piątek, 30 grudnia 2016

Trochę o R.

No i mija kolejny rok. W 2017 będzie: "Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień."
Nie ukrywam, że przeżywam z każdym dniem coraz bardziej. To oczywiście zależy od energii, którą dysponuję danego dnia.

Z jedzeniem po świętach znów OK.  Ale w końcu chwyciłam za słodycze tak czy siak. Cukier obecnie jest moim największym wrogiem, zdaje się. Dobrze jest mieć świadomość i nigdy nie mówić: nigdy.
Wczoraj poczułam się wypoczęta. Wreszcie. Przyszedł moment wyciszenia i ulgi. Dziś jest podobnie tylko bardziej radośnie. Poobserwuję siebie. Może to górka.
Z rzeczy dobrych, o których zapomniałam, to taka, że nie paliłam już jakieś dwa tygodnie. Nie jestem uzależniona, ani nie mam tak głęboko utrwalonego nawyku palenia więc kompletnie mnie nie ciągnie. Serducho trochę odpocznie. Kawę też ograniczyłam.
Druga to taka, że naprawiłam wczoraj spłuczkę w toalecie. Ha! Trochę się nakombinowałam, ale się udało.

Tylko trochę tęsknię za Liv. Mimo, że praca bardzo wysysa ze mnie energię i cholernie stresuje. Za to brytyjski klimat bardzo mi sprzyja i ludzie, których poznałam. Już się nie mogę doczekać 14-go, no 13-go, gdy przyleci R.
Mamy na siebie dobry wpływ. Myślę, że duży w tym potencjał na fajną przyjaźń. Rozmawiamy ze sobą, czasem od rana do późnej nocy. O wszystkim. O rzeczach ciekawych, trudnych, poważnych, albo o głupotach, które poprawiają nam nastrój, tak, że nie jesteśmy w stanie się rozstać. Rozmawiamy też o seksie. I to także jest super. Wszystko to kwestia odpowiedniego doboru słów.
R. ma bogatą osobowość. Jest społecznikiem, a to cenię szczególnie. Prowadzi w ramach swojej pracy zawodowej różne akcje np. na rzecz chorych dzieci.
Podesłał mi kilka swoich felietonów, artykułów, opowiadań i wierszy. Niektóre wiersze są naprawdę niezłe. Bardzo przyjemnie się go czyta i bardzo przyjemnie go przez to poznaje. Jego zapał i pasję, i pragnienie życia. Ale nie zawsze tak było. To także widać, szczególnie w wierszach.
W każdym razie cieszę się, że mogę go poznawać. To dodaje mi chęci, by planować przyszłość.

Dzisiaj odwiedza mnie G.

środa, 28 grudnia 2016

Układam się dalej.

Wzięłam wolne do końca tygodnia. Denerwowałam się myśląc, że L. źle to przyjmie. No i tak troszkę nie bardzo wyszło. Ale to zrozumiałe. Na przyszłość muszę bardziej oceniać swoją kondycję i nie brać wolnego z dnia na dzień.
L. jest chora i też została w domu. Wraca trzeciego.  Z tego powodu poleciałabym już jutro do pracy. Ale bez przesady.  Po tym jak się źle poczułam i myślałam, że umieram, szkoda mi trochę życia na fiksowanie się na pracy. Tego ciągłego przeżywania poczucia winy, kiedy biorę urlop. Niestety mam z tym problem.

W każdym razie dzisiaj cały dzień od początku do końca w łóżku. Jutro chyba skoczę do Marka. Obiecałam mu pomóc w pewnej sprawie. W piątek wstaję o świcie (oby) i lecę na Ursynów do mojej przychodni, bo prawa ręka znów mnie boli niemiłosiernie. Moja lekarka będzie dopiero tego dnia. Sylwestra chyba sobie odpuszczę. Potrzebuję swojej samotności. Może Paweł do mnie dołączy. To będziemy oboje (chciałam napisać - obaj) się alienować.

Nie wiem, czy to jakaś chora presja, czy rzeczywiście ma to sens, ale mam potrzebę określenia co ze mną dalej. Właściwie nie mam na siebie pomysłu.
Chyba muszę się umówić do mojej terapeutki, jakoś się zagubiłam i nie wiem co dalej.

Właściwie, muszę się przyznać, że przez te ostatnie dni poza sprawami damsko-męskimi, odczuwałam spory lęk w związku z kondycją finansową. Poczyniłam kilka zakupów i zabiegów kosmetycznych i bałam się zajrzeć na konto. Dopiero przy Marku w poniedziałek jakoś tak było mi raźniej i sprawdziłam. No i okazało się, że wszystko ok. Głupia. A w dużej mierze to mnie wyprowadziło z równowagi. Wydaje mi się, że próbowałam się zdestabilizować tworząc tematy zastępujące coś innego. Tylko, że teraz nie wiem do końca co. 

Może sensem jest po prostu kasa. Muszę coś uskrobać na urlop. Jeśli znajomość z R. się utrzyma, a jest to człowiek, który ciągle gdzieś podróżuje, to może dokądś się z nim zabiorę. Może.
Dzisiaj nie piszemy ze sobą tak intensywnie. Ja potrzebuję tylko siebie, a R. klepie swoją książkę i przygotowuje się do wywiadu z jakąś rosyjską telewizją. Imponuje mi tym, że ma tak wiele zainteresowań i pasję. Ma mi podesłać kilka swoich opowiadań do przeczytania. 

G. zaproponował mi wspólną herbatę, ale po namyśle odmówiłam. Może w przyszłości. Muszę teraz przede wszystkim odpocząć.

Substytut. Asekuracja. Obiekt przejściowy.

A jednak dzisiaj przez prawie cały dzień jadłam słodycze. Wydaje mi się, że to w związku z powrotem do pracy. Chyba zadzwonię jutro do szefowej i wezmę wolne do końca roku.
Bardziej się zmęczyłam tymi dniami, niż odpoczęłam. To znaczy na to wygląda.
Z R. jest całkiem fajnie. Intensywnie, a tego bardzo potrzebuję. Wczoraj pogadaliśmy sobie szczerze, bo akurat oglądałam The Walking Dead i ten dialog przykuł moją uwagę. Zacytowałam go R.

On: Jakkolwiek by tego nie nazwać, to wydawało mi się, że jest między nami coś dobrego, albo, że jesteśmy na dobrej drodze. Dlaczego to zakończyłaś? Albo w ogóle zaczęłaś.
Ona: Próbowałam przegonić myśli. Jesteś przystojny, wysoki i potrafisz być uroczy. Dlatego Cię wykorzystałam. Przepraszam."

To co się między nami teraz dzieje, rzeczywiście wygląda na próbę przegonienia myśli. Tym tekstem poinformowaliśmy się, o możliwych konsekwencjach tej znajomości. Właściwie to zawarliśmy pewien zabawny układ. Dużo w tym szaleństwa, ogrom spontaniczności, a przy tym tak wiele wspólnych cech i pragnień. W każdym razie tytuł dzisiejszego posta właśnie o tym.
Tęsknię czasem za G. ale już tak nie boli zawód, który mi sprawił. Myślę, że na zawsze pozostanie we mnie taka, a nie inna opinia na jego temat. Szkoda, bo szanowałam go. Czułam się przy nim bezpiecznie, między innymi dlatego, że wyczuwałam w nim pewność siebie i umiejętność stawiania granic. Szanowałam go za to, przez to nigdy mnie nie sprowokował do jakiegoś chamskiego, impulsywnego zachowania względem niego. Tak ja to przynajmniej widzę. Tym bardziej uderzył we mnie tamten żenujący czwartek. Jeszcze muszę poczekać. Wciąż to mielę i przeżywam. Głównie utratę złudzeń, o czym już pisałam wcześniej.

Niżej cytat z filmu Przed zachodem słońca:
Bardzo mi trudno zaakceptować zmiany. Zakochać się w kimś, a nawet związać z tą osobą a potem zerwać i zapomnieć. Nie można zmieniać ludzi jak jakichś płatków śniadaniowych. Chyba nigdy nie zapomnę nikogo z kim byłam. Bo każda z tych osób miała swoje osobiste zalety. Nie da się zastąpić jednej osoby kimś innym. Kiedy już się kogoś utraci.
Zawsze kiedy związek się kończy, jestem załamana. I nigdy do końca nie dochodzę do siebie. Dlatego bardzo uważam żeby się nie angażować. Bo to zbyt bardzo boli.
Nawet czysty seks nie wchodzi w grę. Bo boję się, że będzie mi potem brakowało choćby tych najbardziej przyziemnych szczegółów. Mam obsesję na punkcie najmniejszych szczegółów."




fot. z filmu Przed zachodem słońca.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta, dzień trzeci.

No i jakoś przeżyłam te święta. Przyszłe już będą łatwiejsze. To były moje pierwsze święta, których nie oceniałam przez pryzmat wyznawanej przez siebie ideologi religijnej. Myślę, że poradziłam sobie całkiem dobrze z tym dyskomfortem i smutkiem, trzymając się razem z chłopakami. Mój terapeuta i późniejsza terapeutka często powtarzali, że mam właśnie taką właściwość lgnięcia do ludzi lub sięgania po rozwiązania, które mnie chronią, pomagając znosić trudny czas.

Myślę, że najsilniejszymi, wypartymi emocjami, były te związane właśnie z byciem niezidentyfikowaną. Dwadzieścia lat bycia sympatykiem, a potem Świadkiem Jehowy trochę przeorało moją psychikę. Teraz gdy nie jestem już ani katoliczką, ani świadkiem, chcę stać się tylko i wyłącznie sobą. Nie taką, którą determinują prawa i zasady religijne. Jedynie ramy, które świadomie wypracuję na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji otaczającego mnie świata.

Wczoraj sięgnęłam po benzodiazepinę. W połowie dnia odczuwałam spory niepokój. Nie radziłam sobie z nim, a nie zamierzałam się objadać.
Na szczęście później wyszłam z domu i odetchnęłam. Przyjechałam na kolację z Markiem dużo wcześniej. Chciałam jeszcze chwilę posiedzieć sama. Usiadłam na wygodnej kanapie, zamówiłam kawę i delektowałam się atmosferą reastauracji. Obserwowałam ludzi. Wszystko wyglądało na normalny wieczór. A ja poczułam się tak cholernie znajomo sobą. Atmosfera, zapach kawy, muzyka, ludzie.
Dotarło do mnie jak sponiewierałam się zażenowaniem związanym z Grześkiem. Zrozumiałam, że była to jakaś moja iluzja, a przede wszystkim substytut, tego czego pragnę.
Utrata iluzji boli. Utrata czegoś, co nas w jakimś sensie określa. Doświadczyłam tego bardzo boleśnie, żegnając się z moim terapeutą.

Niedobrze tylko, że to nasze rozstanie z G. przypadło na czas, który sam w sobie był szalenie obciążający. I jeszcze to całe moje przemęczenie pracą, wyjazdy, stres, czasem bez odpoczynku, tydzień po tygodniu. Marzyłam o tych świątecznych dniach. Miałam wziąć urlop od 19 do 3 stycznia, tak by odpocząć trochę i na luzie spędzić więcej chwil z G. Urządzilibyśmy sobie słodkie lenistwo.
Tak sobie w mojej główce wymyśliłam.

Przy tym niemiłosiernym tempie, na które moja lekarka trochę kiwa palcem, przebodźcowany mózg
reaguje na różne sytuacje jeszcze bardziej nieadekwatnie. Wiem, że nie poradziłam sobie w wigilię i musiałam redukować emocje bulimią. Ale to był tylko jeden dzień a nie wszystkie trzy po kolei.

W styczniu muszę poświęcić więcej czasu na odpoczynek. Martwię się o pieniądze tylko. Jeśli nie będę pracować tyle ile muszę, znów stracę poczucie bezpieczeństwa.
Dalego muszę być silna.


niedziela, 25 grudnia 2016

Święta, dzień drugi.

Jestem jeszcze trochę rozedrgana, ale tak w stronę smutku, chyba związanego z tęsknotą za G. Choć zapewne powodów jest więcej.
Mimo to cały czas podtrzymuję, że nasza relacja nie ma sensu. Nawet koleżeńska. Za bardzo się zawiodłam. Wciąż za bardzo boli i trochę to jeszcze potrwa.

Cieszę się, że od tych kilku dni towarzyszy mi R. ze swoim szaleństwem. Daje mi wystarczająco tyle uwagi i bodźców ile potrzebuję, by jakoś radzić sobie z brakiem G. Takim G. jakiego myślałam, że znam albo raczej sobie wyobraziłam. Ciąży na mnie wspomnienie o tym gdy poznaliśmy się z G, dwa lata temu. Dokładnie w drugi dzień świąt. Rozbawił mnie i rozczulił, gdy zapukał do drzwi z życzeniami świątecznymi i tartą makową.

Za jakiś czas lecę do kotów P. a potem do M. Idziemy z M. na kolację pożegnalną bo wyjeżdża. W te wakacje spędziliśmy ze sobą trochę czasu. Mam mu jeszcze pomóc przy porządkowaniu gratów i wystawić kilka jego rzeczy na moim Allegro.

Także, dziś też nie będę sama i niepotrzebna.


sobota, 24 grudnia 2016

Uff, dużo lepiej.

Spałam krótko, ponieważ z samego rana poleciałam do kotów Pawła. Część nocy spędził ze mną Marcin i Radek. Głównie muzycznie. Z R. nieco w odmiennym tonie. Chłopaki pichcili do późna i gadali ze mną przez messengera. Jesteśmy w kontakcie także przez cały dzisiejszy dzień. Wymienialiśmy się linkami do piosenek, tekstów, seriali, książek. I co zabawne, obaj co jakiś czas wrzucali mi fotki, dokumentując postępy swoich kuchennych poczynań. Naprawdę spowodowali, że się odprężyłam, więc może dlatego poprzedni wpis był troszkę inny i podsumowujący, niosący nadzieję.

Umówiłam się z Radkiem w styczniu na randkę. Zaczęło się od żartów. Tak od słowa do słowa uznaliśmy, że będzie zabawnie. Nie byłam na randce od lat.
Wpada do Warszawy dzień przed moim wylotem do Liv. Potem on wraca do Liv. dzień przed moim wylotem do Warszawy i wtedy widzimy się również. R. poznałam na urodzinach Pawła z Liv. R. jest dziennikarzem sportowym pisze i  tłumaczy biografie znanych sportowców.
Stwierdził w swoim wariackim stylu, że zakochał się we mnie na imprezie, i choć z pewnych dla mnie oczywistych względów tego nie pamiętam, R. twierdzi, że przegadaliśmy ze sobą większość wieczoru. Poświęcam mu w tym wpisie trochę miejsca, ale dlatego, że dawno nie miałam do czynienia z tak pozytywnym człowiekiem, błyskotliwym, ciekawym, radosnym, szalonym i przekazującym tak wiele pozytywnych fluidów. Chłonę je jak gąbka. Bezczelnie zagrabiam i opatruję rany. Jest ze mną trzecią dobę, Tak jak M.

Poza tym Marek, zadzwonił do mnie pytając mnie, czy jestem w domu, po czym przywiózł mój rower, przed wyjazdem do Stanów. Śliczniutki, zrobiony. Piękny. I kilka innych gadżetów do kompa mi dorzucił.
A przed M. wpadł Piotr. który przywiózł mi.. bigos i łososia w sosie śmietanowo coś tam. Kolejny gotujący :) Właśnie jechał na wigilię do mamy i brata na wieś, wiózł różne przysmaki i wiedząc, że siedzę sama w domu postanowił zajechać do mnie. Wytulił mnie, wyściskał. I tu się niemal poryczałam.(Ale po tym jak wyszedł). P. zawsze był bardzo opiekuńczy w stosunku do mnie. To ten, który opiekował się mną podczas pobytu w Tworkach.

A żeby nie było tylko o płci męskiej.

Napisała do mnie z życzeniami była partnerka mojego brata. Przesyłając ciepłe, serdeczne myśli od siebie i od jej synka, czyli mojego bratanka. Bardzo mnie to ucieszyło.
Otrzymałam też miłe słowa od kochanej Elvi.

Do tego wiele świątecznych smsów. Łącznie z dwoma byłymi klientami. A także od ludzi z grupy polskiej i liverpoolskiej.

Są gdzieś na tym świecie ludzie, którzy pamiętają o mnie. Oczywiście ich reakcje są reakcją na moją w ich życiu obecność. Zdaję sobie z tego sprawę. Czasem podtrzymywanie znajomości jest trudne, ale z tymi ludźmi, zwłaszcza z Marcinem czuję się fantastycznie, mimo, że często się o coś sprzeczamy. Czasem na śmierć i na życie :)

Muszę też pamiętać o tym, że na święta zapraszała mnie matka i siostrzenica.

W każdym razie akcent chciałam dziś położyć na ten męski pierwiastek. Fajnie, że mam tych swoich chłopaków. Dzięki nim jestem jakby bardziej w całości.
Nie ma sensu ograniczać się do jednego, zwłaszcza gdy nie rokuje i gdy ja nie rokuję :)

Dziękuję Wam wszystkim Kochani!
Wstaję z kolan i idę.

Ach, i dostałam niedawno życzenia od G.

Ps. Dzisiaj bez obżarstwa.


Tak jakby życzenia świąteczne

Kiedy byłam młodą dziewczyną, przyszedł w moim życiu taki moment, gdy czułam się bardzo samotna. Byłam kompletnie niepogodzona z sobą i ze światem. Pełna urazy. Próbowałam sobie odebrać życie na złość innym, na złość sobie, na złość życiu, w którym nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Byłam przepełniona niemocą, smutkiem, żalem, lękiem.

Myślę, że wiele młodych osób tego doświadczyło i doświadcza. Od tamtego czasu minęło ponad dwadzieścia lat. Po drodze odwiedzałam różne kliniki i szpitale psychiatryczne. Przeszłam terapię. Nabrałam jako takiej świadomości siebie i tego co mnie otacza i przyznam z tą świadomością zaczęło mi się żyć lepiej, coraz spokojniej. 
Stosunkowo niedawno mój stan zdrowia psychicznego znacznie się pogorszył. Zachorowałam na ciężką depresję, ale zanim zupełnie mnie pogrążyła, podjęłam próbę samobójczą.
Który to już rok? 

Nie chciałam się zabić ze złości ani z próby zwrócenia na siebie uwagi. Dziś nie potrafię odtworzyć tamtego procesu myślowego, ale po raz pierwszy w życiu poczułam, jak bardzo jestem zmęczona wszystkim. Latami walki o jakieś status qvo. Istniał jeszcze jeden powód. Straciłam kogoś bardzo ważnego i zostałam postawiona przed bardzo trudnym zadaniem. Życia bez tej osoby.
Kiedy połknęłam tabletki, kiedy odważyłam się je połknąć, uśmiechnęłam się do siebie. Zrobiłam to. Poczułam ogromną ulgę. Pomyślałam, że to już koniec, dobry koniec.
Potem jednak wydarzenia zmieniły bieg. 

Po pobycie na oddziale chorób wewnętrznych zostałam wypisana do domu, a po kilku dniach moja lekarka skierowała mnie szpitala psychiatrycznego. Próbowano mnie łatać na różne sposoby. W sumie przenoszono mnie ze szpitala do szpitala, szukając dla mnie jak najlepszego miejsca i tak w sumie spędziłam cztery miesiące. W międzyczasie mój stan się pogorszył, weszłam w stan bardzo ciężkiej depresji. A na koniec otrzymałam diagnozę - Choroba Afektywna Dwubieguna. To bardzo mną zachwiało. Przez kolejne lata układałam się ze sobą na nowo. Straciłam pracę z powodu pogorszenia zdrowia i żyłam w ogromnym lęku o każdy mój dzień. Moje koty często w tych cięższych chwilach, stawały się pretekstem do życia. To działało. 

Przyszło mi do głowy, że jest wiele osób, które mają podobne przeżycia. Te osoby także zmagają się z trudnymi sytuacjami i czują się w jakimś sensie osamotnione. Zaczęłam pisać blog, potem utworzyłam dwa fanpejdże, za pomocą których mogłam dawać coś z siebie innym i jednocześnie czerpać energię potrzebną mi do życia. Dobrze jest móc być potrzebną. Przyznam, że to mi bardzo pomaga do dziś.

Święta, szczególnie te Bożego Narodzenia, to czas, gdy część z nas może czuć się samotna dotkliwiej niż zwykle. Pamiętajcie, że ten czas minie. A większość czarnych myśli rozpłynie się, gdy ten trochę sztucznie zaczarowany świat, zwany nomen omen, magią świąt, przeminie. I znów wszystko wróci na stare, może nie takie jak byśmy chcieli, ale dobrze nam znane tory. 

Jeśli czujecie się samotni, zwłaszcza w te świąteczne dni, to niezależnie od tego, czy mieszkacie z kimś, czy zupełnie sami, zaopiekujcie się sobą, jak tylko potraficie najlepiej. Zróbcie coś dobrego dla siebie. Tak jakbyście chcieli obdarować kogoś Wam bardzo bliskiego. Albo kogoś, kto nie pozostaje Wam obojętny. Co to mogłoby być? Macie jakiś pomysł?
Przyłóżcie ucho do swojego serca. Moje znów bije mocniej. Teraz jestem już zmęczona i powinnam się trochę przespać, ale gdy wstanę, zabiorę swoje serce na długi spacer i z nim pogadam.
Myślę, że ma mi jeszcze wiele do powiedzenia.

Kryzys

Miałam dzisiaj kryzys jedzeniowy. Sięgnęłam po słodkie, ale nie dało się tego zjeść. Wywaliłam do kosza. Za to zjadłam mnóstwo innych rzeczy. Wszystko wylądowało w kiblu. I tak kilka razy pod rząd. Także taka wpadka. Cały dzień to jeden bulimiczny atak. To mnie bardziej niż trochę pogrążyło.

To żarcie to chyba ze smutku głównie. Z trudem go w sobie mieściłam dzisiaj. Do matki zadzwoniłam, bo dzwoniła przedwczoraj. Do siostrzenicy, bo dzwoniła wczoraj. Zmusiłam się i oddzwoniłam z jakimś takim lękiem.
Telefonowały z pytaniem czy przyjadę na święta. Siostry się nie odzywały zupełnie. Można przyjąć, że nie mamy ze sobą kontaktu.

Wydaje mi się, że najwięcej smutku to z powodu Grześka. Ale tak to musi się toczyć. Na początku wypierałam, potem się wściekłam, a teraz staram się godzić z tym, co do mnie dotarło.
Naturalny proces. Trzeba czasu.
Ciekawe, że niemal w tym samym czasie odezwali się do mnie dwaj znajomi z Liv. W dość zaskakującej tonacji. Powiedzmy, że to trochę pomaga.

Co do świąt, to nie wiem, jakie mam w związku z tym emocje. W tym roku już zupełnie bez poglądów religijnych. Jedyne co odczuwam to jakaś chęć własnej identyfikacji i życia po coś, dla czegoś.

O matko. Zabiłam się dzisiaj tą bulimią.

wtorek, 20 grudnia 2016

Z kim ja cię pomyliłam?

Być może przez zagadkowy ból w klatce piersiowej, który nie ustaje, albo wyrwanie się ze szponów upokarzającego piętna bulimii, a może przez Franka Sinatrę, który porusza moją subtelną, kobiecą strunę. Być może wszystkie te czynniki sprawiły, że właśnie to poczułam. 

Bardzo przeżyłam sytuację z Grześkiem. Nawet nie sądziłam, że to we mnie tak uderzyło. 
Zatem byłam zaangażowana w ten związek. Nie sądziłam. Byłam zbytnio pomieszana. Anglia, bulimia, praca, stres, zmęczenie. 
Teraz dostrzegam ile dawałam z siebie i ile byłam gotowa dać. 
Czy trzeba kubła zimnej wody? Tak oczywistego, nie pozostawiającego żadnych złudzeń zdarzenia.
I potem byle jak rzucone słowa o tym, że dawno się już wszystko wypaliło. I tekst o dymaniu sąsiadki plus propozycja "dobrosąsiedzkich stosunków" z akcentem położonym na ten drugi człon.

Z kim ja cię pomyliłam? Co?

Dzieciaku? Z kim?

niedziela, 18 grudnia 2016

Matka

Źle się poczułam dzisiaj w pubie. Zrobiło mi się słabo, serce zaczęło bić jak szalone. Potem jakieś kłucie w okolicy serca.
Przyszło sporo ludzi od nas. Stwierdziłam, że nie będę psuć nikomu zabawy, choć były momenty, gdy myślałam bardzo poważnie, że umieram. Niestety swoim milczeniem i wycofaniem zwróciłam uwagę na siebie bardziej niż miałoby to miejsce, gdybym powiedziała jak źle się czuję. Spowodowało to lawinę powtarzających się co kilka minut pytań o mój nastrój. Czułam się trochę jak w potrzasku.

Mimo to uważałam, że nie powinnam psuć zabawy. Skrzyknęłam wszystkich, dawno się nie widzieliśmy, a oni właśnie bawili się w najlepsze. Stół roześmianych, rozgadanych ludzi. Tańczących, śpiewających, lubiących się.
Nie chciałam burzyć tej beztroski. Wstydziłam się powiedzieć, jak źle się czuję, a już na pewno nie chciałam, żeby ktoś musiał, z tego powodu, mną się zająć.

W którymś momencie poszłam do toalety i siedziałam tam jakiś czas. Ale tam, niestety wpadłam w większą panikę, więc wróciłam do naszego stołu. Czułam się fatalnie. Byłam sobą przerażona i jednocześnie zamrożona na zewnątrz. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Że chcę/muszę wracać do domu? Ale dlaczego?

Z coraz większym trudem łapałam powietrze. To kłucie w klatce piersiowej wzmagało się. Tak jak napady duszności. A arytmia serca, wprawiała całe moje ciało w jakieś psychiczne i fizyczne rozedrganie.
Pomyślałam, że napiszę do G. Ale po tym, jaki mamy teraz ze sobą kontakt, nie mogłam napisać: "Hej sorry, że piszę, ale bardzo źle się czuję. I.. nie wiem... czego nie wiem??
Mimo to on jakoś na tym etapie wydawał mi się najbliższy. Napisałam do niego dwa smsy. Nie związane kompletnie z tematem.

W końcu po drugiej, P.  który przyjechał autem, spytał, czy chcę się z nim zabrać, bo będzie się zrywał.
Pomijam już kwestię, tłumaczenia wstawionemu towarzystwu, że nie zostajesz i idziesz do domu. Musiałam jeszcze utrzymać rozmowę z P. w drodze powrotnej, co w tym stanie było trudne. Ciągle głośno wzdychałam, próbując nabrać powietrza i przepraszałam, tłumacząc, że jestem trochę zmęczona pracą i ciągłym lataniem tu i tam.

Weszłam do domu. Spojrzałam na te moje "cztery ściany" i wtedy pomyślałam, że nie chciałabym tak umrzeć w nich sama. Poważnie dopadły mnie takie lęki.
Napisałam do P., mojego byłego chłopaka, że bardzo źle się czuję, i gdy rano się obudzi, niech zadzwoni do mnie koniecznie sprawdzić, czy żyję.  ( Taki czysto-techniczny sms.) Napisałam., że moja siostrzenica Anita i Grzesiek mają klucze do mojego mieszkania. Jakby co.

Prowadząc tę dziwną wewnętrzną walkę, zaczęłam coraz bardziej wpadać w histerię. Próbowałam się położyć, jakoś wyciszyć, ale w ciszy te wszystkie objawy jeszcze bardziej się potęgowały.
Pomieszanie lęku, smutku i niemocy wywołało u mnie spazmy płaczu.
Gdy tak zobaczyłam siebie płaczącą, przerażoną jak dziecko, pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Zadzwoniłam pod 112. Powiedzieli jakie szpitale mam w pobliżu. Wstałam, ubrałam się, wrzuciłam książke do torby, telefon i ładowarkę i dowód, bez portfela. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał mnie po tej ciemnej nocy napaść.

Przez chwilę nie czułam objawów, musiałam jasno myśleć. Stwierdziłam, że pójdę pieszo.  Mroźne powietrze sprawiło, że oddychało mi się lepiej, choć każdy krok wymagał wysiłku. Do szpitala szłam może jakieś 15 minut, nie więcej. Nie sądziłam, że jest aż tak blisko.
Pani na izbie powiedziałam, że biorę leki psychotropowe, a w ciągu ostatnich czterech godzin, wypiłam kawę, colę i podwójną whisky, a poza tym mam pierwszy dzień miesiączki. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu.
Sprawdził tętno i powiedział, że jest przyspieszone, ale zapewnia mnie, że nic się takiego nie dzieje. Najprawdopodobniej, wszystkie te czynniki, o których wspomniałam, wywołały te objawy.
Zrobiło mi się głupio. że spanikowałam.

Spytałam, lekarza, czy mogę posiedzieć trochę na izbie zanim wyjdę. Powiedziałam, że mieszkam sama i nie chcę wracać do domu. Uśmiechnął się i przytaknął.
Wyjęłam swoje Sto lat samotności. Jakże wymowne. Ale czytałam nieobecna, po raz kolejny usiłując uchwycić wciąż te same zdania. Napisałam do P., że jestem na izbie, i że wszystko ok.

Siedząc tam, w tej nocnej ciszy, którą przerywały jedynie charakterystyczne trzaski świetlówek, poczułam jak opływa mnie fala spokoju w postaci absolutnie pierwotnej.
Mój terapeuta, określił kiedyś moje pobyty szpitalne otulającymi ramionami matki.
Dzisiaj pomyślałam, że  ten lęk, który mnie splątał, być może w przyszłości nie będzie już tak dotkliwy. Nawet w poczuciu surowej, karzącej samotności, zawsze przyjdzie z pomocą ona - Matka. Ta, którą odbudowałam na nowo. Wspierająca, uważna i silna.


sobota, 17 grudnia 2016

Bulimia i mechanizm rozczepienia

Kurczę, to niesamowite. Zero słodyczy, zero obżarstwa i co najwspanialsze, zero rzygania.
Zaczynam czuć się jak kobieta. Co tam kobieta, jak człowiek! :)
Sięgnęłam po książki, po muzykę, której od jakiegoś czasu nie słuchałam zbyt wiele.
Zaczęłam dbać o porządek w domu, a co najważniejsze, zaczęłam dbać o siebie.

Zauważyłam, że bez nerwowego zajadania emocji, nie potrzebuję jeść ani dużo, ani często.
Nawet nie pamiętam kiedy zdarzyło mi się nie myśleć o jedzeniu. Wczoraj i przedwczoraj, złapałam się na tym, że nic nie jadałam. W pracy oddałam się całkowicie pracy i to twórczej.

Myślę, że nie lecę na hipomanii. Nie czuję by coś we mnie pędziło. Nie siedzę na necie.
Zazwyczaj gdy mam górkę, siedzę w sieci i wszędzie mnie pełno.

Poza wyjazdem do matki, co do którego mam ambiwalentny stosunek, nie wymyśliłam jakiś szczególnych rewolucji.
Nie wiem co to jest, ale coś w środku we mnie woła i wręcz nalega na tę wizytę. Mam nadzieję, że nie wycofam się w ostatniej chwili.

Tęsknię za Ani i za Grześkiem. To fajnie, że potrafię się do kogoś przywiązać. Tylko potem to uczucie tęsknoty tak okropnie mierzi.
Podobnie też tęsknię za znajomymi z Liverpoolu, ale trochę inaczej, bo z nimi nie byłam tak blisko.

Ostatnio złapałam się na tym, że potrafię dostrzec w człowieku i dobre, i złe strony. Właśnie tak pomyślałam o koledze. W jednej chwili poczułam, że mnie wkurza, że mam go dość. Po czym natychmiast pojawiła się refleksja, że przecież sporo czasu spędziliśmy razem i był to czas bardzo przyjemnie spędzony i że generalnie go lubię, a nawet cenię.
Można kogoś lubić i się na niego wkurzać. Nie potrafię powiedzieć jaki proces sprawił, że mechanizm rozczepienia odpuścił. I czy to chwilowe czy na dłużej.
W każdym ludzie z osobowością bordeline, mogą mieć nadzieję na zmianę.

Ciekawe, że tym wpisie połączyłam dwa tematy, bulimia i rozczepienie. Pomyślę o tym w wolnej chwili, bo ma to jakiś sens,

piątek, 16 grudnia 2016

Czas wolny - wyzwanie

Ach, zapomniałam się pochwalić, że zostało mi aż 26 dni urlopu w tym roku. Co prawda nigdy wcześniej nie spędzałam urlopu wypoczynkowo, tak jak w te wakacje, ale wykorzystywałam dni urlopowe za pstryknięciem palca. Głównie ze względów emocjonalnych. A bo to nie dałam rady wstać z łożka, bo dół, albo jakieś stany lękowe, albo sprawy do załatwienia. Ewentualny "odpoczynek" na L4 w szpitalu psychiatrycznym.

W każdym razie gdy usłyszałam ile mam jeszcze urlopu, byłam w szoku. Toteż zaszalałam :) i wzięłam aż 6 dni wolnego od przyszłego wtorku do kolejnego. Owszem planowałam urlop od połowy grudnia do końca, ale to jednak przesada. Chyba bym zwariowała, doszłam do wniosku.
Dzisiaj też mam wolne, ale to w ramach wyjazdów do Liv, gdzie po każdym pobycie mam jeszcze dwa dni wolnego do wykorzystania. Tak się dogadałyśmy z L. na samym początku.

Za godzinę lecę do kosmetyczki, potem do fryzjera. Wieczorem idziemy z M. kolegą z pracy na imprezę do jego znajomych. Jutro organizuję wyjście naszej grupy fejsbukowej na karaoke, a wcześniej spotykam się na kawie z chłopakiem, którego poznałam niedawno. W niedzielę będę dochodzić do siebie po imprezie, a potem wpada P., bo już dawno się nie widzieliśmy.
Tęsknię za G. ale może uda mi się z nim umówić jakoś przed świętami.

W  każdym razie nadrabiam wcześniejsze weekendy, kiedy nie było mnie w Polsce.




środa, 14 grudnia 2016

W odwiedziny do matki

Biorę urlop, od przyszłego wtorku do następnego. Do matki zamierzam skoczyć przed świętami. Wyjadę w czwartek rano, na miejscu będę jakoś koło 15.00, a wracać od matki będę w sobotę wigilijną. Niestety, nie zostanę na Wigilię. Pojadę, coś tam jej pomogę i wrócę. Chcę upiec jakieś ciasto i zawieźć tak od siebie wszystkim, żeby pozostawić jakiś ślad. I jakiś prezent dla matki. No i tyle. Zostałabym, ale wiem, że to nie miałoby sensu. A chciałabym spędzić resztę dni tego roku spokojnie i w całości. Jeszcze muszę pogadać z G. czy popilnuje mi kotów.
Tak przy okazji, z G. poszliśmy na układ. Zrozumiałam, że przecież i tak nie jestem w stanie przeskoczyć pewnych kwestii, skoro G. nie ma zamiaru nic z tym zrobić. Dość prozaiczna, aczkolwiek dla mnie bardzo ważna sprawa.
Ja go lubię za jego osobowość. Więc na tym poziomie odczuwam satysfakcję. To ma wpływ na moje potrzeby seksualne względem niego. Mimo to wciąż mam problemy z emocjonalnymi blokadami. To mi się samo włącza. Nie wiem czy jest mi bliski, bo samo się stało, bo czas i takie tam. Być może powinnam tak poobcować z innymi mężczyznami, żeby dostrzec w nich coś więcej.

Może z mojej strony to również jakaś forma wygodnego minimalizmu. To w sumie miałoby sens.


sobota, 10 grudnia 2016

To był dobry dzień

To był calkiem dobry dzień. Wymęczyłam się ostatnio psychicznie. Jeszcze jutro i niedziela, i będę miała chwilę spokoju.

Wieczór spędziłam na zabiegach kosmetycznych. Cieszę się z tego czasu, którego nie poświęcam na latanie do sklepu, żarcie i rzyganie. Ale wciąż muszę być czujna. To nałóg, to nie mija ot tak. Muszę mieć to na uwadze. Na wypadek, gdybym poczuła się zbyt pewna siebie.

Odezwał się do mnie Piotr. Facet, z którym kiedyś byłam. Zapadł się pod ziemię i ni stąd, ni zowąd zadzwonił. Wpada jutro na kawę, przy okazji odwiezie mnie na lotnisko. O.K. Może być.
Dużo mu zawdzięczam. Opiekował się mną podczas pobytu w Tworkach w 2013 roku. Trochę słabo postąpiłam, gdy wyszłam ze szpitala. Wciąż miałam bzika na punkcie Pawła. Tak jakoś się złożyło, że spotykałam się z nimi przez moment w tym samym czasie i nie przeszkadało mi to, co najgorsze.

Po tym jak podczas mojego pobytu w szpitalu Piotr prał moje majtki, dowoził kawę, fajki i jakieś rarytasy, które upichcił, ja postanowiłam zostać z Pawłem i jeszcze na dodatek powiedziałam Piotrowi, że to na Pawle mi zależy.
Piotr zadzwonił do mnie po jakimś miesiącu, spytał jak się miewam i zapadł się pod ziemię. Spotkaliśmy się jakoś po roku. Upiliśmy się i wylądowaliśmy u niego. Chciałam tego, tak po prostu dla dostarczenia sobie bodźców. Ale potem się już nie odezwałam i on na szczęście też.

Szczerze to nie mam ochoty na spotkanie. Czuję, że to nie koleżeńska wizyta. Piotr poznał mnie z dość wyuzdanej strony. Ale nie spotykał się ze mną tylko dlatego. Planował coś więcej, więc może też dlatego uciekłam.

Teraz gdy to piszę znów myślę o G. Chciałabym uciec, właśnie do niego. Piotr to zły pomysł.
Muszę przemyśleć jak to ogarnąć, bo poczułam się dzisiaj nieswojo z powodu jego późniejszych smsów.

W każdym razie, dzisiejszy dzień spędziłam w dużej mierze w zgodzie ze sobą. Jutro będę musiała się postarać.

czwartek, 8 grudnia 2016

Życie toczy się dalej.

Dzisiaj zniosłam swój dyskomfort związany z brakiem G. o wiele lepiej. Choć niemal co chwilę spoglądałam na telefon w oczekiwaniu na sms od niego. Najgorzej było wczoraj.

Trudno mi ocenić czego oczekiwałam od tej relacji. Chyba normalności. Spędzania czasu nie tylko w domu przed telewizorem i seksie. Nie wiem które z nas wycofało się wcześniej. Zastanawiające jest to, że G. bardzo szybko podłapał moją chęć rozstania się. Cóż, mogę się jedynie domyślać dlaczego.

Ja wycofałam się także już jakiś czas temu. Być może dlatego, że poleciałam w dół i przestałam akceptować siebie jako kobietę, kwestionując swoją atrakcyjność. A G. też jakby nie było od dawna. Coraz bardziej uwierał mnie minimalizm tego związku.

Z dobrych rzeczy, chyba mój mózg poradził sobie z nawykiem obżarstwa, a także potrzebą zajadania się słodyczami. Teraz co prawda wszystkie emocje odczuwam o wiele mocniej. Nie zajadam ich tłumiąc te, których nie akceptuję. To duży balast, ale do udźwignięcia.
Konsekwencją, którą poniosłam starając się nie wymiotować po tym co zjadałam było dość spore przytycie. Duży dyskomfort sprawiało mi uczucie wypełnionego żołądka. Było we mnie sporo lęku gdy po jedzeniu nie leciałam do kibla. Jakaś histeria, panika. Trudno mi było to wytrzymać. Ale w końcu przestałam ten lęk odczuwać w tak dużym stopniu. Lęk przed przytyciem. Odzyskałam w jakimś sensie godność, bo najbardziej obleśne było wiszenie nad kiblem.
Trochę nie za bardzo wiem co zrobić z wolnym czasem. Myślę, że powinnam ten czas wykorzystać na jakieś konstruktywne, dające satysfakcję działania. W przeciwnym razie mogę szybko wrócić do swojego nałogu.

środa, 7 grudnia 2016

Trochę gorszy czas

Zgubiłam się na chwilę w odmętach subiektywnej rzeczywistości, ale już jestem.
Muszę jeszcze załatać kilka dziur i dalej w drogę.

Czekałam na grudzień i już jest. Miałam brać urlop, ale będzie dla mnie lepiej, gdy będę pracować. W styczniu zaplanowałam dłuższy pobyt w Liv. Będę tylko musiała spytać G. czy zaopiekuje się moimi kotami.

Z G. to już koniec. Cierpię w związku z tym na nadmiar emocji. Niestety nie potrafię ich odróżnić i nie wiem co jest co. G. zachowuje się ok. Stara się jakoś być. Być miły, czy coś w tym rodzaju. W sumie niepotrzebnie. Zwalniam go z wszelkiej odpowiedzialności. Powiem mu to przy najbliższej okazji.

W poniedziałek i wtorek była u mnie siostrzenica z córką. Trochę jestem tą wizytą zmęczona, ale generalnie spędziłyśmy czas bardzo korzystnie.
Korzystnie - to być może dziwne określenie, ale nie umiem tego inaczej nazwać. Czuję obecnie zero jakichkowliek więzi. Być może będę teraz oceniać wszelkie znajomości na korzystne lub nie. Na pewno brakuje mi czyjegoś ciepła, ale nie troski. Potrafię zatroszczyć się o siebie.