czwartek, 28 grudnia 2023

Znów o własnych siłach

Nadszedł czas, który szczególnie sprzyja refleksji i podsumowaniu. I właśnie dlatego zdecydowałam się napisać kilka słów w tym miejscu, żeby podzielić się Wami moim doświadczeniem.

Przede wszystkim chcę zacząć od tego, że wchodzę w ten kolejny rok z dużo większym niż kiedykolwiek spokojem i ufnością. Przede wszystkim do siebie samej ale też do Was, ludzi, którymi się otoczyłam i którzy nie opuściliście mnie, chyba w najgorszym czasie mojego życia. Ostatnich latach. Kto zna moją historię mógłby pomyśleć, że i tak nie była łatwa. Można by pomyśleć, że po lekcjach, które nieustannie dawało mi życie nadszedł czas na egzamin. I egzamin ten zdałam z powodzeniem. Jestem z siebie taka dumna.

Wielu z Was już powiedziałam to osobiście ale chcę zrobić to jeszcze raz po to, żeby inni z Was, którzy stracili nadzieję lub którym przyjdzie ją stracić w czasie ogromnego cierpienia i rozpaczy, być może mogli wspomnieć moje słowa, a może już to przeżyliście i możecie przybić mi piątkę. Dla jednych zabrzmi to jak truizm, dla innych jak brednia. Świat jest takim miejscem jakim go sami stwarzamy. Własną pracą, własnym wysiłkiem. Odwagą, pokorą i mądrością.

Jest takie powiedzenie, być może to są nawet czyjeś słowa: "Nie tak ważne jest to, co się nam przydarza, jak to, co zrobimy z tym, co nam się przydarza."

I nie chodzi o to, żeby mieć jakąś nadludzką siłę i nie upadać. Nie, nie. Siłą jest upaść i zmierzyć się z własną bezsilnością, z realizującą się wizją najczarniejszego scenariusza, potężnym lękiem o przetrwanie i cierpieniem tak głębokim, że odbiera rozum i prowadzi do szaleństwa. 

Wszystko po to, by któregoś dnia uświadomić sobie, że trwamy nadal, a koniec świata, którego całe swoje życie się obawialiśmy nie nadszedł. I może wciąż chcielibyśmy w jakiś magiczny sposób przestać istnieć, rozżaleni, wyczerpani morderczą, nieludzką walką, zniknąć na zawsze, to nie jest to możliwe, a na pewno nie takie proste. 

Powiem tylko tyle. Zapewnienie sobie dobrego, wartościowego życia, wymaga tak wielkiej odwagi jak fizyczne odebranie sobie życia lub psychologiczna rezygnacja z niego. Kiedy już to zrozumiemy, od nas będzie zależeć jaki wysiłek, w jakim kierunku będziemy chcieli podjąć. U mnie wygrała ciekawość tego co dalej, oraz dobroć i mądrość, jaką otrzymałam od Was i od wielu innych ludzi, co złożyło się w poczucie sensu, by nie tylko trwać ale by żyć i to właśnie dobrym życiem.

Moi Wspaniali Ludzie, którzy nie zostawiliście mnie w mroku. Dziękuję. I dziękuję sobie. Za odwagę i niezłomność, za pokorę, za bycie autentyczną. Za to, że odważyłam się i nauczyłam przyjmować konkretną pomoc, za to, że umiem o nią prosić i że mam odwagę mówić o tym, co mnie trapi, bo dzięki temu usłyszeliście mój ból i tak licznie przybyliście mi na pomoc. 

Dzisiaj, choć jeszcze dużo pracy przede mną i być może będę się zmagać z niektórymi rzeczami jeszcze długo lub nawet do końca życia, to mogę znów iść przez nie o własnych siłach. Mogę też być silna dla Was. Pamiętajcie, że jestem tak jak mogę i kiedy mogę również dla Was. Część z Was doskonale to wie. 

Dobrego życia Kochani. 💚

wtorek, 25 lipca 2023

Death Cafe

Dzisiaj byłam na kolejnym już spotkaniu Death Cafe. Jak zwykle ciekawi ludzie i ciekawe rozmowy. Za każdym razem w ciągu tych trzech lat reagowałam inaczej. Na początku myślałam i rozmawiałam o moim stosunku do mojej śmierci. Potem zależało mi na tym żeby oswoić śmierć mojej matki i przygotować się na ewentualne scenariusze. To następnie pozwoliło mi też rozmawiać o tym z rodziną. 

Mamy bardzo trudną historię rodzinną. Bardzo bałam się tego, że nasze reakcje na śmierć mojej matki mogą być bardzo impulsywne. Rozmawiałam o tym z wieloma osobami. Rodziną, moją matką, moją terapeutką, mistrzynią ceremonii pogrzebowych. Wreszcie mam to w dużej mierze poukładane w głowie. Myślę, że będę mogła w miarę zdrowo przejść przez to doświadczenie. Wiem też po jakie wsparcie sięgnąć w zależności od tego jak będzie rozwijać się sytuacja. Mam też zgodę na to, że na pewne sytuacje i zachowania nie mam wpływu i każdy ma prawo przeżywać śmierć tak jak potrafi i na co jest gotowy. 

Dzisiaj na Death Cafe przede wszystkim słuchałam innych osób. Właśnie ich wypowiedzi pozwoliły mi jeszcze lepiej zrozumieć i poczuć inne perspektywy. Myślę, że dzięki temu będę mogła być bardziej tolerancyjna, bardziej wyrozumiała dla siebie i moich bliskich w sytuacji gdy bliska nam osoba odejdzie lub bardzo poważnie zachoruje. 

Poza tym to bardzo unikatowe i bardzo wyjątkowe, usiąść z kawą przy stoliku i z zupełnie obcymi ludźmi rozmawiać o życiu i śmierci. 

niedziela, 2 lipca 2023

Dzisiaj moja Miłość odeszła.

Żegnaj Kochanie. 

Dziękuję, że mnie oswoiłeś. 

Ujarzmiłeś mój lęk przed bliskością. 

Dziękuję, że dałeś mi dar kochania.

Dar przywiązania. 

Ocaliłeś mnie. 

Choć nasze rany krwawią.

Rozszarpani przez los. 

Kocham Cię moja Miłości.

Mój Piękny Człowieku. 

wtorek, 30 maja 2023

Ciężko z tym ciągłym napięciem

Dużo dobra dzieje się w moim życiu. Tylko ta wciąż niepewna sytuacja finansowa i zawodowa. Coś idzie do przodu ale potrzebne są jeszcze działania i czas. Dlatego dni mijają mi na przeżywaniu lęku, na ogromnym napięciu fizycznym i psychicznym.

Ale może o czymś dobrym. Może ta moja straumatyzowana część to "usłyszy". Moja relacja z G. wreszcie po tak wielu latach stabilizuje się i dużo w niej spokoju. Przede wszystkim dzięki G., który odnajduje w sobie spokój. Niesamowite jest to jak zaangażował się w swoją terapię. Nawet tak patrząc z boku jestem pod wrażeniem, jak ktoś, kto nigdy nie korzystał z terapii, od razu wszedł w nią tak naturalnie. Miło mi na to patrzeć i tym bardziej miło uczestniczyć w tej jego podróży do zmiany. A zmiany są bardzo widoczne i właściwie od pierwszego pójścia G. na mityng AA ogromny przełom. 

Teraz dwa razy w tygodniu terapia grupowa i raz sesja indywidualna. Trzeba było po prostu gotowości. Każdy ma swój proces. Cieszę się, że możliwość leczenia właściwie była dostępna niemal od zaraz. Fajnie to wszystko zagrało. Niech wzrasta, niech mu służy jak najlepiej. Życzę mu powodzenia.

A ja idę swoją drogą. Też mam swój proces. Staram się wciąż o dostępność do terapii ale niestety finanse jeszcze mi nie pozwalają. Czekam na wizytę u psychotraumatolożki, która zaproponowała mi pomoc i to nieodpłatnie. Niestety wolne terminy będzie miała w wakacje. 

Dzisiaj byłam na pierwszej wizycie u psychiatry, który dowiadując się z czym przychodzę zaproponował mi inny termin na bardziej pogłębioną konsultację. Dzisiaj było na szybko i to przy studentach. 

Powiedział, że sprawa absolutnie wymaga dłuższej wizyty. Jednocześnie wspomniał, że na NFZ będzie ciężko z diagnostyką w kierunku cPTSD, bo potrzeba do niej wykwalifikowanych w diagnozowaniu traum psychologów. Niestety nie są dostępni w takim systemie lecznictwa. 

Powiedział, że jest zdania iż wiele, jeśli nie większość chorób i zaburzeń psychicznych jest pokłosiem traum. I zdaje sobie sprawę, że w wyniku niskiej świadomości w środowisku medycznym wielu pacjentów zostało i nadal jest nieprawidłowo zdiagnozowanych. 

Czekam wobec tego do przyszłego tygodnia. W piątek będę miała ponowną wizytę. Może mi jakoś pomoże. Choć jak podkreślił tu główną rolę odgrywa dedykowana traumom terapia i ewentualnie dopiero leczenie farmakologiczne. Oczywiście przyznał, że na NFZ terapia traumy nie jest dostępna, co już wiem. Przepisał mi pregabalinę. Na pewno kiedyś to brałam i nie zadziałało. Ale próbuję jeszcze raz. W pierwszych dniach mogę nadal wspierać się benzo. 

No i tyle. Chodzę i szukam pomocy. Nie poddaję się, bo bardzo cierpię i bez wsparcia nie dałabym rady. Wiem, że gdy wyklaruje się sytuacja z pracą odnajdę spokój. Teraz ten czas jest trudny, ponieważ dużo tu niepewności. Psychika interpretuje ją jako zagrożenie. Jutro kończę staż w ramach aktywizacji zawodowej. Staram się o drugi, a fundacja, w której pracuję na stażu zadeklarowała chęć zatrudnienia mnie. Niestety wciąż szuka środków na moją pensję. Ale moja przełożona, prezeska fundacji bardzo doceniła moją osobę i moje kompetencje. Chce mi pomóc i mieć mnie u siebie w fundacji. Jest niesamowicie ciepłą i życzliwą osobą. Staram się być z nią szczera, choć to trudne mówić o swoich ograniczeniach. Boję się odrzucenia. Wstydzę siebie takiej słabej i kruchej, ale co robić. Tylko gdy pozna prawdę o mnie, będzie mogła świadomie dokonać wyboru. A ja będę mogła poczuć się przyjęta taka, jaka jestem. To bardzo ważne.

Myślę, że wszystko skończy się dobrze. Tylko musi jeszcze trochę się zadziać. Jeszcze troszkę muszę poczekać, podziałać. Mimo tego ogromnego niepokoju jestem, trwam. Mimo cierpienia, mimo pogorszenia funkcjonowania. Ale bywają lepsze dni, weekendy, czasem wieczory. No i  dzieje się tyle dobrego w związku z G. W naszym związku. Idziemy do przodu. Dobrze jest mieć go przy sobie coraz bardziej trzeźwego, coraz bardziej obecnego. Miła rzecz. Trzymajcie kciuki. To wszystko kiedyś musi się skończyć. Życie to cykle. To zmiany. Jeszcze będzie pięknie, a potem znów źle. Życie to ciągła zmiana.

czwartek, 25 maja 2023

Nadal jest trudno ale nie wycofuję się

Kiedyś na trudne, stresujące wydarzenia reagowałam ucieczką. Mogłam uciekać na wiele sposobów. W sensie dosłownym, opuszczając sytuację albo dysocjując się. Na przykład przy pomocy bulimii, która trzymała mnie mocno w swoich szponach albo wchodząc w stany hipomanii lub nawet manii. 

Teraz nic się nie dzieje z tego wcześniejszego repertuaru. Za to czuję ogromne napięcie, miewam ataki paniki, cierpię na poziomie ciała i psychiki. Oczywiście życzę sobie, żeby to moje życie wreszcie się skończyło, ale nie jestem w stanie tak agresywnie targnąć się na nie. Zatem trwam a nawet żyję. W napięciu, pobudzeniu, przebodźcowaniu, wyczerpaniu i w tym samym czasie próbuję prowadzić jakieś elementarne życie. 

Kończę staż aktywizacji zawodowej i ubiegam się o jeszcze jeden. Ponieważ potrzebuję dużo więcej czasu, by w takich warunkach psychicznych przystosować się do nowej sytuacji. 

Miłą odmianą była w ostatnim czasie tygodniowa praca u byłego pracodawcy, który poprosił mnie o pomoc przy jednym z projektów. Znałam miejsce, część ludzi, warunki pracy, znałam tematykę. To było jak wakacje. Niestety od poniedziałku znów ta sama niepewność i wiele nowości. Wciąż potrzebuję czasu. Więcej czasu na przystosowanie się.

Działam na ile się da, gaszę kryzysy i czekam. Szukam pomocy w ciężkich chwilach u różnych specjalistów. Jakoś daję radę. 



wtorek, 2 maja 2023

Przetrwałam

Rozpoczęcie stażu w ramach aktywizacji zawodowej było dla mnie ogromnym wyzwaniem.

Było mi bardzo ciężko psychicznie i fizycznie. Jeszcze nie doszłam do siebie na tyle by móc spokojnie to opisać. 

Mogę tylko powiedzieć, że ten najgorszy czas już za mną. Czas powrotu do życia. Wytrwałam i tym razem już bez dysocjacji i innych ucieczek przetrwałam. Oczywiście z pomocą wielu osób. Terapeutki, psychotraumatolożki, mojej obecnej przełożonej, byłej szefowej, przyjaciół, mojego chłopaka i siebie samej. 

Mogę zauważyć po tym trudnym czasie, że zwiększyła mi się elastyczność psychologiczna. Lepiej radzę sobie z cierpieniem i bólem psychicznym. Ze zmianami. Walki jest dużo mniej, choć napięcie wciąż ogromne. Ale już słabiej gryzę i rzadziej. Nie uciekam. Mniej już kontroluję siebie i wszystko dokoła. 

Tyle z plusów. Minusy są takie, że wciąż postrzegam życie jako bardzo wymagające i ciężkie. Zbyt ciężkie bym chciała żyć z radością i ochotą. Jednocześnie uważam, że ucieczka przed nim jest destrukcyjna i jedyne co mi pozostaje to moja odpowiedzialność i obowiązek, by przeżyć to życie możliwie najzdrowiej. Im więcej mam zasobów tym zdrowiej wychodzi mi życie. Ale wciąż to kwestia budowania elastyczności psychologicznej, na zmiany, trudne emocje, ból istnienia, a nie życie, które daje mi ogólną satysfakcję. 

Może zdążę kiedyś to osiągnąć. Póki co umiem coraz lepiej wytrzymać potężne ilości cierpienia bez ucieczki w różnego typu dysocjacje. Nie potrzebuję już bulimii, hipomaniakalnych, megalomańskich czy histerycznych i neurotycznych obron. Dostaję za to radość moją własną, z wykonanej nad sobą pracy. Widzę, że umiem dużo więcej niż kiedykolwiek wcześniej udźwignąć i przez to bardziej i głębiej uczestniczę w życiu. Nie na zasadzie ciągłego siedzenia w swojej głowie ale bycia zaangażowaną w życie jakie jest na ten moment w moim przypadku możliwe.

Czuję się bardziej bezpiecznie ze sobą i z innymi ludźmi. Nie muszę uciekać ani od siebie ani od ludzi. Ponieważ w porównaniu do tego co kiedyś sobą reprezentowałam, umiem naprawdę całkiem mądrze dbać o swoje granice oraz granice innych osób. A to dzięki temu, że mam lepszy kontakt z sobą i z otoczeniem. 

Zatem podsumowując, jestem obecnie w życiu na takim etapie, że umiem udźwignąć bardzo bolesne, potwornie dla mnie trudne rzeczy i nie wariuję od tego. Choć cierpię bardziej niż kiedykolwiek. Moje ambicje i marzenia sprowadzają się w tym życiu póki co do tego, by doświadczać więcej momentów, gdy odczuwam spokój. Nie radość, nie sens, tylko żeby nie walczyć, nie być w ciągłej czujności. Niestety jest to wciąż prawie niemożliwe ale można jak widać z tym żyć.

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Trauma relacyjna cz. 3

No i przeżyłam tę sobotę. Niedziela już była spokojna. Jednak to co się wydarzyło w sobotę było jakimś horrorem. Było to mniej więcej tak zaskakujące i dlatego tak bardzo silne jak ten pierwszy raz, gdy opowiedziałam jedno zdarzenie pani J. 

Nie miałam wtedy pojęcia, że zareaguję w ogóle jakoś znacząco. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło. Teraz podobnie, nie sądziłam, że będę przeżywać tak silne emocje związane z relacją z jakąś osobą. To znaczy doskonale jest mi znane uczucie złości do kogoś ale nie zależność od kogoś i lęk, że gdy ten ktoś odejdzie to umrę, albo wstyd, że mam do kogoś tak silne emocje i tym podobne rzeczy. 

Wnioski jakie wyciągnęłam z soboty, to to, że nawet najgorszy stan, którego zupełnie się nie spodziewam, mija. A taki atak dość szybko. Zajmuje co najwyżej kilka godzin. Sam atak. Bo zaczęłam spadać w przepaść ponad tydzień wcześniej. Ale jest to atak paniki czy coś w tym rodzaju. Bardzo duże przekonanie o istnieniu zagrożenia. Sama utrata kontroli jest przerażająca. Niemożność polegania na sobie, przekonanie o tym, że również nikt inny nie jest w stanie pomóc, że pomocy po prostu nie ma, to powodowało jeszcze głębszy atak. Dodatkowo obok mnie był G., któremu nie odważyłam się powiedzieć, że mam atak paniki czy coś w tym stylu. 

To może wyglądało u mnie jak jakiś atak padaczki, którego nie było widać tak na zewnątrz jak wewnątrz. Leżeliśmy z G. na kanapie. On blisko mnie. Przeważnie trzymaliśmy się za ręce. Oglądaliśmy coś w telewizji. Starałam się jednocześnie przetrwać uczucie zapadania się w cierpienie i lęk i za wszelką cenę nie pokazać G. jaki właśnie przeżywam koszmar. 

Gdyby te emocje nie były związane również tak bardzo z nim, to może łatwiej byłoby mi się otworzyć. Z drugiej strony chyba nie zrobiłam też tego, bo dopuszczenie jego emocji, jego reakcji byłoby zbyt trudne dla mnie. Niezależnie czy by zareagował opiekuńczo czy odrzucająco. A ja już i tak nie miałam kontroli nad niczym. Dlatego nie wiedziałam co robić. Postanowiłam w środku zostać z tym sama ale na zewnątrz trzymałam go za rękę, dotykaliśmy się, przytulaliśmy. 

Był taki moment, gdy już było po najgorszym i wtedy miałam odwagę, bo już miałam kontrolę nad sobą i sytuacją, opowiedzieć G., co mniej więcej przeżywam. Zaczęłam chyba mówić o tym, co działo się w domu i jak traktowali mnie rodzice i starsze rodzeństwo. I był taki moment gdy poczułam, że mogłabym mu się wypłakać ale jednocześnie wydaje mi się, że odebrałam sygnał, żeby więcej już o tym nie mówić. Ale to pewnie bardziej było w mojej głowie. No bo przecież gdybym zaczęła płakać to by mnie wsparł. Może bardziej oczekiwałam, że da mi znać, że mogę dalej o tym mówić. Może gdyby do tego co powiedziałam dodał jakieś słowo, jakąś bardziej aktywną reakcję to może wtedy bym zapłakała. Ostatecznie jednak, niezależnie od tego jak było naprawdę i jak on mnie słyszał i jak przeżywał to co mówię, uznałam, że nie wolno mi płakać i stłumiłam w sobie to uczucie. 

No i potem już było ok. Znaleźliśmy jakiś zabawny, odmóżdżający serial, który oglądaliśmy do końca weekendu. 

Trzeba pamiętać o tym, że był od piątku rano mocno przeziębiony. W jego życiu w ostatnim czasie też wydarzyło się coś znaczącego, bo przecież byliśmy w poradni leczenia alkoholu, był na spotkaniu AA, wyznał znajomym, że ma problem z alkoholem i jest wciąż przed poinformowaniem rodziców i brata o tym co tak naprawdę się dzieje. Ja jestem w jego życiu. Jakby nie patrzeć jest to odrębna istota, która też ma prawo do przeżywania swoich stanów i spraw. 

Każde z nas musi przejść swoje żeby być w lepszym kontakcie w związku. Ale ważna była ta obecność i bliskość w ten weekend. To pewnie miało ogromne znaczenie, że ja w jego obecności musiałam uporać się z tym co przeżywam a on po prostu był. Był i trzymał mnie za rękę, nie wiedząc nawet o tym, że krótszymi lub dłuższymi chwilami walczę o życie.

sobota, 1 kwietnia 2023

Trauma relacyjna cz. 2

Nigdy z nikim nie zaszłam tak daleko. Nigdy nie przeżywałam takich emocji. Główne odczucie to spadanie. Spadanie i szereg nieprzyjemnych emocji, lęk, wstyd, smutek, złość. Nawet teraz gdy to piszę, spadam. 

Niepokój i ta niemożność pochwycenia się kogokolwiek i czegokolwiek. Czasem bolesny ucisk w żołądku. Jakby tak odpływała cała krew. Dosłownie teraz chciałabym zacząć biec, uciekać. Przede wszystkim od ludzi. Biec. 

Myśli głównie koncentrują się wokół uczucia porażki i przegranej. Nie chcą mnie. Nikt mnie nie chce. Wszyscy widzą jak bardzo jestem zepsuta. Nie mogę już tego ukryć. Nie mogę tego ukryć przed G., który dosłownie jest przy mnie i widzi mój rozpad. Na dodatek jest chory od wczoraj. Nie mogę go wspierać. Jestem bezużyteczna. 

Bardzo chcę uciec z tej sytuacji. Nie mogę. Nawet nie mogę się zdysocjować. Krwawię tymi wszystkimi emocjami i doznaniami. Ale pamiętam sesje z panią J., gdy miałam pierwsze ataki gdy zaczęłyśmy temat traum. Wtedy zapewniała mnie, że miną i mijały. W poniedziałek odezwę się do niej jeśli nadal będzie ciężko.  

Chodzi przecież o to, że przeżywam jakieś doświadczenia z przeszłości. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, bo bardzo mocno wszystko czuję, to jednak teraz nie ma, nie istnieje żadne zagrożenie. Ale naprawdę ciężko mi to zrozumieć. 

Wiem, że jak przy innych atakach to odpuści. Przynajmniej będzie maleć i odpuszczać aż być może jak w kwestii gwałtu też coś zostanie zintegrowane. 

Jeśli chodzi o traumę więzi, nie mam dostępu do tych pierwszych zdarzeń, które mogę sobie przypomnieć. Wiem, że gdy miałam dwa miesiące byłam przez tydzień w szpitalu przechodząc zapalenie płuc. Przez tydzień nie miałam kontaktu z matką. Po tygodniu gdy przyjechała do mnie, ponoć byłam w takim opłakanym stanie, że wypisała mnie na własne żądanie. Gdy się rodziłam, mój poród trwał od rana do godziny 22.00. Nigdy nie karmiła mnie piersią. Nie miała pokarmu. Głównie opiekowało się mną starsze rodzeństwo. Ale to tylko zaledwie początki tego co później się wydarzyło.


Trauma relacyjna

Niestety lub stety, życie nie pozwala mi na dłuższe odpoczynki. Obecnie na tapetę wjechała przez lata Wielka Nieobecna, jeśli chodzi o moje świadome postrzeganie, a towarzysząca mi już od wczesnych dni życia Trauma Relacyjna. Wszystko oczywiście w oparciu o relację z G., z którym, tak się wydaje nawiązałam największą bliskość. 

Mogę powiedzieć, że dla osoby z doświadczeniem traumy relacyjnej, na pewnym etapie jej odtwarzania, im bliżej człowieka, tym gorzej. Okropne, okropne doznanie zagrożenia, opuszczenia, upokorzenia. Spadałam w te emocje od wielu dni. Miałam dosłownie wrażenie spadania i tonięcia. Dzień w dzień, noc w noc. W końcu poczułam się już tak wyczerpana, szczególnie, że czynniki zewnętrzne również nie próżnowały, że zaczęłam tracić kontrolę. Nastąpiło przeładowanie. 

"Trauma relacyjna to rodzaj złożonej traumy, w której osoby, które ją przeżyły, są uwięzione przez dłuższy czas w poniżającej, zaniedbującej relacji z jedną lub kilkoma osobami w pozycji autorytetu albo władzy nad nimi (np. z rodzicem, partnerem, trenerem, nauczycielem, pracodawcą, przywódcą religijnym). W przeciwieństwie do bezosobowej traumy, która pojawia się losowo (np. wypadki, klęski żywiołowe), trauma relacyjna jest zamierzona, interpersonalna, wiktymizująca I wyzyskująca. Oznacza to, że jest intencjonalna, nieunikniona, szkodliwa, inwazyjna, natrętna I podważająca bezpieczeństwo, a nawet samą możliwość bycia wyjątkową i zintegrowaną jednostką, która może nawiązywać bliskie relacje." (Traumatycznie.pl) 

"Osoby z traumą relacyjną mają wyrobione w sobie dwa różne mechanizmy obronne. Pierwszy z nich polega na tym, że walczą uparcie o swoje prawa i realizację potrzeb, o bliskość z drugim człowiekiem, drugie przeciwnie – na wycofywaniu się, robieniu uników, ucieczek z sytuacji przesadnie interpretowanych jako zagrażające i ryzykowne." (Istota.pl)

W moim przypadku relacji z G. chwieje mną od ekstremum do ekstremum. 
Postaram się pisać więcej na ten temat. 
Na razie wszystko jest bardzo świeże. Dopiero wczoraj uzyskałam świadomość tego co się wydarzyło. Zrozumiałam, że przeżywam głęboki kryzys związany z odtwarzaniem traumy. Na szczęście od tego momentu poczułam się również dużo lepiej.
Przede wszystkim trzeźwo, ale mam wrażenie, że byłam w jakimś piekle. Jeszcze dzisiaj rano przez chwilę miałam myśli o tym, że umrę z powodu jakiegoś potwornego zagrożenia.

poniedziałek, 27 marca 2023

G. zgłosił się na terapię uzależnień

G. zgłosił się na terapię związaną z jego uzależnieniem od alkoholu. To bardzo duży krok. Pierwsza wizyta w poradni leczenia uzależnień 18 maja. Oby poszło mu jak najlepiej. Bardzo cieszę się, że poczuł w sobie gotowość na ten krok. 

Trzymajcie kciuki. 

Ja 26 kwietnia mam wizytę w poradni współuzależnień. Jako jego partnerka postaram się go wspierać i nie szkodzić. 
Otoczę się profesjonalną opieką na ten czas.
Pewnie będzie nam obojgu trudno. 

Znajomi i rodzina właśnie są w trakcie zaznajamiania się z tą decyzją. W sobotę dowiedzieli się przyjaciele i znajomi. Teraz kolej na najbliższą rodzinę. 

Odkąd poznaliśmy się w święta Bożego Narodzenia 2014, mija dziewiąty rok naszej znajomości. 

Przez ten czas zdarzyło się tak wiele i przeżyliśmy tak wiele upadków i wzlotów, że trudno to wszystko objąć pamięcią. Oboje docieraliśmy się razem i osobno. I dzisiaj to co ja mogę powiedzieć, to to, że być może dopiero dojrzeliśmy do rozpoczęcia wspólnej drogi. Ta nasza wspólna, bardzo wymagająca wędrówka zaprowadziła nas do miejsca, o którym dopiero można powiedzieć, że zaczyna dziać się coś konstruktywnego i dla nas obojga bardzo ważnego. 

Czas pokaże co dalej. Te minione od czasu do czasu okresy bycia razem i niebycia były bardzo ważne, choć wydawały się momentami nie do zniesienia. Oboje wiele wycierpieliśmy ze sobą i bez siebie, ale zawsze wracaliśmy. 
Teraz czas na sprawdzian. Tego czego nas o naszej relacji i nas samych ten czas nauczył. 



piątek, 24 marca 2023

Opór na wiosnę

Wygląda na to, że mój ostatni kryzys, który eskalował do silnych myśli samobójczych był, jak by to określił psychoanalityk, mocnym zaoporowaniem przeciw powrotowi do życia. Szczególnie, że powrót nie miał nastąpić samoistnie albo w wyniku czynników zewnętrznych, a wymagał ode mnie podjęcia szeregu dział, które mnie przerażały. 

Najtrudniejsze było zaplanowanie i zrealizowanie tych związanych z powrotem na rynek pracy. 

Wcześniej jedynie próbowałam, ale pod spodem nie było żadnej mojej zgody. Dzisiaj mogę powiedzieć, że powodów tej niezgody było wiele i były one dość racjonalne. Terapia traum, która zżerała potężną ilość energii na ich przetworzenie i przepracowanie. W tym ostatnim czasie doszedł bardzo silny i w końcu jawny temat lęku przed porzuceniem. (Kiedyś opiszę to oddzielnie.) Oraz słaby stan zdrowia wynikający z bardzo niskich poziomów witamin i minerałów, co dawało objawy silnego zmęczenia oraz zaburzeń nastroju. 

Już kilka miesięcy temu pani J. zwróciła uwagę na to, że jeden z Obrońców (idąc z psychologii schematu), w dobrej wierze nie pozwala mi, na powrót do życia. Jest to ktoś reprezentujący rodzica, który absolutnie, kategorycznie zabrania mi dodatkowych ruchów, zaznaczając, że nie mam teraz na nie pojemności i siły. Wtedy to właśnie ustaliłyśmy plan działania pt. "po najmniejszej linii oporu". I od momentu uświadomienia sobie tego i wdrożenia tej koncepcji, napięcie i opór bardzo szybko i znacznie zmalały.  Dzięki temu mogłam nakreślić jakiś plan i podjąć już konkretne kroki.

Teraz było nieco inaczej. Obrońca zaakceptował plan i pozwolił mi na działanie ale ich konsekwencje przyniosły natychmiastowe zmiany, na które musiałam zareagować podejmowaniem dalszych decyzji i kroków. W jednej chwili zrobiło się gorąco. Powrót do życia nabrał bardzo rzeczywistego wymiaru. Mój kontakt z obiema fundacjami i bardzo szybka ich reakcja wprawił w ruch wiele spraw. Nie byłam już gdzieś na obrzeżach życia, czekając na mój pociąg na jakiejś stacji gdzieś na odludziu. I to taki, który może przyjdzie, a może nie. Nagle znalazłam się w jadącym pociągu. Ruch, zmieniające się widoki za oknem uruchomiły lawinę kolejnych emocji. 

Wpadłam w popłoch. Z zaskoczenia, że sprawy zaczęły dziać się i to szybko, i wymagają ode mnie, planowania, działania, podejmowania ważkich decyzji. Wtedy zaoporowałam. Ale pociąg już jechał, a ja w nim. Kompletnie zwariowałam. 

W pierwszym odruchu chciałam wysiąść ale nie można go było zatrzymać. W końcu postanowiłam z niego wyskoczyć. Nawet ryzykując życie. Znalazłam drzwi, które dało się otworzyć i... zrozumiałam, że jestem w stanie to zrobić. To tego dnia wykonałam telefon na infolinię, próbując szukać argumentów za pozostaniem w pociągu. Zostałam. 

Ostatni raz podróżowałam w ten sposób w lutym 2020 roku. Z tym, że to był mój codzienny, dobrze znany środek lokomocji. Wszystko było bardzo dobrze mi znane. Czekanie na stacji, podróż, pasażerowie, przystanki, wysiadanie.

Traz wracam niczym z jakieś dziczy do cywilizacji. Przez trzy lata praktykowałam jedynie, a może aż survival i nawet całkiem dobrze mi szło. Przywykłam. Aż tu nagle okazało się, że słowa chłopca z filmu C'mon, C'mon, które chyba nawet cytowałam na blogu, znalazły po raz kolejny odzwierciedlenie w moim życiu. 

Czasem jedyne co możesz zrobić w życiu to po prostu dajesz, dajesz, dajesz, ciśniesz dalej i nagle dzieją się rzeczy niespodziewane. 

środa, 8 marca 2023

Staż w fundacji

Od zeszłego piątku leżę chora. Dopadła mnie jakaś infekcja i duże osłabienie. Przez co czuję się jeszcze gorzej. 

W przyszłym tygodniu będziemy rozmawiać o moim stażu w pewnej fundacji. 

Dwa lata temu nawiązałam kontakt z prezeską nowopowstałej fundacji, która działa na rzecz osób z niepełnosprawności. Przez cały ten czas byłyśmy w kontakcie. Trochę już się poznałyśmy. W zeszłym miesiącu znalazłam fundację, która zorganizuje mi staż w tej pierwszej fundacji. Za tydzień mamy porozmawiać trójstronnie o współpracy. 

Misją pierwszej fundacji jest dialog społeczny między pracodawcami, a osobami z niepełnosprawnościami. Chodzi o to, by umożliwić obu stronom przedstawienie swoich obaw, potrzeb, porozmawiać o krzywdzących stereotypach, krążących mitach. 

Miałabym pomagać przy przygotowaniu takich spotkań. Z racji tego, że mam doświadczenie pracy z biznesem, będę oddelegowana do rozmów z firmami. 

Pani A. prezeska fundacji, w której będę odbywać staż wie o moich lękach związanych z powrotem do życia w ogóle. 

Powiedziała, że zależy jej żeby mi pomóc powrócić do pracy jak najmniej dla mnie inwazyjnie. Zaczniemy od prostych zadań. Będę pracować zdalnie. Będziemy na bieżąco zarządzać moimi zasobami i możliwościami.

W miarę jak będę stawać na nogi będziemy rozmawiać o dodatkowych obowiązkach.

Jest to bardzo ciepła, serdeczna kobieta. Dużo wie o moim długoletnim kryzysie. Dużo w niej pasji i entuzjazmu. Jest bardzo ambitna i traktuje swoją działalność bardzo poważnie. Mam nadzieję, że zarażę się jej charyzmą i odnajdę kierunek, w którym zechcę podążać zawodowo.

Bardzo boję się tego powrotu. Wynika to w dużej mierze z wyczerpania, które mocno mnie ogranicza. Boję się, że nie dam rady, że zawiodę siebie i innych. 

Pani A. zdaje się to całkowicie rozumieć i mimo wszystko chce mi pomóc wrócić na tory. 

Kiedyś byłam dobra w swojej pracy. Byłam bardzo aktywna i kreatywna, obowiązkowa, odpowiedzialna. Też pełna pasji. Oczywiście miewałam swoje gorsze dni, ale moi pracodawcy też to rozumieli i ufali, że umiem zarządzać sobą i obowiązkami tak, by sprawy szły do przodu.

I wszystko rzeczywiście było jak trzeba. Zawsze też miałam fajnych ludzi w pracy. Pomagaliśmy sobie nawzajem, wspieraliśmy się, mogliśmy ze sobą szczerze rozmawiać.

W życiu zawodowym zrezygnowałam z trzech prac, gdy zauważyłam, że środowisko pracy jest niesprzyjające. Nigdy nie pracowałam w firmach, w których była ciężka atmosfera. Dlatego nie mam złych doświadczeń z pracy. Po prostu straciłam zapał i sens. Przestałam tęsknić za atmosferą, za ciekawymi projektami.

Muszę to wszystko na nowo odzyskać. Póki co lęk jest taki, że muszę to robić przez fundacje, które trzymają mnie jak mama za rękę. Może się uda. Jeszcze nie jestem taka stara, mogę jeszcze spokojnie popracować kilka lat, a może i więcej. Grunt to odzyskać wiarę we własne siły i swoje kompetencje.

Boję się bardzo. I to zmęczenie. Tyle emocji było u mnie ostatnio.

wtorek, 7 marca 2023

Wstrzymanie decyzji co do G.

Jesteśmy z G. mistrzami tracenia kontroli. Ja robię to rzadko, on zawsze gdy tracę kontrolę. Czyli gdy nie ogarniam nie mogę liczyć, że on przejmie dowodzenie. On daje radę dopóki ja daję radę. Tego właśnie się dowiedzieliśmy.  

Pani J. zaleciła nam nie podejmowanie żadnych decyzji w tak silnych emocjach. 

Posłucham jej tylko dlatego, że jest dla mnie autorytetem. 

Powiedziała, że jest rozwiązanie. Mianowicie on musi mieć jasne instrukcje co może robić a czego nie może. Jak się zachowywać, co jest absolutnie niedopuszczalne. I, że to można wypracować. Jeśli uznamy, że tego chcemy. 

Ale na początek mamy uspokoić emocje. Być blisko siebie i wspierać się na ile kto może. 


niedziela, 5 marca 2023

Koniec miesiąca miodowego z G.

No i się skończyło. Myślę, że dopiero teraz mogliśmy się sprawdzić w tej relacji. Szkoda. Seks był całkiem spoko. Reszta ciężka ale do zniesienia gdy ma się szacunek i ciepłe uczucia do tej drugiej strony. 

Teraz już nie mam. 

czwartek, 2 marca 2023

Niedobór B12, kwasu foliowego i żelaza

Odkąd pamiętam zawsze miałam fatalny obraz krwi. Lekarze nie badali tego głębiej nawet jak byłam pod opieką hematologa. Tymczasem moja lekarka pierwszego kontaktu zleciła badanie B12, kwasu foliowego i żelaza. Wszystkie wyszły przy najniższej granicy. 

Dowiedziałam się, do tego, że mam ecoli w moczu i mój organizm nie może tego zwalczyć ze względu na słabą krwiotwórczość. Okazuje się, że dziesiątki lat niedoborów plus infekcja wpłynęły na przewlekle wyczerpanie, z którego nie umiałam się wytłumaczyć więc byłam przekonana, że po prostu jestem zjebana. Huśtawki nastroju, stany depresyjne są typowe dla niedoborów i dlatego jebane antydepresanty nigdy nie działały a ja od trzech lat cierpię na wyczerpanie i apatię, a powrót do życia kojarzy mi się z gehenną, skoro mam podstawowe problemy ze zwykłym funkcjonowaniem. Ogromne zmęczenie, leżenie w łóżku, kłopoty z myciem się, jakieś wyjścia z domu. To kompletna katorga.  

Jeśli okaże się, że z powodu tych niedoborów chodzę z nosem przy ziemi a nie kurwa problemów psychicznych, które już mnożę na potęgę żeby tylko zrozumieć co mi jest. Jeśli przez te gówno chciałam się zabić to nie wiem w co jeszcze wierzyć. Dziesiątki lat pierdolenia, że wyniki słabe ale nikt nie badał tego głębiej, bo NFZ nie refundował badań. Kurwa sama bym za nie zapłaciła Chuje!


środa, 1 marca 2023

Trochę o moim narcystycznym ja

Ciekawe, że jeszcze niedawno cieszyłam się zakończeniem terapii i powrotem do życia. 

Aż tu nagle, gdy sprawy zaczęły znacząco posuwać się naprzód, jakaś część we mnie zaczęła mocno podważać mój powrót.

Po rozmowach z interwentami i moją panią J. ujawniła się taka narcystyczna część, czasem bardzo agresywna, szczególnie wobec mnie. Podważająca sens czego i kogokolwiek. Bardzo silna. To ona teraz rządzi. To widocznie przywołany przez dziecko obrońca, który ma za zadanie zrobić porządek i z dzieckiem i z jego życiem. Ten obrońca przekonuje mnie na wiele sposobów, że nie powinnam już dłużej żyć. Jest potężny. Do tego stopnia, że w jakimś sensie go rozumiem i chcę tego samego.

Mam wrażenie, że moje życie wisi na włosku i to w jakiś sposób mnie też fascynuje. Kiedy czuję, że jestem już tak blisko. Że mogę w końcu odpocząć.

Kiedy przychodzi stan cierpienia psychicznego, jest to tak potężny ból, który sprawia, że cała jestem bólem. Jedyne o czym myślę, gdy ten stan się przedłuża i trwa całymi dniami czy godzinami to przerwać to cierpienie. 

Myślę, że to ta narcystyczna istota tak cierpi. To ona konfrontuje się ze swoim mrokiem, swoją niedoskonałością. Dlatego tak szydzi z wielu ludzi. Tak wielu nie ufa. Woli nas zabić niż wyjść do życia i w jej przekonaniu przeżyć porażkę. Ona już wie, że nie jest idealna. I nie może tego znieść. 

Czuję, że jedyne co mogę zrobić to ją przytulić. Wysłuchać jej. Mogę jej nawet powiedzieć, że mi imponuje. I, że nie raz mi pomogła. Że możemy trochę podzielić się tymi obowiązkami, którym boi się sprostać. 

Tylko niech nie zabiera mi energii, bo bez tego nie mogę nawet wstać z łóżka, umyć się, zrobić czegoś dla nas. 

Cieszę się, że przyznała mi się do tego, że boi się porażki i że być może źle oceniła niektórych ludzi. Może zgodzi się na obniżenie standardów. Może za dużo oczekuje od życia i ludzi i dlatego jest taka samotna i niezrozumiana. 

Nie wiem z jakiej części teraz na nią patrzę, ale chcę jej powiedzieć, że ta część ją bardzo lubi. Lubię jej niezależność, jej honor i cieszę się, że nie jest typowym dręczącym innych narcyzem. Choć mocno daje mi popalić.

Ona chce uznania, szacunku, docenienia, bycia kimś szczególnie docenianym za swoje osiągnięcia i wiedzę. Bardzo lubi, gdy ludzie zauważają i cenią jej mądrość. Ale jest niewielka grupa osób, która ceni sobie taki rodzaj wrażliwości i inteligencji. 

Moja narcystyczna część nie lubi ludzi z mentalnością ofiary. Ponieważ sama powstała z ogromnego cierpienia i bólu, nie toleruje słabych ludzi. Nie zaprzecza własnej słabości ale właśnie dzięki niej nie akceptuje jakichkolwiek przejawów agresji, wikłania, przekraczania granic i zawsze na nie silnie reaguje, ponieważ jest nadwrażliwa w tym aspekcie. 

Jedyny sposób na nią, to stworzyć jej bezpieczne warunki, w których nie będzie musiała używać swoich narcystycznych obron. A te, z których korzysta najczęściej to błyskawiczne wycofanie się z sytuacji lub relacji, dewaluując wszystko. Kiedy zaczynają się jakieś problemy ona nie podejmuje dialogu, lecz natychmiast się wycofuje. Wszystko po to by móc zachować pozory swojej doskonałości. 

Jest o tyle niebezpieczna, że może skazać mnie w jednej chwili na samotność, brak środków do życia, odrzucić miłość, przyjaźń a nawet mnie zabić.

Tylko świadomość, że zrodziła się z niewyobrażalnego cierpienia, pomaga mi ją rozumieć. Musi wiedzieć, że jestem po jej stronie ale potrzebuję żeby trochę odpuściła, bym mogła ją lepiej chronić. 

Kiedy jest w silnym lęku, zalewa nim całą moją osobowość. Trudno wówczas mieć dystans do jej argumentów. Trudno jest ujarzmić tak silną energię. 

Ma bardzo wysokie, czasem nierealistyczne standardy. Chodzi o to żeby je obniżyć, bo w przeciwnym razie będzie ciągle się rozczarowywać i niszczyć wszystko dokoła.

Jedno jest pewne. Nie mogę i nikt inny nie może z nią walczyć. Wtedy robi się niebezpieczna. Ale chyba ważne by nie traciła kontaktu ze swoim cierpieniem i pozwoliła mi oraz innym odpowiednio do tego usposobionym osobom nim się zaopiekować. 



niedziela, 26 lutego 2023

Kilka dni po

Telefon na infolinię pomógł bardzo. Naprawdę, to ogromne szczęście móc aż tak odpuścić kontrolę. Mam na myśli nie targnięcie się na własne życie ale powierzenie siebie drugiemu człowiekowi. 

Oczywiście to ja głównie mówiłam do siebie. To ja siebie przekonywałam, to ja negocjowałam ze sobą. Myślę, że kluczowe dla mnie w tamtym momencie było to, że ktoś poświęcił mi swój czas, był dostępny akurat w tym momencie, gdy już nie mogłam wytrzymać i towarzyszył mi z szacunkiem i uwagą, zachowując się absolutnie adekwatnie, co jest najważniejsze. Poza szacunkiem i uważnością otrzymałam też uznanie. Wszyscy potrzebujemy uznania. Może bardziej niż czegokolwiek innego.

Tymczasem minęło już kilka dni. Od środy ani razu nie weszłam w ten nieznośny stan cierpienia. Pomocną osoba jest też G., który swoją obecnością, budzeniem się ze mną i zasypianiem przy mnie już od miesiąca, cechami osobowości, które mogłabym określić jako zabawne, sprawia, że odczuwam szczególną przyjemność z tej relacji. Często się śmieję, doświadczam uzdrawiającej bliskości osoby, z którą udało mi się rzeczywiście nawiązać znaczącą więź. Robi zakupy, gotuje, karmi, zabawia mnie błyskotliwymi tekstami, daje mi fantastyczne orgazmy.

W domu jest czyściej, razem dbamy o porządek. Wspólne plany na każdy dzień po dniu. Zwykłe sprawy. Co będziemy jeść i co potrzebujemy kupić lub co zrobimy w weekend. To coś czego bardzo mi brakowało a G. wydawał się raczej ostatnią osobą, która mogłaby mi to dać. 

Z mojej strony wystarczyło, że zaakceptowałam w nim to, z czym wcześniej walczyłam. Należy również pamiętać, że G. jest alkoholikiem. Moja postawa i moje zachowanie wobec niego jest równie znaczące i wymaga dojrzałości. Dlatego nie tylko on jest bohaterem w naszej relacji. Oboje stoimy przed ogromnymi wyzwaniami. 

Niedługo G. wróci do siebie. Boję się, że będę tęsknić. Nie chcę się rozstawać. Z drugiej strony jest we mnie taka część, która mówi mi, że w życiu wszystko przemija i nie należy do nikogo i niczego się przywiązywać. I że muszę być sama żeby nie cierpieć.

środa, 22 lutego 2023

Telefon na infolinię dla osób zagrożonych samobójstwem

Cholera. Nie sądziłam, że aż tak można stracić wszelki sens. Mogę tylko powiedzieć, że dzisiaj zaliczyłam swój pierwszy telefon na infolinię dla osób zagrożonych samobójstwem. I bardzo było mi trudno siebie przekonać, że ma to jakikolwiek sens. 

Czuję wstyd, że się myliłam, że wierzyłam, że jeszcze będzie lepiej. Ale staram się trzymać argumentów, które wskazują jednoznacznie, że to tylko kryzys, który muszę przejść jak wszystko inne. I ten upadek wartości i znaczenia czegokolwiek to zwyczajnie jeden z elementów tego procesu. 

W poniedziałek idę do Centrum Interwencji Kryzysowej. Sama tego nie przejdę. Pani J. już nie chcę angażować i chcę naprawdę zakończyć tę terapię. Jednocześnie chwycić się kogoś przejściowego i spróbować jednocześnie wejść jakkolwiek w życie.

Właśnie załatwiam staż w fundacji. To a propos powrotu do pracy. Przeraża mnie powrót. Problem polega na braku jakiejkolwiek motywacji do życia. Czuję się przeważnie wyczerpana. Boję się, że nie podołam, że nie będę w stanie wykonać swojej pracy. Boję się, że zawiodę, że się ośmieszę. Boję się siebie, że ta zbuntowana część we mnie nie pozwoli mi podjąć tej próby powrotu do życia. A jest naprawdę silna. To ona przeważnie dyktuje warunki i mówi mi co warto, a co nie. 

Hm... Gdy tak to opisuję, coś mi mówi, że to jednak rzeczywiście kryzys. Czytam siebie i widzę tu po prostu swój autodestrukcyjny kawałek. Ale po co to jest? Co mam z tym zrobić? Mam coś sobie dać a nie daję? Albo ktoś? Wszystko czego chciałam, otrzymałam. Tam, gdzie nie było możliwe osiągnięcie czego chcę, przyszło zrozumienie i akceptacja. Czy może jednak siebie okłamuję?

Bardzo staram się chronić moje otoczenie przede mną. Różnie to wychodzi. Człowiek głęboko nieszczęśliwy i tak dramatycznie cierpiący potrafi być utrapieniem. Staram się jak mogę. Ale wyszukuję też ludzi z mojego otoczenia, którym mogę się do tego przyznać. To znaczy każdy wie i widzi tyle na ile oceniam, że jest w stanie ze mną ponieść mój ciężar. Jednak największe gówno poszło dzisiaj na infolinię i trzymam się tego, że są takie myśli i emocje, którymi powinni zajmować się specjaliści, a nie nasze otoczenie. Jednakże pamiętam o tym, że osobiste, bliskie relacje i możliwość bycia w nich autentycznym to podstawa zdrowia psychicznego. 

Samotność i nieautentyczność zabija. Zaczęłam też wyszukiwać jakichś treści egzystencjalistów, z którymi się identyfikuję. Jednak z czasem przyniosło to niezbyt pożądany skutek. Zaczęłam zapadać się jeszcze bardziej. Natomiast zbyt optymistyczne wypowiedzi rodzą we mnie ogromną niezgodę i złość. Zatem staram się szukać równowagi dla siebie. 

Człowiek w kryzysie jest szczególnie wrażliwy. Ciężko komuś takiemu pomóc. Naprawdę nie można czuć się winnym, że nie wie i nie umie się pomóc. Lepiej od razu przyznać się do tego przed bliską osobą w kryzysie i zachęcać ją do kontaktu ze specjalistą i wspierać ewentualnie w dotarciu do takiej osoby, ale nie doradzać, nie działać na własną rękę. Ewentualnie zapytać, czy można jakoś pomóc. Czy jest coś co mogłoby pomóc. Czasem, najczęściej to jest akceptacja, że ktoś przeżywa coś trudnego i obecność. 

Mam teraz przy sobie G., który właśnie w ten sposób mi pomaga. Zrobi zakupy, ugotuje, spędza ze mną czas. Jemu nie mówię aż tak wiele, ponieważ jest najbliżej i wystarczająco już dużo dźwiga. Ale wie, że jest mi ciężko. Gdy mam dzień, w którym cierpię szczególnie, mówię mu o tym, bo jest to absolutnie nie do ukrycia, ale staram się trzymać fason i nie rozpadać się, piszę za to więcej o tym, jak mi jest innym osobom. Wówczas każdy dostaje swoją, moją cegiełkę lub całkiem solidny kamień i tak moi bliscy pomagają mi przetrwać najgorsze. 

I to pomaga. Pomaga nie ukrywać się aż tak bardzo i nie odczuwać tak bardzo samotności z tym związanej. 

Ale największy mrok, taki, w którym tracę kontrolę i nie wiem już co komu mogę przekazać, by mógł być wsparciem, musi natychmiast być przekierowany do specjalisty. I tak było dzisiaj. 

Pani, która pojawiła się po drugiej stronie słuchawki właściwie nie musiała mówić zbyt wiele. Chciałam jedynie mieć pewność, że jestem w miejscu, w którym mogę przyznać się do wszystkiego co najgorsze. I miałam świadomość, że jest to właśnie takie miejsce. 

Jestem wdzięczna, że mogłam wypowiedzieć na głos to co dla mnie najtrudniejsze. Kluczyć, błądzić, rozpadać się, nie mieć nadziei i być jak ktoś bez jakiejkolwiek nadziei. Trudna, ciężka, mroczna. Głównie rozmawiałam sama ze sobą. Pani tylko chwilami, gdy robiłam pauzę, dodawała coś od siebie. Ale tak trafionego i na miejscu, że mogłam nadal się rozpadać. Być kompletnie bezsilna. To było kilkadziesiąt minut, gdy po raz pierwszy, od wielu lat oddałam kontrolę. Ostatni i jedyny raz mogłam to zrobić w terapii z moim pierwszym terapeutą. Kilkanaście lat temu. 

I to jest rzecz najistotniejsza w niesieniu pomocy osobie w głębokim kryzysie. Pokierować ją do osoby przeszkolonej i oddelegowanej do niesienia takiej pomocy.

W moim przypadku to szczególnie ważne, ponieważ mam duży problem z zaufaniem oraz przymus chronienia innych. To pozostałość po tym, gdy tego nie robiłam i ludzie cierpieli przeze mnie lub byli niejako zmuszani do przeżywania mojego życia za mnie. Odkąd zrozumiałam, co wyrządziłam tym osobom, zaczęłam obsesyjnie kontrolować swoje najmroczniejsze impulsy.

A zatem tak.  Bardzo dobrze, że odważyłam się zadzwonić na tę infolinię. Łał. To była rzeczywiście niesamowita ulga, w końcu przestać kontrolować siebie i innych. 

Może jednak nie dotarłam do ściany ale idę do przodu. Może to tylko ściana, która właśnie trzeba zburzyć, a nie faktyczny koniec.


wtorek, 21 lutego 2023

Kryzys rozwojowy i związek z G.

Zakończyłam terapię. To znaczy jeszcze zostały dwie sesje kończące. Ale kurczę zrobiła się dziwna rzecz. Przechodzę ogromny kryzys. Czuję się jak chomik, który wyszedł z kołowrotka. Kompletnie nie mam pojęcia co chcę zrobić ze swoim życiem. Do tej pory ciągle zajmowałam się swoim zdrowiem psychicznym i łączeniem kropek. 

Przez chwilę czułam się dobrze, bo wydarzyło się wiele dobrego. Zaskoczyła mnie relacja z G., która miała pójść w innym kierunku, to znaczy mieliśmy zakończyć znajomość na dobre. Oboje czuliśmy, że dotarliśmy już do jej końca.

Po kilku miesiącach znów nawiązaliśmy kontakt i wówczas dotarło do mnie, że jesteśmy w przedziwnej relacji, która opiera się na cyklach, w które wpisane jest burzliwe odchodzenie, zupełny brak kontaktu i namiętny powrót. 

Pani J. podrzuciła mi informację o opowieściach o miłości Roberta Sternberga, amerykańskiego psychologa, który przez lata badał pary. Zauważył, że niektóre z nich, które zgłaszają się na terapię z problemami w związku nie poddają się typowym interwencjom psychologicznym, a wręcz przeciwnie problemy, które zgłaszają są główną siłą napędową ich związku. Zaczął się temu uważnie przyglądać i badać to zjawisko i w ten sposób zauważył, że ludzie wiążą się ze sobą na zasadzie swojej opowieści o miłości. Są to ich sposoby przeżywania miłości. 

Poczytałam o tym i wówczas stało się zupełnie jasne, że ja i G. również mamy swoją opowieść. Podrzuciłam linki G., pogadaliśmy. On też przyznał, że wszystko to jest bardzo logiczne. I tu właśnie pojawiło się pierwsze zaskoczenie. A to dlatego, że przywykłam już gonić króliczka, a tymczasem króliczek przestał uciekać, a wręcz przeciwnie został, zaangażował się i nigdzie się nie wybiera.

Oczywiście to też efekt naszych rozmów i przyjrzenia się temu co nas łączy, a co nas niszczy. Zastanowiliśmy się nad tym, czy potrzebujemy kłótni, dramatów i rozstań, czy może wystarczą kontrolowane przerwy, odpoczynek od siebie, schowanie się od czasu do czasu w swojej jaskini oraz przestanie się siebie czepiać, zaspakajanie w miarę możliwości swoich potrzeb, jednocześnie inaczej podtrzymując namiętność. 

Złożyło się tak, że G. czasowo zamieszkał ze mną, co było wynikiem zupełnie innej kwestii nie związanej z nami. Pierwszy tydzień był trudny. Nie miałam się dokąd schować. Czułam się przesycona jego obecnością. Przeszłam kryzys dwudniowy, po czym wszystko jakoś mi się poukładało i od tej pory nastąpił zupełny spokój. 

Teraz funkcjonujemy jak zwyczajna para, z tym, że cały czas mamy na uwadze nasze ograniczenia i potrzeby. Kiedy zauważyłam, że on został, co naprawdę było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno tego chciałam. Bo chciałam na pewno wyrównania krzywdy z 2019 roku, w wyniku, której rozstaliśmy, a ja przeszłam załamanie, a gdy mi to teraz dał, zwrócił mój honor i godność, naprawdę nie byłam przekonana, czy chcę jeszcze od niego czegokolwiek. 

Uznaliśmy oboje, że nie będziemy zbyt wiele myśleć o przyszłości. Żyjemy tym, co tu i teraz. Oboje potrzebujemy siebie tu i teraz. Wspieramy się, dając sobie akceptację naszych ograniczeń, tych cech i kwestii, które wcześniej były polem walki. 

Jest to zupełna nowość w naszym związku, a to rodzi intymność i zaangażowanie. Również namiętność, która ma swoje przełożenie na nasze satysfakcjonujące życie seksualne. Dzieje się na tym polu bardzo wiele, co także przekłada się na bliskość i zaangażowanie w tę relację. Jestem jednak przekonana, że ta relacja żeby istnieć musi mieć swoje zwroty akcji lub po prostu swój pazur. Z tą różnicą, że nie zamierzamy teraz występować przeciw sobie lecz wychodzić na przeciw naszym potrzebom. A wydaje się, że ten wachlarz jest dość interesujący do zagospodarowania dla nas obojga.

I tak koniec terapii plus spokój, który zapanował w relacji z G. sprawił, że sprawy, którymi żyłam latami przestały domagać się uwagi. Mało tego, przestały istnieć.

Pani J. uprzedziła mnie, że może pojawić się w związku z tym duży kryzys i potrwa przez jakiś czas. Tym razem to kryzys rozwojowy. Coś naturalnego, przez co przechodzi wiele osób. Dzieje się to wówczas, gdy jakiś kluczowy, ważny etap życia dobiega końca i stajemy przed ogromną niewiadomą tego co dalej. 

Przyznam jestem potwornie zagubiona i przeżywam głębokie stany depresyjne z tym związane. Czuję się jak uczeń, który w swojej klasówce życia, wylosował zupełnie inne zadania niż większość. Rozwiązał je i zostało mu jeszcze bardzo dużo czasu do dzwonka. 

Tak myślę o swoim życiu, potrzebach, aspiracjach, zainteresowaniach. O swojej wrażliwości, inteligencji i świadomości. Mam w tej chwili wrażenie, że nic więcej w tym życiu mnie już nie woła. A to co mnie pasjonowało i zajmowało właśnie się dopełniło. 

Mam nadzieję, że to rzeczywiście tylko kryzys rozwojowy, i że w końcu minie.


piątek, 27 stycznia 2023

Odpowiedź

Przesłałam treść ostatniego wpisu mojej terapeutce. Tego, który opisywał powrót na łąkę. Było już długo po dwunastej w nocy ale postanowiłam się z nią tym podzielić. Odpisała natychmiast: "To piękne co Pani napisała." 

A dzisiaj wieczorem dodała jeszcze: 
"Pani [moje imię], chciałam się teraz ja z Pania podzielić. Dziś przeczytałam Pani wpis ponownie, i ponownie. I to jest prawdopodobnie najpiękniejsza rzecz jaką w życiu czytałam... nawet nie wiem co więcej mogę powiedzieć...brak mi słów." 

Cieszę się, że tak to dobrze odebrała, i że się tak wzruszyła. To dla mnie wiele znaczy. Cieszę się i chcę żeby wiedziała, że jej praca miała ogromne znaczenie. Bez niej bym tego nie osiągnęła. 

czwartek, 26 stycznia 2023

Łąka

Dziś stała się rzecz zdumiewająca. Otóż wróciłam na moją łąkę. Mogę jak kiedyś chodzić boso po trawie. Mogę czuć jej zapach. Świeci słońce, powietrze otula mnie ciepłem a cały krajobraz i płynące z niego wrażenia są kojące. W oddali odbywa się ta scena. Widzę też dwóch chłopców przy małym jeziorze, schowanych za wysokimi trawami, którzy stali się przypadkowymi świadkami tego milczącego upokorzenia.

Wszyscy tam jesteśmy. Jest piękny, letni dzień. To miał być taki piękny, beztroski, wakacyjny dzień.

Bardzo tęskniłam do tego miejsca mojego dzieciństwa. Tęskniłam za moją łąką. A teraz, po tak wielu latach, mogłam, mogę tam znów wrócić. 

Do tej pory nie miałam odwagi. Próby powrotu natychmiast przeradzały się w ból i przerażenie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze będę mogła zobaczyć moje miejsce. A dzisiaj w jakiś wydawałoby się zupełnie przypadkowy sposób jestem tu. Oszołomiona ilością zapachów, barw i subtelnych dźwięków. Pięknem znajomego widoku sprzed lat. Rozległym, zachwycającym krajobrazem pól, łąk, rzeki, lasu, jeziora i biegnącej nieopodal polnej drogi. Wszystko jest takie jakim było wtedy. Moje. Moje. Moje. W niezmienionej postaci.

Mimo tego zachwytu, kątem oka po mojej lewej stronie cały czas dostrzegam ich. Wiem co dokładnie ma miejsce. Obracam się i teraz patrzę na tę, wydawałoby się niemożliwą, niewiarygodną sytuację. Moja uwaga skupia się na trzynastoletniej dziewczynce. Wiem co przeżywa, co czuje. Nie mogę w tej chwili zrobić nic więcej niż przesłać jej odczucie, przeczucie, myśl, że jestem blisko. 

Nie mogę cofnąć tej sytuacji. Nie mogę zaprzeczyć, że to się wydarza. Nawet nie chcę. Chcę jej tylko powiedzieć, że wróciłam, by opowiedzieć jej jak bardzo ją kocham i jak poświęciłam jej całe moje życie, wszystko co mam, co mogłam mieć, by ją odnaleźć i w końcu uratować. 

poniedziałek, 23 stycznia 2023

Nieświadomość

Dziwna rzecz. Jednym okiem patrzę na przemijanie i śmierć. Być może to jedyny sposób na przeżywanie przeze mnie żałoby i smutku. Ale drugie oko jest zwyczajnie niespokojne. Nie, nie z lęku tylko... z nudy. 

Już nie pamiętam kiedy odczuwałam znudzenie. Ostatnie trzy lata spędziłam w wegetacji. I było mi wszystko jedno. A teraz okropna frustracja. Coś się mnie czepiło i suszy mi głowę żebym ruszyła tyłek. Tylko tym razem to nie jest jakiś przymus. Czuję wręcz jak z jednej strony nie mogę usiedzieć w miejscu, z drugiej kompletnie nie wiem o co mi chodzi, więc siedzę w miejscu ale strasznie się wiercę. 

Czy dzieje się coś o czym nie wiem? Czy ma to związek z tym, co w sobie odkryłam? Wiem, że na pewno to dodało mi pewności siebie. Co mam dokładnie z tym zrobić? W jaką drogę mam wyruszyć? Dokąd i po co?

Jutro sesja. Co powie pani J.?A raczej co ja jej powiem? 

Co mi do cholery chodzi po głowie? 



Chce mi się żyć

To ciekawe ale to już chyba tak tydzień życie mnie woła. Chodź, zróbmy coś fajnego razem. Mówię tej sobie z przyszłości, że myślę o niej. Zrobię tyle, ile w mojej mocy żebyś nie cierpiała. Kiedyś zapyta mnie o to, czy aby wszystko dla niej zrobiłam. Upewniam się, czy to moje minimum i max w jednym to rzeczywiście wszystko. 

O czym będziesz wtedy myślała? Z czym będzie najtrudniej? Kto Cię wówczas ukoi? Czym się wesprzesz? 

Jaki będzie twój status materialny? Czy będziesz miała dach nad głową? Będziesz miała co jeść? Będziesz miała na leki, potrzebne rzeczy? Gdy już będziesz stara, schorowana i słaba, co będzie twoją siłą? 

Odpowiadasz: "Ty mi powiedz. Powiedz co dla mnie zrobiłaś?" 

Całe życie uczę się życia i siebie. Ale też nie zapominam dokąd zmierzam. Może fakt, że myślę o tobie, że zabiegam o tę mądrość dla nas wszystkich, sprawi, że nie będziesz czuła się tak nieszczęśliwa. Ostatnio martwię się jak to wszystko zniesiesz. Dlatego chcę żyć. Dlatego chodźmy. 

sobota, 21 stycznia 2023

Moja skrywana seksualność

Ostatni wpis zabrzmiał jakbym podsumowała swoje dotychczasowe życie. Ale pisałam go po omacku nad ranem po nieprzespanej nocy. 

Nie mogłam zrozumieć dlaczego nie mogę zasnąć. Przecież ostatnie dni były wyjątkowe. I to dosłownie. Poczułam przypływ sił i pojawił się sens. Podjęłam kilka bardzo ale to bardzo ważnych działań. 

Powrócił temat ostatniego związku oraz temat pracy. Obie te rzeczy ewoluowały w zaskakująco pozytywnym dla mnie kierunku. A wyglądało to mniej więcej tak, że niby z przypadku spojrzałam na te obszary z zupełnie innej perspektywy i przyrzekam wszystko stało się dla mnie jasne. Nie omieszkałam tego obwieścić komu trzeba, co wywołało kolejne przesunięcia, zmieniając bieg wydawałoby się dotąd beznadziejnych spraw.

A to doprowadziło mnie szczególnie w kwestii związku w tak nieodkryte dotąd rejony, że musiałam przeżyć swoisty szok polegającym na całkowitym zamrożeniu. Stan przedziwny. Skłonił mnie do przypuszczeń, że oto dzieje się coś szczególnego ze mną. W ciągu raptem doby dowiedziałam się o sobie rzeczy niepojętych. Okazało się bowiem, że w mojej osobowości a dokładnie seksualności drzemie potężna wypierana, tłumiona energia seksualna, która dzisiaj pragnie zamanifestować się wyjątkowymi, specjalnymi potrzebami. 

Jestem przekonana, że została ona ukształtowana w wyniku traum seksualnych jakich doświadczyłam w dzieciństwie i wczesnej młodości. Okazuje się, że latami nie zdawałam sobie sprawy z własnego temperamentu seksualnego. Jego charakter jest dla mnie szokujący. Nie dziwię się, że musiałam stłumić wszystkie jego przejawy i ukryć w zupełnie niedostępnych dla mnie i nikogo zakątkach mojej psychiki. 

Wygląda na to, że rzeczywiście przechodzę wzrost pokryzysowy i nagle w wyniku tego procesu wyłoniła się niczym góra lodowa jakaś kompletnie odłączona i pozostająca poza jakąkolwiek świadomością historia i cześć mnie. 

I pomyśleć, że tak potężna siła jak tego typu energia seksualna była tłumiona przez wiele lat mojego życia. 


piątek, 20 stycznia 2023

Linia życia

Moja przeszłość stała się całością. Moja teraźniejszość nabiera ram. Moje życie jest całością z przeszłością, teraźniejszością, przyszłością i końcem. 

Będąc tu i teraz spoglądam na moją całą linię życia. Widzę moje możliwości i moje ograniczenia. Widzę też sens. To chyba Fromm powiedział, że sens życia to umiejętność przeżywania. Nie chcę niczego więcej jak możliwie najbardziej świadomej drogi. Jeśli to ma być ból, to chce być świadoma tego bólu, jeśli radość - także. 

Mam 45, już za kilka miesięcy 46 lat. Przebyłam bardzo długą drogę. Wędrując z miejsca do miejsca. Mentalnie zwiedziłam więcej stron życia niż niejeden globtroter. Wędrowałam po stanach świadomości, przekonaniach, wierzeniach, wartościach. A towarzyszyła mi w tym ogromna rzesza ludzi.

Im trudniej było mi przetrwać, tym bardziej życie otwierało przede mną swoje podwoje. W większości nie miałam o tym zielonego pojęcia. 
Spotkałam tak niewiarygodną liczbę osób, które mi coś ofiarowały. I ani ja, ani one najczęściej o tym nie wiedzieliśmy. Czasem to były kilkuminutowe spotkania. Czasem trwały całe lata. A ostatnio poznałam też wiele aspektów mojej osobowości.

Urodziłam się z niskim progiem frustracji, która raz po raz wyrzuca mnie na brzegi nieodkrytych lądów. Moje życie wypełnia bunt przeciw zastanej rzeczywistości. Było mnie przez to tak wiele w tak wielu miejscach. Mam nawet wrażenie, że urodziłam się aby cierpieć i zapewne odejdę w cierpieniu. Na koniec może okazać się, że to wcale nie wróg, a mój najwierniejszy przyjaciel. 
Być może powie mi na koniec, że był ze mną tylko po to aby łatwiej było mi eksplorować, a na koniec opuścić ten złożony, wielopoziomowy świat.

środa, 18 stycznia 2023

Koniec terapii?

Czuję, że mój czas pracy z panią J. dobiega końca. Tak jak z panem M., my też wykorzystałyśmy możliwości terapeutyczne. Pozostaje nam tylko wsparcie w sprawach bieżących. Wczoraj poruszyłam ten temat na sesji. 

Pani J. wspomniała, że od zawsze wiedziała, że jej rola jest przede wszystkim towarzysząca, ponieważ mam narzędzia i zasoby żeby móc pracować nad sobą głównie sama. Powiedziała, że była przekonana, że sobie poradzę z tym kryzysem. Nawet gdybym miała znaleźć się w szpitalu, wierzyła, że w efekcie pojawi się u mnie wzrost pokryzysowy. 

Ja zaś wspomniałam, że nie chciałam zwracać się do niej po pomoc w tamtym trudnym czasie również z tego powodu, iż mam świadomość tego, że moje prawdziwe życie i prawdziwe relacje dzieją się poza gabinetem terapeutycznym. I to od nich oczekiwałam interwencji i wsparcia. Bo tym co prawdziwie leczące w moim przypadku ale chyba w większości z nas jest szczera, bliska, akceptująca i pozbawiona lęku obecność, znaczących dla nas osób. 

Z różnych ale zrozumiałych powodów, te ważne dla mnie osoby mogły na tamten moment zareagować tylko tak. Jednak dzięki szczerej rozmowie ze wszystkimi już po całym zajściu, dowiedziałam się, że w tym złym dla mnie czasie były ze mną akceptującymi mój stan myślami. Mimo przerażenia, niepewności i złości jak zareagować, czy nawet tego, że jedyne co mogą mi ofiarować, to czas na przeczekanie tego sztormu. Przystanęły ale nie odeszły.

To dla mnie bardzo ważna informacja na przyszłość. 

Rozmowa o tym, co konkretnie każde z nas myślało, co czuło i jak trudna była to dla nas sytuacja, pozwoliła jeszcze bardziej zobaczyć się w tej pełnej barw palecie relacji. Ustaliliśmy jak zachowalibyśmy się w przyszłości, jeśli rozegra się podobny scenariusz. 

To dlatego relacje z mojego życia poza gabinetem są tak ważne. To na nich i z nimi chcę pracować. Czuję, że ja i osoby, które zaprosiłam do mojego życia, jesteśmy odpowiednio do tej pracy wyposażeni. Możemy wzajemnie uczyć się od siebie, robić postępy i wzmacniać naszą więź. 

A co z moją terapią? Na razie realizuję plan bezpiecznie i po najmniejszej linii oporu. Próbuję odnaleźć drogę do aktywizowania się zawodowo. Mimo, że wciąż pozostaję z myślą, że życie i świat nie są zbyt przyjaznym miejscem. Sensu nadal nie widać ale akceptacja dla tego stanu pozwala mi na większy spokój i w związku z tym mniejszy opór. 

Jeśli uda mi się kiedyś wrócić do pracy na tyle, żeby być w lepszej sytuacji finansowej, będę chciała skorzystać jeszcze z terapii schematu oraz innych metod, które pomogą mi kontynuować pracę z traumami.

Kluczem jest tzw. powtórne rodzicielstwo w postaci terapeuty, któremu będę mogła powierzyć siebie. 

sobota, 7 stycznia 2023

(Schemat: Nieufność/skrzywdzenie.)Dlaczego sobie radzę, tak a nie inaczej

Próbuję zrozumieć te schematy, z którymi idę przez życie. Tu link do artykułu na portalu Psychowiedza.com Lista schematów

Wydaje mi się, że mam ich całe mnóstwo.

Taki pierwszy, który od razu wyłapałam to jest schemat: 

Nieufność/Skrzywdzenie – to przekonanie, że inni mogą nas zranić, wykorzystać, oszukać bądź poniżyć. Zazwyczaj powstaje na bazie takich właśnie doświadczeń dziecka: znieważania, wyśmiewania czy niesprawiedliwego traktowania przez rodziców, rodzeństwo, rówieśników bądź inne osoby.

I myślę, że ten schemat postrzegam pozycji/trybu dziecka:

Rozwścieczone Dziecko – to stan bardzo podobny, do Złoszczącego się dziecka ale o wiele bardziej intensywny. Tutaj osoba traci nad sobą kontrolę. Może też, inaczej niż w trybie Złoszczącego Się Dziecka, atakować innych czy przejawiać zachowania obraźliwe lub niszczące. Może te uczucia kierować w stronę innych lub w swoją własną – zupełnie tak samo jak dziecko, które w ataku wściekłości niszczy własne rzeczy. 

I tak sobie myślę, że aby to przykryć przywołuję tryb radzenia sobie z tymi emocjami dziecka - Obrońcę a dokładniej: 

Złoszczący Się Obrońca – osoba demonstruje swoją złość, często niemal ostentacyjnie. Pod maską złości skrywa inne gnębiące go nieprzyjemne emocje, jak na przykład smutek czy rozpacz. Od Rozzłoszczonego Dziecka różni się tym, że o wiele lepiej kontroluje swój gniew.

Ale tego obrońcę reprezentują dodatkowo podtypy, więc schodząc jeszcze głębiej pojawia się u mnie: 

Perfekcjonistyczny Nadmierny Kontroler – tutaj dany człowiek chce wszystko trzymać pod absolutną kontrolą, by uchronić się przed niebezpieczeństwem, nawet jeśli niebezpieczeństwo jest urojone i istnieje tylko w jego głowie. Stara się być absolutnie perfekcyjny. 

I to jest tylko przykład jednego schematu i trybu obrońcy dziecka. 

Nie wiem czy dobrze to rozumiem wszystko, ale po zapoznaniu się bliżej z tymi materiałami, tak mi się to ułożyło w głowie.

Po co mi w ogóle taka wiedza? Wiadomo, że jest mnóstwo szkół i metod. Na każdego może działać coś zupełnie innego. Zainteresowałam się terapią schematu w czasie tego ostatniego, ostrego kryzysu. Dokładnie poczułam jak wiele jest we mnie różnych części, i że niewiele one mają z psychozą tylko z nadmiarem i konfliktem postaci/części we mnie. To dlatego ten obszar wydał mi się interesujący. Dostrzegam to i czuję, że mi taka wiedza coś daje, pomijając Perfekcyjnego Kontrolera, który chce trzymać rękę na pulsie i jest też trochę Zośką Samośką :). 

Moja terapeutka nie specjalizuje się w terapii schematów, ale przygotowała się z niej dla mnie już kilka spotkań temu. Więc i ja chcę lepiej rozumieć (może kontrolować ją) tę pracę ze mną. 

Nie daj Panie Boże, żebym chorowała na coś innego, bo będę też musiała się też tego uczyć.:) Choć na przykład psychiatria już mnie tak nie pociąga. Ale moja pani Doktor nie ma zbytnio ze mną łatwo, bo leczenie farmakologiczne także mocno kontroluję. Niestety, to właśnie wynika ze schematu nieufności. Nie czuję, że wiem lepiej. Tylko boję się, że ktoś może się pomylić co do mnie i przez to mnie skrzywdzić. A ja nie będę umiała poradzić sobie z emocjami z tym związanymi.

Zresztą... Będę musiała jakoś opisać moją wizytę u mojej lekarki, z którą zwlekałam trzy miesiące i to celowo, bo wymyśliłam sobie, że nie mogę dać zaburzyć sobie farmakologią (po za tą, którą już stosuję) czy ewentualną hospitalizacją procesu terapeutycznego. 

Niestety tak potężny mam ten przymus i Zośki Samośki i Kontrolera. Dlatego opisałam to w pierwszej kolejności.



Jak sobie radzę, gdy sobie nie radzę

Kiedy czułam się źle, próbowałam szukać pomocy, żeby zrozumieć te wszystkie szalejące we mnie części. Choć ostatecznie Pani J. stwierdziła, że to jakiś tryb rodzica maczał w moim rozchwianiu palce, to te tryby obrońców wydają mi się bardzo bliskie. Przynajmniej część z nich.

Pozwolę sobie przytoczyć fragment artykułu ze strony Psychoterapiacotam.pl:

"Kiedy osoba stara się Unikać Schematu, przybiera z kolei jeszcze inne tryby:

Odłączony Obrońca – w tym trybie człowiek całkowicie odcina się od silnych uczuć i emocji. Wychodzi bowiem z przekonania, że mogą one wymknąć się spod kontroli i okazać się bardzo niebezpieczne. Może stać się bardzo pesymistyczny lub cyniczny, odczuwać pustkę wewnętrzną, wycofać się z życia społecznego.

Unikający Obrońca – w tym przypadku dana osoba za wszelką cenę unika wszystkich sytuacji i bodźców, które mogą wyzwolić negatywne emocje i doprowadzić do zranienia samego siebie.

Odłączony Samoukoiciel – tutaj osoba odcina się od bodźców, negatywnych uczuć i emocji i poszukuje ucieczki. Ucieczki szukać może w alkoholu, narkotykach i innych używkach lub aktywnościach autostymulujących – nadmierne zaangażowanie w pracę, seks, gry wideo i wiele innych.

Złoszczący Się Obrońca – pacjent demonstruje swoją złość, często niemal ostentacyjnie. Pod maską złości skrywa inne gnębiące go nieprzyjemne emocje, jak na przykład smutek czy rozpacz. Od Rozzłoszczonego Dziecka różni się tym, że o wiele lepiej kontroluje swój gniew.


W przypadku ostatniej kategorii, Nadkompensatora, można wymienić tryby:

Oszust i Manipulator – taka osoba jest w stanie oszukiwać, kłamać i manipulować innymi, by uniknąć kary, osiągnąć to, czego chce za wszelką cenę lub zaszkodzić komuś innemu.

Perfekcjonistyczny Nadmierny Kontroler – tutaj dany człowiek chce wszystko trzymać pod absolutną kontrolą, by uchronić się przed niebezpieczeństwem, nawet jeśli niebezpieczeństwo jest urojone i istnieje tylko w jego głowie. Stara się być absolutnie perfekcyjny.

Tryb Ataku i Zastraszania – dana osoba boi się być pod kontrolą innych, nie chce zostać skrzywdzona, więc sama zaczyna kontrolować innych. Jest agresywna, czerpie sadystyczną przyjemność z krzywdzenia innych ludzi, zachowania agresywne są spontaniczne i związane z silnymi emocjami.

Samouwielbiacz – dany człowiek jest przekonany, że jest lepszy od innych. Wywyższa się, popisuje i robi to, co chce, bez zwracania uwagi na innych. Umniejsza też innym, by czuć się jeszcze lepszym.

Poszukiwacz Uwagi – taka osoba za wszelką cenę chce zyskać uwagę innych i przyciąga ją na wiele sposobów – na przykład przez ekstrawaganckie zachowanie.

Drapieżca – pacjent jest skupiony na tym, by wyeliminować zagrożenie. Jest agresywny, ale jego agresja jest zimna i skalkulowana na wyeliminowanie tego, co uważa za ryzyko.

Strofujący Nadmierny Kontroler – tutaj dana osoba stara się kontrolować innych, narzucać im swoją wolę, strofować ich, pouczać, poprawiać. Oczekuje, że będą się zachowywać zgodnie z narzuconymi przez niego standardami.

Paranoidalny Nadmierny Kontroler – tutaj w grę wchodzi nadmierna czujność i podejrzliwość, a także przekonanie, że musi kontrolować i sprawdzać innych, bo inni tylko czekają na okazję, by zrobić coś złego."

Link do całości artykułu jest tu: Terapia schematów

Być może Rodzic Wymagający kazał stanowczo i kategorycznie mi się zatrzymać, ale moi obrońcy szaleli i na co dzień w moim życiu są równie albo przede wszystkim mocno aktywni.

Trzeba pamiętać, że tryby obrońców przywołuje dziecko. Obrońca jest tworem dziecięcej części. To ono wzywa je na pomoc.  

Tryby dziecięce też są pięknie opisane w artykule.

wtorek, 3 stycznia 2023

Wspierający rodzice mile widziani

Ostatni wpis zakończył się tym, że terapeutka potwierdziła, że słyszy mnie i rozumie dlaczego nie chcę już dłużej starać się ratować siebie z tych ciągłych opresji życia, które mnie przerosło. Zadała wówczas pytanie jak chciałabym wobec tego aby wyglądało moje życie. Jak to by było gdybym mogła żyć po swojemu.

Odpowiedziałam, że na początek chcę zostać w domu. Chcę leżeć, chcę móc odpocząć od tej walki. Czasem wyjść do ludzi, tylko tych, z którymi naprawdę czuję się bezpiecznie. I tylko w zakresie, który mnie nie przebodźcowuje. Chcę leżeć w czystym mieszkaniu, nad czym nie umiem zapanować w tym stanie. Szczególnie gdy w grę wchodzą koty. Nie chcę myśleć o zakupach na jedzenie. Bo mimo, że wyszłam z bulimii mam trudność w czasie, gdy jestem tak słaba, z planowaniem jedzenia. Mam kłopot z myciem się. Czasem gdy nie wychodzę z domu, całymi dniami nie dbam o higienę. Nawet mycie zębów jest problemem. 

Chciałabym mieć siłę pójść na spacer. Na przykład do lasu, gdzieś na łonie natury. Bardzo tęsknię za wsią, z której zostałam wyrwana jako 14-letnia dziewczyna. Od moich wiejskich widoków, ścieżek i dróg, lasów, łąk, pól i pięknej rzeki. Warszawa to moje miasto ale tęsknię za naturą. Chciałabym wyjść do moich ulubionych warszawskich kawiarni. Celebrować ten czas, gdy mogę siedzieć i obserwować świat. Lubię też wyjść do miejsc, w których mogę niezobowiązująco z kimś porozmawiać. 

Nie chcę pędzić, nie chcę biec. Nawet nie chcę iść. A już na pewno walczyć o przetrwanie. Zamartwiać się finansami. Nie chcę musieć robić tych wszystkich rzeczy, których sensu nie rozumiem i do których nie mam nawet siły.  I gdybym mogła mieć zasób w postaci finansów, takich, które są moje, a nie wynikają z pomocy innych osób, to po prostu żyłabym głównie przebywając w domu. 

Terapeutka odpowiedziała na to, że ona słyszy, że ten krytyczny głos, który tak bardzo się zbuntował przez te ostatnie dni, to wcale nie jest agresywny, destrukcyjny rodzic, który chce wyrządzić mi krzywdę a już na pewno nie zauważa moich potrzeb, tylko rodzic na swój sposób opiekuńczy choć wciąż bardzo krytyczny, który wręcz wrzeszczał na mnie i na innych, chcąc powiedzieć: Dziecko! Gdzie ty się z tymi siłami wybierasz? Do jakiej pracy, na jakie terapie? Przecież ty ledwie już zipiesz. Dość! Ja absolutnie nie pozwalam!

I to jest bardzo dobra wiadomość, że on tak się zbuntował. I mną tak potrząsnął a przy okazji innymi.

Pani J. stwierdziła, że wierzy i rozumie, że to o czym jej powiedziałam, jak działam, jak mogę działać to jest moje absolutne maximum. Maximum, które wymaga teraz kroczenia po najmniejszej linii oporu. I zapytała mnie czy mam jakiś pomysł jak mogę zadbać o pomoc dla siebie w codziennych obowiązkach, ale też swoje finanse, tak abym mogła zapewnić sobie to absolutne minimum. Wówczas wspomniałam o pracy, której bardzo się boję, bo nie wiem co z takimi ograniczonymi zasobami mogę robić.

Spytała czy potrzebuję pomocy w przedyskutowaniu tematu pracy i jej poszukaniu. I czy przychodzi mi do głowy, czy ktoś mógłby mnie w tym wesprzeć.  Odparłam, że potrzebuję każdej pomocy. Tylko nie wiem jak wytłumaczyć bliskim, a potem potencjalnemu pracodawcy, że naprawdę mogę bardzo niewiele. Ponieważ mój problem polega na tym, że w bezpośrednim kontakcie sprawiam wrażenie osoby pełnej werwy i całkiem ogarniętej. 

To jest ta poza, która jest silniejsza od tej bezsilności, którą skrywam pod nią. Dlatego trudno wyczuć ile tak naprawdę mogę. I ja też wchodząc w ten stan ogarniaczki jestem przekonana, że dam radę więcej. 

Pani J. stwierdziła, że będziemy o tym wobec tego jeszcze rozmawiać. A tymczasem żebym pozwoliła na ile to możliwe zaopiekować się sobą bliskim. Tym, którzy zechcą być dla mnie takimi dobrymi rodzicami i żebym również jej pozwoliła być jednym z nich.

Na koniec przyznałam się terapeutce, że boję się, że zapomnę o tym wszystkim, o czym rozmawiałyśmy. O swoim problemie z relacjami, o słabości, lęku, wstydzie i znów ucieknę w te wszystkie swoje obrony. Na co odparła: To ja pani przypomnę. Ja będę pamiętać. 

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Ciąg dalszy interwencji terapeutki

Kiedy ostatnio rozmawiałam z terapeutką, gdy już udało jej się dzięki pytaniom o to jakie mam emocje w tym konkretnym momencie i jakie myśli, pochwycić mnie z tego potwornego chaosu, zaczęłam swoim zwyczajem podawać interpretacje tego kryzysu. W którymś momencie stwierdziłam, że być może rzeczywiście tak jest, że całym tym szukaniem pomocy i robieniem ze sobą porządku, próbuję ugrać czas, dzięki któremu nie muszę konfrontować się z życiem, ponieważ nie chcę żyć. Terapeutka podtrzymała ten wątek i zaczęła szczegółowo dopytywać o to, co to dla mnie oznacza nie chcieć żyć. Z jakiego powodu. Co jest dla mnie w życiu trudne. 

Ku mojemu zdziwieniu opisywałam to moje spojrzenie na brak sił i chęci do życia i dlaczego naprawdę nie chcę już niczego robić w sposób bardzo klarowny. Opowiedziałam o początku, gdy prawdopodobnie musiałam się złamać tak porządnie po raz pierwszy w zderzeniu z G. i jego rodziną, co odpaliło już wtedy część tych skrywanych, kontrolowanych schematów z dzieciństwa. Opowiedziałam o tym jak od tamtej pory próbowałam łatać tę wyrwę ale po kolei przydarzały się tak absurdalne sytuacje jak pandemia, utrata pracy, nieudane próby podjęcia pracy, bardzo trudna sytuacja finansowa, ludzie, którzy nie potrafili zachować profesjonalizmu, a byli do tego przez to co robią zobligowani. Zwróciłam też wówczas uwagę ze względu na siłę przeżywanych emocji dotyczących sytuacji z G. na być może jakieś zdarzenia porzucenia i upokorzenia w dzieciństwie. To doprowadziło mnie z czasem do cptsd i terapii traumy. A to do świadomości, że terapia technikami, którymi dysponuje pani J. jest nie wystarczająca. Długo poszukiwałam psychotraumatologów, ale też kogokolwiek do pracy z ciałem, ponieważ nie tylko nie byłam w stanie emocjonalnie przejść przez swoją historię życia. Moje ciało trzymało całe to uderzenie, pamięć, emocje, flashbacki w ogromnym, bolesnym napięciu. 

Zaczęłam czuć coraz większe wyczerpanie. Wszystkie terapie i zajęcia okazały się płatne. Szukałam, pytałam w wielu miejscach. W końcu udało mi się znaleźć nieodpłatne warsztaty pracy z ciałem i głosem i gdy umówiłam prywatne konsultacje z terapeutką prowadzącą te warsztaty, okazało się, że poległam przy zderzeniu ze świadomością istnienia, posiadania przeze mnie ciała. Dotarło do mnie bowiem jak bardzo go nienawidzę. I to był właściwie mój koniec. Koniec szukania rozwiązań. To było dla mnie za dużo. 

Terapeutka wysłuchała mnie i powiedziała, że sądzi, że to o czym powiedziałam jest bardzo prawdziwe. Przytoczyła sytuacje z ostatnich lat, o których wiedziała potwierdziła, że ma identyczne zdanie na ten temat. Dlatego tym bardziej wierzy i rozumie, że to wszystko mogło mnie powalić. 

Powiedziała, że wierzy, że nie chcę i nawet nie mam już siły udawać, że chcę żyć. Oczywiście zaznaczyłam, że absolutnie nie zamierzam się zabijać ale nie chcę już nic robić. Nic. Zapytała, gdybym zatem nie musiała robić tego co uważam, że muszę lub trzeba, to jak chciałabym by wyglądało moje życie chociażby w najbliższych dniach, czy tygodniach. Odpowiedziałam bez potrzeby zastanowienia. 

Ale opiszę to mam nadzieję w kolejnym poście.

niedziela, 1 stycznia 2023

Star Child by Claire A. Nivola

Cytowany fragment książki "Gwiezdne dziecko" pochodzi z filmu "C'mon C'mon"

"Aby odwiedzić planetę Ziemię, musisz urodzić się jako ludzkie dziecko. Najpierw nauczysz się używać swojego ciała. Poruszać rękami i nogami, podciągać się do pionu. Potem nauczysz się chodzić i biegać. Używać rąk oraz wydawać dźwięki i składać słowa. Powoli zaczniesz sobie radzić. Tutaj jest cicho i spokojnie ale tam zaleją cię barwy, wrażenia i dźwięki. Zobaczysz tyle żyjących stworzeń. Niesamowitych roślin i zwierząt. Tutaj nic się nie zmienia. Tam wszystko jest w ciągłym ruchu. Zanurkujesz w ziemskiej rzece czasu. Tak wiele się tam nauczysz. Tak wiele poczujesz. Przyjemność i strach. Radość i rozczarowanie. Smutek i zachwyt. W pełnym olśnień mętliku zapomnisz skąd pochodzisz. Dorośniesz. Będziesz podróżować i pracować. Może będziesz mieć swoje dzieci albo nawet wnuki. Latami będziesz próbować pojąć to szczęśliwe, smutne, pełne, puste, wciąż zmienne życie, którym żyjesz. A gdy przyjdzie pora powrócić na swoją gwiazdę, może być ci trudno pożegnać się z tym przedziwnie pięknym światem."

Film obfituje w mnóstwo mądrych, pięknych myśli i dialogów bohaterów. 

"C'mon C'mon"

Jest taka scena w tym filmie. W której mały Jesse, będący pod czasową opieką wuja Johnny'ego ukrywa się przed nim w tłumie ulicy, gdy ten rozmawiając przez telefon, chwilowo traci czujność i chłopiec znika z jego z oczu. Johnny wpada w popłoch i zaczyna nawoływać Jesse'go. W końcu zauważa go po drugiej stronie ulicy i zaczyna biec w jego kierunku. Chłopiec uciekając przed wujem, wsiada do autobusu, który właśnie zatrzymał się tuż obok. Johnny wskakuje za nim i siada obok chłopca, tuląc go w przerażeniu.

Johnny: Co my tu robimy?                                  Jesse: Nie wiem.                                                      Johnny: To się mogło źle skończyć.                  Jesse: Nie potrzebuję cię.                                    Johnny: Totalnie potrzebujesz.  

Wieczorem Johnny dzwoni do swojej siostry, matki Jesse'go, Viv i opowiada jej całe zajście.

Viv: On czuje, że jest chujowo, OK? I na swój niezborny dziecięcy sposób mówi: "Czuję, że straciłem kontrolę. Poradzisz sobie z tym? Zaopiekujesz się mną? Jeśli od ciebie ucieknę, schowam się albo wskoczę do autobusu, będę bezpieczny. " 

Johnny: Czuję się jak w jakiejś pierdolonej fantazji. Że niby wszystko mam pod kontrolą. Pomogę ci, nakarmię. Spakuję, kiedy nie mam, kurwa, pojęcia co robię. 

Viv: Witaj w moim pierdolonym życiu. Nikt nie wie co robi. Nikt nie wie jak chować dzieci. Po prostu ciśniesz dalej. 

Johnny: Biegałem, wołając jego imię. Zobaczyłem go po drugiej stronie ulicy. Pognałem do niego, krzycząc: "Jesse!" Był zły i wystraszony. Odwrócił się i wsiadł do autobusu. To okropne, ale mam wrażenie, że jest rozpuszczony. Albo ja. 


Myślę, że każdy z nas czasem czuję się jak ten chłopiec, wuj, czy matka.