niedziela, 29 września 2019

Czułam, że spadam w niebezpieczną przepaść...

Zdaje się, że w porę powstrzymałam coś, co zaczynało wyglądać niebezpiecznie. Uchwyciłam się mocno tego co we mnie zdrowe i z lękiem przyjrzałam się tej chorej części. Znalazłam tam przerażone i zrozpaczone dziecko ale też dużo przygniatającego poczucia winy i wstydu. Całą piątkową noc i całą sobotę aż do dzisiejszego południa przyglądałam się sobie. Nie było łatwo, bo zaczęłam wchodzić w jakiś psychotyczny stan. Im bardziej chciałam siebie zrozumieć, tym bardziej traciłam kontakt ze sobą. Trwało to długo i wymagało wielu nieprzyjemnych konfrontacji siebie z sobą, zdrowej części z chorą, w końcu udało mi się przenieść kontrolę na tę zdrową część. Gdy już wiedziałam, że nikogo sobą nie obciążę, postanowiłam odezwać się do bliskich mi osób, które wiedzą, że jestem w gorszej formie. To pozwoliło mi nie czuć się samotnie. Jednocześnie wiedziałam, że mając kontrolę nad chorą częścią, nikogo sobą nie obciążę, ani nie jestem już tak nadwrażliwa by narazić się na przypadkowe zranienie.

To był dobry krok. Wypracowałam przez ostatnie lata fajne, mądre relacje z ludźmi. I takich ludzi mam wokół siebie. Mogłam z nimi poruszyć temat bliskości w oparciu o moją relację z G., bo tu zaczęłam upatrywać źródło mojej frustracji i rozpaczy. Wiedziałam już, że muszę ruszyć ten temat, a bez rozmowy z bliskimi mi osobami nie znajdę wszystkich pytań i wszystkich odpowiedzi, które mnie wewnętrznie skonfliktowały. Ostatecznie moje wnioski pozwoliły nakreślić mi taki oto obraz mojej relacji z G.

Wiem, że otrzymałam od niego coś wyjątkowego. Wiem, że stało to się trochę przypadkiem. Kiedy go poznałam, nie zamierzałam niczego z nim tworzyć. On ze mną też nie. Oboje to wiedzieliśmy.
Ponieważ mieliśmy podobny mechanizm zbliżania się i odchodzenia, na rękę były nam okresy bycia i nie bycia ze sobą. Przez to, że dawaliśmy sobie tego rodzaju przestrzeń, możliwość bycia razem i osobno, zaszliśmy w naszej relacji dalej niż którekolwiek z nas się spodziewało. Z czasem niestety zaczęło to rodzić pewne problemy. Mówiąc psychologicznym językiem, pewne emocje i potrzeby, niezbyt pokrywające się.

Doświadczaliśmy ze sobą bliskości, która dawała nam ogrom przyjemności, ale też, która przerastała nasze doświadczenie i nasze psychiczne zasoby. To przez to czasem zachowywaliśmy się prawidłowo jak osoby dojrzałe, by po chwili znów być jak dzieci. Moja niedojrzałość polegała na tym, że nie umiałam odpowiednio ocenić możliwości G. Nie umiałam dostrzec, jak bardzo jest niedojrzały. Owszem widziałam, że wymaga pomocy psychologicznej i sugerowałam terapię, dużo z nim rozmawiałam. Myślałam, że to wszystko rozwiąże nasze problemy ale nie rozumiałam, że on nie jest na ich rozwiązywanie gotowy. Nawet jeśli będę przy nim i będę go wspierać. 

Prawdopodobnie był kimś innym, niż osoba, którą w nim widziałam. G. nie tyle był gotów tworzyć związek, co potrzebował doświadczać związku od czasu do czasu. Zgodnie ze swoimi zasobami psychicznymi. Do pewnego stopnia sprawiało mu przyjemność, że w jego życiu pojawiła się kobieta, ale raczej oczekiwał relacji na mniej dojrzałym poziomie, gdy ludzie po prostu chodzą ze sobą, a nie żyją ze sobą i dzielą swoją codzienność. Ja zaś takie związki miałam za sobą. Miałam długoletnich partnerów, miałam męża, ale nigdy nie pozwoliłam nikomu podjeść do siebie bliżej. Dotychczasowi partnerzy jawili mi się jako zagrażający, przez to, że tak jak ja teraz, chcieli normalnego życia, podczas gdy ja potrafiłam jedynie pojawiać się i znikać. Podchodzić bliżej i uciekać. Natomiast oni gdy uciekałam po prostu o mnie walczyli, co mnie jeszcze bardziej przerażało.
Nie umiałam nawiązywać bliskiej więzi tak jak nie potrafił tego G. Nie byłam do tego zdolna, tak jak i G. będąc ze mną.

Gdy trafiłam do terapii przestałam wchodzić w relacje z mężczyznami. Tak było przez kilka lat. Przeszłam w tym czasie bardzo długą drogę. Kilka terapii, kilka psychoedukacji, no i sporo doświadczeń życiowych, które sprawiły, że stałam się silniejsza, spokojniejsza i dojrzalsza. Tylko przez moment powtórzyłam schemat przyciągania i odpychania, ale to dlatego, że kończąc terapię nie poradziłam sobie z tym na dojrzałym poziomie i mocno zaburzyłam się, co skończyło się zresztą tragicznie. Potem jednak stanęłam na nogi i było mi dobrze samej. 

G. był pierwszą osobą, którą poznałam będąc już kimś innym ale poza tym, jak wspomniałam, pewne okoliczności sprawiły, że zaszłam w tej relacji dalej niż kiedykolwiek. Spotkałam kogoś podobnego sobie sprzed lat. Kogoś kto ani ode mnie daleko nie uciekał, ani mnie nie gonił. Tym samym nieświadomie stworzył mi idealne warunki do dojrzewania w tym związku do... bycia w związku. Pozwolił mi zapiąć ten ostatni guzik w pracy nad moją osobowością.

Bardzo mi się spodobała ta wyjątkowa intymność, której doświadczyłam z G.. Ten rodzaj bliskiej więzi. To co zaczęło się we mnie rodzić na poważnie, u niego było czymś, co przechodziłam z mężczyznami lata temu. Owszem spotkaliśmy się ze sobą, ale będąc na zupełnie innych etapach.
Stąd każde z nas było gotowe na zupełnie inne rzeczy. Ponieważ nigdy z nikim tak daleko nie zaszłam, nie umiałam odpuścić tej relacji, nawet wtedy gdy G. zaczął mnie ranić, by mnie zniechęcić do siebie. Zapomniałam, że kiedyś byłam taka sama, że używałam identycznych mechanizmów.
Nie rozumiałam, że tak jak ja potrzebowałam wielu lat, przede wszystkim lat terapii i różnych osobistych doświadczeń, by dojrzeć do bliskości, intymności i trwałości w związku, tak samo on potrzebuje czasu i pracy nad sobą. Gdzieś mi to zupełnie umknęło i mocno skupiłam się na tym by wymagać od niego więcej a nie na tym, by dostrzec, że on nie ma czego i z czego dać.

To niczyja wina, że gdy trafiliśmy na siebie mieliśmy podobne potrzeby.  Niczyja wina, że z czasem każde ewoluowało do czego innego i dawało z siebie tyle ile potrafiło. On dopiero uczył się języka emocji, podczas gdy ja umiałam doskonale nim się posługiwać i stworzyłam wokół siebie nowy, lepszy świat. Kiedy mi wszystko przychodziło prosto i łatwo, on stawiał swoje pierwsze kroki w świecie tych wszystkich psychologicznych niuansów jakimi jest wypełnione życie.
Chciałam tego lepszego jeszcze więcej i gdy nawiązałam z nim tę wyjątkową więź kompletnie odleciałam z miłości i szczęścia, nie dostrzegając, że G. jest w swoim życiu gdzie indziej. Dla mnie to było wyjątkowe. Bliskość i intymność, którą z nim odkryłam. I tak zaczęliśmy walczyć ze sobą, on o przestrzeń ja o trwałość tego związku. Zaszliśmy w tej walce tak daleko, że już nikt nikogo nie słuchał tylko walczył o swoje poczucie komfortu. Byliśmy na zupełnie innych orbitach. Nie było szansy na porozumienie się. Oboje podobnie zajadli w tej walce. 

Przyznam, że teraz zastanawiam się co u niego. Mam nadzieję, że jest mu lepiej beze mnie, bo nie rodzą się w nim konflikty, których jeszcze nie umie rozwiązywać. Mam nadzieję, że nie pije tyle i nie ćpa, że jednak jego rodzice i brat skonfrontowali się z problemem jego uzależnienia i udzielili mu mądrej pomocy. Mam nadzieję, że wpuścił do swojego życia ludzi. Że odwiedzają go przyjaciele, że nie siedzi w ukryciu czterech ścian swojego mieszkania, mieszkania, które potrafi wyglądać jak melina, i nie chleje, bo tak jest mu po prostu dobrze. Mam nadzieję, że to nasze spotkanie nie było na marne. I tak jak ja odkryłam w naszej relacji coś wyjątkowego, co chcę na pewno powtórzyć i rozwijać, tak on zaopiekuje się sobą i będzie w sobie tę opiekę pielęgnował. 

sobota, 28 września 2019

Chyba zaczynam ze sobą negocjować. To dobrze?

Przed rozsypaniem się chyba jeszcze tylko ratuje mnie praca. Praca daje mi bezpieczeństwo finansowe. Nie mam innego wyjścia. Nie dopuszczam możliwości choroby.
Na ile jest źle świadczy także to jak bardzo pilnuję dostępu do siebie. Z drugiej strony staram się wychodzić do ludzi, ale w towarzystwie robię się niespokojna. Ludzie coraz bardziej budzą we mnie niepokój. Tym jak w większości są pozaburzani. Normalnie, gdy jestem w dobrej formie, to nic złego. Każdy ma coś. Ale teraz stałam się nadwrażliwa. Myślałam, że dobrze się sobą opiekuję. Gdy przechodziłam piekło z G. wręcz panicznie szukałam pomocy. Cierpiałam tak bardzo, bardzo na poziomie psychiki,  ale też bardzo na poziomie ciała, że bałam się, że skończy się to u mnie jakimś rakiem. Musiałam zbudować wokół siebie solidny mur składający się z przyjaciół, specjalistów, znajomych. czasem przypadkowo napotkanych ludzi i odseparować się od człowieka, który mnie zwyczajnie krzywdził. Czasem nieświadomie, czasem bardzo świadomie. Zmobilizowałam siebie jeszcze bardziej.

Kiedyś kompletnie nie dawałam sobie rady z życiem. Pakowałam się w kłopoty, popadałam w konflikty z otoczeniem, byłam stałym bywalcem oddziałów psychiatrycznych.
Ale teraz jest jeszcze gorzej. Mój każdy dzień to pełna mobilizacja. Z tym, że ja tej mobilizacji w ogóle już nie czuję. Wstaję rano i żyję. Życie z chorobą, życie z lękiem, że wyląduję pod mostem, jeśli się rozchoruję i stracę pracę, no i życie z G. wzmocniły we mnie jeszcze bardziej ten mechanizm. To dlatego w czerwcu i lipcu dwukrotnie dostałam silnej dysocjacji. Pani J. wspominała, że prawdopodobnie dlatego, że nie płaczę, nie konfrontuję się z bezsilnością. Teraz dostrzegam również, że jak jakiś maratończyk przekraczam kolejne granice swoich możliwości i dalej niezłomnie prę na przód. Nawet już nie upadam, nie potykam się. Owszem, zwalniam, bardzo pilnuję czasu pracy, czasu na odpoczynek, wysypiam się, wyciszam. Ale też separuję się coraz bardziej. Ludzie jawią mi się jako zagrożenie. To znaczy nie świadomie. Właściwie zaczęło to dopiero do mnie docierać.
Chcę wierzyć, że to wszystko co ma ostatnio miejsce doprowadzi mnie do jakiegoś rozwiązania. Ta tama musi pęknąć. Byle w jakiś kontrolowany odpowiednio sposób.

Muszę z przykrością przyznać, że nie ufam nikomu na tyle by otworzyć się z jakimś swoim bólem. Piszę jakimś, bo tylko się domyślam, że tam jest. Mało co czuję.
Boję się, że zostanę skrzywdzona. Trudno mi uwierzyć, że jest gdzieś ktoś, komu mogłabym pokazać swoją bezsilność, bo to nie jest zwyczajna bezsilność. Boję się, że tam jest choroba. Boję się, że mogłabym dostać psychozy, albo gorzej, silnej depresji jak w 2012 roku. Bardzo możliwe, że już teraz jestem w jakimś dziwnym psychotycznym stanie. Nie wiem co lepiej. Czy pozwolić sobie na chorobę czy czekać aż moje ciało odmówi posłuszeństwa? I co może oznaczać, że szwankuje mi przewód pokarmowy? Tak psychoanalitycznie. To, że mój organizm nie chce przyjmować pożywienia. Nie chce żyć? Czy to chce mi powiedzieć?

Mam czas do poniedziałku. W poniedziałek priorytetem znów będzie praca. Tymczasem muszę zająć się sobą. Muszę pokonać siebie. Muszę przebić się przez ten ochronny mur. Muszę dowiedzieć się co się za nim kryje. Coś wymyślę. Nawet gdy czai się tam choroba. Może pojadę na izbę przyjęć. Tak, gdy będzie źle pojadę na izbę przyjęć. Pogadać z jakimś lekarzem. Szpital nie wchodzi w grę. Na to ze sobą nie pójdę. Ale chyba mogę wynegocjować ze sobą rozmowę z lekarzem psychiatrą. To nie może być nikt kogo znam i kto mnie zna. Nie chcę nikogo sobą obarczać. Pani J. jest kochana i bardzo dobra dla mnie, ale nie chcę jej skrzywdzić, a może tym co się kryje pod tym murem mogłabym ją przerazić sobą. Dr Sz. też jest dla mnie ogromnie wyrozumiała i ufam jej najbardziej. Ale nie chcę jej niepokoić, nie chcę nadużywać jej uprzejmości.


poniedziałek, 23 września 2019

Gdy się zadowalasz ochłapami - dostajesz ochłapy

Echo wieloletniej przeprawy z G. ciągnie się za mną niestety. Mimo, że szczęśliwie nie ma go już w moim życiu, mocno podupadłam na zdrowiu fizycznym. Muszę przejść kilka istotnych badań, by wykluczyć pewne powikłania. Niestety bycie zbyt silnym nie zawsze wychodzi nam na zdrowie, ponieważ jeśli nie nasza psychika to nasze ciało, wcześniej czy później upomni się o godne traktowanie. A ja nadwyrężyłam siebie wielokrotnie i przewlekle.
Może uniknęłam szpitala psychiatrycznego - poza jedną dobą, gdy się poddałam - dzisiaj gdy zagrożenie minęło, a mobilizacja w której trwałam odpuściła, zaczynam się sypać.
Powoli zaczyna do mnie docierać, że po tych czterech latach szarpania się z nim, reaguję jak ofiara przemocy. Przemocy psychicznej, choć specjaliści ostrzegali, że jeśli nie zakończę tej relacji, będzie jeszcze gorzej.
Okropny typ. Wiem, że z czasem ten obraz złagodnieje. Dzisiaj jednak wzdrygam się na samą myśl. I pomyśleć, że coś takiego sobie zafundowałam. Zdecydowanie jest to także informacja o mojej kondycji psychicznej w tamtym czasie. Dostajemy w życiu tyle, ile sami jesteśmy od życia wziąć. Jeśli ktoś zadowala się ochłapami życia, będzie dostawał tylko je.

Bądźmy wymagający! To bardzo ważne. Wymagajmy od siebie i wymagajmy od otoczenia. Bylejakość jest zarezerwowana dla tych, którzy boją się z różnych powodów brać więcej i dawać więcej. Ale co to za życie? Doświadczyłam tego. Nie mogę popełnić tego błędu nigdy więcej. Drugi raz tego po prostu nie przetrwam. Zresztą. Poczekam na wyniki badań. Może jednak nie przetrwałam...
Troszczmy się o siebie, twórzmy i pielęgnujmy dobre, zdrowe relacje. Dla naszego zdrowia. Zdrowie jest najważniejsze. Naprawdę nie sądziłam, że to mnie tak wykończy. Tak bardzo ciężko pracowałam nad tym by być silną. Myślałam, że to mnie ochroni przed chorobą i pobytami w szpitalach. Ochroni przed utratą pracy, dachu nad głową. A jednak nie da się oszukać psychiki. Ona zawsze upomni się o swoje.