wtorek, 23 września 2014

Pieniądze

Chciałabym tyle napisać, ale trudno pozbierać te myśli. Obrać je w jakiś sens. Może zwyczajnie, powinnam spisywać tu swoje stany, by zobaczyć, jaki to wachlarz i rozpiętość. Potem można to łączyć określonymi wydarzeniami, sytuacjami.

To co towarzyszy mi nieustannie to lęk o to, czy będę umiała na tyle o siebie zadbać, by zatroszczyć się o swój byt.  Ostatnio skrupulatnie prowadzę rachunki. Robię to od kilku lat i obecnie weszłam w stan konsekwentnego kontrolowania swoich wydatków. Długo to trwało. Ciągle się w tym gubiłam, albo zawodziłam na sobie, bo czegoś nie skontrolowałam, bo wydałam za dużo, bo nie wiedziałam jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Obecnie raz w tygodniu zasiadam i analizuję swoje wydatki. 
Przestałam już z lękiem sprawdzać stan swoich rachunków bankowych, a następnie tabeli wydatków w arkuszu kalkulacyjnym. Wcześniej dostawałam ataku paniki, gdy miałam sprawdzić ile mam jeszcze pieniędzy i co muszę koniecznie opłacić, czy kupić.

Ponieważ stałam się konsekwentna w tym obszarze, a przez bardziej stabilna, zdobyłam się na kolejny krok. Był to pewien eksperyment, który unaocznił mi jaką dokładnie kwotę przejadłam w dość niezdrowy sposób w ciągu jednego miesiąca. Cierpię na zaburzenia odżywiania i niestety bywają sytuacje, gdy nie jestem w stanie zapanować nad pewnymi nawykami. Przyznam szczerze, że było to jedno z największych wyzwań na jakie się zdobyłam. 

Eksperyment polegał na przelewaniu, każdej przejedzonej sumy na drugie konto, podczas, gdy na tym pierwszym pieniądze znikały w podwójnych kwotach, przejedzonej i odłożonej. Musiałam lawirować między wydatkami. Patrzyłam z czego mogę jeszcze zrezygnować, albo czy mogę przełożyć opłatę za coś. Pieniądze na koncie kurczyły się w niesamowitym tempie. Zaczęłam bać się podwójnie. 

Moja sytuacja życiowa w tym czasie była naprawdę bardzo zła, dlatego duże ukojenie dawały mi obfite, kaloryczne posiłki i cały przebieg pewnego rytuału, dzięki któremu udawało mi się zbić napięcie, które w tych chwilach było nie do zniesienia.

Byłam w kropce, ale obiecałam sobie, że te przelewane kwoty, będą konsekwentnie przeze mnie realizowane. Czy moje napięcie rosło również w wyniku sytuacji związane z ekspresowym znikaniem pieniędzy? Pewnie tak. Na pewno. Wpadłam w niemały popłoch. Ale już było postanowione. Eksperyment zaś polegał na czymś innym. Zobaczyć te pieniądze, unaocznić je sobie. 

Kwoty przelewałam na drugie konto za każdym razem. Nie sumowałam ich. Byłam w bardzo ciężkim stanie psychicznym. Obiecałam sobie tylko, że będę w tym konsekwentna. Tylko to.
Czasem zupełnie przez mgłę z bólem serca, robiłam kolejny już przelew. Wreszcie nadszedł koniec miesiąca. Nie zadłużyłam się, ale bardzo restrykcyjnie zredukowałam wydatki. Okazało się, że muszę dokonać dwóch ważnych opłat, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Kiedy sprawdziłam kwotę na drugim rachunku, jej wysokość uderzyła mnie, na tyle, że zwyczajnie się rozpłakałam.

To było uczucie, zaskoczenia, ulgi i radości. Teraz rozwiązałam zagadkę i wiem skąd 16-cie tysięcy długu, jaki rósł przez lata. Taką kwotę winna jestem bankowi, po tym jak skonsolidowałam wszystkie swoje długi i kredyty w jeden kredyt w jednym banku. Od tej pory spłacam co miesiąc pewną kwotę i staram się nie pożyczać od innych, tak by nie tworzyć dziwnych zależności. Bardzo chcę tego pilnować, ponieważ w czasach przed terapią, ten motyw szczególnie mi towarzyszył, a przez to innym osobom z mojego życia, na których spoczywała pewna niezdrowa odpowiedzialność, za moją sytuację finansową. 

Być może jestem obecnie na etapie szoku, bo cała sytuacja z jedzeniem mocno się zmieniła. Czy teraz będzie inaczej? Nie wiem. Zauważyłam jednak pewną zależność. Nie mogąc redukować napięcia i w ten sposób odcinać się, albo dawać ujście tym wszystkim strasznie trudnym emocjom, które mi towarzyszą w życiu, zwłaszcza ostatnio, mój stan zdrowia radykalnie się pogorszył.

Przestałam za przeproszeniem żreć a następnie rzygać i wydaje mi się, że uwolniłam potwora.
Przyznam szczerze, że jestem w jakimś psychicznym potrzasku. Nie potrafię obecnie i cholernie boję się dostarczać sobie ukojenia w ten sposób. W jednej chwili wydać pieniądze na jedzenie i pochłonąć je, dając upust rozszalałej emocjonalności, by choć na chwilę poczuć spokój, przyjemność i ulgę. Zwłaszcza na koniec ciężkiego dnia, choćby takiego jak ten dzisiejszy, który ledwie przeżyłam. Wisi teraz nade mną jakaś karząca ręka, która wciąż przywołuje w pamięci wysokość przejedzonej kwoty i jednocześnie przypomina o wydatkach, które jeszcze muszę ponieść zanim pojawią się na moim koncie środki na przeżycie następnego miesiąca, w którym także będę musiała ponieść wydatki. Mam wszystko rozpisane do marca przyszłego roku. I wiem, że nie mam już zbytnio miejsca na lawirowanie. Wręcz muszę sobie jakoś jeszcze dorobić.

Takie właśnie moje wnioski i konsekwencje.
Czuję się dzisiaj parszywie. Mam wrażenie, że już dłużej nie wytrzymam tych wszystkich napięć. Nie wiem już z czym odpuścić, a w czym być bezwzględną czy po prostu konsekwentną. Chcę tylko jednego, stabilizacji finansowej. Od tego zależy mój komfort życia. Startuję z niskiego pułapu, ale jeśli zapanuję nad tym, co rzeczywiście ważne, może coś w końcu pójdzie do przodu.

W tej chwili zafiksowałam się na pracy, żyjąc w ciągłym lęku, że jednak nie poradzę sobie i ją stracę.
Zamiast na pół etatu, jak być powinno, siedzę w pracy długie godziny. A mimo to mam poczucie, że zupełnie jestem do niczego, a mój szef jest zawiedziony jakością mojej pracy. Ech.. długo by gadać. Może w kolejnym wpisie opiszę o co chodzi.

Jestem po prostu bardzo zagubiona. Potrzebuję moderacji, bo zupełnie się gubię w tym, jak powinnam rzeczywiście funkcjonować w pracy, w życiu, w relacjach z innymi.
Jestem bardzo zmęczona. Wiem, że ta niezdrowa presja może mnie tylko wpakować w tarapaty, ale zupełnie nie wiem, nie wiem jak zaradzić swojej obecnej sytuacji życiowej. Dlatego muszę pilnować pieniędzy, bo bez nich kompletny już brak poczucia bezpieczeństwa zmiażdży mnie tak, że się nie podniosę.


czwartek, 18 września 2014

Jutro

Jest nowy lek. Ponoć nadzieja dla mnie.
Moja lekarka wypisała mi już receptę, ale okazało się, że lek nie ma jeszcze refundacji i kosztuje kilkaset złotych. Dwa dni temu byłam na Izbie Przyjęć. Przesiedziałam jakiś czas z lekarzem dyżurnym. Wszystko bardzo pędziło we mnie już od kilku dni. Wszystko bardzo bolało. Bałam się, że już więcej, że już dłużej nie zniosę tego. Na Izbie było cicho i pusto. Nigdy takich pustek nie widziałam.

Wczoraj rano byłam na telefonie z moją lekarką, a wieczorem z moją terapeutką, która dzisiaj z samego rana zadzwoniła do mnie pytając jak się czuję.
Spytała, czy mogę do niej przyjść - poszłam. Poszłam cicho i na paluszkach, żeby nie zbudzić drzemiącego potwora. Mówiłam niemal szeptem, a moja terapeutka się rozpłakała. To znaczy popłynęły jej łzy.

Na koniec powiedziałam tylko, że bardzo dziękuję jej za pomoc, ale nie będę się z tego cieszyć, ani nie chcę być wdzięczna. Wdzięczność mnie zabija - powiedziałam.

Jutro znów mam sesję.

niedziela, 14 września 2014

Hipomania kontra smuta rzeczywistość

Spontaniczna twórczość własna:

- Dzień dobry Waszej Zajebistości. Czy Wasza Zajebistość ma chęć umoczyć pyska w tym gównie?
- Wielce dziękuję. Dziś pozostanę ze wszech miar Zajebista.




wtorek, 9 września 2014

Króliczek

Chciałam napisać coś przygnębiającego. Potem postanowiłam z tego zakpić. Następnie wszystko uznałam za zupełnie bezsensowne.
Właściwie wszystko jest tak samo. Zmieniają się tylko ludzie, sytuacje i dług na moim bankowym koncie. Jednakże tak naprawdę nie ma to większego znaczenia.

Jeśli życie jest króliczkiem, to pragnę jedynie nadmienić, że póki co, jeszcze go gonię.