteśmy sentymentalni i ta sentymentalność zazwyczaj jest bolesna. Myślę, że 99% ludzi nie jest szczęśliwych w taki sposób jakby chcieli, a te miłe sceny to nie(stety) trzeba podpiąć pod "w życiu piękne są tylko chwile". Głowa do góry i do przodu!

    OdpowiedzUsuń