sobota, 29 września 2012

Chcąc zrozumieć

Będę pisać trochę chaotycznie i niezrozumiale być może. Chcę jednak podjąć się kolejnej próby zrozumienia moich intencji wobec wszystkiego co mnie otacza.

Nie wiem co zrobić z tym blogiem? Zmienić jego charakter? Usunąć, zamknąć? Co?
Pomyślałam, zamknę go, ale otrzymałam kilka maili od osób, które mnie czytają, proszących o dostęp. Zrozumiałam, że ten blog nie służy tylko moim ekshibicjonistycznym potrzebom, ale pomaga znaleźć także innym zrozumienie siebie.

Więc póki co będę pisać tyle na ile mogę. Może będę bardziej ważyć słowa, choć to nie to o co mi chodzi. Głównie sprawa opiera się o związek z P., który to związek dla mnie gdzieś stoi pod znakiem zapytania. Nie wiem jak dla P. ale myślę, że go o to spytam.

Postaram się rozmawiać z nim wprost, o ile będzie to możliwe. Chcę by P. zrozumiał, że dla mnie bycie z kimś jest okropnie trudne, bo wyzwala we mnie burzę emocji, tak trudnych do opanowania, do nazwania i opisania.

Pojawiająca się labilność emocjonalna strasznie męczy nie tylko mnie ale i moje otoczenie.
Zaczęłam robić, rzeczy, o które już dawno się nie podejrzewałam.  Nie wiedziałam, że to się tak odbije na niektórych z Was.

Myślałam, że skoro nie znamy się osobiście to mogę komunikować siebie wprost. Taką jaka jestem.
Rozchwianą, zaburzoną, bezrefleksyjną, nie dbająca o konsekwencje, nie zastanawiającą się nad tym jak to wpływa na innych.

Mój skrajny egotyzm odbił się na kilku osobach, wywołując emocje, których się nie spodziewałam.
Pozostaje mi zatem zastanowić się raz jeszcze nad wszystkim.

Mój terapeuta powiedziałby w tej chwili, że po latach terapii nie jestem nieświadoma tego co robię. Wręcz przeciwnie w sposób manipulujący otoczeniem i z pełnym wyrachowaniem korzystam z narzędzi, które otrzymałam w terapii. Znam je dobrze, wiem jak wpływać na innych i jak kreować rzeczywistość, by gra, której się podjęłam mogła być kontynuowana.

Pytanie po co to wszystko? Otóż, wygląda na to, że jest to bardzo prymitywny mechanizm przymusu powtarzania, który wykształcił się w dzieciństwie na skutek braku zainteresowania moją osobą wśród członków rodziny.

Ten blog stał się niejako moim domem a Wy moja rodziną, którą próbuję na różne sposoby przyciągać i odpychać. Radość z przyciągania jest tym większa, im większe było odrzucenie.

Mechanizm ten widoczny jest we wszystkich obszarach mojego życia. Również w pracy zawodowej.
Wygląda na to, że lubię budzić w ludziach niepewność co do trwałości naszych relacji.

I być może podobnie jest z P. Chciałabym z nim zagrać w tę grę ale póki co nie mogę jej kontynuować, gdyż dzieje się coś, czego nie przewidziałam. P. nie daje wciągać się w moje gierki.
Wydaje się, że ma dość silną osobowość i dość rozwinięty system obron, bym mogła bez większego wysiłku przebić się przez tę jego skorupę i dokonać spustoszenia, na którym tak bardzo mi zależy.

Zaczęłam więc reagować dość znaczną frustracją i przeniosłam grę z P. na wszystko inne, byle by móc dalej przyciągać, niszczyć i odrzucać.

Jest jeszcze inna możliwość. Otóż przyszła mi do głowy następująca myśl. Czy to nie jest tak, że ja próbuję chronić związek z P i samego P. przed moimi impulsami, poszukując właśnie dodatkowych obszarów a szczególnie relacji z mężczyznami, na których mogę skierować swoje destrukcyjne zachowania?



Jeśli ktoś ma inne spostrzeżenia, będę wdzięczna z komentarz.


czwartek, 27 września 2012

Naprawianie

Nie wiem co napisać. Chciałam być szczera ze sobą, z Wami, z P. Celowo napisałam o tym jak jest ze mną, by otrzymać od Was jakąś informację zwrotną. Nie zawiedliście mnie. To zadziałało trochę jak terapia grupowa.

W przyszły piątek mam godzinne spotkanie z moją lekarką. Będę mogła jej opowiedzieć szczerze o wszystkim. Musze mocno zawalczyć o terapię dla siebie. Dlatego wciąż jestem otwarta na nowe propozycje pracy, byle zarobić jakieś pieniądze, tak by móc je przeznaczyć choć na jedną sesję tygodniowo.

Widzę, że jest to wręcz konieczne. Związek z P. działa na mnie jakoś destabilizująco. Być może zbyt mocno mi zależy. Być może zbyt wiele oczekuję. Zacznę chyba raz jeszcze od rozpisywania planu dnia i będę się tego kurczowo trzymać, tak by się skupić na czymś innym. Jeszcze raz zrobię podejście w kierunku nawiązania głębszych relacji z kobietami, które są w moim życiu. Mężczyzn odpuszczę. To rzeczywiście nie jest zdrowe. Na miejscu P. czułabym się z tym okropnie.

Wiecie, nie wiem jak z innymi ososbami z BPD, ale te wszystkie emocje we mnie bywają tak silne, że przysłaniają faktyczny obraz tego, co się dzieje wokół. Gdyby nie Wy, nie wiedziałabym co jest nie tak i brnęłabym dalej w to wszystko, co robię. A tak zatrzymuję się, rozglądam i sprawdzam jak jest.

Wiem, że teraz nie jest dobrze. Ale postaram się to naprawić.

wtorek, 25 września 2012

...


Pragnę zbyt mocno

Znów trudno mi pisać.

Muszę się Wam jednak do czegoś przyznać. Otóż jakiś czas temu, zaczęłam znów wchodzić na czat i rozmawiać z różnymi mężczyznami. Owszem, jakość tych rozmów pozostawia wiele do życzenia, ale zdarzają się wyjątki. W taki oto sposób poznałam jakiś czas temu Piotrka. Facet po czterdziestce, rozwiedziony. Podałam mu kiedyś numer mojego gg i tak jakoś miałam go w kontaktach, ale nie rozmawialiśmy już potem ze sobą.

Sobotni wieczór ja i P. spędziliśmy razem. W niedzielę P. wyszedł ode mnie koło południa i wydawało się, że pozostały czas spędzę spokojnie w domu. Siedziałam przy komputerze, gdy zobaczyłam, że Piotrek jest dostępny. Zagadałam do niego, na co on wyraźnie się ucieszył. Od słowa do słowa i umówiliśmy się, że idziemy gdzieś na drinka. On miał przyjechać po mnie i zabrać mnie do klimatycznej praskiej knajpeczki.

Pomyślałam sobie, że taki spontaniczny wypad zrobi mi dobrze, a odwagi nie brakło mi wcale, bo już byłam po dwóch piwach.

Piotrek przyjechał po mnie. Starszy ode mnie o 9 lat facet, dobrze wyglądający i z ogromnym poczuciem humoru. Od razu poczułam się w jego towarzystwie bardzo swojsko.

Zabrał mnie na Pragę, gdzie mieszka. Zostawiliśmy auto pod jego domem i poszliśmy do knajpki.
Zajęliśmy miejsca przy stoliku, po czym poszliśmy do baru zamówić coś do picia.

Przy barze odruchowo sięgnęłam po portmonetkę ale Piotrek stanowczo zaprotestował. Powiedział, że to on mnie zaprosił, że jestem jego gościem i mam się o nic nie martwić. Tak więc piliśmy cały wieczór drogą whisky, wychodząc od czasu do czasu na zewnątrz na papierosa.

Byłam szalenie rozbawiona, ale w miarę ilości spożytego alkoholu zaczęłam odczuwać jak bardzo tęsknię z P. Powiedziałam o tym Piotrkowi, który wiedział, że mam chłopaka, on sam zresztą spotyka się z o rok młodszą ode mnie kobietą.

I tak zaczęliśmy się rozwodzić nad naszym życiem u boku naszych partnerów, byłych  i obecnych. Doszliśmy do wniosku, że oboje jesteśmy na tyle zwariowani, że potrzebujemy więcej bodźców by móc w ogóle jakoś funkcjonować. Umówiliśmy się, że co jakiś czas Piotrek będzie mnie zabierał w różne miejsca, o ile P. mi na to pozwoli. Pomyślałam jednak, że nie powiem nic P., by nie sprawiać mu przykrości. Poza tym pomyślałam, że osoba Piotrka będzie pełnić w moim życiu określoną funkcję.

Otóż od jakiegoś czasu, czuję, że mój P., staje się dla mnie cholernie ważny. To uczucie jest o tyle trudne do zniesienia, że zaczynam potrzebować P. więcej i więcej. Jednocześnie mam świadomość, że ta potrzeba P. ma w sobie coś niezdrowego, coś neurotycznego. Jest to taki stan tęsknoty i pragnienia P, których nie da się niczym zastąpić.

Cholernie ciężko mi o tym pisać, ale to coś co jest we mnie obecnie jest tak silne, że zżera mnie od środka. I wówczas na ratunek przychodzą Ci wszyscy mężczyźni, których poznaję. Staram się złapać jakąś równowagę. Uczę się wytrzymywać bez P. na swój sposób. Uczę się nie tęsknić za nim, nie pragnąć go, nie myśleć. Robię to wszystko po to, by P. nie dojrzał we mnie tego co się we mnie rodzi, tej jakże neurotycznej potrzeby posiadania go na własność.

Wczoraj odważyłam się napisać P. SMS, mówiący o moich uczuciach do niego. Chcę by wiedział i chcę by się nie przerażał. Chcę by wiedział, że będę go chronić przed sobą, ale mogę to robić tylko w określony sposób, mianowicie odciągając uwagę od niego i przenosząc ją na innych mężczyzn.

Mam nadzieję, że z czasem ja i P. jakoś się nauczymy siebie. Że u mnie te uczucia są objawem jakieś fascynacji, która pojawia się najczęściej na początku związku, i że z czasem to minie. Teraz ważne jest, by go nie przerazić sobą.

Ach... chciałabym tyle napisać. Jednak czas nie pozwala. Mam cholerny chaos w głowie.

sobota, 22 września 2012

Jakoś leci

Wczoraj byliśmy ze znajomymi z psychiatryka w klubie gejowskim. Było bardzo miło i nawet dobrze się bawiłam, bo atmosfera była wyśmienita. I Ci wszyscy tam będący tacy ładni, wypacykowani, pachnący drogimi perfumami.

Byliśmy we czwórkę. Trzy dziewczyny i jeden chłopak. Miało do nas dojechać jeszcze kilka innych osób ale ja o dwunastej w nocy podniosłam alarm, że chcę już spać i koniec kropka wracam do domu. No więc reszta zgodnie uznała, że jak mamy wracać to wszyscy razem.

Dzisiaj wstałam po jedenastej. Zdycham trochę, bo wypiłam dość sporo i jakoś nie mogę się zebrać, by zrobić cokolwiek. O osiemnastej przychodzi P. Ma mi pomóc w zrobieniu zakupów do domu a potem idziemy do kina. Mam nadzieję, że do tej osiemnastej jakoś się ogarnę.

Przedwczoraj skontaktował się ze mną znajomy, Jego przyjaciółka miała próbę samobójczą. Wjechała samochodem w drzewo. W szpitalu, w którym się znalazła nie wiedziano, że to była próba. Ten mój znajomy martwił się, że ona jest mocno zdeterminowana i będzie chciała w dalszym ciągu się zabić, o czym go informowała telefonicznie ze szpitalnego łóżka.

Ponieważ on był dość wystraszony i przejęty całą sytuacją, zadzwoniłam do tego szpitala na oddział, na którym leżała ta kobieta i porozmawiałam z lekarzem dyżurnym, mówiąc o całej sprawie.
Dziewczynę wzięli na obserwację. Zjawiła się także u niej jej psychiatra. Zobaczymy co będzie dalej.

Poza tym co jeszcze... zgłosiły się kolejne dwie osoby chętne wziąć udział w grupie wsparcia dla BPD. 




czwartek, 20 września 2012

Dziecko

Miałam dzisiaj sen. Dano mi pod opiekę dziecko. Kilkumiesięcznego chłopca. Jechaliśmy autem, do mojej siostry. Wiózł nas jakiś starszy pan. Ten mężczyzna był kimś bardzo znaczącym i budził we mnie jakieś skrępowanie, co było dość dużą przeszkodą. Postanowił bowiem zajechać w kilka innych miejsc, co mnie dość mocno niecierpliwiło. Po drodze wzięliśmy jeszcze jakichś autostopowiczów, też z dzieckiem.

Jechaliśmy przez jakieś małe miejscowości. Ten mężczyzna wciąż zmieniał kierunek jazdy, gdzieś skręcał, dokądś zajeżdżał, że zupełnie straciłam orientację w terenie.

Wreszcie zajechaliśmy do domku w lesie, w którym nas zostawił. Mnie i chłopca. Nie pamiętam powodu, dla którego to zrobił. Tak czy owak miałam czekać aż wróci i będziemy mogli jechać dalej.

Mijały godziny a ów mężczyzna nie wracał. Chłopiec zasnął a ja postanowiłam udać się na poszukiwanie najbliższego domu w celu uzyskania pomocy. Zostawiłam śpiącego chłopca w domku i poszłam szukać pomocy.

Tak długo kluczyłam ścieżkami w lesie, że kiedy dotarłam już do najbliższego domu nie potrafiłam wskazać miejsca, z którego przyszłam.

Początkowo zadzwoniliśmy po moją siostrę. Przyjechała wraz z moimi siostrzeńcami. Byłam przerażona, bo martwiłam się, że dziecko się już dawno zbudziło i jest wystraszone. Jeżdżąc w poszukiwaniu miejsca, w którym znajdowała się ów domek w lesie, zostaliśmy zatrzymani przez rosyjską kontrolę graniczną.

Kobieta - celniczka, dała wyraz ogromnej niechęci do mnie i zaczęła mnie ośmieszać przed innymi.
Przypomniałam sobie, że w aucie mam kilka butelek piwa. Skoczyłam po nie i wręczyłam celniczce, mówiąc, że to dobre, polskie piwo. Wówczas wyraźnie złagodniała i pozwoliła nam odjechać.

Lęk o chłopca stawał się nie do zniesienia. Wreszcie sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam na policję, błagając histerycznym głosem o pomoc w poszukiwaniach. Policja przyjechała i poszukiwania prowadzone były już na dużo większą skalę.

Wtem na jednej z leśnych dróżek dostrzegliśmy stojącego chłopca. Tym razem wydawał się większy. Miał jakby ponad roczek. Dziecko stało i miało się całkiem dobrze. Wybiegłam z auta i podążyłam w jego kierunku. Wzięłam chłopca na ręce i zaczęłam go oglądać, próbując się zorientować w jego stanie psychicznym i fizycznym.

Wszystko było z nim w porządku. Nawet nie był wystraszony. Poczułam wyraźną ulgę. Następnie udałam się do domku w lesie, chcąc się zorientować w jakim jest stanie. Byłam także ciekawa w jaki sposób chłopiec wydostał się stamtąd.

Wszyscy odjechali a ja wróciłam na miejsce, w którym stał domek. Ku mojemu zdziwieniu dość łatwo znalazłam się na miejscu.

Weszłam do środka, do pokoju, w którym zostawiłam chłopca. Był już ranek. Przez zasłonięte okna prześwitywało słońce, rzucając nieśmiało blask na bladoniebieskie ściany pokoju. Rozejrzałam się po jego wnętrzu i pomyślałam, że jest całkiem przyjemny. Choć był zupełnie pusty. Tylko ściany i dość sfatygowany parkiet.

Pomyślałam sobie wówczas, że mogłabym tu zamieszkać. Jedyne, co budziło we mnie duży dyskomfort, to fakt, że domek stał na skraju ogromnego lasu, który budził we mnie jakiś lęk.

Nie dam rady - pomyślałam. To miejsce wydaje się dość niebezpieczne. Szkoda, bo to była by dla mnie szansa na mój własny dom. Ale ten las, tak mroczny... Postanowiłam opuścić to miejsce.

I to cały sen. W wolnym czasie postaram się go zanalizować. Myślę, że to ważny sen i symbolika w nim zawarta jest dość znacząca.




środa, 19 września 2012

Szczegóły spotkania

W ciągu tygodnia powinna powstać oferta na grupę warsztatową dla osób z BPD. Manager kliniki będzie jeszcze rozmawiał z lekarzami i terapeutami jak owa grupa ma wyglądać. Specjaliści ustalą program warsztatów oraz ilość osób, które mogą wziąć jednorazowo udział w grupie.

Następnie oferta zostanie przesłana m.in. do mnie. Zamieszczę ją na stosownych forach. Klinika zadba także o właściwą promocję korzystając z innych narzędzi.

Jeśli rzeczywiście będą chętni na te warsztaty i będą one odnosiły pożądany efekt, możliwe, że klinika zechce sama zawiązać stowarzyszenie na rzecz BPD, ale to już w dalszej perspektywie.
Na razie mówimy o grupie.

Manager Volty zaproponował, żeby początkowo była to grupa dla osób z Warszawy. Ja upierałam się nad możliwością udziału ogólnokrajowego. To dlatego, że chęć udziału w warsztatach deklarowały także osoby spoza Warszawy.

Klinika będzie także dowiadywać się w kwestii funduszy unijnych na tego typu przedsięwzięcia. Tak by pojawiła się możliwość finansowania uczestnictwa w grupie osobom, których nie stać na opłacenie zajęć.

W każdym razie więcej szczegółów pojawi się w ciągu tygodnia. Tymczasem piszcie, jeśli jesteście wstępnie zainteresowani, gdyż grupa ma być dość mała. 6, 8 lub max 10 osób, co jeszcze ustalą lekarze.


wtorek, 18 września 2012

Spotkanie z Voltą

Dzisiaj mam to spotkanie z Voltą. Denerwuję się. Trochę źle wyglądam od tego picia i wymiotowania. Życzcie mi powodzenia.

Chciałabym by ta grupa powstała. To byłoby dla mnie niemałe osiągnięcie.

A oto piosenka dla nas na dziś i dłużej:


poniedziałek, 17 września 2012

Osamotnienie

Dzisiaj rozpaczliwie zaczęłam szukać pomocy. Napisałam także do siostrzenicy, która natychmiast przyjechała do mnie. Od razu poczułam się lepiej. Dzięki temu wzięłam się za porządki, jeszcze kąpiel i będę mogła powiedzieć, że poradziłam sobie.

Poprosiłam siostrzenicę, że chcę by tylko była, ponieważ zaproponowała pomoc w porządkowaniu domu. Jednak uparłam się, że wszystko zrobię sama. Siostrzenica położyła się i właśnie śpi to moje dziecko. I ja tak sobie na nią patrzę i cieszę oko tym widokiem.

Ech.. może ja powinnam mieć normalny dom, męża, dzieci... Może to nie samotność a naturalna potrzeba bycia z kimś i posiadania kogoś.

Odważyłam się także napisać do P., choć bardzo się boję, że on ciężko znosi moje nastroje. Zadzwonił do mnie, a ja wylałam z siebie potok słów. Trochę mi głupio, ale przecież nie mogę przed nim udawać. I tak ograniczam swoje impulsy w jego kierunku.

Jeśli to go przerasta to mam nadzieję, że będzie szczery i mi o tym powie. Zrozumiem, naprawdę zrozumiem. Coraz częściej w ostatnich dniach myślałam właśnie o tym, by powiedzieć P., że taka nasza relacja nie ma sensu. W sensie związku. Porozmawiam z nim jak wróci.

Zaczynam dostrzegać jak niewiele mam do zaoferowania a jak wiele oczekuję.
Dopóki nie wesprę się terapią, będę strasznym wampirem energetycznym.

Świadomość tego, że moja chwiejność jest męcząca dla P., jeszcze bardziej mnie przytłacza.
Nie wiem jak mogę się o niego zatroszczyć i nie torpedować go tą negatywną energią.
Nie znam takiego sposobu obecnie. Dlatego będę dążyła do zakończenia tej znajomości.
Porozmawiam o tym z P.

Cholerna samotność. Wiele lat byłam sama ale miałam terapeutę. Teraz gdy go nie ma osamotnienie staje się nie do zniesienia. Trzeba będzie coś z tym zrobić. To tak nie może wyglądać.

Jestem

Gdyby w moim życiu był Pan M. byłoby mi znacznie łatwiej. Gdyby był jakikolwiek inny terapeuta/terapeutka. Potrzebuje profesjonalnego wsparcia, by przestać działać destrukcyjnie.

To co napisałam we wpisie, który usunęłam to nieprawda. Nie chciałabym się zabić, bo jest we mnie ciekawość tego, co będzie dalej. Owszem, czasem ból psychiczny jest tak ogromny, że kojącą staje się myśl o nieistnieniu. Ale to tylko chwile. Jest tyle momentów  w moim życiu, gdy jestem radosna, gdy uśmiecham się szczerze do życia. Chciałabym byście i taką mnie poznali. Tymczasem tu na blogu piszę właściwie tylko o tym, co smutne i trudne. Kiedy jest mi dobrze nie mam ochoty pisać, stąd pozytywne wpisy są rzadkością.

Moje długoterminowe cele to wyjść z długów i zacząć zarabiać na terapię. Chwiejność w BPD sama z siebie nie przejdzie. Potrzebuję kogoś, kto będzie trzymał mnie za rękę, kto będzie mi towarzyszył w moich zmaganiach i wspierał. To może być tylko terapeuta.

Jestem gotowa podjąć się nowych wyzwań. Potrzebuję jednak kogoś, kto będzie mnie podnosił, gdy upadnę, a będę upadać. Potrzebuję mieć takie wsparcie w moim życiu. Potrzebuję, słyszeć, że jestem odważna, dzielna, że przy tym całym chadzie i bpd funkcjonuję jednak dość dobrze.

Poznałam ludzi w szpitalach psychiatrycznych, którzy kompletnie się poddali. Mój terapeuta wszczepił mi mechanizm walki o siebie, choćby nie wiem jak było źle. Walczę i będę walczyć.

I choć czasem mogłoby się zdawać, że jestem na dnie, to ja z tego dna się podniosę.










niedziela, 16 września 2012

Już w domu

Ach... moja Warszawa! Jak dobrze być w domu. Ten wyjazd był ok. Nóżki, rączki, język w gębie mam, dałam radę. Kto mi ten lęk przed wyjazdami zaszczepił? Ja sama?

Jestem wdzięczna za wsparcie mojemu szefowi. Dzwoniłam do niego kilka razy dziennie. Tak się umówiliśmy. Prosił, żebym mu dawała znać jak sobie radzę. Był on dla mnie takim łącznikiem z czymś bliskim i znanym i nie byłam tam tak całkiem obca.

A obca mogłam się poczuć, bo wszystko było nowe i ja nowa, inna. Inny ciuch, inny styl, inne relacje z ludźmi niż na co dzień. Otoczenie inne.

Jestem z siebie cholernie dumna. Teraz tylko muszę ten wyjazd opisać i podsumować rozmowy z Klientami, żebym wiedziała, co z kim ustaliłam. Kolejnym krokiem będzie odezwanie się po raz kolejny. Przygotowanie ofert, umówienie spotkań.

No a jutro mam mieć jakąś rozmowę o pracę, bo dzwonili do mnie ale chyba nie ogarnę tego. Nie dam rady. No a we wtorek spotkanie z Voltą.

Jak się tak mnoży tych rzeczy trochę w moim życiu to i neurotyczność spada znacznie. I potrzeba toksycznej bliskości z P. właściwe zanika.

Oto co przeczytałam dzisiaj w Charakterach do porannej kawy:

"Jeśli z jakiś powodów tego zabraknie [symbiotycznego połączenia z matką w dzieciństwie], bo matki nie ma przy nas albo jest pochłonięta swoimi problemami, na zawsze pozostaje w nas deficyt tej symbiotycznej bliskości. Tęsknota za doświadczeniem zależności i jedności z kimś, kto utuli i da nam wszystko to, czego potrzebujemy."

Kto z Was tak ma? Ja z pewnością. Jestem żywym dowodem na głód owej symbiozy.

Dalej napisano:

"Symbioza jest jak emocjonalny raj, ale nie można w niej pozostać na stałe. Wypędza nas z niej ciekawość świata i pragnienie, by narodzić się jako odrębna osoba."

I dalej pojawia się ciekawy mechanizm, który na sto procent stosuję:

"(...) po drodze nieuchronnie pojawia się konflikt. Z jednej strony pociąga nas świat, nogi niosą coraz dalej, gna chęć zaznaczenia swej autonomii. Ale im bardziej oddalamy się od matki, tym bardziej narasta lęk. Chciałoby się zawrócić, znów przylgnąć do matki, poczuć jej kojącą bliskość. Ale wtedy ogarnia nas przerażenie, że stracimy tę swoją, dopiero uzyskaną, kruchą autonomię, swoją intymność. Przywołujemy matkę a kiedy przybiega - odpychamy ją"

No i konkluzja:

"Jeśli nie uda nam się od rodzica do końca odseparować, jeśli pozostanie w nas przekonanie o kruchości wewnętrznych granic i obawa o własną intymność, to taniec pełen zbliżeń i odpychania będziemy w życiu powtarzać - z kolejnymi partnerami."

Logiczne prawda? No, to może czas na separację z matką. Nie wiem zupełnie jak to zrobić. W sumie przeżyłam jakoś te ataki lęku separacyjnego z P., dziwne, bo ja przecież nie mam z nim jakiejś takiej głębokiej więzi, ale widać na skutek przeniesienia wyprojektowałam na niego postać obiektu, którego brak najboleśniej odczuwam.

Obawiam się, że może chodzić o terapeutę....

Wyjazd do Wrocławia umożliwił mi doświadczenie siebie jako odrębnego bytu. Być może było to z lekka stresujące, bo sięgnęłam po alkohol a także jedzenie. Uciekanie w tego typu odreagowania, może być tęsknotą za bliskością i poczuciem bezpieczeństwa jakie daje niemowlęciu matka. To taki prymitywny mechanizm obronny, odnoszący się do freudowskiej fazy rozwoju, której przedmiotem są usta.

Muszę popracować nad wzbogaceniem swojej obrony na mechanizmy mniej prymitywne.
Być może zaangażowanie się w pracę, byłoby doskonałą sublimacją moich pierwotnych potrzeb.
Jeśli szef będzie mnie nadal wspierał a jaj będę konsekwentna, może się udać.

No dobrze. Tymczasem plan na dziś.

1) sprzątnąć mieszkanie
2) wziąć kąpiel
3) wskoczyć do łóżka i leniuchować

i tyle :))






sobota, 15 września 2012

Wracam

No to czas wracać do domu. Jestem tak potwornie zmęczona, że dodaję tylko to zdjęcie.
Za dwadzieścia minut odjeżdżam. 




P.S. Piłam wczoraj i dzisiaj. Dużo. Dzisiaj szczególnie. Miałam też ataki bulimii. Fajki też, masakryczna ilość. Wracam do wawy i nadal walczę z alko. Pozdrowienia.

piątek, 14 września 2012

Wrocław

No to pierwszy dzień mam już za sobą. Z ogromnym zaskoczeniem stwierdzam, że wyjątkowo nadaję się do takich podróży. Zdążyłam już trochę poznać Wrocław, a to za sprawą jednego z moich potencjalnych klientów, który obwiózł mnie po mieście.

W hotelu mam wielkie małżeńskie łoże :) Hotel tuż przy Dworcu Głównym. Blisko stąd wszędzie.
Rano wpadłam do empiku i kupiłam kartki mojej matce i siostrom, wysłałam je.

Potem hotel, prysznic, ubranie się w lepsze ciuchy i taksówką na tragi. Tam spotkania, owocne, udane i ja pewna siebie i jakaś taka jak nie ja.

Teraz padam ze zmęczenia, więc dużo nie napiszę.

Dobrej nocy Wam i sobie życzę.

Myśli różne

Jadę i spoglądam za okno. Czuję jak coś zostaje poza mną. Jak coś odchodzi. Niepewność i przerażenie ustąpiły miejsca zwykłej ciekawości. Jestem radosna i już się nie mogę doczekać kiedy będę na miejscu.

Tak sobie myślę, że to moje życie, takie jałowe, niczym nie wypełnione, a jeśli już to patologią, byłoby inne, gdybym próbowała wyjść mu na przeciw. Do tej pory nie miałam takiej potrzeby.

Tyle pieniędzy zmarnowałam w ostatnim czasie a przecież mogłam się gdzieś wybrać, dokądś pojechać. Jednak ten lęk strasznie mnie hamował. Właściwie nie wiem co jest powodem tego lęku.

Muszę być bardziej niezależna, bardziej ufać swoim umiejętnościom. Mój szef wczoraj powiedział, że mam taki zmysł handlowy, którego ludzie uczą się całe lata a ja mam to we krwi. Nie mogę zrozumieć tego, jak to jest, że są ludzie, którzy we mnie wierzą. Mój terapeuta był takim człowiekiem.

Właściwie nie wiem co się takiego stało, że przestałam pragnąć więcej od życia. Być może wciąż czekałam, czekam na kogoś kto to moje życie przeżyje za mnie. A może ze mną...

Ojciec całe życie powtarzał mi, że jestem do niczego. Wciąż mnie krytykował i umniejszał moją wartość. Przestałam się starać być lepszą.

Chciałabym wreszcie uwierzyć, że moje życie zależy ode mnie. Nie od tego jak postrzegają mnie inni. Nie od tego ile dają mi wsparcia i akceptacji. Chciałabym być silną kobietą, akceptującą swoje ograniczenia. Przecież ludzie są pełni ograniczeń a mimo to prowadzą satysfakcjonujące życie.

Moim ograniczeniem jest moja chwiejna emocjonalność. Moja ogromna emocjonalność. Czuję tysiąckroć mocniej i tak to przeżywam. Nie powinnam wpadać w histerię, gdy nagle czuję, że wali mi się świat. Dlaczego by tego nie zaakceptować, że takie dni były i będą. Dlaczego by nie uczyć się tego przeczekiwać. Szukać sposobów na przetrwanie w takich momentach.

Problemem jest jednak jakieś mojej wewnętrzne przekonanie, że nie wolno mi popadać w złe stany. Mam poczucie, że gdy tylko przestaję być stabilna czeka mnie kara w postaci odrzucenia i nagany.

Kiedy traciłam stabilność emocjonalną i stawałam się przesadnie chwiejna, mój terapeuta zapewniał mnie, że jest w stanie to unieść, że jego to nie przeraża, że nie muszę uciekać, karać się za złe emocje.

Matka karała mnie za moje ataki paniki. Terapeuta zaś tulił do siebie mówiąc, że jestem bezpieczna, że on rozumie, że właściwie nic się takiego nie wydarzyło, że to tylko moja wyobraźnia a on ma miejsce na takie moje stany i czuwa nade mną. Koił mnie tym bardzo. Po chwili stawałam się spokojniejsza aż do uzyskania zupełnej ulgi.

Jak zapamiętać, że te stany wcześniej czy później mijają? Po co tak bić na alarm i absorbować sobą tyle ludzkich istnień. Po co sobą przerażać, zniechęcać do siebie?

Musi być jakiś sposób, by to wszystko inaczej przeżywać. W ciszy, godnie, bez rozgłosu. Brakuje mi jakiejś takiej subtelności. Brakuje mi pomysłów radzenia sobie z przykrymi doznaniami.

Alkohol i ataki bulimii to niestety bardzo prymitywne narzędzia. Tym bardziej ten wyjazd nadaje jakiś nowy kierunek w moim życiu. Samodzielność i odpowiedzialność. Całkiem przyjemne cechy.

Owszem jest we mnie jakiś lęk związany z braniem odpowiedzialności. Z drugiej strony lęk ten staje się pozytywnym wyzwaniem. Uda się, czy się nie uda? Czyż życie nie polega na jego doświadczaniu? Czy życie to nie tylko wygrane ale i przegrane? Czyż nie można przegrywać z godnością, bez lęku, bez karania siebie?

Cieszę się, że dano mi szansę stawania się inną. Dlaczego by tego nie wykorzystać? Dlaczego nie uznać tego za coś konstruktywnego?

Mam bardzo fatalne podejście do tego, że w życiu coś wciąż muszę. A może to nie przymus a szansa? Ciągła szansa nowych doświadczeń.

Trochę się rozpisałam, ale próbuję zrozumieć, co właściwie mnie hamuje. Choroba, lenistwo, kara za niepowodzenie, czy raczej samotność i potrzeba bycia akceptowaną i rozumianą.

Cholera, tego zrozumienia i akceptacji dostałam w życiu bardzo wiele. Często od zupełnie obcych ludzi. Wiem, rozumiem. Szukamy zrozumienia od tych, którzy są dla nas szczególnie bliscy i ważni.

A dla mnie kto jest ważny? Czy P. jest dla mnie ważny, czy raczej przenoszę na niego coś, czego nie jest adresatem.  Myślę, że tak jest w głównej mierze.

Skoro P. jest obiektem przeniesienia, to czy nasz związek jest realny, czy raczej jest substytutem relacji z ojcem, którego akceptacji tak bardzo pragnę? Pamiętam, że siostra przestrzegała mnie przed tym.

Muszę to wszystko raz jeszcze przemyśleć i nazwać na nowo.

Napiszę o tym jeszcze. 




Jadę

No to Kochani, wstałam, zdążyłam, trafiłam i jadę :) Ależ się cieszę! Mam poczucie, że to będzie niesamowita przygoda.

Siedzę przy oknie. Wzięłam ze sobą Jaśka. Może troszkę się zdrzemną, choć spałam sześć godzin, bo poszłam spać o dwudziestej drugiej. Książkę mam do czytania. Książkę o związku Sylvii Plath i Teda Hughesa. Już czytałam w metrze trochę. Interesująca.

Ok, to teraz plan dnia:

1). Przyjazd do Wrocławia o 11:40
2). Zakwaterowanie się w hotelu
3) Prysznic, ubranie się (załatwienie żelazka!), makijaż
4) Wypicie na spokojnie kawy
5) Wyjazd na targi
6) Zrobienie rekonesansu na miejscu
7) Ustalenie miejsca stoisk dwóch moich Klientów, spotkania
8) Telefon do szefa
9) Powrót do hotelu
10) Mały spacer
11)  Powrót, prysznic i spać

Wczoraj panikowałam bardzo przed tym wyjazdem jak wiecie. Powiedziałam to mojemu szefowi, a ten wziął mnie do siebie i zaczął tłumaczyć, że dam radę, że we mnie wierzy, że on wie, że ludzie dobrze mnie odbierają. Uśmiechał się do mnie serdecznie, radził jak się zorganizować, a na dowartościowanie opowiedział jak to ostatnio spotkał naszą wspólną znajomą z tej ostatniej mojej firmy, i wyrażała się ona o mnie w samych superlatywach.

Chłonęłam te słowa, tak bardzo spragniona pochwał i pozytywnych zapewnień. Uspokoił mnie bardzo, no i jeszcze ten wcześniejszy telefon P. Najważniejszy był chyba jego ciepły głos i uśmiech.

Dzisiaj o czwartej rano zadzwonił jeszcze do mnie kolega, sprawdzając czy wstałam. Rozbawił mnie.
Ach... czuję, że będzie dobrze.

Miłego dnia Wam i sobie życzę :*



czwartek, 13 września 2012

Telefon od P.

Mój kochany P. zadzwonił do mnie przed chwilą! Ostatni raz słyszałam go kilka dni temu.O jak dobrze, od razu lepiej. A już byłam bliska histerii. Co prawda wspiera mnie kolega, który wciąż pisze ze mną ale ja od kolegi wolę Ciebie Mój P. :)

No dobra, już dochodzi trzecia. Jeszcze muszę się przygotować ze statystyk. Ale się cieszę, że zadzwonił :)
Już się tak nie boję. Poza tym dzisiaj znalazłam dwie sukienki w szafie, fajne są. Ubiorę je w piątek i w sobotę. Na podróż założę jakieś luźne ciuchy i wezmę sobie jaśka. Miejsca mam przy oknie.

Sorry, że tak się o tym wszystkim rozpisuję, ale wierzcie mi, po tylu latach niewyjeżdżania z Warszawy to dla mnie wyprawa życia.

Dowiedziałam się, że kotów nie będzie miał mi kto pilnować. Będę musiała zostawić je same na dwie doby. Tragedia.

O rety!

O rety! O matko! O ludzie! To już dzisiaj. Dzisiaj muszę się spakować, dzisiaj przygotować materiały na wyjazd. Pójść wcześnie spać i nie zaspać. Wsiąść do dobrego pociągu.

Najchętniej poprosiłabym kogoś by ze mną rano wstał i pojechał ale nie mam kogo.

Oto plan dnia:

1) Sprawdzić pogodę na jutro i pojutrze we Wrocławiu
2) Wydrukować materiały dla Klientów
3) Przygotować ofertę na sponsoring portalu
4) Zanieść książki do biblioteki
5) Spakować się
6) Nie panikować
7) Nie pić
8) Nie objadać się
9) Wyrzucić kota przez balkon za szczanie mi na pościel!!!
10) Poprosić moją współlokatorkę, by karmiła koty podczas mojej nieobecności
11) Zadzwonić do siostry, która miała we wtorek operację i spytać o jej samopoczucie
12) Odebrać leki z apteki
13) Poszukać jakiegoś wsparcia, bo samotnie ciężko mi będzie przez to wszystko przejść

Ok ósma, zbieram się do pracy.
Pozdrowienia dla Was.







środa, 12 września 2012

Nie piję

No i plan wykonany. Prawie, bo biblioteka była zamknięta.

W pracy z rana czułam się okropnie zmęczona, a potem było już całkiem dobrze. Pracowałam nawet i załatwiłam sporo rzeczy. Bilety na pociąg także już kupiłam.

Dzisiaj znów nie piję :) TADAM! Za to wypijam hektolitry herbatek owocowych i ziołowych i palę jak durna. Kąpiel wzięłam, słucham muzyki. Nie tęsknie neurotycznie za P. Kompletny spokój.
Nawet odezwał się do mnie, napisał, że umówił się na piwo z koleżanką z byłej pracy. No, no. Przyznam, że jakaś zazdrość mi się uruchomiła. Chyba nie byłam nigdy o nikogo zazdrosna. Dziwna to rzecz. Jakaś taka nieprzyjemna. Trudno.

No więc siedzę w domu. Bulimii nie ma od kilku dni. Czyżby poszła sobie? Może po wczorajszym wylocie w kosmos, trochę emocji ze mnie uszło. Czuję, że nie mam czego odreagowywać.

Choć ten wyjazd do Wrocławia. Katastrofa! Ale jak już wiem od wczoraj, to może być piękna, wspaniała katastrofa :) Będę niewyspana, zmęczona, kompletnie nieobeznana w terenie, zestresowana rozmowami z klientami, sama w jakimś hotelu. Brrr...

Najgorsze, że nie wiem jak się spakować, jak ubrać. Pogodę muszę sprawdzić. Myślicie, że odreaguję potem ten wyjazd? W sobotę targi kończą się o osiemnastej, a pociąg do Warszawy mam po dwudziestej drugiej. I do tego czasu muszę się jakoś zorganizować. Och, żeby tylko było ciepło.. to by znacznie ułatwiło sprawę. 

Nie wiem, już sama. Nie mam pojęcia jak to będzie.

No dobrze, czas spać. Jutro rano nakreślę plan dnia. Muszę mieć wszystko zorganizowane. Bez tego nie odnajdę się w tej nowej rzeczywistości.


Prośba do Twoich ust

No i mam się nadal dobrze. Zrobiłam sobie kąpiel w soli morskiej nad ranem. Zabrałam ze sobą laptop do łazienki i upajałam się muzyką.

Oto co wygrzebałam dzisiaj dla nas kobietki:


Dobra, a teraz do apteki i biblioteki. Wypożyczę sobie pamiętniki Sylvii Plath. P. ostatnio mi wynalazł. Nigdy wcześniej nie czytałam, a Sylvię bardzo lubię. Ponoć ona miała też jakieś BPD, ale pewna nie jestem.

Buziaki.


Wsparcie

Jest czwarta nad ranem a ja nie śpię. Obudziłam się i ni cholery już nie mogę spać. Trudno, będę umierać dzisiaj w pracy.

Wczorajszy plan wykonany prawie w całości. Nie wykąpałam się tylko, bo położyłam się na chwilę, słuchając muzyki i zasnęłam. Myślę, że gdzieś po dwudziestej drugiej.

I co tu robić? Kawę sobie zrobiłam, zapaliłam i włączyłam muzyczkę na yt. Lubicie Groove Armada?

No dobra, to może plan na dziś:
1) oddać książki do biblioteki
2) wykupić recepty
3) kupić bilety na pociąg
4) podlać kwiaty!
5) załatwić z organizatorem targów sprawę związaną z wymianą banerów
6) wrócić do diety (przytyłam, chyba przez picie 3 kg!)
7) nadal nie pić!!!! (HA! WCZORAJ NIE PIŁAM :)))
8) brać leki!
9) chwiać się, histeryzować i panikować po cichu

Zaraz zaraz, coś mnie wczoraj ucieszyło.. A, no tak. Bardzom dumna była z siebie, że i ten plan wykonany, i że w dzień ten atak psychozy tak dzielnie opanowałam. W sumie nikt tego nie dostrzegł chyba. Muszę siebie pochwalić za to, że tak sobie w pracy po cichutku widząc, że odpływam, i że to jakieś takie niewymowne cierpienie i ból przechodzi w objawy psychozy, zwyczajnie otworzyłam blog i tę całą utratę kontaktu z rzeczywistością skierowałam na zewnątrz, pisząc tutaj.

Cieszę się, że nie napastowałam P. W sumie już po wszystkim tylko napisałam, że źle się poczułam. Jednak on nic nie odpisał, dopiero wieczorem słowa, że jest ze mną. Ale ja już byłam pozbierana.
Ale to nic, on nie jest od tego, by mnie ogarniać. Nie wiem, czy nawet by potrafił w takim momencie.
Myślę, że od tego są już tylko specjaliści, ewentualnie moja wiedza o sobie i próba korzystania z niej.

Zaskoczyła mnie za to G., moja przyjaciółka. Po tym jak napisała, żebym jechała na izbę, i gdy ja odpisałam, że nie ma takiej potrzeby, zaczęła pisać do mnie wylewne esemesy. Pisała, że jestem silna, że jest przy mnie, że przeszłam tak wiele, że to co się teraz dzieje to pikuś, że ona wierzy we mnie, że jest dumna ze mnie, że jestem, walczę, trwam mimo choroby.

Pisała, że cieszy się, że mnie ma, że jestem jej przyjaciółką, że jest wściekła, że jest tak daleko i nie może mnie inaczej wspierać. Że to co ma wartościowego w życiu, to właśnie nasza przyjaźń, że ta więź przetrwała niejedną burzę i niejedno rozczarowanie a jednak jest i ma się dobrze. I dla niej, G. to coś bardzo wartościowego, co świadczy o jakimś zdrowiu i normalności.

Pisała, że to jedyne co jest trwałe w jej życiu i za to mi dziękuje. Z tych jej esemesów, biła wyraźna rozpacz i bezradność związana z tym co się ze mną dzieje. Poczułam jak jest jej trudno, jak jej empatia urasta do ogromny rozmiarów i staje się bólem. Poczułam coś, czego dawno nie czułam, może miałam tak z K., który niekiedy na widok mojego załamania nerwowego dostawał drgawek i zaczynał płakać z bezradności. Widziałam w jego oczach ogromne przerażenie. I to samo wczoraj poczułam ze strony G. 

I ja do niej zaczęłam pisać, zapewniać, że już po wszystkim, że już panuję nad sytuacją, że także się cieszę, że ją mam, i że jest dla mnie bardzo ważna.

Myślę, że to było coś pięknego wczoraj między nami. Dostałam wsparcie od kobiety. Także od kobiet (tak się domyślam, że to kobiety) tu na blogu. Być może do P. nie przyjęłabym tego wsparcia wcale.

Moja kochana G. Była taka dzielna. Ta jej opiekuńczość i troska dała mi wczoraj tak wiele. Muszę jej dzisiaj o tym napisać i podziękować. Może powiem coś zaskakującego, ale wczorajszy dzień był bardzo łaskawy dla mnie i ja byłam dla siebie łaskawa.

Zatem oto długoterminowe zadania na przyszłość - być dla siebie dobrą matką i budować dobre relacje z kobietami.



wtorek, 11 września 2012

Tylko spokojnie

No dobrze, a zatem:

1) wykąpać się
2) wstawić pranie
3) sprzątnąć pokój
4) nie pić
5) wziąć na noc leki
6) uśmiechnąć się :)
7) trzymać się mocno rąbka koca


Kto z Was miewa epizody psychotyczne? Jak w takich chwilach sobie radzicie? Mnie pomogło to pisanie dzisiaj. Będę jeszcze pisać, ok? Wybaczcie, że tak się rozlewam, ale gdzie jak nie tu.

Napisałam przyjaciółce, że bardzo potrzebuję pomocy a ona na to, żebym jechała na izbę.
Kurcze, a mi przecież nie o to chodziło. Do szpitala mogę pójść w każdej chwili, ale tu przecież chodzi o coś innego, o obecność drugiego człowieka w takich chwilach.

Ten ból i lęk były dzisiaj tak silne, że wywołały stan psychotyczny. Próbuję zrozumieć co się stało.
Otóż zupełnie zaniedbałam higienę psychiczną. Brak snu, alkohol, nie branie od kilku dni leków i narażanie się na sytuacje stresowe.

Najgorsza okazała się wiadomość o wyjeździe do Wrocławia. Od wielu lat nie ruszałam się z Warszawy. Boję się z niej wyjeżdżać. Musiałam dzisiaj załatwić wiele spraw związanych z wyjazdem. Przerosło mnie szukanie hotelu i rezerwacja pokoju. Jak się dowiedziałam ile godzin jedzie się z Warszawy do Wrocławia kompletnie spanikowałam. Będę musiała wstać jakoś o trzeciej rano, o piątej mam pociąg, o jedenastej będę na miejscu. Stamtąd od razu mam jechać na targi, mam tam umówione spotkania. Nie wiem jakim cudem dam radę. Potem hotel, załatwienie formalności, spanie, pobódka, rano ważne spotkanie z dużą firmą (brrr). Potem jeszcze jedno spotkanie z kolejną. I jeszcze jedno. Pociąg powrotny mam dopiero po dwudziestej drugiej. Na miejscu w wawie będę pół do siódmej rano w niedzielę.

Świadomość tego wszystkiego tak mnie przeraziła, że wyleciałam z orbity, ale jestem już. Jestem.
Terapeuta uczył mnie oswajać lęk, poprzez wyobrażanie sobie tego co ma się wydarzyć. No więc piszę tu na blogu. Będę jeszcze do tego wracać. Muszę być dzielna.

Poza rodzinnym miastem, ostatni raz wyjeżdżałam z wawy z mężem do Poznania. Sama zaś jeździłam do Krakowa jakieś 7 lat temu. I wówczas miałam wynajęty hotel. I pamiętam, że sobie poradziłam całkiem dobrze. Tylko, że wszystko miałam gotowe, o wszystko zadbała firma. Tutaj muszę sobie wyjazd zorganizować sama.

A zatem raz jeszcze na spokojnie fakty:

Hotel już zarezerwowany.
Kupić bilety na pociąg,
Zaplanować ubranie na wyjazd.
Przeżyć spotkania z firmami (sami faceci), przygotować się merytorycznie (fuck!)

Po mieście będę jeździć taryfą, więc powinno być ok z trafieniem gdzie trzeba.
Czyli chyba nie jest tak źle.

Ale dzisiaj spanikowałam a myślałam, że to z powodu P.
Pewnie trochę też, bo chciałam mu o tym lęku powiedzieć, ale w zamian wymyśliłam, że mógłby pojechać ze mną i napisałam mu o tym. Chyba się trochę zdziwił. Boże, ten to ma dopiero ze mną jazdy. A to dopiero dwa miesiące bycia razem. No cóż. Będzie co będzie. Oby zmniejszyć tę neurotyczność.

Dobra idę odfajkowywać mój plan.

Dobranoc pamiętniku :)




Ulga

Cierpienie, ból, przerażenie, lęk, rozpacz, smutek - czarne, obślizgłe pająki. Rozbiegły się po mnie. Wchodzą mi do uszu, ust, nosa. Pchają się do oczu. Leżę powalona, przygnieciona ich ciężarem. Są ich tysiące, miliony. Drążą dziury w moim ciele.

Czy Ty to widzisz? Widzisz jak pod ich ciężarem moja ciało, całe w konwulsjach unosi się i opada? Okłamali mnie, mówiąc, że to już jest za mną. ON powiedział, że to już nie wróci. Uwierzyłam i przestałam się bać.

Raz, dwa, trzy. Odliczam. Przechodzę na drugą stronę, Raz, dwa, trzy. Nie pukaj do mnie dzisiaj. Dzisiaj będzie wieczne. Nie, nie boję się ciebie, nie masz nade mną władzy. Raz, dwa, trzy...

Ulga...Nabieram powietrza i znów głęboko w toń. Nie szukaj mnie dzisiaj. Odeszłam daleko.

Stanęłam przed Tobą zbyt naga. Obrzydliwie naga. Dostrzegłeś to, czego nie mogli zobaczyć inni.
Wyrządziłam sobie ogromną krzywdę. Nigdy już na mnie tak NIE PATRZ!

Znów głęboki oddech...

Baczność! TU TRZEBA STAĆ! Leżeć nie wolno, nie wolno kopać leżącego.
Napis na drzwiach: STOP PRZEMOCY!

Już ciii, już dobrze. Prawa, lewa, prwa, lewa. STOP!

To był czerwiec. Lato przyszło na jeden dzień. Czekałam na Ciebie...TY to wiesz..Było mi dobrze.
Było dobrze. Było warto. Dziękuję.

A teraz syp piach pod stopy!

Spotkanie Volta

No to mam umówione spotkanie z Voltą w przyszły wtorek.
Cieszę się bardzo, może uda się rzeczywiście stworzyć taką grupę, która nas wesprze.

Osobiście jestem bardzo rozbita. Jest ze mną coraz gorzej. Rozpadam się, tracę ramy, granice.
Lęk o związek z P. dodatkowo mnie rozchwiewa. Wczoraj znów był alkohol i latanie po sklepach i kupowanie ciuchów. Na koniec wylądowałam w nocnym klubie jazzowym i tam siedząc przy barze piłam i słuchałam koncertu. Upiłam się jak zwykle i przyglądałam barmance, która wydawała mi się bardzo kobieca.

Pomyślałam, że mi się podoba, a co dziwne ona wciąż mi się przyglądała, ale może tak mi się tylko wydawało. Wiadomo - alkohol. Siedziałam i piłam chivasa z colą. Totalna rozpusta. Byłam jedyną kobietą przy barze. Obok mnie jacyś obcokrajowcy, francuzi i amerykanie. Jednak panowie nie tyle mnie interesowali, co właśnie ta barmanka. Kompletnie nie wiem.. chyba zaczynam szukać wrażeń.

Wróciłam do domu i napisałam do P., że go pragnę. Naturalnie się nie odniósł. Cóż, temat tabu...
Myślałam o nim, tęskniąc ogromnie. Było już po dwunastej, jednak wyszłam z domu, poszłam do nocnego, kupiłam piwo i poszłam się przejść. Długo chodziłam i rozmyślałam o mnie i o P. Wiele razy chciałam do niego napisać, zadzwonić, usłyszeć jego głos. Pomyślałam jednak, że bombardowanie go smsami czy telefonami byłoby chyba przesadą, więc szłam tak przed siebie.

Wróciłam do domu po drugiej w nocy. Napisałam P. sms życząc dobrej nocy i poszłam spać.
Rano P. napisał do mnie. Grzecznościowy sms na dzień dobry. Tak myślę, że grzecznościowy.
Ale ucieszyłam się bardzo. Dobre i to.

Dzisiaj w pracy dowiedziałam się, że wyjeżdżam w weekend w delegację do Wrocławia.
Nigdy nie byłam we Wrocławiu. Mam umówionych kilka spotkań z Klientami na targach zoologicznych.

Oczywiście jestem już tak przerażona myślą o wyjeździe, że napisałam do P., który obecnie przebywa na urlopie w domu rodzinnym, czy nie przyjechałby do mnie do Wrocławia w ten weekend, że razem moglibyśmy tam spędzić miły wieczór. Odpisał jednak, że ma ochotę na spokojnie posiedzieć w domu.
Rozumiem to. Staram się rozumieć...

Może to głupie ale czuję się bardzo samotna. Bardziej samotna niż kiedy byłam sama...


poniedziałek, 10 września 2012

Matka

Jeszcze raz dziękuję Ci Wiktoria za wczorajsze wsparcie. Dziękuję Wam wszystkim, że jesteście. Samotność dla bordera jest czymś koszmarnym. Mój terapeuta powiedział mi jakiś czas temu przez telefon, że potrzebuję terapii, ze względu na moją wyniszczającą chwiejność. Terapia miałaby mnie stabilizować i zawierać pojawiające się impulsy.

Ten problem z lękiem separacyjnym wynika z dzieciństwa. Pan M. mówił, że musiałam być jako niemowlę zostawiana sama doświadczając ogromnego lęku i osamotnienia.

Mieszkaliśmy na wsi. Moje rodzeństwo chodziło do szkoły, ojciec szedł do pracy a matka zapieprzała jak dzika i musiała mnie zostawiać samą, żeby móc wyrobić się z obowiązkami.

Poza tym była chłodna i nerwowa. Była także bardzo chwiejna. Nigdy nie karmiła mnie piersią, a to z powodu takiego, że nie miała pokarmu jak się urodziłam. Nie wykształciłam zatem prawidłowej więzi z nią. Wciąż musiałam odczuwać niedosyt bliskości i tak jest do dzisiaj.

Gdy pojawił się P. wszystkie pragnienia dziecięcej bliskości skierowałam na niego. Wcześniej taką osobą był mój terapeuta. Mój terapeuta bardzo dużo mi tłumaczył i ogromnie wspierał. Wciąż powtarzał, że mnie nie zostawi. Wciąż o tym zapewniał, choć ja nie wiedziałam jeszcze wtedy, dlaczego tak mówi. Dopiero później zrozumiałam, że buduje we mnie świadomość bycia ważną i chcianą.

Często w gabinecie dostawałam histerii i on wówczas mnie uspokajał. Tulił słowami, cichym spokojnym głosem. Często zapewniał mnie o mojej wyjątkowości o tym, że jestem dla niego ważna, że pamięta o mnie nawet poza sesjami i zastanawia się jak sobie radzę.

Musiał powtarzać to bardzo często, aż po kilku latach uwierzyłam w to i przestałam się tak panicznie bać.  Przywiązałam się do niego, stał się dla mnie najważniejszy, ale i ja czułam się dla niego ważna. I to właśnie sprawiało, że potrafiłam przetrwać czas między sesjami. Czas bez niego.

Potem, gdy mój lęk przed odrzuceniem się ustabilizował, zaczęłam wykształcać w sobie bardziej dojrzałe potrzeby. Już nie jako dziecko ale jako kobieta. I zaczęłam go pragnąć nie tyle swoją dziecięcą częścią ale kobietą, którą się stawałam.

Ten siedmioletni związek to był czas, w którym stanęłam na nogi dość mocno. Jednak nikt z nas nie spodziewał się tego, że przywiążę się do niego tak neurotycznie, że tylko on będzie ważny, nikt inny.

Piszę P. że potrzebuję wiele zapewnień z jego strony, wiele słów, ale on raczej milczy. Owszem, wczoraj, gdy dostałam tego ataku, zachował się wspaniale, bo odpisywał na moje histeryczne smsy.
Napisał coś bardzo ważnego, co mnie uspokoiło, mianowicie, że jest ze mną a nie przeciw.

To były dla mnie ważne słowa, ponieważ wcześniej w rozmowie z nim przez telefon usłyszałam o mojej chwiejności i o tym, że on musi się nad tym zastanowić, co dla mnie ni mniej, ni więcej oznaczało KONIEC.

Kiedy byłam małą dziewczynką matka karała mnie milczeniem za moje złe zachowanie. Mówiła wówczas, że musi pomyśleć, co ze mną zrobić, po czym stawała się jeszcze bardziej chłodna, milcząca i niedostępna.

Kiedyś przyszedł taki dzień, że poczułam, że mam już dość. Czułam się zupełnie niechciana i zapomniana. Byłam w czwartej klasie szkoły podstawowej. Zaprzyjaźniłam się wówczas z nową dziewczynką, której mama była pielęgniarką.Jej mama była bardzo ciepła i miła.

Kiedyś zachorowałam i ona każdego dnia rano przyjeżdżała robić mi zastrzyk. Polubiłyśmy się. Ona po zastrzyku siadała ze mną i rozmawiała. Pomyślałam, że jest kochana i zapragnęłam być bliżej niej.

Kiedyś opowiedziałam Ani, córce tej pielęgniarki o wszystkim, co robi ze mną moja matka, i że się tak znęca i Ania powiedziała to mamie. Zaprosiły mnie kiedyś do siebie i ciepło ze mną rozmawiały a jej mama, w którymś momencie przytuliła mnie mocno.

Była taka czuła. Taka delikatna.

Któregoś dnia matka znowu mnie pobiła. W szkole powiedziałam o tym Ani a ona powiedziała, że jeśli chcę mogę się do nich przeprowadzić i jej mama będzie się mną opiekować. Byłyśmy dziećmi.
Miałyśmy wybujałą fantazję. Ja i ona uwierzyłyśmy w to, że tak może być naprawdę.

Tego dnia po szkole. Nie wróciłam do domu. Pojechałam z Anią do niej. Miałyśmy obie spytać, czy jej mama mnie zechce, i czy będę mogła z nimi zamieszkać.

Pamiętam jak jechałyśmy autobusem przez moją wieś i mijałyśmy mój dom. Spojrzałam na ten dom zły i poczułam ulgę. Pomyślałam sobie, że nigdy już tam nie wrócę.

Weszłyśmy do Ani na górę i czekałyśmy niecierpliwie aż jej mama wróci z pracy, by spytać ją o to, czy mnie zechce. Obie wierzyłyśmy, że tak się stanie.

Kiedy mama Ani wróciła, opowiedziałyśmy o kolejnym pobiciu i o tym, że chciałabym zamieszkać z nimi. Mama Ani rozpłakała się i przytuliła mnie mocno. Wzięła na kolana i wytłumaczyła, że to niemożliwe. Byłam w szoku. Obie z Anią byłyśmy przekonane, że ona mnie przyjmie, że będziemy siostrami, że odtąd wszystkie będziemy razem.

Tak się jednak nie stało. Jej mama długo mi tłumaczyła, dlaczego tak być nie może, ale ja już tego nie słyszałam. Tylko to uczucie, że ona mnie nie chce, że nikt mnie nie chce.

Wróciłam do domu jednym z późniejszych autobusów. Matka się wściekła. Nie uderzyła mnie jednak, ale głośno krzyczała. Wszystko mi było jedno w zasadzie, czy będzie bić czy nie. Czasem wolałam, żeby już mnie zlała i przestała krzyczeć. Jej głos był przerażający. Jej nerwowe ruchy.

Matka, zła matka. Ta zła matka do dziś jest częścią mnie. Wciąż mnie karze, wciąż odrzuca, oskraża.
To dlatego muszę przejść terapię z kobietą, żeby tę matkę ułagodzić w sobie.

Potrzebuję kobiety - matki. Mój terapeuta częściowo spełniał tę funkcję ale potem jak pisałam wyżej, pojawiły się we mnie pragnienia czysto kobiece i moja dziecięca część nie mogła już być tak zaopiekowana.

Teraz jest w moim życiu doktor Sz. Ona jest dla mnie dobra. Będę chodzić do niej raz w miesiącu.
To musi na tę chwilę wystarczyć.





niedziela, 9 września 2012

Przerażenie!

Boże, pomóżcie mi! P. mnie na pewno zostawi. Wiem to. Wiem... Nie nadaje się do związku, Potrzebuje pomocy, terapii, wsparcia, sama nie udźwignę obecnej sytuacji życiowej.

Słyszycie?? Słyszycie??! Boże, niech ktoś mi pomoże. Niech ktoś zabierze ode mnie ten lęk,
błagam, błagam. Pomóżcie mi. Proszę.

Adrenalina

P. wyjechał, a ja dostałam jakiejś histerii. Wczoraj weszłam na czat, pomyślałam, że się z kimś umówię, żeby nie być samej. Ale na czacie jak to na czacie, nudy. Ludzie dziwni jacyś a faceci chcą tylko jednego.

Pomyślałam sobie w którymś momencie, że zrobię to. Prześpię się z kimś dla sportu. Dla ekscytacji, by cokolwiek się zadziało.

Umówiłam się z kimś. Ale źle się z tym poczułam. Więc piszę do P., że siedzę na czacie i czy mogę pójść na piwo z nowym kolegą. A ten mi na to, że tak. Wkurzyłam się i odwołałam to spotkanie. No bo jak to tak on mi pozwala. Zostałam w domu, piłam i jadłam i wymiotowałam, w końcu poczułam, że nie dam rady. Odezwałam się do niejakiego Kuby, z którym to się umawiałam wcześniej. Umówiliśmy się, że do niego wpadnę. Pomyślałam, ok. To jest ta adrenalina, o która mi chodzi.

Kuba zadzwonił do mnie, pogadaliśmy. Był ok po głosie, a i też ciekawie pisał. Ok, o 22-giej wsiadłam w autobus i pojechałam. Wysiadłam na miejscu, podeszłam pod jego blok. Wyjęłam papierosy, zapaliłam jednego i.... odwróciłam się i poszłam do domu...

Tyle z wczorajszej adrenaliny.

Przepraszam Kochanie...


piątek, 7 września 2012

Wizyta

No i dzień się udał. Byłam dzisiaj prywatnie u mojej lekarki, która jest także psychoanalityczką. Byłam u niej godzinę. Wizyta wyglądała inaczej niż z Panem Michałem. Była bardziej na luzie. Doktor była bardziej przystępna.

Opowiedziałam jej o wszystkim co się działo ostatnio w moim życiu. Szczególnie zwróciła uwagę na związek z P. To nowość jest i przełom w moim życiu, ta relacja.

Opowiedziałam o alkoholu i innych rzeczach, o których nie mogę tu napisać ze względu na P.
(Nie martw się kochanie, jeszcze nie przesadziłam). Opowiedziałam o grupie wsparcia i o tym, że piszę tego bloga, że udzielam się na forach, że próbuję zebrać ludzi chętnych do stworzenia stowarzyszenia, chętnych do wzięcia udziału w grupie. Doktor słuchała, nie zadawała zbyt wiele pytań, niewiele komentowała.

Umówiłyśmy się, że będę przychodzić do niej co miesiąc. Tak by mogła mi wypisać leki i zobaczyć na jakim etapie jestem w moim życiu.

Jutro sobota, ale idę do pracy. Dokładnie na jakąś wystawę kotów rasowych. Jestem ciekawa jak mi pójdzie.

Dobry dzień

"Kocham ten stan, papierosy kawa i ja" - śpiewa Kaśka Nosowska. I tak właśnie zaczynam każdy poranek. Dobrze mi z tym. Dzisiaj piątek, miła to rzecz, ale ja jutro do pracy, bo na wystawę jakąś muszę pojechać kocią.

Mój P. wyjeżdża a ja już kombinuję jakby tu ten czas spędzić, by się nie nudzić. No ale przecież jak go nie było w moim życiu to jakoś sobie radziłam, to i teraz poradzę. Tylko teraz będę tęsknić, a wcześniej takie uczucie było mi obce.

Byłyśmy wczoraj z G., moją przyjaciółką w knajpie i na zakupach. Jak za starych czasów. Ten chłopak, z którym była na randce umówionej przeze mnie odezwał się wieczorem i zaprosił ją na kolejne spotkanie. To miłe, choć G. sceptyczna jest. Dla mnie on tam fajny jest, ale G. wybrzydza, bo jej się ucieczka załącza jak zwykle.

Mój P. ma dzisiaj rozmowę o prace z rana. Denerwuję się troszkę ja. Mam nadzieję, że pójdzie mu dobrze, ale cholera wie. Jakby odszedł z tej firmy, w której pracujemy razem to byłoby mi smutno, bo ja lubię z nim przebywać i patrzeć na niego i jakoś tak czuć, że jest. No ale zobaczymy jeszcze jak będzie.

Tymczasem w poniedziałek ma się odzywać do mnie właściciel Volty. Dobrze, bo już nie mogę się doczekać. Ze stowarzyszeniem sprawa stanęła, bo ja nie mam takiej siły by to konsekwentnie ciągnąć, gdyby był ktoś jeszcze to tak. Ale nie wszystko na raz. Zacznijmy od grupy a dalej zobaczymy.

Dobra idę się szykować do pracy. Czuję, że dzisiaj będzie dobry dzień, czego i Wam życzę.

czwartek, 6 września 2012

Kontakty

Wczoraj miałam dobry dzień. Bardzo dobry. Takiego spokoju jak wczoraj nie odczuwałam już dawno. Byłam w stanie wysiedzieć w pracy i zajmować się tym, co istotne, choć i tak mam poczucie, że wciąż tego zbyt mało. Jednak udało mi się nawiązać kilka istotnych kontaktów. Dobrych kontaktów. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Przyjechała do mnie moja przyjaciółka G. Siedziałyśmy do drugiej w nocy i plotkowałyśmy.
Umówiłam ją na wczoraj na randkę z kimś kogo niedawno poznałam. Pomyślałam, że to bardzo ciekawy człowiek, i że przypadnie G. do gustu. Tak też się stało. Spotkali się i raczej miło spędzili czas. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Gdyby ktoś z Was potrzebował załatwić jakiś kontakt, dajcie znać, pomogę. Takie rzeczy przychodzą mi dość łatwo. Gdybym była konsekwentna i te lepsze dni miewała częściej mogłabym naprawdę wiele zdziałać.

Właśnie kazałam T. (mój ex) przygotować listę stacji radiowych, do których chciałby się dostać. Postaram się dotrzeć do kogo trzeba i pomóc mu ze znalezieniem tej pracy. To, czym się obecnie zajmuje nie jest dla niego najlepsze.

Z T. jest obecnie bardzo ciężko, podobnie jak ja tonie w długach. Szkoda mi go, choć to kawał drania.

Co się tyczy mojego P., cieszę się, że jest w moim życiu. Póki co, nie robię mu żadnych chorych jazd. Nie wiem, czy to dlatego, że to wciąż za wcześnie, czy może już dojrzałam do bycia w związku. A może to osobowość P. sprawia, że zachowuję się w stosunku do niego inaczej.

P. chce zmienić pracę, troszkę mu w tym pomagam. Nie prosił mnie o to, ale ja cholernie lubię czuć się potrzebna i mieć jakąś siłę sprawczą, stąd moja pasja docierania do ludzi.

Dzisiaj mam wysłać CV P. do jednej z naprawdę bardzo dużych firm. Udało mi się nawiązać kontakt z szefem jednego z działów, który poprosił mnie o aplikację P.

No i to tyle. W pracy powoli się rusza. Może podpiszę kilka umów. Potrzebuję nadgonić z kasą. Koniecznie.




środa, 5 września 2012

praca

Dzień dobry.

Wczoraj spotkałam się z szefem. Dostałam podstawę. Bardzo małą. Ale jak to powiedział P. na rachunki będzie. Dziewczyna, która pracuje ze mną przy tym projekcie wciąż choruje. Prawdopodobnie zostanie zwolniona a na jej miejsce przyjdą stażystki, którymi ja mam zarządzać.

Umówiliśmy się z R. - moim szefem, że przez najbliższe dwa miesiące nie szukam pracy ale daję z siebie wszystko tu. Jak nie wyjdzie, będziemy myśleć co dalej.

Wczoraj ogólnie nastrój miałam do bani. Coś się działo z ciśnieniem, i kompletnie poległam. Do tego stopnia, że zaczęłam przeglądać oferty pracy i wysłałam CV do czterech firm. Po chwili odezwała się jedna i zaproszono mnie na rozmowę. Powiedziałam o tym R., który stwierdził, że ta firma jest do kitu, i żebym odpuściła. No a ja R. ufam, to i odpuszczę.

Muszę mieć więcej samozaparcia w tej pracy. Kurcze, skąd je wziąć? Nie motywuje mnie brak kasy, nie motywuje mnie lęk, wręcz przeciwnie ogranicza i pozbawia energii.

Muszę raz jeszcze uruchomić kontakty, muszę poszukiwać kontaktów. To potrafię najlepiej. Ok.
Powoli. Każdego dnia kolejny krok. 


wtorek, 4 września 2012

Kolejny dzień

No to dzisiaj siłownia. Kupię karnet, zacznę ćwiczyć. Wypiłam wczoraj trzy drinki, ale problemem było jedzenie.

W piątek mam wizytę u mojej lekarki. Już się nie mogę doczekać, bo idę do niej prywatnie i będzie miała dla mnie całą godzinę. Moja lekarka jest także certyfikowaną psychoanalityczką, będziemy mogły sobie porozmawiać także o tym co w mojej głowie, nie tylko chemicznie.

W pracy znów będę ścigać klientów. Załatwiać kocią karmę na konkurs. Skontaktuję się z kolejnym domem mediowym. W sumie cieszę się, że wczoraj mi się udało. Jednak lęk przed tym, że na dłuższą metę to nie zadziała sprawił, że wieczorem poległam.

No dobrze, zobaczymy jak będzie dzisiaj. Ponoć początki bywają trudne.




poniedziałek, 3 września 2012

Nagroda

No byłam dzisiaj w pracy punkt dziewiąta. Pracowałam.Właściwie plan wykonałam.
Nagroda? W nagrodę alkohol i atak bulimii... jeden, drugi... i tak dalej.

niedziela, 2 września 2012

Coś tam planuję

Miałam nie palić od dzisiaj, ale będę w sklepie po śniadanie kupiłam fajki. Ok, nie wszystko na raz.
Wstępnie plan jest dzisiaj taki, by nastawić się psychicznie na ciężki tydzień. Na koniec tygodnia nagroda.

Od jutra chodzę do pracy na 8h. Szef zaproponował mi jakąś podstawę od września. Szczegóły jutro.
Na samą myśl, że będę musiała wysiedzieć w pracy osiem godzin pracując na dodatek, odechciewa mi się wszystkiego. Ok, aby się jakoś rozkręcić i poczuć satysfakcję z pracy muszę ułożyć jakiś plan.

Po pierwsze dotrzeć do pracy na 9tą. Z budzeniem się problemów nie mam. Wstaję po szóstej każdego dnia. Pewnie jesienią i zimną to się zmieni, ale póki co jest ok.

Muszę tak rozplanować dzień pracy, by mieć przez cały dzień co robić. Chyba zrobię listę domów mediowych jutro i roześlę ofertę naszego portalu. Skontaktuję się z Klientami, z którymi mam do załatwienia bieżące sprawy. Poproszę szefa o odgrzebanie CRM-u. Muszę mieć wszystkie kontakty uporządkowane i wiedzieć z kim kiedy mam się kontaktować. Pisanie w terminarzu jest do bani. Potrzebuję robić więcej notatek. No i to byłoby na tyle.

Może inaczej. Zadzwonię do kilku domów mediowych. Wspomnę o portalu i spytam jakich informacji potrzebują. Pewnie statystyk i danych o targecie. Dowiem się. Bieżące telefony do potencjalnych Klientów. Załatwienie karmy dla kotów na konkurs - o tym zupełnie zapomniałam.

I tyle na jutro. Na koniec dnia w nagrodę.... hm.. i tu jest problem. Co może być nagrodą? Zaraz coś sprawdzę. Mam. Jutro w Tygmoncie o 21szej jam session z Wojtkiem Karolakiem, muzykiem jazzowym, mężem Marii Czubaszek. Mogę pójść. Tylko, że to kosztuje kasę, a ja tej kasy nie mam do wydawania. Nie, to nie pójdę.

Wiem, muszę kupić buty na jesień. To może po pracy pojadę je kupić i już. Kupię sobie jakieś fajne w nagrodę. Hm... i znów wydawanie kasy. Zaraz, inaczej. Napisze do T, żeby mi załatwił wejściówkę do teatru. Napisałam.

Nie... bez sensu to wszystko. To się nie uda. Idę zapalić.
Wiem, umówię się na przegląd do dentysty! To mi sprawi przyjemność, Powaga :)
I do ginekologa muszę, bo nie byłam ze trzy lata. Ale to znów powinności, a gdzie przyjemność?

To już ten teatr wolę. Trudno. T, jest ostatnio moim dłużnikiem, niech się stara!

sobota, 1 września 2012

O wolności

No to sobie wczoraj pożegnałam wakacje. Myślę, że pożegnałam także kilka innych rzeczy. Zobaczymy jak będzie. Na razie będę się temu przyglądać. Najgorszy dla mnie jest wysiłek. Jestem dzieckiem chaosu i anarchii. Nie umiem żyć w poukładaniu, podporządkowując się zasadom i regułom. Być może czas to zmienić.

Tylko czy mając 35 lat można jeszcze to zmienić, kiedy całe życie żyłam po swojemu. Jest to tym trudniejsze, że nie podlegam już regułom, które obowiązywały w mojej organizacji religijnej. Czuję się z nich zwolniona, choć przecież ja nie tyle wierzyłam w organizację co w Boga, który moim zdaniem te zasady wyznaczał.

A Bóg dla mnie jest, bo On istnieje niezależnie od tego co myślę, tak to postrzegam. Jestem Mu wdzięczna za wolną wolę. Mam nadzieję, że mądrze ją wykorzystam. Póki co doświadczam poczucia wolności i autonomii i jest mi z tym cholernie dobrze.

Chciałabym być mądrą kobietą, a zachowuję się jak pies, który zerwał się z łańcucha, jak rozkapryszony bachor.

Jest coś z czego zaczynam zdawać sobie sprawę. Nie ludzie, nie Bóg mają wyznaczać mi zasady. One mają być moje i we mnie. Szukam chętnych do zarządzania mną, byle się zrzec odpowiedzialności za swoje czyny. Szukam ochotników i pomysłodawców, ludzi, którzy powiedzą mi jak mam żyć. Nic bardziej błędnego.

Teraz jakby bardziej pojmuję sens moich działań i motywacji. Wyzbyć się wszystkiego i za nic nie odpowiadać. Dostałam od życia prezent, mianowicie świadomość możliwości zrobienia cokolwiek zechcę. Takie mam poczucie. Tylko... dokąd zmierzam? 

Gdyby się teraz zatrzymać i spojrzeć na to moje życie, to widzę dużo ogromnej swobody, dużo przestrzeni. Chyba tego właśnie chciałam. Powiedzieć sobie, że jestem wolnym człowiekiem.

Czy jestem wolna? Czy to prawda? W pewnym sensie tak się rzeczy mają. Naprawdę mam cholerne szczęście, że spotykam ludzi, którzy dają mi możliwość pozostawania sobą. Kimkolwiek jestem.
Kimkolwiek bywam. Ale czy wolność to właśnie to o co nam chodzi? Mi chodzi?

Czy wolność czyni nas szczęśliwymi? Teraz tak mi przychodzi do głowy, że jestem trochę bezpańska, niczyja, do niczego nie przynależę, z niczym się nie identyfikuję. Kiedy tak zaczynam postrzegać swoją niezależność doświadczam wówczas poczucia jakiejś pustki wewnętrznej.

No bo chyba nie o to chodzi by nie ograniczało nas nic ani nikt. Nic mnie nie zawiera i ja nie zawieram się w niczym. Jest taki werset biblijny: "Wszystko wolno, ale nie wszystko jest korzystne."
Jest inny także, mój ulubiony: "Stawiam przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz życie, byś mógł pozostać przy życiu."

Żeby wybrać życie, cokolwiek to znaczy, trzeba poddać się pod wpływ działania jakichś reguł.
Bo co to znaczy żyć? Ano właśnie. Czy ja obecnie żyję czy udaję życie?

Myślę, że pozbywam się wszystkiego, co dobre. Będę musiała jeszcze nad tym pomyśleć.
Dochodzę jednak do wniosku, że dobrze jest podlegać pewnym prawom. Zatem nie chodzi o to by prawu nie podlegać, ale by opierać się na tym co słuszne i dla nas najbardziej korzystne.

I tych korzyści muszę poszukać. Rozejrzeć się. Być może warto być niewolnikiem w słusznej sprawie. W sprawie swojego życia.

Takie tam poobiednie rozważania....