sobota, 28 września 2019

Chyba zaczynam ze sobą negocjować. To dobrze?

Przed rozsypaniem się chyba jeszcze tylko ratuje mnie praca. Praca daje mi bezpieczeństwo finansowe. Nie mam innego wyjścia. Nie dopuszczam możliwości choroby.
Na ile jest źle świadczy także to jak bardzo pilnuję dostępu do siebie. Z drugiej strony staram się wychodzić do ludzi, ale w towarzystwie robię się niespokojna. Ludzie coraz bardziej budzą we mnie niepokój. Tym jak w większości są pozaburzani. Normalnie, gdy jestem w dobrej formie, to nic złego. Każdy ma coś. Ale teraz stałam się nadwrażliwa. Myślałam, że dobrze się sobą opiekuję. Gdy przechodziłam piekło z G. wręcz panicznie szukałam pomocy. Cierpiałam tak bardzo, bardzo na poziomie psychiki,  ale też bardzo na poziomie ciała, że bałam się, że skończy się to u mnie jakimś rakiem. Musiałam zbudować wokół siebie solidny mur składający się z przyjaciół, specjalistów, znajomych. czasem przypadkowo napotkanych ludzi i odseparować się od człowieka, który mnie zwyczajnie krzywdził. Czasem nieświadomie, czasem bardzo świadomie. Zmobilizowałam siebie jeszcze bardziej.

Kiedyś kompletnie nie dawałam sobie rady z życiem. Pakowałam się w kłopoty, popadałam w konflikty z otoczeniem, byłam stałym bywalcem oddziałów psychiatrycznych.
Ale teraz jest jeszcze gorzej. Mój każdy dzień to pełna mobilizacja. Z tym, że ja tej mobilizacji w ogóle już nie czuję. Wstaję rano i żyję. Życie z chorobą, życie z lękiem, że wyląduję pod mostem, jeśli się rozchoruję i stracę pracę, no i życie z G. wzmocniły we mnie jeszcze bardziej ten mechanizm. To dlatego w czerwcu i lipcu dwukrotnie dostałam silnej dysocjacji. Pani J. wspominała, że prawdopodobnie dlatego, że nie płaczę, nie konfrontuję się z bezsilnością. Teraz dostrzegam również, że jak jakiś maratończyk przekraczam kolejne granice swoich możliwości i dalej niezłomnie prę na przód. Nawet już nie upadam, nie potykam się. Owszem, zwalniam, bardzo pilnuję czasu pracy, czasu na odpoczynek, wysypiam się, wyciszam. Ale też separuję się coraz bardziej. Ludzie jawią mi się jako zagrożenie. To znaczy nie świadomie. Właściwie zaczęło to dopiero do mnie docierać.
Chcę wierzyć, że to wszystko co ma ostatnio miejsce doprowadzi mnie do jakiegoś rozwiązania. Ta tama musi pęknąć. Byle w jakiś kontrolowany odpowiednio sposób.

Muszę z przykrością przyznać, że nie ufam nikomu na tyle by otworzyć się z jakimś swoim bólem. Piszę jakimś, bo tylko się domyślam, że tam jest. Mało co czuję.
Boję się, że zostanę skrzywdzona. Trudno mi uwierzyć, że jest gdzieś ktoś, komu mogłabym pokazać swoją bezsilność, bo to nie jest zwyczajna bezsilność. Boję się, że tam jest choroba. Boję się, że mogłabym dostać psychozy, albo gorzej, silnej depresji jak w 2012 roku. Bardzo możliwe, że już teraz jestem w jakimś dziwnym psychotycznym stanie. Nie wiem co lepiej. Czy pozwolić sobie na chorobę czy czekać aż moje ciało odmówi posłuszeństwa? I co może oznaczać, że szwankuje mi przewód pokarmowy? Tak psychoanalitycznie. To, że mój organizm nie chce przyjmować pożywienia. Nie chce żyć? Czy to chce mi powiedzieć?

Mam czas do poniedziałku. W poniedziałek priorytetem znów będzie praca. Tymczasem muszę zająć się sobą. Muszę pokonać siebie. Muszę przebić się przez ten ochronny mur. Muszę dowiedzieć się co się za nim kryje. Coś wymyślę. Nawet gdy czai się tam choroba. Może pojadę na izbę przyjęć. Tak, gdy będzie źle pojadę na izbę przyjęć. Pogadać z jakimś lekarzem. Szpital nie wchodzi w grę. Na to ze sobą nie pójdę. Ale chyba mogę wynegocjować ze sobą rozmowę z lekarzem psychiatrą. To nie może być nikt kogo znam i kto mnie zna. Nie chcę nikogo sobą obarczać. Pani J. jest kochana i bardzo dobra dla mnie, ale nie chcę jej skrzywdzić, a może tym co się kryje pod tym murem mogłabym ją przerazić sobą. Dr Sz. też jest dla mnie ogromnie wyrozumiała i ufam jej najbardziej. Ale nie chcę jej niepokoić, nie chcę nadużywać jej uprzejmości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz