poniedziałek, 18 marca 2019

Chyba ciężko pisze się bloga po 40-ce. Głównie dlatego, że nawet mimo czasem trudnych stanów, wolę zakopać się w domu i spać niż pisać. Pisanie pomaga gdy jest bardzo, bardzo źle. Albo gdy muszę bardzo mocno się do siebie dokopywać, gdy się zgubię i wtedy pisanie pomaga. Albo gdy chcę krzyczeć, że jest mi ciężko.

Jestem sobie w życiu. Ale przysięgam, to nie jest już to samo życie. Jest o wiele trudniejsze.
Trudniejsze niż przed terapiami, leczeniem, szpitalami. Jest bardzo prawdziwe i odpowiedzialne.
Jestem starsza, dużo częściej zmęczona, wycofana. Jestem bardzo odpowiedzialna i jeszcze bardziej niezłomna. To okropne mieć w sobie taką siłę, by nieść całe to cierpienie, minuta po minucie, godzina po godzinie, całymi już latami.

Poza tymi cudownymi kilkoma miesiącami, mojej jedynej jak dotąd w życiu remisji, które ofiarował mi los, wstaję każdego ranka i robię te wszystkie rzeczy, które pomagają mi się utrzymać. Płacić rachunki, zadbać o jakieś elementarne i konieczne potrzeby, czasem coś więcej. Zwłaszcza ostatnio więcej niż kiedykolwiek, bo czasem stać mnie i pozwalam sobie na sprawy przyjemne.
Ciężko pracuję zawodowo. Moja głowa w pracy jest bardzo zajęta, moje ciało również żywo na to reaguje. To co pomaga mi wytrwać to dużo lepsze pieniądze, fajni współpracownicy, starzy i dobrzy szefowie, z którymi mam specyficzny, ale sprawdzający się system komunikowania się, oraz 7, czasem 6 godzin pracy.

Wciąż nie mam pewności co do trwałości tej pracy. Mam jednak jeszcze kilka miesięcy na sprawdzenie się. Jeszcze sprawdzam, jeszcze próbuję, jeszcze walczę, bo jeszcze widzę szanse.

Dzisiaj chcę napisać tylko o tym, że u mnie wszystko pod kontrolą, ale cholernie ciężko.
Jestem już nie młodą, zaburzoną dziewczyną, która odcina się od kontaktu z rzeczywistością i na złość sobie i innym odmraża sobie uszy, a dorosłą kobietą, która też czasem traci kontakt, ale zawsze pozostaje cholernie odpowiedzialna za siebie, swoje życie i przyszłość.

I jeszcze chcę napisać, że bardzo, ale to bardzo tęsknię z Nokią i Czesiem.
Jestem strasznie martwa w tym obszarze emocji, który wypełniały one. To nie mija. Świadomość, że coś tak namacalnego, najważniejszego, najbliższego choruje, cierpi i umiera. Staje się truchłem spalonym w jakimś piecu. Bez grobu. Ich śmierć mnie przeraziła. Wystraszyła. To tak kurewsko straszne, że umarły.

I bardzo mi ciężko bez wiary w Boga.

Jeśli nawet jest iluzją, jest odpowiedzią, reakcją obronną na lęk, to bardzo tęsknię za każdym stanem tej iluzji, który jest niczym innym jak ochroną i podporą.

Myślę, że rozumiem dlaczego tak często nie zdrowiejemy, zrzucamy odpowiedzialność za swoje życie na innych. Wikłamy innych w swoje życie.
Czasem to lepszy wybór niż bycie twardzielem.

Chodzi o te najtrudniejsze momenty, gdy nie mam gdzie się schronić, poza swoją własną niezłomnością.