środa, 28 września 2016

Prosta sprawa

Wczoraj i dzisiaj opłaciłam pozostałe rachunki i po raz kolejny podliczyłam wydatki. Jest w miarę ok, byle konsekwentnie.

Nastrój też mi dopisał, ale dzisiaj już poszłam w górę. Na dodatek zapomniałam porannej dawki leków.
Pomysł z wynajęciem kogoś do pomocy przy zakupach i porządkach gdy jestem w depresji pozostaje jako możliwość w przyszłości, ale nie konieczność.
Natomiast rozumiem, dlaczego coś takiego przyszło mi do głowy. Wygląda na to, że w ten sposób próbowałam jakoś zaopiekować się sobą. Dzięki temu myśli krążyły wokół podnoszenia się na nogi. Wciąż mnie zdumiewa ile wariacji reanimowania siebie potrafi uruchomić moje ciało i moja psychika.

I jeszcze jedno. Przyszło mi dzisiaj do głowy, że nie odróżniam przemęczenia od stanu depresyjnego.
To chyba bardzo poważnie komplikuje mi postrzeganie siebie. Być może ostatni spadek formy był naturalną reakcją organizmu. Praca, częste wyjazdy, niedospypianie, stres. Ludzie się od tego męczą. Po prostu...

wtorek, 27 września 2016

Chyba sobie poszła

Co prawda obudziłam się dzisiaj o jedenastej, ale w dobrym nastroju. Wstawiłam zmywanie, pranie. Zadbałam o siebie od strony kosmetycznej.
Od rana spokój, bez sytuacji, które powodują stres. Zjadłam normalne śniadanie i normalny obiad. Wczoraj w barku z garmżerią kupiłam dwie obiadowe porcje, więc obiad był na ciepło wczoraj i dzisiaj.

Na ogłoszenie dotyczące sprzątania odpowiedziało sporo osób, mimo, że wspomniałam w nim o depresji. Kilka osób zadeklarowało niezobowiązujące towarzystwo, co bardzo mile mnie zaskoczyło.
Może umówię się z kimś na porządki w przyszłym tygodniu, takie generalne. Ja będę robić porządek z dokumentami i garderobą, a ta druga osoba pomoże mi w sprzątnięciu łazienki i kuchni. Pomyślę jeszcze. Gdy czuję się lepiej potrafię sama i z chęcią zadbać o czystość. Sprzątając mam jako takie poczucie kontroli nad własnym życiem. Zresztą, to bardzo znany mechanizm.

Mycie okien odpuszczę, bo jest już za zimno. Nie chcę by ktoś się rozchorował.

poniedziałek, 26 września 2016

Na zakończenie dnia.

Paranoja pod tytułem Liverpool trwała od samego rana. W końcu kryzys został zażegnany. Dosłownie przed chwilą.
Nie wiem jakim cudem ja mam tyle sił. To chyba po matce. Ona jest starsznie uparta i nie do zdarcia. Ja w jakimś stopniu tę niezdzieralność po niej chyba odziedziczyłam. Bo to niemożliwe żebym mogła ot tak wytrzymać te wszystkie trudne sytuacje, ktore ostatnio się wydarzają.

Na ogłoszenie dotyczące sprzątania odpowiedziało sporo osób, ale zmieniłam treść ogłoszenia wspominając o depresji. Tak mniej się będę wstydzić tego nieporządku. Nie wiem jeszcze tylko w jakim wieku powinna być to osoba. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie tego, że ktoś miałby coś robić za mnie, zwłaszcza sprzątać mój bród. Trochę taki wstyd, mimo, że miałabym za to sprzątanie przecież zapłacić.

Mam nadzieję, że jutro będę już spokojniejsza i nie będę tyle pisać.





Ogłoszenie

Dałam ogłoszenie, że potrzebuję pomocy przy sprzątanięciu mieszkania, zrobieniu drobnych zakupów i ugotowaniu od czasu do czasu prostego obiadu. Pomyślałam, że może uda mi się pieniądze na taką pomoc wyegzekwować od siebie, wydając mniej na objadanie się.

Dzięki temu będę miała i pomoc, i obecność człowieka w sensie fizycznym. Może to lepsze od terapeuty. Bo ja nie potrzebuję gadać o sobie (od tego mam blog), a raczej potrzeba mi konkretnej pomocy w zwykłych czynnościach dnia codziennego.

Dzisiejszy poranek niespokojny, bo jakieś nieporozumienia wynikły z Liverpoolem. Trochę napięta sytyacja. Źle to na mnie wpłynęło.

Tak, pomysł z pomocą jest chyba dobry.

Walczę, jak zwykle.

Noc miałam bardzo niespokojną. Koty ciągle coś drapały, gryzły, właściwie robiły wszystko, żebym tylko się obudziła. Budziłam się co chwilę, zrzucałam je, a to z półki z książkami, jednej, drugiej, a to od kwiatka, który po dzisiejszej nocy ma liście w strzępach. Wymęczyłam się okropnie. Coś koszmarnego.

W takich dniach jak te potrzebowałabym jakiejś opieki, w sensie, że ktoś przychodzi, pomaga mi ogarnąć mieszkanie, prowokuje mnie do umycia się, do zjedzenia czegoś normalnego.
Gdyby mnie było stać, to chętnie korzystałabym z takiej pomocy.
Ciężko mi wyjść z łóżka, drażni mnie bród w domu, bo to nie bałagan, ale bród, konsekwencja mojego zaniedbania oczywiście.

Jutro też jeszcze zostaję w domu. W środę do pracy a w sobotę znów wyjazd. Nie mam pojęcia co robić. Muszę dać radę i znów wrócić wcześniej, a następnie odpocząć trzy dni. Tak zrobię.
Muszę tylko kupić bilet na powrót. Jest strasznie drogi, ale lepsze to niż rozsypanie się i szpital albo jakieś decyzje podjęte pod wpływem impulsu, bo nie dam rady np. iść do pracy.

Poszukam jakiejś fundacji. Może ktoś przyjdzie mi pomóc jutro. Muszę szukać wspracia i pomocy.


niedziela, 25 września 2016

Nadszedł wieczór

Obejrzałam kilka dokumentów i kilka filmów fabularnych, wylałam łzy, ale i złóść także.
Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie już lepszy. Dużo mnie kosztuje to moje nowe życie. To dlatego emocjom trudno się podporządkować.
Nie zawsze mam nad nimi władzę, albo nawet bardzo rzadko. W każdym razie fazę załamania chyba mam już za sobą.
Nie mam porównania za bardzo z nikim. Nie znam nikogo, kto jest samotny, choruje na te wszystkie gówna, mieszka sam, ciągnie dwie prace, w tym jedną kompletnie oderwaną od jakiejś zwykłej rzeczywistości i próbuje się utrzymać. Po co? Ponoć wymówką są koty. Tak zawsze sobie powtarzam.

Ciężki dzień, ale cieszy mnie to, że dokonałam przedwczoraj mądrego wyboru. To dowód na to, że już rozumiem jak działa mój umysł i co mówi do mnie moje ciało.

Za oknem w niedzielne popołudnie

Z godziny na godzinę czuję się gorzej. I moje życie jawi się gorzej.
Czuję wściekłość. Na pewnych ludzi. Na siebie, że w ciepłe, piękne dni przesiedziałam w domu objadając się słodyczami. Czuję się samotna. Ale tak dziecięco.

Jestem taka trochę znikąd. Nie ma już nawet kogoś takiego jak "mój terapeuta".
Szkoda, że nie chciał tego zrobić dla mnie, spróbować wysłuchać tego, co przeżyłam po zakończeniu terapii. Moim zdaniem ponosi odpowiedzialność za mnie tamtą wtedy. W znacznym stopniu. Teraz rozumiem, że on mnie wyrzucił z terapii. Być może wszystkie ciepłe słowa były tylko i wyłącznie techniką, nie uczuciem.
Nawet po latach nie chciał się spotkać, nie dał mi szansy na konfrontację. Tylko po to, żebym mogła mu powiedzieć co przeżyłam. Byłam przekonana, że znajdzie w sobie miejsce by mnie wysłuchać, tak bym mogła zakończyć tamten etap dorośle, zdrowo.

Mój terapeuta, tak jak moja rodzina, to kolejny byt, który tak naprawdę nidgy nie istniał.

Moi duchowi bracia i siostry okazali się sektą.
Religia największym kłamstwem i manipulacją.

Jestem zmęczona.
W domu mam ogromny nieporządek. Chcę do szpitala.
Jestem bardzo zmęczona.

Nawrót i powrót

Źle się czułam i musiałam wrócić do Polski wcześniej. Trochę zmieniłam plany, co wymagało ode mnie sporo interakcji z ludźmi. Ostatecznie zrobiłam to co miałam do zrobienia i wróciłam do domu. Czuję się depresyjnie. Nie wiem co z tym andtydepresantem. To jakiś koszmar.
Dzisiaj oglądałam film o chłopcu z chadem "Chłopiec ze skazą" i ryczałam, właściwie to nad swoim życiem również. Jestem zmęczona. Ten seronil w zwiększonej dawce kompletnie niczego nie zmienił, poza tym, że chyba nie mam bulimii takiej histerycznej, a po prostu żrę słodycze, żeby czuć jakąś przyjemność.


czwartek, 22 września 2016

Kierunek na przyszłość

Tak się sobie przyglądam. Rzeczywiście mam bardziej pogodny nastrój. Może to nie głupi pomysł z tą sześćdziesiątką fluo. Czas pokaże. Pod koniec przyszłego tygodnia mam wizytę u mojej lekarki. Powiem jej o zwiększeniu dawki. 

Martwię się o swoją przyszłość. Jednocześnie nie wybiegam w nią daleko. Nie z lęku. Zwyczajnie nie przychodzi mi nic do głowy w tym temacie. Poza tym, że muszę odkładać więcej. To dla mnie ważne by mieć jakieś oszczędności. Byłoby ich więcej, gdybym nie poddawała się bulimicznym epizodom.

Z G. łączy mnie całkiem fajny seks. Uważam, że daję z siebie sporo poza tym obszarem, a on po prostu jest. Zastanawiam się czy to mi wystarczy. Raczej nie. 

Idziemy dzisiaj po pracy z M. coś zjeść i wypić jakiegoś drinka. W sobotę wczesnym rankiem wyjeżdżam.
W niedzielę jadę ze znajomymi z Liv. na wycieczkę do Yorku. Wracam do Warszawy we wtorek, w środę do pracy. To tyle jeśli chodzi o moją przyszłość....

środa, 21 września 2016

Mobilizacja

Mam więcej siły, nie czuję głębokiego smutku jaki mi towarzyszył jeszcze niedawno. Stałam się bardziej aktywna, nie potrzebuję zbyt wiele snu, ale z refleksyjnością póki co w porządku. Ten ożywiony nastrój to zapewne kwestia chemii w mózgu przez zwiększenie dawki antydepresanta, ale także z powodu wyzwania jakie mnie czeka, co rodzi we mnie spore napięcie, przez co psychika nabiera rozpędu szykując się do walki.

Boję się.

Mam trochę problemów z drugą pracą. Muszę podejmować trudne decyzje.
Na razie jakoś sobie radzę. Nauczyłam się chyba z tym żyć. Z niewiadomą, z lękiem, z pośpiechem i ze zmęczeniem.

Mam nadzieję, że jakoś to przetrwam. Muszę pamiętać, że mam siebie i nawet gdy sprawy potoczą się źle, wyjdę z tego. Może zajmie mi to trochę czasu, ale przyjdzie moment, że znów stanę na nogi.






wtorek, 20 września 2016

Mój dzień

Dziwne, ale chyba właśnie zapanowałam nad atakiem bulimii. Dziwne uczucie. Dziwne, że mi się udało. Być może ten seronil jednak troche osłabia atak i dlatego dałam radę. Możliwe.
Tę bitwę, bo raczej nie była ta walka, mogę opisać następująco. Była jak rozmowa matki z dzieckiem, albo raczej dorosłego z dzieckiem. Bo wewnętrznie nie krzyczałam na siebie, ani nie użalałam się nad sobą. Wciąż powtarzałam: "nie mogę, nie mogę, nie mogę"

Teraz mam tylko taki niedosyt zagospodarowania czasu. Kompletnie nie wiem co mam ze sobą zrobić, choć mam co robić. Czuję się jednak trochę zagubiona. Boję się, że emocje zaczną się przedostawać i staną się bardzo odczuwalne, silne. Może jak tak się będzie działo, będę sięgać po ketrel albo benzo.

Czeka mnie trudny weekend. Głównie sobota. Boję się, że do tego czasu zamęczę się psychicznie.

Za to jestem zadowolona z mojego dzisiejszego dnia pracy. Pracowałam, mimo, że nie było dziś L.
Nawet wyszłam poza ramy i mogłam zająć się innymi rzeczami. To sprawiło mi satysfakcję.

A teraz muszę jakoś się poukładać. O ósmej mam spotkanie z dziewczyną, której zaproponowałam wsparcie. Mam zamiar z nią porozmawiać i ocenić na ile potrzebuje wsparcia, a na ile to histeria, którą A. zalewa wszystkich dokoła. Mam nadzieję, że po tym spotkaniu nie dostanę napadu.
Nie zamierzam się bawić w terapeutę. Po prostu wysłucham jej i wyrażę swoje spostrzeżenia. Być może będą pomocne. Następnie postawię odczuwalne granice, bo zdecydowanie zachodzi tu taka konieczność.



Środa 01;08
Jednak nie dałam rady.  Ale to nic. Wstaję i idę dalej...

poniedziałek, 19 września 2016

O sobie

Jest w miarę dobrze. Nabrałam tempa w pracy.
W poprzednim wpisie właściwie nie wspomniałam o kimkolwiek. Poza tym, że chciałabym sprawiać innym przyjemność. To może jednak nie tak źle.

Ludzie są dla mnie ważni, ale nie zawsze. Kiedy jestem przepełniona emocjami, nie mam w sobie za wiele miejsca na interakcje. Poza tym obecnie, żyjąc w dwóch czasoprzestrzeniach, trochę rozjeżdża mi się czas. Podejmuję sporo wysiłku związanego m.in. z zarabianiem kasy. Mam jakieś przeczucie, że mogą się przydać bardziej niż zwykle, dlatego chciałabym odłożyć do końca roku jak najwięcej.

Nastrój mam wyżej niż niżej, trochę mieszany momentami, ale biorę 60 mg fluoksetyny od jakiegoś tygodnia. Biorę po to, żeby przyhamować ośrodek głodu. Jak pójde w górę za bardzo to zejdę z niego. Na razie jest ok.

Z G. mam różne skojarzenia. Nie mam do niego jakichś romantycznych uczuć. Chyba. Ale to już kwestia mojego nieodczuwania. Po prostu czasem czuję, że mi go brakuje. Za to po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy mam regularny seks. Bardzo dobry seks. Byłam przekonana, że jestem niezdolna do jakichkolwiek doznań w tej sferze. Okazało się wręcz przeciwnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak rozbudzona seksualnie, pomijając feralny rok 2012 kiedy przeszłam autodestrukcyjnym tornadem przez swoje życie, w akcie wściekłości z powodu zakończenia mojej terapii w tak dziwny sposób.

A potem było już tylko w dół.

Byłam dzisiaj na angielskim. Dalej jestem najlepsza w grupie, choć nie było mnie jakieś dwa miesiące właściwie. Za to w przyszły weekend jadę na jakąś wycieczkę z Hiszpanami i polskimi znajomymi z Liv. do Yorku w Północnej Anglii. Choć zamiast zwiedzania miasteczek wolałabym podziwiać krajobrzy, te wielkie angielskie przestrzenie. Może jeszcze coś zmienimy. Natomiast poniedziałek zarezerwowałam tylko dla siebie i będę się włóczyć nad morzem w New Brighton i West Kerby. Już się  nie mogę doczekać zapachu tego powietrza. Potrzebuję trochę odpocząć.




czwartek, 15 września 2016

Mam kilka rzeczy

Mam kilka rzeczy, którym chcę poświęcić uwagę:
Pieniądze, żeby mogła sprawiać przyjemność sobie i innym
Praca, żebym miała poczucie struktury i obowiązku.
Angielski, żebym mogła otwierać okna na świat.
Zdrowa dieta, żebym była bardziej witalna i ładniejsza.
Sport, żebym miała satysfakcję z podejmowanego wysiku, dobre samopoczucie i estetyczne ciało.

Odliczam:
Wieczór pierwszy - plan

wtorek, 13 września 2016

Środki zaradcze

Wczoraj przyszła górka. Było trochę stresu ostatnio i ten stres znów wywindował mnie w górę.
To prawda, że górki są fajne. Ale górka to górka. To nie jest stan zdrowia. A ja już bym pobiegła, pohasała, pofrunęła...
A tu trzeba się zatrzymać i coś z tym zrobić, zracjonalizować. Przypomnieć jak to jest być nisko, gdzieś pod ziemią wręcz, oblepiona błotnymi grudami, gnijąca. A po górce przychodzi ten cholerny syf, egzystencjonalny ból, rozpacz przemijania, i ten cholernie nieznośny brak sensu jakiegokolwiek.

Gdzieś między tym błotem a kosmosem jest jakiś środek. Tak mówią.
Na noc wzięłam 300mg ketrelu. Rano wstawało mi się dość ciężko, ale dzięki ketrelowi dzisiaj już byłam spokojna przez cały dzień.


piątek, 9 września 2016

Po kolei

Wakacje dobiegły końca. Z obecnej perspektwy muszę przyznać, że w tym okresie byłam w bardziej niż hipomanii. Poznałam sporo osób, utworzyłam grupę w Warszawie intergrującą ludzi, którzy mają ochotę gdzieś wyjść i zrobić coś wspólnie.
Czasem imprezowałam całe wieczory i noce do późnego rana. Wypiłam w tym wakacyjnym czasie sporo alkoholu, przy tym nadal ciągnęłam dwie prace, w tym jedną związaną z wyjazdami z Polski i dużym stresem.

Zaczynam dostrzegać, że każda górka kończy się spadkiem formy. Oczywiście wcześniej byłam w stanie przyjąć tę wiedzę na poziomie rozumu, ale teraz czuję to głębiej, bardziej świadomie.
Teraz powinnam odpowiedzieć sobie na pytanie: Co lepsze? Miły haj, który wcześniej czy później przerodzi się w silne pobudzenie, następnie irytację i lęki, aż do wyczerpania i obniżenia nastroju, czy raczej bardziej świadome zarządzania sobą?

Dzisiaj już jestem zbyt zmęczona by to układać, ale myślę, że to dobry czas, by sięgnąć do sprawdzonych metod. Obserwacja snu i podejmowanych, bądź nie, czynności.
Dzięki temu zapewne będzie mi łatwiej zapobiegać rozchwianiom.

Kończenie procesu terapeutycznego.

Czasem pożegnania trwają całe lata. Tak jak właśnie to.

Pożegnaliśmy się telefonicznie. Odradził mi spotkanie.
Uważam, że pod pewnym względem postąpił źle, ale rozumiem, że nasze kompetencje w tym miejscu właśnie się rozjechały.

Właściwie chyba o to chodziło. O tę separację i indywidujację, o których się rozpisywałam któregoś roku po zakończeniu terapii. Co prawda to było ostre cięcie. I to był błąd mojego terapeuty moim zdaniem.

Dostałam komunikat:

0 - 1
Czarne - Białe
TAK - NIE

Tak to uciął,  na jednej sesji nie pozwalając mi odchodzić a już na kolejnej obwieszczając zakończenie terapii.

Czy aby na pewno to był dobry sposób na mnie? Na kogokolwiek?
W pewnym sensie tak, ale z nieco innym przebiegiem. Nie tak restrykcyjnym.

Proces separacji rozpoczął się we wrześniu 2011 roku. Teraz po naszej wtorkowej rozmowie, mogę stwierdzić, że mamy też odzielny umysł.
To w sumie interesujące odkrycie. Jest w tym dużo dobrego. Choć oczywiście jest mi przykro, że nie otrzymałam szansy opowiedzenia mu o tym, co się ze mną działo przez te wszystkie lata i jaką drogę przebyłam. To właśnie uważam za niekompetencję. Zważając na to, że wycofałam przed czasem, który mi dał, ponieważ takie kończenie terapii było dla mnie w tamtym momencie nie do udźwignięcia.

Chciałam zostać usłyszana przez człowieka, który przez długie lata w złych i dobrych chwilach trwał przy mnie. Tak, że z bezkształtnego, przeżartego przez robaki pnia drzewa, mogłam odrodzić się sobą, dojrzeć sobą. Mała, zielona gałązka, która stała się osobnym pniem, mimo, że wciąż podpiera tamto chore drzewo. Ono z roku na rok coraz bardziej usycha, gdzie niegdzie już pruchnieje. Muszę być na tyle zdrowa i silna, by dawać odpór szkodnikom, które chcą przetrwać za wszelką cenę.

Chciałam mu powiedzieć przez jaki mrok szłam od zakończenia terapii i jak odnalazłam, nie światło - bo to niemożliwe, ale drogę w tym mroku. Tak, że dzisiaj potrafię chodzić po omacku. Chciałam mu powiedzieć, że zabiłam się 4 grudnia 2012 roku. Zabiłam naprawdę.
Chciałam mu powiedzieć, że to było bardzo złe. Tamta jego decyzja, a raczej sposób w jaki ją podjął.

Chciałam mu powiedzieć jak byłam i jestem silna. Jak byłam dzielna w tej walce i kim się stałam, kim jestem dzisiaj i czego pragnę.

Chciałam mu podziękować także za wszystko co dobre.

To mu chciałam powiedzieć.




czwartek, 1 września 2016

Przegrywam

Nauczyłam się jakoś niedawno, że cokolwiek by się ze mną działo, nie mogę się samolubnie zapadać. Choć w tym zapadaniu się bywa też dużo lęku. Boję się w takich momentach otworzyć pocztę, włączyć fejsbuka, boję się dzwoniącego telefonu, dźwięku domofonu, a pukanie do drzwi wprowadza mnie w stan przedzawałowy.

Tak więc, z jakiegoś kompletnie obcego mi dotąd motywu, obiecałam sobie jakiś czas temu, że tak robić nie będę. To jest zapadać się w sposób ostentacyjny. Co prawda maskowany przez psychikę na różne sposoby mniej świadomie lub bardziej.

Czasem muszę bardzo mocno walczyć ze sobą żeby wyjść do pracy na ten przykład. Najchętniej napisałabym sms taki ucieczkowy, że źle się czuję i sorry nie przyjdę, ale obiecałam sobie, że choćbym nie wiem jak była przekonana, że jest ze mną źle, to zadzwonię i zgłoszę słownie, że muszę wziąć wolne.
Dzięki temu już dziesiątki razy odkąd pracuję tu, gdzie pracuję, do pracy wstałam i poszłam, bo to nie takie proste zadzwonić i powiedzieć wprost, że coś jest nie tak.
Moje postanowienie nie jest takie asekuracyjne, żeby się zmuszać, ciągnąć na siłę, mimo wszystko. Ale jest to wewnętrzne przekonanie (które jakoś niedawno się pojawiło i dopiero sobie to właśnie uświadomiłam), że nie wolno mi stawiać ludzi w sytuacji, gdy zostają bez informacji. Dzięki temu pewne rzeczy już przychodzą mi łatwiej mimo lęku. Dzięki temu nie sprzedaję swojego lęku innym.

Wczoraj wieczorem dopadło mnie jakieś dziwne przeziębienie (co nie zdaża mi się często w życiu) i dzisiaj w pracy złapały mnie porządne dreszcze, zmęczenie i wszystko na raz. Przez godzinę walczyłam ze sobą, by powiedzieć L., że strasznie źle się czuję i chyba muszę iść do domu. Po prostu bałam się przyznać, że źle się czuję, a chcę być jak najmniej problemowa w pracy. No i gdy udało mi się już to jakoś powiedzieć, to po wyjściu z pracy wydałam może 200 zł na żarcie do wieczora, w kółko latając do sklepu, jedząc i rzygając. I nie wiem czemu żarałam i rzygałam. Interpretacji mam kilka. W każdym razie jestem teraz kompletnie osłabiona. A tak bardzo silnych ataków nie miałam już, oj może i całe miesiące. Może i ponad rok. Nie pamiętam już czegoś takiego.

Pieprzyć kasę. Po prostu smutne.

I teraz tak sobie myślę, jakby było dobrze nic nie musieć, nie tłumaczyć się, zapaść się pod ziemię. Taka ogólnie zmęczona jestem i nie wiem czym. Jak mam górkę to daję radę siebie ogarniać, ale dół jest dla mnie koszmarnie niezonośny.

Miałam dzisiaj iść do kosmetyczki i też czułam ten dziwny lęk, że nie zadzwonię, tylko napiszę sms, że nie przyjdę. No ale udało się, zadzwoniłam. I po takim telefonie jestem zadawolona z siebie, bo wiem, że dałam radę, mimo, że tak wiele mnie to kosztuje.

Tylko G., gdy dzwonił dwa razy, tych telefonów nie odebrałam.  Nie miałam siły, ale też nie wiedziałam co mam mu powiedzieć a potem napisać. Wychodząc z pracy wspomniałam mu smsowo, że się rozchorowałam, więc miałam nadzieję, że myśli, że śpię albo coś. I gdy napisał sms, był właśnie taki jak myślalałam. Tu akurat poszło po schemacie. Ja swoim, on swoim. Tak uważam. Przeprosiłam, za to, że nie odbieram i napisałam, że źle się czuję. Napisał, żebym dawała znać, gdybym czegoś potrzebowała. Nie odpisałam.... Tu jeszcze sobie nie radzę. Coraz częściej mam ochotę o nim zapomnieć.

Generalnie mam jednak to przekonanie, że milczenie i takie stawianie sprawy jest bardzo egoistyczne, a ja nie chcę już mieszać ludzi w swoje paranoje i lęki. Przynajmniej na tyle, ile jestem świadoma obecnie.
Nadal mam olbrzymią ochotę zapaść się pod ziemię. Zmieniło się jedynie to, że nie komunikuję tego tak bardzo wokół. Nie chcę ciągnąć ludzi ze sobą w dół. Nie chcę sprzedawać im swojego lęku.

O czym ja piszę?

Chyba o tym, że genetycznie jestem do odstrzału i już o tym wiem. A ile jeszcze razy o tym zapomnę idąc znów w górę?

Miałam możliwość w ostatnim czasie troszkę pożyć bez lęku o to, co ze mną będzie tak pod względem finansowym. Fajnie jest się nie bać. Fajnie jest mieć na to i owo. Doświadczyłam tego i szczerze... nadal uważam, że życie mnie przerasta.

Fakt, że dzisiaj czuję się wyjątkowo słabo, ale jestem przekonana, że to "przeziębienie" wyszło z mojej głowy. I tam jest właśnie ten komunikat....