niedziela, 18 grudnia 2016

Matka

Źle się poczułam dzisiaj w pubie. Zrobiło mi się słabo, serce zaczęło bić jak szalone. Potem jakieś kłucie w okolicy serca.
Przyszło sporo ludzi od nas. Stwierdziłam, że nie będę psuć nikomu zabawy, choć były momenty, gdy myślałam bardzo poważnie, że umieram. Niestety swoim milczeniem i wycofaniem zwróciłam uwagę na siebie bardziej niż miałoby to miejsce, gdybym powiedziała jak źle się czuję. Spowodowało to lawinę powtarzających się co kilka minut pytań o mój nastrój. Czułam się trochę jak w potrzasku.

Mimo to uważałam, że nie powinnam psuć zabawy. Skrzyknęłam wszystkich, dawno się nie widzieliśmy, a oni właśnie bawili się w najlepsze. Stół roześmianych, rozgadanych ludzi. Tańczących, śpiewających, lubiących się.
Nie chciałam burzyć tej beztroski. Wstydziłam się powiedzieć, jak źle się czuję, a już na pewno nie chciałam, żeby ktoś musiał, z tego powodu, mną się zająć.

W którymś momencie poszłam do toalety i siedziałam tam jakiś czas. Ale tam, niestety wpadłam w większą panikę, więc wróciłam do naszego stołu. Czułam się fatalnie. Byłam sobą przerażona i jednocześnie zamrożona na zewnątrz. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Że chcę/muszę wracać do domu? Ale dlaczego?

Z coraz większym trudem łapałam powietrze. To kłucie w klatce piersiowej wzmagało się. Tak jak napady duszności. A arytmia serca, wprawiała całe moje ciało w jakieś psychiczne i fizyczne rozedrganie.
Pomyślałam, że napiszę do G. Ale po tym, jaki mamy teraz ze sobą kontakt, nie mogłam napisać: "Hej sorry, że piszę, ale bardzo źle się czuję. I.. nie wiem... czego nie wiem??
Mimo to on jakoś na tym etapie wydawał mi się najbliższy. Napisałam do niego dwa smsy. Nie związane kompletnie z tematem.

W końcu po drugiej, P.  który przyjechał autem, spytał, czy chcę się z nim zabrać, bo będzie się zrywał.
Pomijam już kwestię, tłumaczenia wstawionemu towarzystwu, że nie zostajesz i idziesz do domu. Musiałam jeszcze utrzymać rozmowę z P. w drodze powrotnej, co w tym stanie było trudne. Ciągle głośno wzdychałam, próbując nabrać powietrza i przepraszałam, tłumacząc, że jestem trochę zmęczona pracą i ciągłym lataniem tu i tam.

Weszłam do domu. Spojrzałam na te moje "cztery ściany" i wtedy pomyślałam, że nie chciałabym tak umrzeć w nich sama. Poważnie dopadły mnie takie lęki.
Napisałam do P., mojego byłego chłopaka, że bardzo źle się czuję, i gdy rano się obudzi, niech zadzwoni do mnie koniecznie sprawdzić, czy żyję.  ( Taki czysto-techniczny sms.) Napisałam., że moja siostrzenica Anita i Grzesiek mają klucze do mojego mieszkania. Jakby co.

Prowadząc tę dziwną wewnętrzną walkę, zaczęłam coraz bardziej wpadać w histerię. Próbowałam się położyć, jakoś wyciszyć, ale w ciszy te wszystkie objawy jeszcze bardziej się potęgowały.
Pomieszanie lęku, smutku i niemocy wywołało u mnie spazmy płaczu.
Gdy tak zobaczyłam siebie płaczącą, przerażoną jak dziecko, pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Zadzwoniłam pod 112. Powiedzieli jakie szpitale mam w pobliżu. Wstałam, ubrałam się, wrzuciłam książke do torby, telefon i ładowarkę i dowód, bez portfela. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał mnie po tej ciemnej nocy napaść.

Przez chwilę nie czułam objawów, musiałam jasno myśleć. Stwierdziłam, że pójdę pieszo.  Mroźne powietrze sprawiło, że oddychało mi się lepiej, choć każdy krok wymagał wysiłku. Do szpitala szłam może jakieś 15 minut, nie więcej. Nie sądziłam, że jest aż tak blisko.
Pani na izbie powiedziałam, że biorę leki psychotropowe, a w ciągu ostatnich czterech godzin, wypiłam kawę, colę i podwójną whisky, a poza tym mam pierwszy dzień miesiączki. Lekarz zaprosił mnie do gabinetu.
Sprawdził tętno i powiedział, że jest przyspieszone, ale zapewnia mnie, że nic się takiego nie dzieje. Najprawdopodobniej, wszystkie te czynniki, o których wspomniałam, wywołały te objawy.
Zrobiło mi się głupio. że spanikowałam.

Spytałam, lekarza, czy mogę posiedzieć trochę na izbie zanim wyjdę. Powiedziałam, że mieszkam sama i nie chcę wracać do domu. Uśmiechnął się i przytaknął.
Wyjęłam swoje Sto lat samotności. Jakże wymowne. Ale czytałam nieobecna, po raz kolejny usiłując uchwycić wciąż te same zdania. Napisałam do P., że jestem na izbie, i że wszystko ok.

Siedząc tam, w tej nocnej ciszy, którą przerywały jedynie charakterystyczne trzaski świetlówek, poczułam jak opływa mnie fala spokoju w postaci absolutnie pierwotnej.
Mój terapeuta, określił kiedyś moje pobyty szpitalne otulającymi ramionami matki.
Dzisiaj pomyślałam, że  ten lęk, który mnie splątał, być może w przyszłości nie będzie już tak dotkliwy. Nawet w poczuciu surowej, karzącej samotności, zawsze przyjdzie z pomocą ona - Matka. Ta, którą odbudowałam na nowo. Wspierająca, uważna i silna.


10 komentarzy:

  1. obojetnie jak bardzo ktokolwiek zapewnia ze woli by sam, to i tak przychodzi taki moment ze sobie sam uświadamia ze to tylko koniecznosc...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi narobiłaś stracha. Jeśli nic nie pokręciłam, to nie jadłaś dwa dni przed, sama wiesz, ze przegięcia nie są dobre... To mogł byc atak paniki. Plus świadomość, ze jestes sam. Znam ją. Napisz, jak się czujesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie. Jadłam. Normalnie, to znaczy nienormalnie, bo bez bulimii, słodyczy. Fakt, gubiłam się w tym jedzeniu. Ale wody dużo i bardzo mi smakowała taka zwykła bez niczego kasza i ryż. Dzisiaj, zamówiłam sobie obiad, i gdy jadłam to znów zaczęło mi walić serce. Ale dostałam miesiączki bardzo bolesnej, do tego od piątkowej nocy nie spałam. Także organizm dalej się męczy. Ale psychicznie prócz smutku, dobrze.

      A ten lęk, to taki wyjątkowo, bo przestraszyłam się, że umrę, albo zasłabnę i tak będę leżeć w kompletnej samotności. :(

      Usuń
  3. może w takich chwilach wystarczy zatelefonowac do kogos chwile porozmawiac o czymś, usłyszec czyjś głos... ? mnie to pomaga...

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry pomysł z tym telefonem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dziewczyny. Po pierwsze była trzecia w nocy, po drugie, to chyba raczej było i ciężko z tym, że ujawniły się moje ukryte lęki związane z lękiem przed, że mogłoby mi się coś stać. Np. spaść z drabinki w garderobie, poślizgnąć w łazience itd.i stracić przytomność. Więc tu nie chodziło o telefon do przyjaciółki czy kogoś bliższego. Mam takie osoby.
    Chodzi mi o całokształt i uświadomienie sobie plusów i minusów bycia z w związku. Gdy mieszkałyśmy z moją współlokatorką razem, miałam to poczucie komfortu, że ktoś jest, krząta się po domu.
    Takie rzeczy.

    Nie wiem, czy dobrze wyjaśniłam co mam na myśli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba rozumiem. A raczej znam z autopsji...

    OdpowiedzUsuń