wtorek, 31 lipca 2012

Wyprowadzam się

No to mam twardy orzech do zgryzienia. Muszę się wyprowadzić z mieszkania, które wynajmuję. Sprawa dość skomplikowana, nie będę się na ten temat rozpisywać. Najgorsze jest to, że ja tych rzeczy tyle mam. Trzeba będzie zamówić transport, a to niestety kosztuje. Spakować to wszystko, zorganizować ludzi do pomocy. No tu za to mieszkanie płaciłam naprawdę niewiele. Muszę dzisiaj dać ogłoszenie, że szukam czegoś. Zobaczę czy ktoś się odezwie.

Wiedziałam, że to wcześniej czy później nastąpi. No i stało się.

To tyle na dzisiaj. Muszę się z tym wszystkim poukładać. Muszę być silna bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dzieciństwo i teraźniejszość

Tak sobie myślę, że muszę dobrze zrozumieć, co teraz się ze mną dzieje. Pan M. pewnie by mnie spytał o moje obawy w związku z P.Spróbuję to wszystko nazwać.

Otóż z pewnością moje odczuwanie mocno determinuje dzieciństwo. W pierwszych latach życia byłam oczkiem w głowie mojego rodzeństwa. Byli zachwyceni moją obecnością, najbardziej brat.

Mieszkaliśmy na wsi, a moi rodzice mieli sporo obowiązków, toteż moje rodzeństwo przejęło rolę moich opiekunów. Niewiele pamiętam z tego czasu. Mogłabym nawet powiedzieć, że prawie nic. Pamiętam tylko brata, że był dla mnie kimś wyjątkowym a i ja byłam przez niego traktowana w sposób szczególny.

J. mój brat był chłopakiem o dużym, radosnym temperamencie. Miał ogromne poważanie wśród rówieśników.
J. pozwalał mi przychodzić do swojego pokoju, kiedy przychodzili do niego koledzy. Ci koledzy podrywali mnie tak na niby. Jak można się domyślić bardzo szybko zorientowałam się w kwestii seksu. Opowiadali mi różne rzeczy a ja się z tym oswajałam i szybko stałam się dziewczynką dość wyedukowaną w tym obszarze.

J. pozwalał mi niemal na wszystko. Czułam się przy nim bardzo bezpiecznie. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że matka stanowi tak ogromne zagrożenie. Mam wrażenie, że tak mało się mną interesowała w tym czasie, że się nawet dobrze nie znałyśmy.

 Moje siostry także się mną zajmowały. Ale one robiły to z pewną niechęcią. Toteż J. był moim najukochańszym bratem. Naprawdę wolno mi było wszystko.

Kiedy poszłam do szkoły, dzieci ze starszych klas podchodziły do mnie i pytały: "To ty jesteś siostrą J?"
"Tak" - odpierałam z dumą. No i te starszaki kręciły się przy mnie. I ciągle byłam w centrum uwagi.

Chłopcy z siódmej i ósmej klasy podchodzili do mnie na przerwach i wciąż coś do mnie zagadywali.
I tak zamiast spędzać czas z rówieśnikami ciągle przesiadywałam ze starszakami. Nie ma co, byłam gwiazdą.

Tak oto wyrosłam na pyskatą, cwaną dziewczynę. Jak tylko ktoś był dla mnie niemiły w szkole to szłam do tych chłopców starszych a oni zaraz robili porządek. Albo mówili mi co mam powiedzieć albo zrobić.

Jednak nie wszystko było tak pięknie. Kiedy ja poszłam do szkoły, moje rodzeństwo wyjechało z domu do szkół średnich. Zamieszkali na stancjach a w domu bywali bardzo rzadko.

Wtedy doszło do smutnej konfrontacji z matką. Jak już możecie się domyślić, moje rodzeństwo wychowało mnie na pewną siebie, wręcz rozwydrzoną dziewczynkę. Z nimi mogłam wszystko a tu matka zaczęła wymyślać mi jakieś obowiązki. Bardzo się buntowałam. Kłóciłam z nią, szantażowałam, manipulowałam.

Matka nie radziła sobie ze mną kompletnie. Toteż mnie lała. Lała i zastraszała. Doszło do tego, że zaczęłyśmy z matką prowadzić swojego rodzaju wojnę. Co prawda miałam niezły charakterek, ale matka była silniejsza i szybsza i udawało jej się mnie dopaść i spacyfikować na jakiś czas.

Miałam zakaz za zakazem, lanie za laniem. Kompletnie musiałam się pogubić. Najpierw pierwsze sześć lat życia bez granic i konsekwencji swoich poczynań a potem wielkie stop i próba ujarzmienia mnie przez matkę.

Ojca nie wspominam, bo on nie odegrał szczególnie istotnej roli w moim życiu. Tak jakby go nie było. On się nie wtrącał w wychowanie dzieci przez matkę. Matka rządziła w domu i decydowała o wszystkim. Ojciec wypełniał jedynie jej polecenia.

No i żyłam równoległych, dwóch światach. Szkoły, w której byłam gwiazdą i domu, w którym byłam masakrycznie bita przez matkę.

Czasem nie szłam do szkoły bo byłam tak pobita. Matka  w takich momentach się trochę reflektowała i przepraszała ale ja wówczas obrażałam się na nią i wybiegałam z domu i wracałam późnym wieczorem.

Chodziłam sobie cały dzień to po lesie, to nad rzeką, to wchodziłam ludziom na podwórka i oswajałam ich psy uczepione na łańcuchu. Ludzie na wsi lubili mnie bardzo i zagadywali do mnie. No bo ja tym im psom to i wody przyniosłam to coś do jedzenia. A jak ktoś miał konia to już całkiem byłam rozanielona i czasem taki gospodarz dawał mi tego konia pogłaskać a jak już mnie przewiózł to byłam całkiem wniebowzięta.

Rwałam ja trawę i suszyłam na siano. A potem niosłam w koszyku i pytałam czy mogę dać konikowi. A Pan lub Pani cieszyli się i chwalili, żem takie dobre dziecię.

Kiedyś na wsi, pewnie i teraz także, obchodziło się takie majówki, w sensie modlenia się do Matki Boskiej. Mieliśmy we wsi stary drewniany kościółek. Kiedyś to była cerkiew prawosławna. No i matka moja zabierała mnie na te majówki do kościółka tego. Tak mówili we wsi "kościółek"

No i matka tam sadzała mnie przed obrazem Matki Boskiej, który był oświetlony świecami. Obok mnie inne dzieci no a dalej wszystkie te babki ze wsi, które zawodziły strasznie śpiewając pieśni na cześć Mari.

Pamiętam jak dzisiaj, razu pewnego siedzę pod takim obrazem, jestem świeżo po laniu przez matkę. Siedzę, w kościele półmrok i tylko te świece. Obok te wszystkie babcie i słyszę jak śpiewają pieśń, która zawiera następujące słowa: " Maryjo Królowo Polski, jestem przy tobie pamiętam, czuwam"

I jak wsłuchana w te słowa, myślę sobie, przecież to Matka Boska śpiewa do mnie. I jakoś tak mi się lżej zrobiło i ulgę poczułam i zasnęłam pod tym obrazem. I potem już tak przez bardzo długi czas miałam, bo zaczęłam słyszeć jak Matka Boska do mnie mówi. Nikomu nic nie mówiłam, że ja z Matką tą rozmawiam. Do czasu, gdy w szkole z dziewczynami paliłyśmy papierosy i nauczyciel jeden nas zobaczył.

Wszystkie się mocno przeraziłyśmy, dziewczyny w płacz. A ja na to, że mogę im pomóc, ale niech się nie śmieją, tylko posłuchają. No i opowiedziałam im jak to z Matką Boską dobrze żyję i odkąd się z nią przyjaźnię to ona bardzo mi pomaga. I dziewczyny uwierzyły. I mówią do mnie to powiedz jej to i to. No to ja klękałam, składałam ręce jak do pacierza i zanosiłam prośby i prosiłam: "czuwaj nad nami, czuwaj".

I potem ten nauczyciel wziął nas na bok i powiedział, że tym razem nic nikomu nie powie, ale jak nas jeszcze raz z papierosami zobaczy, to już inaczej postawi sprawę.

To od tej pory wszystkie bardzo tę Matkę Boską pokochałyśmy, a że miałyśmy taką dużą figurę Marii w parku, to zaczęłyśmy z dziewczynami co dzień jakieś świeże kwiaty przynosić, to zwyczajnie siadywałyśmy sobie przy niej i rozmawiałyśmy.

I jakoś przestałam się bać swojej matki rodzonej, choć ta dalej gębę darła i lała. Ale co to było jak ja z samą Marią w komitywie żyłam.

Matka Boska była dla mnie bardzo ciepła i czuła. Kiedy zasypiałam to wyobrażałam sobie, że przy mnie czuwa. I od razu spało mi się lepiej, choć wiedziałam, że o świcie matka wpadnie do pokoju z krzykiem: "lekcje zrobione? Pokaż zeszyty" I jak mnie tak budziła o świcie to ja potem jeszcze przez pół dnia się trzęsłam i nie mogłam dojść do siebie.

Kiedyś siedzimy z matką w domu i matka mówi: "idziemy do sąsiadki, ubieraj się". A tam sąsiadki córce dziecko się urodziło i matka szła w odwiedziny. No to poszłam z nią tam i patrzę a tam taki bały berbeć w wózku. I wszyscy się nad tym czymś pochylają jakby to był ósmy cud świata. Zazdrość mnie straszna wzięła, że to nie ja jestem najważniejsza tylko to coś i jak nikt nie widział to ja, bęc i małego bachora wyrzuciłam z wózka. To się zaraz zbiegły wszystkie te baby, mnie przegoniły, pokrzyczały a ja w myślach sobie hihi haha, cieszyłam ogromnie.

A raz to zrobiłam tak, że poszłam do sąsiadki innej a ona miała małą córeczkę. Ile ona miała lat wtedy nie wiem, ani ile ja też nie pamiętam. I pytam sąsiadkę czy mogę się pobawić z A. A sąsiadka: "a będziesz na nią uważać?" "No będę, będę" - odpowiedziałam. I wzięłam tę małą za rękę i poszłyśmy do takiego lasku co był obok. I gdy tylko spostrzegłam, że nikt nas nie widzi, zaczęłam tą małą szarpać i uderzać w nią. A ta w płacz, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło. I pytam ją: "boli?" "Boli" krzyczy w niebo głosy A. "No i dobrze ma boleć" I dalej ją okładam. "Tylko masz nikomu nic nie mówić, bo cię zabiję, a to jeszcze bardziej boli"

A jak już tak się nabiłam to zaraz zaczęłam tulić tę dziewczynkę i przepraszać, że coś mi się pomyliło, i że nie chciałam i żeby nic nikomu nie mówiła, że dam jej wszystko co chce i będę się z nią bawić, tylko niech nic nie mówi.

No dobra, ale czy ja o tym miałam? Miało być o lęku przed bliskością z P. Jak widzicie, różnie u mnie bywało z tą bliskością. Granice się często zacierały. Dobro ze złem, zło z dobrem. Czasem już nie wiedziałam co jest co. Czasem pewnie chciałam do matki, ale ta stwarzała zbyt duże zagrożenie. To nauczyłam się dystansować. I mimo ogromnej potrzeby bliskości, co ukazywała moja wyimaginowana relacja z Marią, trzymałam się od matki z dala, bo nie wiadomo, kiedy je coś odwaliło.

Teraz chronię P. przed sobą. Generalnie chcę się do niego zbliżyć i go poznać. Ale tak mi się wszystko miesza, że nie wiem, czy nie wyrzucę go z wózka, nie pobiję jak małej A.

Potrzebuję jego pomocy w tym wszystkim. Tylko jak mu to wytłumaczyć, co wytłumaczyć? Jak ja czasem kompletnie nie rozumiem, co jest co a kto jest kto. Wszystko mi się miesza.

To popadam w jakieś takie milczenie. A tłamszę w sobie wszystko. Czasem opiszę na blogu.

I tylko wieczorem siedząc na balkonie, słyszę jak dzwony z pobliskiej wieży kościelnej wybijają kojącą mnie  melodię: "Jestem przy tobie, pamiętam, czuwam..." I to na tę chwilę wystarczy, bo ja wciąż tej opieki potrzebuję a dać z siebie to nie wiem co i ile bym mogła.



niedziela, 29 lipca 2012

Tak jakoś o facetach.

Niedziela leniwa jak nigdy. Krzątam się po domu, obiad gotuję. K. mój eks, pomaga mi przez skype w tym obiedzie. No zobaczymy co nam wyjdzie z tego wspólnego gotowania. Wymyśliłam sobie, że zrobię paprykę faszerowaną. Jeszcze chwila i będzie gotowe. K. poradził mi jeszcze by zrobić do tego sos serowy. Śmietanę 30% mam zagotować i dodać trochę startego, żółtego sera i trochę pleśniowego.

Gotowanie może być całkiem przyjemne, ale nie wiem jakby to było gotować tak co dzień. Bo mąż, bo dzieci. Źle mi się to widzi. Oj, źle. A tak kotom suchej karmy wsypię, mleka kociego dam i po robocie.
Za to moje współlokatorka A. gotuje wyśmienicie. Ma zmysł, nie powiem.

Kiedyś gotowałam dość często. Jak jeszcze obchodziłam święta to w domu był taki zwyczaj, że ja piekłam ciasta bo mi wychodziły super. A potem pięć lat lenistwa, bo K. piekł i gotował. Czasem tylko poprosił mnie bym ugotowała mu jakiejś zupy, bo dla niego zupa była zbyt banalna do robienia.

Jak przyjeżdżaliśmy do mojego rodzinnego domu, albo do domu moich sióstr to tak się przyjęło, że to K. gotował nam wszystkim. Dobrze z nim miałam. Za to jak gotował to taką rozpierduchę w domu robił, że się wściekałam na niego. Ale K. mawiał, że podział obowiązków musi być. On gotuje a ja sprzątam.

Kiedy byliśmy z K. to on wówczas pracował jako handlowiec w firmie z oprogramowaniem. Kiedyś robił coś dla Michała Urbaniaka, tego muzyka jazzowego. I Urbaniak przyjeżdżał do nas do domu, bo K. mu coś tam instalował. K. miał bardzo dobry kontakt ze wszystkimi. Kiedyś w liceum organizował koncerty. Co się napił z tymi wszystkimi muzykami i najarał to jego.

Kiedyś jechaliśmy w Wawie tramwajem i obok nas chłopaki z Kalibra 44 i zobaczyli K. i zaraz do niego jak do starego kumpla. Ja też nie mam barier w kontakcie ze znanymi osobami, tylko u mnie ta różnica, że dla mnie to oni tacy sami jak wszyscy i mi się nawet z nimi jakoś specjalnie gadać  nie chce. A K. to miał świra na punkcie muzyki i potrafił gadać o tym w nieskończoność.

Potem jak się rozstaliśmy z K. to on pieprznął to wszystko i wyjechał do Anglii. Tam został szefem kuchni na polu golfowym. Był taki moment, że miałam wyjechać do niego. Miał mi pomóc. Ale z drugiej strony tu w Wawie to ja mam opiekę medyczną jak się patrzy a tam nie wiadomo jakby było.

Poza tym wkurzało mnie to, że on utrzymuje wciąż kontakt z tą swoją byłą laską, która też mieszkała w tym samym mieście co on. Ona była siostrzenicą bardzo znanego artysty. K. się trochę tym podniecał, a mnie to wkurzało. Ale nie wyszło im razem. (i bardzo dobrze, mówię to jakem pies ogrodnika)

Czasem myślę o K. że moglibyśmy wrócić do siebie. Tylko jakby to nasze życie wyglądało. Chlanie, ćpanie i imprezy. Ja tak nie chcę.

Przyglądam się P. a on taki spokojny i mi z tym dobrze. Bo i ja się uspokajam. Nie pędzę jak głupia. Zwyczajnie dobrze mi z nim.

A dzisiaj podjęliśmy decyzję o wyjeździe na urlop. I będziemy jechać we wrześniu. Jeszcze nie mówiłam P. ale chciałabym by pojechała z nami G. moja przyjaciółka. Mówię jej dzisiaj, żeby brała kogoś ze sobą i jedziemy. Będziemy się lenić do bólu. A G. na to, że pomysł fajny, że pomyśli. Toteż muszę spytać P. co on na to.

Wczoraj wracaliśmy z P. ze Starówki. Szliśmy ze sobą za ręce a w końcu P. mówi do mnie,wiesz kto jest za nami? Kto? Pytam. A on na to, że nasz szef. No a w firmie to raczej się nie obnosimy z tym, że jesteśmy razem. No i ja od razu w panikę, że co by to było. No ale co by właściwie było? No co? Co to jakiś wstyd jest, czy jak? Sama już nie wiem o co mi chodzi. Może o to, że tak dziwnie kręcić z chłopakiem z firmy.

No ale w sumie to mi wszystko jedno. Niech gadają. Co to P. jakiś dzieciaty, żonaty? Nie, ani ja. No to o co chodzi? ech...

No tak o facetach dzisiaj trochę. Ale powiem wam, że czuję taki mały dyskomfort bycia z kimś. Na szczęście w przyszły weekend przyjeżdża do mnie moja polonistka z liceum i z nią spędzę ten czas. Także może zatęsknię za P. I wszystko wróci do jakiejś tam normy.


sobota, 28 lipca 2012

Sobotni poranek

Ale sobie cudnie pospałam. Nie wiem czy to po wczorajszym przemyśleniach tak, czy zwyczajnie byłam już zmęczona. Poranek piękny, rześki. Zrobiłam sobie kawy, zapaliłam no i teraz czas na nakreślenie planu dnia. W pierwszej kolejności porządki. Sprzątnę mieszkanie, wstawię pranie no i mam ambitny plan by zrobić jakiś obiad. Ach i muszę przejrzeć korespondencję z banku brrr...

Wieczorem spotykamy się z P. Chcemy pójść na Jazz na Starówce. W tym roku jeszcze nie byłam.
Dobrze, że wczoraj sobie troszkę poukładałam w głowie, bo jakoś tak mi lepiej i spokoju we mnie więcej.
A wczoraj w dzień to tak mi było źle, że miałam ochotę zadzwonić do matki i się popłakać. Ale co będę matkę martwić. To sobie poszłam właśnie do tego lokalu w pobliżu gabinetu mojego terapeuty i tak sobie płakałam w myślach do Pana M.

Pan M. wczoraj w mojej głowie był bardzo stanowczy i jasno stawiał sprawę z pracą. Tak, że głupio mi się zrobiło. Wcześniej to się oburzałam na niego, że śmie mi prawić morały a teraz wiem, że on wie co dla mnie dobre.

No i jak tak sobie porozmawiałam z Panem M. To spłynął na mnie niesamowity spokój. Wróciłam do domu i zwyczajnie padłam na łóżko i zasnęłam. I tak mi dobrze jakoś było. Tak bezpiecznie. I tylko do P. napisałam sms co u mnie i on odpisał co u niego i dalej tak sobie drzemałam, aż zupełnie zasnęłam.

No i dzisiaj poranek znów o bardzo optymistycznym zabarwieniu i odwagi we mnie więcej na nowe i pogodzenia się z tym co się stało a mianowicie, że z pracą taka niejasna sytuacja.

Myślę, że zdolność do autorefleksji w moim przypadku jest zbawienna. Gorzej jak tak bezmyślnie pędzę przed siebie. Wtedy emocje wychodzą mi bokiem i robię głupie rzeczy i staję się mało odpowiedzialna.

Widać tak już będzie, że będę musiała co jakiś czas przywoływać się do porządku, by się zatrzymać i ocenić  to co aktualnie dzieje się w mojej głowie i w moim życiu. Ale to chyba dobra rzecz. Pan M. mówił, że dobra.

Ok, zatem zabieram się za porządki. Już się nie mogę doczekać spotkania z P.

piątek, 27 lipca 2012

Iluzja traci swą moc

Pan Michał nie byłby ze mnie zadowolony obecnie. Dzisiaj wyszłam wcześniej z pracy. Nie byłam w stanie pracować. Tak było przez cały tydzień. Czuję jak wszystko się rozpływa. Granice stają się płynne. Tracę stabilizację a co za tym idzie poczucie bezpieczeństwa. Czy to przez niejasną sytuację z pracą, czy też przez nadużywanie alkoholu, nie wiem.

A zatem wyszłam wcześniej z pracy. Pomyślałam sobie, że pojadę załatwić bieżące sprawy. Opłacę zaległe rachunki, zrobię zakupy i nadam sobie jakiś kierunek, nakreślę jakiś plan.

Po drodze pojechałam na Plac Zbawiciela. Mam tam taką restaurację, do której chodziłam po sesjach z moim terapeutą. Zawsze chodziłam tam przemyśleć to, co zostało poruszone pod czas sesji. I dzisiaj poszłam i usiadłam i oddałam się zadumie.

Dokąd zmierzam? Tracę kierunek i sens. W działaniach jestem nieodpowiedzialna. To tak jakbym chciała sprowokować u innych odruch, który powstrzyma przed brnięciem w to dalej. Potrzebuję jasnych nakazów i zakazów. Potrzebuję nakreślenia kierunku. Bez tego gubię się i zatracam. A tu nic. Cisza. Nikt nie oskarża, nikt nie zabrania, nikt nie nakazuje. Cholernie mnie to wkurza, bo muszę sama, sama panować nad swoimi impulsami. Wcześniej robił to Pan Michał. To on mówił stop, gdy zapędzałam się za daleko.

Dzisiaj w pracy usiadłam i poczułam, że jestem skazana na siebie. Jestem odpowiedzialna za siebie. Poczułam się skarcona w swoich własnych oczach. Zrobiło mi się głupio. Pomyślałam, że to życie to nie zabawa ani żaden eksperyment. I wtedy przyszły mi do głowy, wszystkie te rzeczy, które już dawno powinnam uregulować. A mianowicie usiąść i obliczyć obecne zyski i straty i podjąć decyzję co dalej.

To prawda, że na wieść o utracie pracy wpadłam w niezrozumiały pęd i nienaturalną euforię. To był znak, że mnie to dotknęło. Stworzyłam iluzję, że praca jednak jest, ale Pan Michał mocno skrytykowałby ten stan rzeczy, bo on wie i ja wiem, że jasne i przejrzyste zasady to podstawa mojego dobrego funkcjonowania psychicznego.

A tu co? Nic. Tylko straszny chaos i wielka niewiadoma. Oj, już widzę minę Pana Michała i słowa, które do mnie kieruje. Już widzę jak zapadam się ze wstydu i jak strasznie mi głupio, że dałam się tak sobie zwieść.

Pan Michał naciskał by teraz stanowczo na uregulowanie sytuacji zawodowej. No dobrze, dobrze. Obiecuję  porozmawiać z R. w poniedziałek o jakiejś stałej pensji. Spytam go jakie są w tej chwili możliwości. Cholera, że ten mój terapeuta nie daje mi spokoju nawet wtedy, kiedy go już nie ma. Obiecuję zrobić sobie bazę agencji i rozesłać CV. Obiecuję. Obiecuję regularnie przeglądać oferty pracy.

Ok, ok. Pogubiłam się trochę i dlatego w ruch poszedł alkohol i inne rzeczy, które miały na celu zagłuszyć resztki rozsądku, który wszczepił mi Pan M.

Dobrze. Przyznaję. Ostatnio nie zachowywałam się najlepiej. No dobrze, przemyślę to wszystko raz jeszcze i dam znać, co zaplanowałam. Tylko niech mnie Pan już tak nie karci i nie oskarża.


Coś jest nie tak

Hm... wróciłam ze spotkania z kolegą z byłej pracy. Byliśmy w jakimś lokalu, wypiliśmy morze piwa. Nawet się nie upiłam. Jakiś taki dzień chyba. Tego kolegi to nawet nie znałam dobrze. Widywaliśmy się czasem w firmie na zasadzie "cześć, cześć" Pierwszą godzinę przesiedziałam jak na szpilkach. Na szczęście chłopak okazał się gadułą, ale takim ciekawym. Intelektualista straszny ale interesujący. Właściwie to on głównie mówił a ja zadawałam umiejętnie pytania, tak by on mógł się wypowiedzieć.

No ale pierwsza godzina była okrutna. Plułam sobie w twarz, że się z nim umówiłam. Mimo, że zachowywał się naturalnie i mówił bardzo interesujące rzeczy to w środku gdzieś usychałam z tęsknoty za P.
Jednak zależało mi na spotkaniu z tym chłopakiem. Chciałam się przekonać jak to jest. Tak się spotkać z kimś, właściwie bez oczekiwań. Usiąść, pogadać, poznać się.

No i było bardzo ciekawie. Rozbawiał mnie i budził moje zainteresowanie. Nie byłam znudzona. Było ok.
Kiedy wróciłam do domu, odezwał się do mnie jeszcze na fb i troszkę to mnie przyprawiło o lęk. Przeraziłam się. Pomyślałam, że może on to spotkanie mógł potraktować inaczej niż ja.

Ponieważ większość wieczoru przegadaliśmy o muzyce, podsyłał mi linki do utworów, które jego zdaniem są warte odsłuchania. 

Pomyślałam sobie, że już wystarczy, że już dość. Teraz chcę zostać sama, teraz chcę być myślami blisko P. Pisałam smsy do P. Tak bardzo go potrzebowałam. Ale nie umiałam mu tego napisać. Nie miałam odwagi powiedzieć, że kompletnie wariuję. Najchętniej zasypałabym go tymi esemesami. Ciężko, cholernie ciężko. Potrzebowałam go blisko, jak najbliżej. 

W tym czasie M., ów kolega podsyłał mi utwór za utworem. Muzyka okazała się niesamowicie kojąca. Tak jakby wiedział czego mi trzeba. Tak jakby muzycznie był mną. Czułam jak powoli się odprężam. Zaczęłam się unosić. Poczułam ulgę i ogromną  potrzebę płaczu. Płaczu wynikającego z odprężenia, jakie fundował mi M. 

Już ciii.. już...Już dobrze. Dobrze. Coś mi się pomieszało. Przecież nawet dobrze nie znam P.





środa, 25 lipca 2012

Analiza

A może to co pisze Ula jest prawdą? Może zbytnio zajmuję się sobą? Wróciłam do domu, powinnam zjeść kolację, wziąć prysznic i hop do łóżka z książką.Bez zbytniego zastanawiania się. Ale ja mimo, że przed chwilą czułam ogromną radość i spokój walczę obecnie z jakimś napięciem. No to siadam i piszę. Pisanie pozwala lepiej się przyjrzeć temu co mi w duszy gra. Najpierw poczułam głód. Normalny fizyczny. No to siup kolacja, ale co to? Nuda, nic się nie dzieje. Otworzyłam piwo, zapaliłam papierosa ale jakby dalej nie to. Nie, bulimii mówię stanowcze nie a łatwo nie jest. No to siadam i myślę, co to za głód i za niepokój. Czuję jak moje ciało drży od wewnątrz. Czuję jak boli mnie skóra. Czym to ciało do mnie krzyczy?

Byłam raz pierwszy od dawna na zebraniu a tam ludzie, których znam. Zamieniłam słowo to z tym to z tamtym. Z tymi, którzy naprawdę są mi bliscy. I poczułam radość, że ich mam. Uściskałam się serdecznie z moja kochaną G., która od lat wspiera mnie w moich zmaganiach psychicznych. Jest znaną i bardzo dobrą terapeutką. Potem podeszłam do znajomego, który wspiera mnie duchowo. I on tyle serdecznych słów do mnie a ja jak ten dzieciak cieszyłam się na te jego dobro, które mi okazywał.

I z koleżanką sobie podyskutowałyśmy na zebraniu. O tym co czujemy, że odstajemy, i że bardzo się różnimy od tych innych naszych współwyznawców. I zastanawiałyśmy się nad tym co usłyszałyśmy na zebraniu, i analizowałyśmy siebie w kontekście naszej wiary w Boga. Ostatecznie uznałyśmy, że Bóg ma wiele miejsca również dla takich jak my. Że nie musimy tak samo jak inni, i tak szablonowo. Tylko, że my możemy także pozostawać sobą, bo przecież jesteśmy odrębnymi, indywidualnymi bytami. I taki werset znalazłyśmy biblijny co to mówi, że każdy może dawać z siebie w takiej mierze, jakiej jest w stanie. Indywidualnie właśnie. Bez porównywania się z innymi.

I tak przedyskutowałyśmy całe zebranie szepcząc sobie do ucha. I dla mnie to było takie cenne. I dla S. widać było też. Wyszłam z zebrania zadowolona. Wypełniona czymś, czego na co dzień nie doświadczam.

Wróciłam do pustego domu. Przez chwilę jeszcze spokój w mojej głowie a potem trach głód. Otworzyłam piwo, zapaliłam papierosa, gorzej. Jeszcze gorzej. Zjadłam kolację a głód jeszcze większy.

No to się pytam siebie o co chodzi. I wygląda na to, że najzwyczajniej nie ma człowiek do kogo gęby otworzyć i podzielić się tym co sam obmyślił. Tym czego doświadczył, co poczuł. Cały dzień między ludźmi. Pełen doznań i wrażeń a tu masz człowieku pustka, nic. I tylko złość na siebie, bo ile można pić i palić jakby to było nie wiem co. Jakby to miało cokolwiek zmienić.

I poczułam jak bardzo mi musiało być ciężko samej przez te wszystkie lata. W tej samotni. I gdy tak weszłam dzisiaj do pustego, ciemnego mieszkania to musiało mi przez myśl przemknąć, że to co dobre zostało gdzieś za drzwiami. A tu znów ta sama pustka. Pewnie ta myśl spowodowała pogorszenie nastroju.

A teraz już dobrze. Co trzeba zostało ponazywane. Teraz rzeczywiście można pod prysznic i do łóżka.
A zasypiając będę myśleć o P. To będzie najprzyjemniejsza część wieczoru :)

wtorek, 24 lipca 2012

Przemoc seksualna

Jestem ofiarą gwałtów i molestowania seksualnego.

Kiedy kilka lat temu pojawiłam się u seksuologa ten zadał mi pytanie: "Proszę Pani, co Pani wie o seksie?"
Początkowo byłam zaskoczona. Jak to co? Seks to seks. Jakiś tam pieprzony seks. Faceci zwyczajnie tego od ciebie oczekują i ty masz im to dać. Nie ważne co czujesz. Nie ważne, co robią z twoim ciałem.

Nigdy się nie broniłam. Nigdy nie walczyłam. Pierwszy raz to było, kiedy byłam może w czwartej klasie szkoły podstawowej. To ile ma się wtedy lat? Owszem byłam zadziorna i pyskata. I oberwało mi się za to. Wracałam ze szkoły. Kilku chłopaków z ósmej klasy złapało mnie i zaciągnęło pod most, przez który akurat przechodziłam. Potem siedziałam tam długo sama. Wróciłam do domu wieczorem. Dostałam lanie od matki.

Drugi raz był w szóstej klasie. To był przyjaciel mojego starszego rodzeństwa. Zgwałcił mnie jeden raz. Ale kiedy zobaczył, że nie puściłam pary z ust pozwalał sobie na to i owo. To było przerażające. Nie potrafiłam się bronić.

Potem w liceum przeprowadziłam się do siostry i jej męża. Przychodził do mnie co noc. Leżałam drętwa jak kłoda udając śpiącą. Brzydziłam się sobą.

Nigdy, nigdy się nie broniłam.

Pomyślałam sobie, że tak już ma być. Jako osiemnastolatka poznałam starszego mężczyznę, który był dla mnie jak ojciec. Bardzo się o mnie troszczył. Poświęcał sporo uwagi. Płaciłam mu za tę troskę i ojcowskie uczucia seksem. Tego po mnie oczekiwał. I ja wiedziałam, że on oczekuje.

A potem już jakoś leciało. Z moim pierwszym chłopakiem było tak, że wypijałam butelkę wina i wtedy jakoś szło. Z drugim to był już tylko sport. Ekscytacja, kompletnie bez jakiejkolwiek formy bliskości.

Potem poznałam K. ale on był na tyle ciepły i czuły, że seks z nim nie sprawiał mi przyjemności. Są uczucia nie ma seksu. Jest seks nie ma uczuć. Przebujaliśmy się tak razem kilka lat. Od czasu do czasu robiłam skok w bok. Poznawałam facetów na czacie i robiłam to. Byle poczuć to obrzydzenie do siebie. Byle się utwierdzić w tym kim jestem.

I tak leciało. Przygodny seks. Przypadkowe znajomości. Seks za seksem. Numerek za numerkiem. Nie, nie kochanie się. To był seks, numerek, pieprznie,  sypanie ze sobą. Nigdy kochanie się. Nie chcę używać tego słowa.

A potem mój terapeuta spytał: "Proszę Pani, a gdy tak sypiała Pani z tymi wszystkimi mężczyznami, to gdzie była Pani godność?"

To był jedyny sposób, który skonfrontował mnie z tym co przez lata robiłam ze swoim ciałem i wnętrzem.

Od tej pory moje ciało jest tylko moje. Tu nie chodzi o zasady. Zasady to obrona. Fikcja, ściema. Tu chodzi o paraliżujący lęk przed bliskością psychiczno-fizyczną. Nie umiem siebie takiej ofiarować nikomu.


P. i ja wyjeżdżamy razem

Chciałam się dzisiaj położyć wcześnie spać, ale nie mogę usnąć. To wszystko dlatego, że planujemy z P. wspólny urlop. To dopiero pod koniec sierpnia, ale ponieważ to świeża sprawa bardzo przeżywam tę sytuację. Nie wyjeżdżałam z żadnym mężczyzną całe lata. Nie wyjeżdżałam dalej niż do rodziny. To podwójny stres. Zdarzało się, że jeździliśmy z mężem do jego rodziców na kilka dni a było to pięć lat temu.

Przed i po rozwodzie przez moment spotykałam się z kimś. Zdarzało się, że on u mnie pomieszkiwał. Dogadywaliśmy się całkiem nieźle. Mieliśmy jakoś naturalnie wypływający podział obowiązków. K. lubił gotować więc gotował. Lubił sprzątać, coś naprawiać, przy czymś grzebać. Ja zajmowałam się planowaniem zakupów i garderobą. Prałam, prasowałam, dbałam o finanse. K. miał sporo przyjaciół i zabierał mnie w różne miejsca.

Kiedyś zabrał mnie do rodziny na mazury. Innym razem do przyjaciół, którzy mieszkali w urokliwym domku w lesie. Przy domku był mały staw i miejsce na ognisko i grilla. Wieczorami siadywaliśmy przy kominku a K. przygotowywał nam wszystkim coś pysznego. Para, która tam mieszkała zajmowała się wytwarzaniem biżuterii artystycznej, lepieniem z gliny. Mieli swój mały ogródek, w którym uprawiali warzywa. W sadzie rosły drzewka owocowe. Wszystko to było dla mnie wówczas nowe ale bardzo przyjemne z czasem. Zbliżyło mnie to do niego bardzo. Te wyjazdy, te spotkania z jego przyjaciółmi.

Denerwowałam się każdym wyjazdem z domu, ale K. zwyczajnie wsadzał mnie w auto i jechaliśmy a ja jakoś wytrzymywałam i oswajałam się z tym co mi pokazywał.

Z czasem zbliżyliśmy się do siebie wyjątkowo. Jednak burzliwe życie nas nie omijało. Ja co prawda już wówczas byłam o wiele spokojniejsza, ale K. miewał huśtawki nastroju. Starałam się tym nie przejmować, ale czułam, że z dnia na dzień staje się dla mnie ważniejszy i każdy jego foch odbijał się we łzach, które napływały mi do oczu.

Któregoś dnia spakował rzeczy i wyszedł trzaskając drzwiami. Zrobił mi to samo, co ja jemu kilka miesięcy wcześniej. Tylko, że po tym nie wróciliśmy do siebie. Początkowo tęskniłam bardzo, ale na wszelki wypadek wykasowałam wszystkie kontakty do niego. To był jedyny raz w życiu, gdy zostawił mnie facet.

Było to jakieś cztery lata temu. Od tego czasu mężczyźni nie mieli dla nie większego znaczenia. Stałam się oschła, zimna, obojętna. Przestałam o siebie dbać. Przytyłam. Wróciła bulimia. Ale cały czas miałam mojego terapeutę. Przepracowaliśmy wszystko co trzeba i już nigdy nie wspominałam o K. Nawet w myślach.

No i teraz jest P. Pojawił się jakoś tak nagle. Wszystko potoczyło się szybko. I teraz ten wspólny wyjazd.
Nie wiem kompletnie, nie pamiętam jak to jest być z mężczyzną dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Spędzać wspólnie czas, zasypiać, budzić się razem. Czy to nie za dużo? Nie za wcześnie?
A jeśli moja psychika tego nie wytrzyma? Czy jestem gotowa? Czy będę umiała o niego zadbać?
Zatroszczyć się. Jak ten spędzany wspólnie czas ma wyglądać?

No i seks. Na pewno nie jestem gotowa. Abstrahując od kwestii zasad, nie jestem gotowa. Nie chcę.
A jeśli on będzie się gniewał na mnie za to? Będzie robił sceny? Miewał humory.

No bo przecież wspólne spanie może być nieco frustrujące. Wspólne przebywanie razem. Co zrobić z tą intymnością? Jak jej nie podeptać i jak nie przekroczyć granic. Jego, moich...

Boję się. Boję się, że on jednak może tego nie zrozumieć. Czy mam potraktować ten wyjazd jak jakiś sprawdzian? Jakiś test? Nie wiem. I gdzie ja pojadę tak daleko. I spakować się trzeba i wszystko jakoś zorganizować.

Przyprawia mnie o dreszcz, gdy teraz o tym myślę. Tracę poczucie bezpieczeństwa. Jeśli on potraktuje mnie źle z dala od mojego domu, od wszystkiego co mi bliskie, to co ja ze sobą pocznę? Usiądę i się rozpłaczę jak dzieciak? A potem co z tą traumą zrobić?

A może powinnam spytać P. czego oczekuje po tym wspólnym wyjeździe. Przecież dopiero co się poznaliśmy a tu wyjazd. Czy aby na pewno nie popełniam błędu?

Jestem zbyt krucha na ryzyko. Czy P. to zrozumie? Czy pomoże mi oswoić lęk?

poniedziałek, 23 lipca 2012

Senność i tęsknota

Wczoraj wieczorem wypiłam dwa piwa i wzięłam na noc leki. Coś musiałam pomieszać, bo obudziłam się dopiero przed dziewiątą. Mało tego, byłam na tyle nieprzytomna , że po jakimś czasie znów się położyłam i tak przespałam do czwartej po południu. Do pracy nie poszłam. Nie dałam rady. Poza tym kiedy obudziłam się rano byłam pełna jakiejś takiej nieprzychylności w kierunku P. Nie wiem o co mi chodziło.

P. zajrzał do mnie po pracy, ponieważ napisałam mu, że śpię cały dzień i nie wiem co się dzieje. Czułam się naprawdę dziwnie. Kiedy przyszedł moje uczucia do niego były przyjazne i stabilne. Jedynie ta okropna senność. Lubię go. Sprawia mi przyjemność obcowanie z nim. Tylko jak widać czasem pojawia się ta borderlajnowa chwiejność.

W środę wreszcie wizyta u doktor Sz. Opowiem jej wszystko. Pewnie będzie znów namawiać mnie na terapię. Ok. Powiem jej żebyśmy jeszcze poczekały. Poza tym trzeba mieć za co iść na tę terapię.

Myślę, że czekanie z terapią jest ok. Nie zachowuję się przecież jakoś tragicznie. Samopoczucie raczej w normie. Fakt, że ostatnio byłam na dość dużej górce. Kilka godzin snu na dobę to mało. Nie wiem czy to była hipomania ale w sobotę i niedzielę siedziałam i pracowałam. Miałam mnóstwo pomysłów na to co możemy zrobić przy naszym projekcie. Tak czy owak chyba już obniżyłam lot. Zresztą zobaczymy jutro.

Teraz siedzę i tęsknie za P. Wydaje się być naprawdę wyjątkowy. Chcemy wybrać się na wspólny urlop.
Wyjazd troszkę mnie przeraża, bo przecież przez lata nigdzie nie wyjeżdżałam. Marzę jednak o jakimś cichym, spokojnym miejscu. Wiejskich drogach, leśnych ścieżkach, wodzie.

Czy pisałam już, że bardzo tęsknię za P? :) Tęsknię...



niedziela, 22 lipca 2012

To, co dalej...

Wczoraj byliśmy z P. w teatrze. Kiedy się spotkaliśmy na stacji, byłam dziwnie najeżona kolcami. Niby byłam miła, uśmiechałam się, ale tworzyłam duży dystans. Patrzyłam na niego i jakoś nie mogłam zrozumieć kim jest ten człowiek i co robi w moim życiu. Być może to była reakcja na poprzedni wieczór, a dokładnie fakt, że wymieniliśmy kilka maili. Maili, które dotyczyły mojego stosunku do seksu na tym etapie znajomości.

Pomyślałam sobie, że mu się to bardzo nie spodobało, że wymyślam jakieś takie bzdury. Uroiłam sobie w głowie, że jest zły a wtedy ja zaczęłam złościć się na niego. Pomyślałam sobie, że jeśli mu się to nie podoba, to nie ma sprawy. Nie zatrzymuję go. Może kiedyś znajdzie się ktoś, kto zrozumie.

Tak więc, gdy się spotkaliśmy byłam nieco oschła. W którymś momencie zdobyłam się jednak na szczerość i powiedziałam, że czuję, że tworzę duży dystans i niestety nie umiem go na tę chwilę przeskoczyć. Zaczęliśmy o tym rozmawiać. I tak jakoś od słowa do słowa, no i ten wspólnie spędzony czas w teatrze i skruszałam trochę, i zaczęłam być sobą.

Po spektaklu pojechaliśmy coś zjeść a potem przyjechaliśmy do mnie. Piliśmy wino, rozmawialiśmy i próbowaliśmy, (ja na pewno) kontrolować pociąg fizyczny. Było ciężko ale udało się. P. został do rana. Zasnęliśmy przytuleni. Rano zrobiłam śniadanie, trochę porozmawialiśmy i P. wyszedł.

Odczuwam jednak jakiś niepokój. I zastanawiam się czym on jest. Otóż obawiam się, że nie mam takich bliskich doświadczeń z mężczyznami, które nie kończyły by się na łóżku. Wyjątkiem był terapeuta.
Zaczynam dostrzegać jak trudny jest to obszar. To upiornie trudne budować relację opartą.... no właśnie.. opartą o wszystko inne, ale nie seks. Cholernie tu się trzeba starać. Dawać z siebie więcej, mocniej wnikać w tę drugą stronę. Angażować się.

Cóż, przyznam, że to dla mnie nie lada wyzwanie. Związek bez ekscytacji seksualnej wydaje się zbyt nudny i banalny. W związku z powyższym zastanawiam się co robić. Ano trzeba do tej znajomości wprowadzać nowe elementy wydaje mi się. Tylko nie wiem jakie cholera.

Myślę, że dobrze byłoby tę relację oprzeć na wspólnych doświadczeniach. Wiecie, wspólne wyjścia, które będą dobrym materiałem dla jakiejś wspólnej płaszczyzny. Rozmów, dyskusji, jakichś powiązań.

Cholernie to trudne i tu dopiero zaczynam się wściekać. I tu zaczynam się zastanawiać, czy ja mam w tym obszarze cokolwiek do zaoferowania. Ta cała sytuacja jest dla mnie ogromnym wyzwaniem, ponieważ wymaga ode mnie jakiegoś zaangażowania w to co mnie otacza. Nie skupiania się wyłącznie na sobie.

Cholernie trudny orzech do zgryzienia. I to jest właśnie to, co chciał przepracować ze mną mój terapeuta. Tylko nie wiedziałam wtedy o co mu chodzi...

sobota, 21 lipca 2012

Będzie co będzie..


Tak napisał P., kiedy wczoraj  próbowałam wyjaśnić z nim jedną z najtrudniejszych dla mnie kwestii, a mianowicie nie uprawianie seksu na tym etapie naszej znajomości.
Zdziwicie się. Przecież tu na blogu pisałam o epizodach seksualnych z mężczyznami. Owszem. Było tak, ale prawda jest taka, że od czasu rozwodu zdarzyło mi się to jedynie dwa razy. Możecie mówić, że jestem fanatyczna lub staroświecka. Tak mówił też mój terapeuta. Wściekałam się wówczas na niego.

Nie bawi mnie sypianie z mężczyznami sztuka dla sztuki. Wynikające jedynie z fizycznego pożądania, czy z psychicznego poczucia braku kogoś, kto będzie blisko. Już nie. Naturalnie rzecz miała się inaczej, gdy wchodziłam w hipomanię czy manię. Wydawałam się sobie wówczas szczególnie wyjątkowa. Miałam poczucie, że wszyscy mężczyźni mnie pragną. To sprawiało, że stawałam się prowokująca, wyzywająca, bez jakichś specjalnych ograniczeń moralnych.

Gdy mania mijała, gdy budziłam się z tego amoku i patrzyłam na swoje dokonania, wtedy pojawiał się ogromny wstręt do siebie samej. Często nie udawało mi się tego unieść i wtedy przychodziło załamanie. Tak bywało kiedyś.

Z P. rzecz ma się nieco inaczej. Owszem bywałam ostatnio nakręcona ale bez hipomanii. Czuję, że moja percepcja ma się całkiem dobrze. Czuję, że dostrzegam to co jest, a nie to co mi się zdaje.

Ja wiem, że to kompletnie nie jest w modzie, takie chodzenie za rączkę jak dzieci i dalej nic. Ja wiem, że to takie infantylne. Takie godzące w ego mężczyzny, któremu ograniczam dostęp do siebie.

Można by pomyśleć, że zgrywam mega cnotliwą dziewicę. A i owszem można. Bez zbytniego zagłębiania się można bardzo szybko wydać osąd.

Zależy mi na tym człowieku, choć w tej chwili odczuwam złość, być może jak również i on. Złość na zasady, które są mi tak bardzo bliskie, których nie jetem stanie przeskoczyć.

Wymieniliśmy dzisiaj kilka maili. Ostatecznie stanęło na tym, że spróbujemy poznać się lepiej, a co będzie dalej to będzie.

Mam wrażenie, że jest na mnie wściekły z to wszystko. Za te moje dziwactwa. Cóż, całe życie boję się odrzucenia, a takie sytuacje są fantastyczną pożywką dla mojego lęku. Napięcie z tym związane jest we mnie ogromne. Teraz w tej chwili mam ochotę odpuścić. Odpuścić walkę o znajomość z P.,  bo nie potrafię unieść tego lęku, tej niewiadomej.

piątek, 20 lipca 2012

Otwieram się


Ha! Niech policzę. Poszłam spać o dwudziestej trzeciej  i wstałam o szóstej. To siedem godzin spania!
Zwyczajnie wygrzebałam wczoraj z koszyka na leki, starą, dobrą przyjaciółkę pernazynę, która oprócz właściwości przeciwpsychotycznych, brana na noc działa nasennie. Do tego wzięłam dodatkowo hydroksyzynę. Jak się położyłam, tak zasnęłam.


Wizyta u doktor Sz.w środę. Potem będą już tylko wizyty prywatne, ponieważ moja lekarka kończy pracę w przychodni, do której chodzę. Ten młody lekarz może i jest dobry, ale fakt, że ponownie wysyłał mnie do szpitala nieco mnie zniechęcił do niego. Poza tym wolę doktor Sz., bo ona jest bezpośrednio powiązana z Panem M. Poza tym lubię psychoanalityków. A doktor Sz. jest psychoanalityczką

Wciąż zastanawiam się nad terapią. Właściwie jaki ona miałaby mieć cel w chwili obecnej? Wygląda na to, że w miarę kontroluję swoje nastroje i potrafię wpływać na to co się ze mną dzieje. Nie, nie jestem w tym doskonała, ale coraz częściej wyłapuję, że coś jest nie tak. Najczęściej to zasługa otoczenia, które mi to komunikuje.Dzisiaj już piątek. Wieczorem pójdę odwiedzić H. w szpitalu, siedzi tam od czerwca. Muszę go trzymać na dystans, ale jego mama prosiła mnie bym go nie zostawiała tak z dnia na dzień i czasem się do niego odezwała. Ok, nie ma sprawy. Ja mam do H. dużo siostrzanych uczuć. Odkąd hipomania mi przeszła traktuję go jak młodszego brata. Poza tym, bardzo lubię młodzież. Tym się różni od zblazowanych dorosłych, że jest pełna ideałów. To mnie jakoś urzeka.

W sobotę idziemy z P. do teatru do Jandy. T. zaproponował mi bilety, a ja skorzystam a i owszem.
W niedzielę ma przyjechać do mnie moja przyjaciółka, która nie odwiedzała mnie już od lat. Jesteśmy tylko w kontakcie telefonicznym i piszemy czasem ze sobą przy pomocy komunikatorów. Jej córka właśnie zdała maturę i dostała się na UJ i UW. Wybierze chyba UW. A. - moja przyjaciółka już zapowiada przeprowadzkę do Warszawy. Fajnie. Będziemy mogły widywać się częściej.

Odezwała się także do mnie moja polonistka z liceum. Ma wpaść do mnie na kilka dni. Cieszę się, bo M. jest mi szczególnie bliska. Dobry, kochany z niej człowiek. Fantastyczna kobieta i najlepsza na świecie nauczycielka języka polskiego.

Także jak widzicie mój świat się rozszerza. Pan M. byłby ze mnie dumny. Może właśnie tego trzeba było. Nie terapii a czasu. Czas jest najlepszym lekarstwem jak wiadomo.

czwartek, 19 lipca 2012

O relacjach z P. i nie tylko

No cóż, nadal śpię bardzo krótko. Poszłam spać po pierwszej a wstałam o piątej trzydzieści. Dziś już czwartek, a zatem zbliża się weekend. Tym razem już się tak nie obawiam.

Odkąd pojawił się P. lęk przed samotnością znacznie osłabł. Bardzo lubię spędzać z nim czas. To fantastyczne, że mieszkamy tuż obok siebie. Przez okno mojego mieszkania widzę jego blok.

Przez ostatnie dni widywaliśmy się codziennie. Mam na myśli czas spędzony po pracy. Postanowiłam jednak, że wczorajszy dzień spędzimy osobno. Wyszło jednak troszkę inaczej. Po pracy wybraliśmy się razem na nieplanowany. krótki spacer, odwiedzając po drodze kilka miejsc, w których każde z nas miało coś do załatwienia. I to było całkiem miłe. Następnie rozeszliśmy się do swoich domów.

Staram się stopniować intensywność tej znajomości, ze względu na moje obawy związane z dość szybkim spłyceniem mojego zaangażowania. Wiadomo bowiem, że bpd wchodzą w intensywne ale krótkotrwałe związki. Tak jest z pewnością w moim przypadku.

Szalenie ekscytuję się nowo poznanymi osobami. Zachłystuję się nimi, idealizuję, maksymalnie eksploatując znajomość. Następnie zapał diametralnie się zmniejsza. Pojawia się potrzeba dyskredytacji, która wpisuje się w chwiejność borderline.

Toteż pracuję bardziej nad "chłodnym" oglądem sprawy. Tak, by jakoś równoważyć moje odczucia.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak zareagowali moi bliscy. Mam na myśli przyjaciółki, matkę i siostry. To zabawne, ale pierwsze pytanie. jakie padało z ich strony, gdy wspominałam o poznaniu P., to pytanie o wiek :)

Moja starsza siostra napisała mi coś bardzo mądrego, coś o czym kiedyś mówił mi Pan M.
Otóż subtelnie zwróciła uwagę na mój egoistyczny stosunek do mężczyzn i przedmiotowe ich traktowanie.
Wspomniała także o moich skłonnościach mylenia relacji damsko-męskich z relacją ja- terapeuta, czy ja - ojciec, tudzież brat.

Matka także zareagowała dość przychylnie na wiadomość o P. , co mnie niezmiernie zaskoczyło, ponieważ ona raczej dezawuuje moje znajomości z mężczyznami, uważając ich za gatunek gorszy i kompletnie nieprzydatny.

Przyjaciółki poradziły nie uprzedzać faktów, a K. mój były partner i przyjaciel doradzał dużą szczerość z P. w obrębie pojawiających się obaw i ewentualnej chęci natychmiastowego wycofania się z tej znajomości.

Przy takim wsparciu naprawdę dużo łatwiej jest mi się zapuszczać w obszary dość nieznane. Potrzeba nadmiernej kontroli ustępuje miejsca naturalnej ciekawości i otwartości.

Jeżeli to co napisałam brzmi dość technicznie, to spieszę wyjaśnić, że taki był cel tego wpisu. A mianowicie próba zrozumienia i nazwania tego, co w tej chwili zaprząta mój umysł.

Jeżeli możecie dodać swoje spostrzeżenia, będę wdzięczna.

Miłego dnia.

P.s. Wygląda na to, że bulimia jest w uśpieniu, ale to chyba zrozumiałe w obecnej sytuacji.


wtorek, 17 lipca 2012

Za szybko?

To bardzo zabawne przyglądać się P. zza biurka, kiedy siedzimy razem w pracy. Czasem zaczepiam go na naszym wewnętrznym komunikatorze. Uśmiechnięci do monitorów piszemy ze sobą przez chwilę, po czym wracamy do pracy. Wczoraj, kiedy zostaliśmy sami w pokoju P. podszedł do mnie i pocałował mnie w szyję, dodając "dzień dobry". To było bardzo słodkie. On jest bardzo słodki. Poza tym to facet a nie jeden z tych małolatów, z którymi jakoś w większości miałam do czynienia.

Wczoraj musiałam wyjść wcześniej z pracy, więc nie mogliśmy wracać razem, by jakoś ze sobą pobyć. P. zadzwonił do mnie i spytał, czy nie chciałabym się spotkać. Zaprosiłam go do siebie.

Przyszedł wieczorem. Początkowo byłam nieco skrępowana. Nie mam w zwyczaju gościć w swoim domu mężczyzn, no może poza osobą T., który wpadł kilka razy.

Siedzieliśmy z P. i rozmawialiśmy. Opowiedział mi trochę o sobie. Zrobiło mi się bardzo przykro, gdy dowiedziałam się o jego historii. Nie będę tu jednak o tym pisać, ponieważ to jego życie, nie moje.

Siedzieliśmy do późna. Mam wrażenie, że oboje jesteśmy spragnieni bliskości, nie tyle tej seksualnej, choć i owszem, ale także takiej, która wiąże się z byciem bliżej drugiego człowieka.

Został u mnie na noc. Nie kochaliśmy się. Co jest dla mnie bardzo ważne. W żartach powiedziałam P., że gdyby do tego doszło, szybko zniknęłabym z jego życia. Wy wiecie, że byłoby tak naprawdę.

Ta znajomość z P. jest o tyle istotna, ponieważ wskazuje na jakąś moją gotowość podjęcia bliższego kontaktu z mężczyzną. Mój terapeuta byłby chyba ze mnie dumny.

Moje uczucia związane z P. są w tej chwili dość stabilne. Póki co nie pojawia się jeszcze huśtawka wywołana poczuciem winy, czy lękiem przed tym co dalej. Myślę, że dojrzałam do tego by stać i przyglądać się temu co się ze mną, z nami dzieje.

Zastanawiam się tylko, czy to wszystko nie potoczyło się za szybko. Ale w końcu przecież nie jesteśmy nastolatkami, którzy muszą się prowadzać najpierw za rączkę. Chodzić na spacery i do kina, choć myślę, że na to tu także jest miejsce. Myślę raczej, że jesteśmy dorosłymi ludźmi po 30stce, którzy raczej wiedzą czego chcą - przynajmniej w tym obszarze.

Wiem czego chcę ja. Chcę by ktoś w jakimś stopniu ofiarował mi siebie. Chciałabym być dla tego kogoś ważna. Chciałabym by mnie dostrzegał, pamiętał o mnie i troszkę się o mnie troszczył.

P. zdaje się być troskliwym mężczyzną. Świadczą o tym pytania, które zadaje nawiązując do mojej sytuacji życiowej. Rozmawiamy o finansach, pracy, moim życiu duchowym i zasadach, które są dla mnie ważne. P. wie o mojej chorobie, wie o wszystkim, o czym wspominam na tym blogu. Ba, wie nawet więcej. Bo ten blog nie zawiera tych elementów z mojego życia, które przepracowałam w terapii i jakoś nie miałam potrzeby już wracać do nich tutaj.

Kiedyś o tym napiszę. Myślę, że byłoby to ważne dla części Was, moi drodzy czytelnicy. Ponieważ może wyjaśniać w znaczący sposób genezę BPD.

No dobrze, powoli zbieram się do pracy. To doprawdy bardzo zabawne spotkać się po spędzonej wspólnie nocy na płaszczyźnie zawodowej. Nie, nie chciałabym, żeby to był taki firmowy romans.

Takie rzeczy mnie już nie interesują.








poniedziałek, 16 lipca 2012

Zgadnij gdzie to mam?

Coś Wam powiem. Kiedyś mieszkałam w małej wsi a potem w zaściankowym miasteczku. Nie, nic do niego nie mam, ale byłam dzieckiem a potem nastolatką o cechach dość kontrowersyjnych.
Ludzie albo mnie kochali albo nienawidzili. Z trudem przechodzili obok mnie obojętnie.

Toteż starałam się być inna, lepsza, ale za cholerę nie mogłam wszystkich zadowolić.
Kiedyś moja psychiatra poradziła mi bym opuściła środowisko, w którym mieszkam.

Tak też zrobiłam i wyjechałam do Warszawy. Od tamtej pory bardzo rzadko zdarzało mi się spotykać ludzi, którzy szalenie chcieliby wpływać na to jak żyję, co czuję, i co myślę. 

Pozwólcie mi być sobą. Pozwólcie mi popełniać błędy, a jeśli coś jest niezrozumiałe to piszcie, pytajcie ale nie atakujcie. To do tych, których irytuje moja osobowość, przebijająca z tego bloga.
Pamiętajcie, że istnieje jeszcze coś takiego jak moja realność poza światem wirtualnym.

Ktoś niedawno powiedział mi, że to jak piszę tu na blogu a to jaka jestem poza nim to dwie różne reprezentacje mnie.

Dla tych, którzy bardzo chcieliby mnie zmienić dedykuję ten tekst:

"Za mądra dla głupich a dla mądrych zbyt głupia.
Zbyt ładna dla brzydkich , a dla ładnych za brzydka.
Za gruba dla chudych, a dla grubych za chuda.
Spróbuj się domyślić, gdzie to mam . Gdzie ???? No gdzie????

Za łatwa dla trudnych, a dla łatwych za trudna.
Zbyt czysta dla brudnych, a dla czystych za brudna.
Zbyt szczecińska dla warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska.
Spróbuj się domyślić, gdzie to mam . Gdzie ???? No gdzie????"




Poczucie winy

No dobrze, więc T. odezwał się do mnie wczoraj wieczorem. Objechałam go trochę, ten skruszony obiecał poprawę. Ale myślę, że tu nie o to chodzi. Chodzi o jakąś grę między nami. Te dziesięć lat temu nie mieliśmy siebie do końca. W tym znaczeniu, że zakończyliśmy związek (ja zakończyłam), kiedy między nami było bardzo gorąco. Myślę, że każde z nas ma jakąś mniej lub bardziej uświadomioną potrzebę dopiąć ten ostatni guzik.

Ten guzik można zapiąć na kilka sposobów. Myślę, że najbardziej korzystne byłoby zadbać o pewien dystans i rezerwę. Dzisiaj rano, odezwał się do mnie także. Zamieniliśmy kilka słów, życzyliśmy sobie miłego dnia i tyle. Jest ok. Dość tych fochów.

No a teraz o P. Wczoraj wybraliśmy się na spacer. Dłuuuugi spacer. Było... hm, miło, ciepło, blisko. Dzisiaj jestem pełna obaw. Dokąd ja zmierzam? Co ze mną będzie?

niedziela, 15 lipca 2012

Pies ogrodnika

Zdarzył mi się dzisiaj melodramat. Nie będę się rozpisywać, wróciłam z imprezy z T. i jego przyjaciółmi. Była tam pewna młoda dziewczyna. T. kręcił się koło niej cały wieczór. Adorował ją, przytulał, całował. W którymś momencie, gdy ona odeszła on przysunął się do mnie i powiedział: "wiesz w sumie to cały czas Cię kocham i zawsze będę."

Nie mam w sobie siły na to by pisać więcej. Ja też go kiedyś bardzo kochałam, ale teraz naprawdę nie mam go za co kochać. Nie znoszę tego jego babiarstwa. Nie znoszę tej płycizny, która nawet jeśli jest jakąś maską, to przeraża mnie.

Miałam go dzisiaj przenocować. Całe szczęście został z tą dziewczyną. Trochę mnie to boli, trochę jest mi przykro, że nie miał takiej potrzeby być bliżej mnie. Z drugiej strony, gdybym odrzuciła go po raz trzeci, a tak by się stało, okazałabym się wredną suką a tak jestem tylko psem ogrodnika.

Czego ja chcę? Czego ja szukam w mężczyznach? Potwierdzenia, że jestem w jakimś sensie atrakcyjna? Że mogę się podobać, mogę być ciekawa?

Chyba tak. Jestem szalenie zakompleksiona. Mam wrażenie, że nikomu na mnie nie zależy. Teraz tak myślę ale to pewnie przez ten dzisiejszy wieczór.

Idę spać smutna. Na szczęście jutro nowy dzień.

sobota, 14 lipca 2012

Tu i teraz

No dobrze. To w takim razie podchodzę do rzucania palenia po raz kolejny.
Rano wypiłam kawę i wypaliłam ostatni papieros. Ciekawe jak mi pójdzie.

Śmierdzą te papierosy okrutnie. Bez sensu. Już mniejsza o ich wysoki koszt.

Dzisiaj idę na to nagranie do teatru. T. bardzo zależy bym dołączyła do ich ekipy tak w ogóle. Nie wiem. Zobaczę. Przysłali mi scenariusz nagrania. Dodali do swojej grupy. Sporo tam ciekawych ludzi. T. mówi, że ma nadzieję, że spodoba mi się ich praca i zechcę współuczestniczyć w tworzeniu ich projektu. Zobaczymy.

Wczoraj wieczorem wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy z T. Powiedziałam mu, że nie podoba mi się jego podejście do życia, że imprezy i tłumy kobiet, które ładują mu się do łóżka. Nie podoba mi się jak o tym opowiada wokół.

Powiedziałam, że było mi przykro, że nie odwiedził mnie w szpitalu, gdzie ja wspierałam go w jego trudnych dniach. Wyjaśnił, że kiedy po lutowym spotkaniu odcięłam go natychmiast od siebie postanowił dać na luz i nie angażować się. Zwłaszcza, że już raz go odrzuciłam. Stwierdził, że kiedy odeszłam te 10 lat temu, on ze wściekłości rzucił się w wir romansów i trwa to do dzisiaj. Powiedział, że chciałby to zmienić, ale przeraża go samotność. Stara się ją zagłuszyć tymi wszystkimi flirtami.

Dodał jeszcze, że odkąd na nowo pojawiłam się w jego życiu, coraz częściej myśli o tym by być z jakąś kobietą na stałe. Bardzo tego chce i bardzo tęskni za mną, ponieważ sprawiam, że przy mnie znów jest sobą. Tak jak kiedyś.

Powiedziałam, że jestem w stanie zaoferować mu siebie w jakimś zakresie. Zawsze może liczyć na szczerą rozmowę i moje wsparcie. Nie używałam tekstów w stylu, że możemy być kumplami itd. Uważam je za banalne frazesy.

Dzisiaj po nagraniu idziemy razem na imprezę. Po imprezie T. jedzie do mnie, przenocuję go. Myślę, że jeszcze wiele sobie wyjaśnimy. Ta miłość nam się zdarzyła naprawdę i wywarła wpływ na nasze obecne życie. Być może to dobry czas, by domknąć ten rozdział.

Zamierzam zdecydowanie nie pić dzisiaj alkoholu. Cóż, będę skazana na kawę i herbatki. Jednak bardzo mi zależy na tym, by rzeczywiście coś zmienić a nie tylko o tym mówić.

Czy pisałam, że jutro wybieram się z P. - kolegą z pracy na spacer? Bardzo się cieszę na tę okoliczność. T. mniej :) P. w jakimś stopniu przypomina mi Pana M.
Wzbudza ogromne poczucie bezpieczeństwa i spokoju.

Chciałabym zachować się w porządku i nie uruchamiać swoich borderlajnowych gierek. Myślę, że jestem już bardziej dojrzała niż kiedyś. Dostrzegam więcej, potrafię więcej. Daję z siebie więcej.

Miłej soboty Kochani :)

piątek, 13 lipca 2012

O bliskości

"Ciociu ja to bym bardzo chciała żebyś się zakochała, żebyś kogoś miała, i żebyś była szczęśliwa. Należy Ci się, bo zawsze to tylko byś wszystkim pomagała a sama o sobie nie myślisz."

- Tak napisała dzisiaj do mnie moja siostrzenica, kiedy wspomniałam jej, że ostatnio, pojawił się ktoś w moim życiu, kto w zdumiewający dla mnie sposób przyciąga moją uwagę.

Jestem BPD, u mnie do tej pory wszystkie znajomości odbywały się szybko. Zachwyt, eskalacja, eksploatacja, zmęczenie, znużenie, ucieczka.
Nie chcę już tak dłużej. Jeśli wyniosłam coś z mojej terapii, to chciałabym by była to umiejętność utrzymania relacji. Tak jak to robię w mojej pracy. Mam niesamowitą zdolność utrzymywania relacji z klientami. Zdarza się, że zaprzyjaźniam się z nimi.

Boję się. Tak dużo obaw we mnie. Bliskość wydaje się być dla mnie nie do przeskoczenia.
Proszę napiszcie jak to powinno wyglądać. Jak znaleźć w tym równowagę? Jak panować nad emocjami i nie nadużywać ich, by się z nich nie wypstrykać?

Obiecałam sobie, że już nigdy nikogo nie skrzywdzę. Nie wolno mi.

Alkohol mój wróg

No i niestety upiłam się na tym firmowym grillu. Wypiłam 4 piwa, może 5. Na szczęście nie wracałam do domu sama. Był ze mną ten kolega z pracy, o którym wspominałam.

Myślałam, że w metrze zejdę, tak się źle czułam. Chciało mi się wymiotować i w ogóle, ble. P. podprowadził mnie pod blok. Żałuję, że nie mogłam z nim pobyć dłużej, ale musiałam czym prędzej się położyć.

W domu padłam na łóżko tak jak stałam. Po drugiej w nocy obudził mnie głos A. mojej współlokatorki rozmawiającej z kimś. Okazało się, że jest u niej jakiś chłopak. Poznali się na przystanku i tak jakoś się potoczyło, że chłopak wylądował u nas.

Wstałam i wybiegłam się żalić A. jak bardzo przesadziłam z alkoholem. Krzyknęłam przez drzwi "witaj nowy kolego A." Na co w drzwiach pojawił się szalenie przystojny, wysoki chłopak. Zaczęliśmy rozmawiać. Za chwilę poleciałam do nocnego pod domem po papierosy i kupiłam im jeszcze piwo. Sama już nie piłam. Posiedziałam z nimi troszkę radośnie trajkocząc, po czym poszłam spać.

Jakieś pół godziny później, wparowali oboje do mojego pokoju i wpakowali mi się na łóżko. A odezwała się i powiedziała, że przyszli do mnie bo chcą mnie przytulić, żebym nie czuła się taka samotna,i że ona szalenie w to wierzy, że wszystko się u mnie ułoży, że jestem najlepszą współlokatorką itd.

Nie wiedziałam jak to przyjąć, więc żartując wyzwałam ich od zboczeńców, przez to, że mi się wpakowali do łóżka i kazałam uciekać i dać spać.

Poszli. A ja uśmiechnęłam się do siebie i usnęłam.

czwartek, 12 lipca 2012

Zbliża się weekend

Czy Wy tak samo obawiacie się weekendów? Choć może nie będzie tak źle. W sobotę rzeczywiście idę na to nagranie z ekipą T. Potem idziemy gdzieś posiedzieć.

Wieczory są najgorsze. Dokładnie od momentu wejścia do domu po pracy, zaczynam odczuwać ogromny dyskomfort psychiczny. Włączam komputer, piszę na forach, fb, blogu, byle być bliżej ludzi. Ale odwagi by spotkać się z kimś, umówić, zaprosić do siebie.. Hm.. nie mam. Być może to wynika z innej przyczyny. Większość ludzi jest dla mnie męcząca. Powierzchowne relacje, które zachowuję z innymi mi nie służą. Zaś do głębszych nie jestem zdolna. Chyba.

Zainicjowałam w tej nowej firmie spotkanie integracyjne. Dzisiaj po pracy robimy grilla. Bardzo się cieszę na to wydarzenie. Warto tylko, bym sobie zaplanowała, że nie będę nadużywać alkoholu. Po alkoholu mam zwyczaj gwizdania na palcach i robię to bardzo głośno :) No taki przymus. Gwizdania nauczył mnie mój brat kiedy byłam mała.

Może gdy alkohol stępi mi zdolność kontrolowania się, gdzieś z głębi mnie przebija ogromna tęsknota za moim bratem. To dlatego tak bardzo lubię towarzystwo mężczyzn.
Kiedyś napiszę o moim bracie więcej. A być może już pisałam.

Wczoraj wspominałam o chłopaku z pracy, z którym siedzę w jednym pokoju. Właściwie wyraził zainteresowanie tym, by któregoś dnia wybrać gdzieś się razem, ale z drugiej strony nie mam odwagi. Naprawdę wydaje się być bardzo miły. Bije z niego niesamowity spokój, a przynajmniej robi takie wrażenie. Zdarza się, że wracamy razem po pracy ponieważ mieszkamy bardzo blisko siebie. Trudno mi rozmawiać co prawda wówczas. Nie wiem o czym mówić. Właściwie wystarczy mi to, że jest obok, bo wtedy moja samotność po pracy nieco się skraca.

Nie wiem, może zaproponuję mu wspólny spacer w niedzielę. Myślicie, że mi wypada?
Chcę mu pokazać kilka miejsc w naszej okolicy. Może się zgodzi. Mam nadzieję, że się zgodzi.


Ach i jeszcze jedno. Mój awaryjny psychiatra napisał mi maila:

"Jeśli emocje wychodzą poza ramy osobowościowej chwiejności - dla Pani typowej, to wymaga to zmian leczenia, być może hospitalizacji. Fluoxetyna faktycznie może nakręcać. Chyba trzeba trochę zmienić to leczenie, tym bardziej że nie działa na objawy bulimiczne...

Natomiast co do nieuświadomionych lęków się nie będę wypowiadał. Myślę że konsultacja u dr. Sz. jest niezbędna. "

Doktor Sz., moja lekarz prowadząca jest także psychonalityczką, dlatego tak napisał.
Ale, że szpital? Nie, raczej nie wchodzi to w grę.
Mi jest zwyczajnie potrzebna terapia.

środa, 11 lipca 2012

Niszcząca samotność

Czas po pracy jest dla mnie szczególnie trudny. Ta piękna pogoda i samotność cholernie się wykluczają a jednak tak to u mnie wygląda. Być może uda mi się wyjść na jakiś spacer z kolegą z tej nowej pracy. P. wydaje się być bardzo miły. Siedzimy razem w jednym pomieszczeniu, na vis a vis siebie. Mieszkamy w tej samej dzielnicy, tuż obok.

Być może to będzie jakieś rozwiązanie dla mnie, by nie być samej albo nie ładować się w jakieś dość obficie zakrapiane alkoholem imprezy, po których mój stan psychiczny ulega znacznemu pogorszeniu.

W sobotę T. zabiera mnie do teatru Capitol na nagranie wywiadu z aktorkami "Klimakterium" Wczoraj zadzwonił i spytał czy nie chciałabym dołączyć do ich ekipy i pomóc. Zgodziłam się. Materiał ma się pojawić na ich profilu fejsbukowym i stronie - informujących o wydarzeniach kulturalnych.

Nie mam planów na niedzielę. Być może powinnam odwiedzić młodego. Wciąż siedzi w szpitalu psychiatrycznym i wydzwania do mnie. Mocno ograniczyłam mu dostęp do siebie.

W pracy idzie jakoś słabo. Teraz, gdy ten nienaturalny entuzjazm minął mam wrażenie, że jest to ciężki temat. Przeraża mnie to, bo mam krucho z pieniędzmi. Postanowiłam jednak wziąć mały kredyt gotówkowy tak, by dwa najbliższe miesiące przeżyć w miarę komfortowo. Tak też zrobiłam. Opłacę teraz mieszkanie z góry za dwa miesiące, zaległe rachunki i zostanie coś na życie.

Bardzo mi ciężko z tym wszystkim samej. Mam wrażenie, jakbym żyła na bezludnej wyspie.
Chwilami jest to tak trudne do zniesienia, tak przytłaczające, że tracę grunt pod nogami. Tracę sens tego wszystkiego, co robię.

Jedna z czytelniczek mojego bloga, zaproponowała mi opłacenie trzech sesji terapeutycznych. Byle bym poszła i dała sobie pomóc. To dla mnie wyzwanie. Nie umiem przyjąć aż takiej pomocy. Dla mnie to nie do pomyślenia.



wtorek, 10 lipca 2012

Lepiej

Już jest o wiele lepiej. Pomogła mi moja przyjaciółka. Rozmawiałam z nią długo (ona też jest po terapii psychoanalitycznej) i dzięki temu doszłam co mi jest. Straciłam poczucie bezpieczeństwa w związku z utratą pracy i niepewnością związaną z tą drugą pracą. Już będzie dobrze. Przedsięwzięłam środki zaradcze.

Moje stany częściej wymagają terapii niż leków. Zwyczajnej autoanalizy. Jeśli ktoś umiejętnie potrafi mnie poprowadzić dochodzę do konstruktywnych wniosków.

Tak też się stało. Przejęłam się bardzo, co działo się na poziomie nieświadomym. Świadomie natomiast pędziłam przed siebie, tracąc poczucie rzeczywistości.

Już dobrze, już dobrze. W niedzielę to było apogeum chyba.

niedziela, 8 lipca 2012

Przepraszam

Słuchajcie, to psychoza.
Jutro zadzwonię do lekarza. Jeśli możecie, bądźcie. Troszkę się pogubiłam.

Moje nowe życie

Dzisiaj postanowiłam zmienić swoje życie. Właściwie postanowiłam to już wczoraj ale dziś czuję to jakby bardziej świadomie. Wiele się wydarzyło w ostatnim czasie. Ale to nic z czego mogłabym być dumna. Czas by to zmienić. Czas zacząć Moje Nowe życie...

W związku z tym chcę się z Wami pożegnać. Dziękuję za towarzyszenie mi przez ten cały czas. Dziękuję za wsparcie, za obecność, za komentarze.

Zaczynam od nowa i jestem przekonana o tym, że jest to najlepszy wybór i być może jedyny słuszny. Na pewno. Być może będę czasem wpadać. Bloga zostawiam, tak jak jest.
Może się komuś na coś przyda. Poza tym to kawałek mojego życia, część mnie.

Jeszcze raz za wszystko dziękuję i ściskam mocno, najserdeczniej jak się da.

Wszystkim Wam, życzę wielu osiągnięć na drodze rozwoju, zdrowienia, samoświadomości.

Żegnajcie. I do zobaczenia. Życzę Wam, by każdy z Was wygrał te jakże trudną walkę w biegu po życie....


Pa Kochani.

piątek, 6 lipca 2012

Parę wspomnień

No i mamy weekend. Wstałam przed piątą. Właściwie to miło obudzić się tak wcześnie, gdy jeszcze jest przyjemny chłodek. W mieszkaniu mam straszny upał. Wczoraj była właścicielka, założą nam rolety. Super, bo mieszkanie mam od zachodniej strony i jest doprawdy nie do wytrzymania.

Wyjeżdżacie gdzieś na wakacje? Ja jak zwykle nie. Teraz żyję pracą bo od tego zależy, czy się utrzymam finansowo czy nie. Moja matka mieszka na wsi i jest tam nawet ładnie. Lasy, duża rzeka tuż tuż. Ale dom, mój rodzinny dom mnie przeraża i chyba ludzie, którzy tam mieszkają, i których mogłabym spotkać. Pewnie większość by mnie nie poznała.

Tak sobie myślę, że szkoda, że ojciec nie żyje. On był trochę wkurzający ale generalnie śmieszny. Kiedy przyjeżdżałam do nich czasem, wsiadaliśmy w auto i jechaliśmy na przejażdżkę. Ojciec bardzo lubił odwiedzać innych ludzi. Miał z nimi świetny kontakt.

I cieszył się jak mnie zabrał gdzieś a potem wypowiadał sławetne słowa, które do dziś wszyscy wypowiadamy: "widzisz jaką Ci wycieczkę zrobiłem?" I wtedy trzeba się było cieszyć i rzeczywiście się cieszyłam.

Pamiętam jak ojciec odkrył, że matka go zdradza. Wtedy wszystko się zmieniło. Ojciec uroił sobie, że jestem córką kochanka matki. Dużo się wtedy nasłuchałam o "wujku".

"Idź po pieniądze do wujka", "niech wujek cie zawiezie" itd. Strasznie zaczęli się wtedy z matką kłócić. To był koszmar. Któregoś dnia matka wzięła kanister z benzyną i polała ojcu garaż, podpalając to podpaliła siebie. Długo leżała w szpitalu. Uwierzcie, to było przerażające. Widziałam to. Zrobiła to na moich oczach. Dostała wtedy jakiegoś amoku. Ojciec doprowadził ją do takiego stanu.

Od czasu, gdy ojciec dowiedział się o romansie matki, nic już nie było takie samo. Mój rodzinny dom stał się bardzo nieprzyjazny. Przestałam tam przyjeżdżać. I nawet teraz, gdy ojca już nie ma, ja tam nie jeżdżę. Matka powtarza, że ma raj teraz i cieszy się mówiąc, że "nie ma już tego wariata".

Ale na cmentarz jeździ i gada z nim. Opiekuje się grobem. Podlewa kwiaty. Czasem popłacze.

Moja matka była nieszczęśliwa w małżeństwie. Ojciec był takim prostakiem troszkę.
No tak czy owak. To był mój ojciec. Jakiś tam ojciec.

Nie wiem na co matka chorowała, może też miała bpd, a na pewno była straszną choleryczką.

Kiedyś pobiła mnie tak mocno czymś, że ciekła mi krew po plecach. Potem widząc co zrobiła popłakała się. Bardzo się nade mną znęcała, ale jeszcze bardziej nad moim starszym rodzeństwem.

Boże, to było straszne. To było straszne co ona z nami robiła. Jak zastraszała

Teraz jest miłą babcią, chodź dalej pyskatą i bardzo energiczną. Jednak od śmierci ojca wyciszyła się bardzo.

Nienawidzę tamtego domu. Nienawidzę.

I znów zatęskniłam za ciepłem Pana M.

Rozpłakałam się...



Wiecie, czasem w tym swoim szaleństwie nie dostrzegam, jak bardzo mi ciężko.

Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy, że patrzy na mnie inaczej niż ja sama na siebie.
Na pewno.



Płaczę...



czwartek, 5 lipca 2012

Kilka słów z rana

Ech, znów krótko sypiam. Bardzo zaczęłam żyć pracą i w głowie myśli o pracy.
Spać nie mogę. Muszę dzisiaj przygotować ofertę sponsorską firmie farmaceutycznej. Ceny mam ustalić sama. A nie wiem zupełnie jakiego rzędu mają to być kwoty. Szef powiedział, że pozostawia to w mojej gestii.

Ta nowa praca zaczyna mi się podobać. Jestem tak bardzo zaangażowana, że właściwie nie robię sobie przerw. To było nie do pomyślenia w tej poprzedniej. Tam mieliśmy czas na wszystko.

No i tu ludzie są bardzo fajni. Z mojej dzielnicy jest nas 5 osób. Czterech chłopaków i jedna dziewczyna. Chłopaki zabierają mnie po pracy autem. Wracamy i wygłupiamy się.

Mimo to czuję jakiś dyskomfort w sobie.
Bulimia nadal jest. Kiedy wracam wieczorem, objadam się i wymiotuję. Pieniądze znikają bardzo szybko. Alkohol, papierosy, jedzenie.

Rozmawiałam z koleżanką ze szpitala, która uczy angielskiego, że mogłaby mnie uczyć.
Zaczęłybyśmy od września. Do tego czasu muszę na to zarobić.
Angielski przydałby mi się bardzo. Bez niego czuję się bardzo ograniczona.

Powoli zbliża się weekend. Mam zaproszenie do T. na obiad. Nie wiem jednak czy skorzystam. Ostatnio jak się spotkaliśmy wyglądał nie najlepiej. Pomyślałam sobie nawet, że tragicznie. Taki jakiś zaniedbany był.

No dobrze to tyle na dzisiaj.

wtorek, 3 lipca 2012

Krótko

Jest mi ciężko, ciężki dzień. W pracy staram się jak mogę, ale mam wrażenie, że to wciąż za mało. Chyba potrzebuję wsparcia. Chyba potrzebuję czegoś więcej. Ludzi, rozmów, spotkań, wspólnych chwil nie tylko w sieci. Dodałam krótki wpis o tym, że dzisiaj sobie odpuściłam z jedzeniem. Skasowałam go jednak.

Muszę zaopiekować się sobą.
Pójdę wziąć prysznic i do łóżka. Jutro nowy dzień.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Czasu mniej

Chwilowo milczę. Czekam co się wydarzy. Poza tym w pracy jestem zajęta a po pracy zmęczona i jakoś braknie sił na pisanie.

Generalnie żyję pracą. Bardzo to miłe, choć czasem czuję jak zwalniam i tracę siły.
Staram się jednak nie poddawać.

Będę wpadać i zostawiać choć kilka słów.