środa, 28 lutego 2018

Hm... Niedobrze. Terapię na Kasprzaka mogłabym zacząć w drugim tygodniu maja. Oni tam mają grupy zamknięte, a nowa rusza dopiero w maju.
Pani, która mnie kwalifikowała bardzo przyjemna, gdybym się zdecydowała na ten maj, to miałybyśmy jeszcze dwa spotkania. Terapię psychodynamiczną tam prowadzą, grupową oczywiście. Długo rozmawiałyśmy. Potem jeszcze stała ze mną w recepcji i kombinowała, jakby mi tu jeszcze pomóc. Powiedziałam, że ok, że coś wymyślę, że i tak wydaje mi się, że chyba jest ze mną lepiej od kilku dni.

Terapia od maja nie wchodzi w grę. Muszę robić ze sobą porządek i czym prędzej brać się za swoje sprawy życiowe. Podstawa to praca. Praca i kasa.
Wyszłam z tego spotkania i przyznam szczerze, zgasłam. Pustka w głowie, bezsens. Gdyby nie ten mróz chyba usiadłabym na schodach przed centrum i tak zastygła.
W końcu stwierdziłam, że sama nic nie wymyślę i potrzebuję pomocy, kogoś kto mnie zna i najlepiej w tej sytuacji zadzwonić do dr Sz. i umówić się do niej na wizytę prywatną. Trudno, zapłacę, ale może coś we dwie wymyślimy.
Z tą moją nową pani doktor nie mam żadnej bliższej relacji, nie pytałam jej, ale też ona nie proponowała, że gdyby coś się działo, to mam do niej przyjść lub dzwonić, a narzucać się nie chcę.
Wolę zapłacić dr Sz. pieniądze i pójść do niej, tym bardziej, że ona doskonale mnie zna i chyba lubi. Poza próbą samobójczą z grudnia 2012 roku, raczej nie sprawiłam jej żadnego kłopotu.

Okazało się dr Sz. od jutra wyjeżdża na urlop i nie ma jak się ze mną spotkać. Spytała co się dzieje a ja na to, że wracam z Kasprzaka i niestety tam od maja dopiero mogą mnie przyjąć i kompletnie straciłam wenę do tego co mogę jeszcze zrobić ze sobą. Poprosiła, żebym zadzwoniła do niej jutro koło południa, ona zadzwoni w jeszcze jedno miejsce i dowie się czy mogliby mnie przyjąć. Powiedziała tylko, że tam słabo jest bo mało terapii.
Porozmawiałyśmy jeszcze krótko. Wspomniałam, że chyba to co się dzieje ze mną, ma jakiś związek ze śmiercią Nokii i Czesia. Najprawdopodobniej to była moja ostatnia bliska, bezpieczna więź, która mi została, poza dr W., która też odeszła trzy miesiące później.
Cała reszta, która mi została to jakieś zaburzone albo puste kontakty bez szansy na wypracowanie czegoś zdrowego i pełnego, jak nie z ich strony to z mojej. Dlatego to tylko potęguje moją alienację wycofanie z życia.

Po rozmowie z dr Sz. pojechałam jeszcze na Szaserów. A co tam - pomyślałam. Przestałam widzieć sens swoich poczynań, ale pojechałam jeszcze upewnić się co do tego miejsca. U nich grupa oddziału dziennego rusza w drugim tygodniu kwietnia, tak mnie poinformowała pani z rejestracji i wzięła ode mnie numer telefonu. Jakiś lekarz ma do mnie dzwonić. Kiedyś tam...
 Ale tak naprawdę doszłam do wniosku już rano na Kasprzaka, że bez sensu jest czekanie a potem trzymiesięczna terapia. To kiedy bym wracała do pracy? W sierpniu? Nie, to nie możliwe. Raczej bym potrzebowała obgadania z dr Sz. co tak naprawdę mogę obecnie zrobić, jakie działania podjąć w celu uzdrowienia swojej sytuacji, bez udawania się do szpitala, takiego czy szmakiego.

Prześpię się z tym wszystkim, pochodzę, pomyślę. Zobaczymy co jutro dr Sz. mi powie.
Na razie znów pustka w głowie i ogromne zmęczenie. To był ciężki i jak na moje ograniczone zasoby psychiczne i fizyczne, pracowity dzień.

Czas na odpoczynek. Jutro będzie nowy dzień i nowe perspektywy.

wtorek, 27 lutego 2018

No dobrze. Zyziek ma alergię pokarmową a Melisa kryształy w moczu. Od dzisiaj poszły w ruch leki i specjalistyczna karma. Kupiłam podkłady na fotele i legowisko, na wypadek jeśli Melisa ponownie postanowi zrobić sobie z nich kuwetę. Melisie przy pyszczku w wyniku jakiejś wydzieliny z gruczołów zrobiło się coś, co muszę przemywać szmatką z mydłem, no i ma jeszcze jakiś problem z błoną odbytu, ale to na ile dało się zaleczyć to zaleczyłam jeszcze w styczniu. Teraz ewentualnie można by było to poprawić operacyjnie, ale ostatecznie może się to skończyć nietrzymaniem kupy, więc pani weterynarz powiedziała, że nie ma sensu tego ruszać. Uff..
Tyle z kocich spraw. Teraz pracujemy i czekamy na efekty. Jeśli zabraknie mi pieniędzy napiszę do A. w sprawie odroczenia opłaty za mieszkanie. W najbliższych miesiącach muszę znaleźć inną pracę, albo znaleźć dodatkowe źródło utrzymania. Ale na razie wszystko powoli i krok po kroku.

Dzisiaj na psychoedukacji opowiedziałam o tym co się działo u mnie ostatnio. Na tyle ile pamiętałam. Pani Joanna przyznała, że poradziłam sobie mimo wszystko w całej tej sytuacji, a działania, które podejmowałam miały służyć mojej ochronie i ochronie innych osób. Błyskawiczne odizolowanie się od osób, które mogły mniej lub bardziej świadomie zadziałać na mnie destrukcyjnie, oraz odizolowanie siebie także dla dobra tych osób. Na przykład żeby nie wystraszyć rodziny swoim zachowaniem, mówiąc o czymś dla nich trudnym lub przesadnie reagując, albo też nie poczuć się niezrozumiana i odrzucona. Tego ostatnio było w moim życiu aż za nadto.

Nie zrobiłam niczego niestosownego ani destrukcyjnego. Jej zdaniem nawet przesłanie pieniędzy na taki a nie inny cel, było wyrazem zaangażowania emocji i energii w działania społecznie akceptowalne, podobnie jak pisanie na forum z osobami, które potrzebowały wsparcia. No i co najważniejsze całą złą energię wyrzuciłam na blogu.
Uznała też, że w sumie nie ma sensu analizować tego co wypłynęło z choroby a co z osobowości, tym bardziej, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi przy takim poplątaniu objawów. Ważne, że poradziłam sobie z tymi objawami. Po raz kolejny usłyszałam, że wykonałam ogromną pracę nad sobą przez te wszystkie lata. Bez tego nie poradziłabym sobie. Omówiłyśmy dokładnie umiejętności i działania, które pozwoliły mi nad sobą zapanować, żebym zobaczyła jak ogromnymi zasobami dysponuję.
Także tak jak szłam na zajęcia z poczuciem wstydu i winy, wyszłam z ulgą, spokojem i niemałym zaskoczeniem.

Miałam też dzisiaj rozmowę z moją matką. O tym innym razem.

Jutro kwalifikacja na oddział.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Mam nadzieję, że ostatni wybuch był wyrazem apogeum w tym rzucie choroby i teraz będzie mi łatwiej. Trzeba pamiętać, że to antydepresant był wyzwalaczem frustracji. Rozchwiał mnie niebezpiecznie i niestety mechanizm cenzury pewnych myśli i emocji nie zadziałał.
Dziękuję za Wasze wsparcie, za pomoc finansową Elvi i przepraszam, że wzbudziłam w Was nieprzyjemne emocje.  Dlatego osoby, które są kruche emocjonalnie i nadmiernie wrażliwe nie powinny czytać takich blogów, bo mogą chłonąć chorą, toksyczną energię.
A mi jest ten blog potrzebny jako przestrzeń do kanalizowania szczególnie tej chorej energii właśnie, po to by nie przenosić jej do świata rzeczywistego.
To tak, jak terapeuta mówił mi kiedyś, że w myślach mogę próbować rozprawiać się z różnymi rzeczami, ba, w myślach, gdy jestem wściekła na kogoś, to nawet mogę go uśmiercić.
U mnie szczytem agresji było bluzganie na blogu i myśl o tym, że mam dość kotów, co jest oczywiście nieprawdą i w życiu ich nikomu nie oddam. Jestem za nie odpowiedzialna.
Nie brałam tych kotów bezmyślnie i wiem, że moim zadaniem jest zadbanie o ich zdrowie i ich potrzeby. Tyle to chyba jeszcze potrafię. Tym bardziej, że one też są dla mojego zdrowia.
Byliśmy dziś z Zyziem u doktor Ewy. Jutro czas na Melisę. Trochę pieniędzy na to pójdzie, ale dbanie o nie ma ogromne znaczenie pod kątem mojego zdrowia psychicznego. To nieprawda, że się nad nimi znęcałam. W myślach, w tym przypływie złości na wszystko, miałam ochotę ich się pozbyć, ale nawet nie przyszło mi do głowy by oddać je do jakiegoś ośrodka. Absolutnie nie.

Raz tylko zrzuciłam z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, z wściekłością Melisę z szafki, która przeszkadzała mi w nałożeniu karmy do misek i łapczywie rzucała się na szafkę wyszarpując jedzenie. Ale w życiu nie uderzyłam żadnego zwierzęcia a już na pewno mojego kota. Niemniej jednak tu na blogu dałam upust swojej złości i fantazji, choć nie wiem dokładnie co tu nawymyślałam w tym amoku, bo nie czytałam niczego z tego co pisałam. Coś mi się kojarzy, że kotom się oberwało szczególnie.

Gdy byłam w tym stanie, pomagało mi również pisanie na pewnym forum, z osobami, które potrzebowały pomocy i wsparcia. To akurat bardzo mi pomogło. Mimo, że jednocześnie walił mi się świat, potrafiłam wydobyć z siebie wszystkie pokłady empatii i ciepła, co znacznie zredukowało mój napad złości. To jakiś dziwna zdolność mojego dzielenia się na różne części.

Bardzo dobrze znam już siebie i wiem ile potrafię wytrzymać, a potrafię, oj, baradzo wiele. Mniej więcej orientuję się w tym co jest dla mnie korzystne a co nie.
Hospitalizacja jeszcze nie jest adekwatnym wyjściem, ponieważ niczego nie załatwia, poza samą kwestią jakiejś elementarnej opieki, a to potrafię sobie zapewnić.
Jestem bezpieczna w domu, tylko osamotniona. Szpital nie załatwi mi przyjaciół, ale rozumiem, że załatwi zwykłe ludzkie towarzystwo. No dobra, zgodzę się, że to w moim wypadku bardzo ważne.

Niebezpieczny był ten przelew pieniędzy na stowarzyszenie i tu rzeczywiście taką osobę bym do szpitala wysłała, bo to już było nieracjonalne i autodestrukcyjne.
Ale może to było jakieś celowe, podświadome rozszczepienie osobowości, gdzie jedna część próbowała pomóc drugiej, przenosząc pole działania w zupełnie inną przestrzeń. No tak czy owak, ryzykowne to było.
Jutro ze wstydem ale opowiem o tym terapeutce na psychoedukacji. Będę musiała też o tym powiedzieć na kwalifikacji na oddział w środę. Możliwe, że to może mnie dyskwalifikować i mogą mnie wysłać na całodobowy jednak.
Ja oczywiście miałam jakiś wówczas mocno określony tok myślowy (jak każdy maniak zapewne) wysyłając te pieniądze i wydawało mi się to bardzo uzasadnione, ale teraz nijak nie umiem sobie tego przypomnieć. Wiem, że dzwoniłam też do tej fundacji i z kimś rozmawiałam. Nie wiem dlaczego tak niewiele z tego pamiętam, ale chyba po prostu nie chcę. Wstydzę się. Jak ochłonę trochę, skontaktuję się z tym stowarzyszeniem. Może sama spróbuje skorzystać z ich pomocy. Na razie bardzo delikatnie stąpam przy tym temacie.

Piszę na blogu po to by nie nadużywać ludzi w swoim otoczeniu, ale też dlatego, że nie mam w swoim życiu takiej osoby, z którą czułabym się bezpiecznie, naturalnie i która ze mną by się tak czuła. Chodzi też o pewien zasób wiedzy psychologicznej i kompetencji psychicznych. To sprawia, że osoby takie są bardziej dojrzałe w kontakcie.
Ja mam chyba całkiem miły charakter i w kontakcie jestem raczej ciepłą i ciekawą osobą. Mam tylko silną potrzebę kontroli i muszę kontrolować otoczenie i zachowania ludzi w moim otoczeniu, by nie wydarzyło się nic złego, przez to potrafię zdominować poszczególne osoby lub nawet całe grupy. Ta kontrola jest najczęściej nieświadoma i wynika z zaburzenia osobowości. Niestety jest to sprawa do przepracowania, samej nie udało mi się tego do tej pory opanować. To najcięższa strona mojego zaburzenia.

Odpadają z mojego otoczenia osoby konfliktowe, krytykanckie, zarozumiałe i oceniające. Tego typu zachowania nie są przeze mnie akceptowane, ponieważ są męczące i toksyczne. Natomiast inne akceptuję i jestem na nie wyrozumiała lub po prostu odporna.
Mój problem polega na borderlajnowym zaburzeniu więzi. Tak to nazwałam. Stąd nikt nie może się do mnie zbliżyć tak na sto procent ale i ja nie potrafię się zbliżyć do kogoś.
Aczkolwiek nie jest to niemożliwe. Ani, dziewczyna, z którą zaprzyjaźniłam się jakiś czas temu, (poznałyśmy się kiedyś na warsztatach psychologicznych) wykonała kawał ciężkiej roboty i przekonała mnie do tego, że jest silna by łamać moją potrzebę kontroli. To dało niesamowity efekt w naszej relacji, a już na pewno w moim odbiorze jej osoby. Trwało to oswajanie mnie i łamanie jakiś rok, a gdy stałyśmy się sobie bliskie i nasza relacja bardzo się wyrównała, Ani wyjechała na stałe do Londynu. To bardzo mądra dziewczyna. Dużo młodsza ode mnie. Jestem z niej dumna bo robi fajne rzeczy i zaczęła zajmować się pomocą osobom z problemami psychicznymi, zawodowo, jako ekspert przez doświadczenie w dwóch fundacjach w Londynie.

Ja również myślałam kiedyś o takim zawodzie, zwłaszcza, że dwa lata temu ruszył taki program w Polsce. Natomiast obawiam się, że ze względu na mój bezremisyjny (choć trzeba by było to potwierdzić na sto procent) charakter chadu, nie mogę pełnić takiej funkcji.
Dlatego najlepiej wychodzi mi wsparcie wirtualne, bo mam nad sobą większą kontrolę i czas na regulację emocji. Bardzo mi takie działania pomagają, ponieważ pozwalają mi dostrzec, że jestem rzeczywiście w czymś dobra i to w dziedzinie, którą bardzo sobie cenię. No i mam możliwość bliższego kontaktu z człowiekiem, na poziomie emocjonalnym, przy czym w kontrolowanym środowisku.

sobota, 24 lutego 2018

Doszłam do siebie chyba. Dwa plus dwa to wreszcie cztery. Choć nadal jestem bardzo krucha i w stanie przedszpitalnym, zamkniętym. Muszę być bardzo ostrożna.

Nie wiem czy mam się wstydzić siebie, ale chyba nie, raczej będę siebie żałować. Bardzo musiało mi być ciężko, żeby aż tak odejść od zmysłów, żeby aż tak stracić kontrolę. Choć mam poczucie, że nie tyle ją straciłam, co poddałam się zwyczajnie i puściłam na własną odpowiedzialność to, co tak bardzo długo wstrzymywałam. Jakoś nie umiem się zgodzić z tym, że można tak zupełnie oszaleć.
Dotarło do mnie jak bardzo dużo we mnie żalu i złości do różnych osób z mojego życia. Bardzo to tłumiłam, ale to jak. Chyba pierwsza poważna rysa na tej wytrzymałości pojawiła się na grupie wsparcia chad, gdy całe półtoragodzinne spotkanie i jeszcze po, oparło się o moją sytuację z rodziną.

Gdybym miała być swoją przyjaciółką, nigdy bym tak nie unieważniła siebie, swoich przeżyć, doświadczeń, swojej sytuacji. Wręcz nalegałabym na danie sobie prawa do głębokiego żalu, do wkurwienia, nie tylko żalu. Mało tego, podałabym sobie rękę, pomogła, broniłabym siebie.
Teraz okazało się, że jestem swoim największym wrogiem. Jak bardzo cienka i zgubna granica między unikaniem a dopuszczaniem uczucia złości, niezależnie od tego czy jest uzasadniona czy nie. Jak wiele złego może zdziałać tłumienie emocji i wypieranie niewygodnych myśli. Bardzo grząski grunt, jak bardzo wymagający szczególnego traktowania.

Poprawność. Z niej biorą się najgorsze rzeczy. A ja chciałam być poprawna. Grzeczna, poprawna i akceptująca niedopuszczalne wręcz zachowania wobec mnie.

A to stowarzyszenie, na które wpłaciłam pieniądze wspiera osoby z borderline, chadem i zaburzeniami odżywiania. Widocznie tak bardzo potrzebowałam pomocy, że zrobiłam coś, czego oczekiwałabym od innych. Mam nadzieję, że dzięki temu, rzeczywiście będę mogła komuś pomóc. Mimo, że te pieniądze były mi bardzo potrzebne, nie zostały wyrzucone w błoto. Mimo, że nie kontrolowałam tego zachowania i teraz bym nie przelała tych pieniędzy, to jednak w całym tym chorym amoku zachowałam się dobrodusznie. To mi jakoś pomaga pogodzić się z utratą kontroli.
To moja wina. Pozwoliłam sobie na to by zwariować. Mogłam nad tym zapanować.
Pozwoliłam na to by zawładnęła mną frustracja, żal do ludzi, których znam, a których uważam na swój dysfunkcyjny sposób za osoby bliskie. Pozwoliłam by zawładnęła mną niemoc, przemęczenie, lęk.
W obecnie egoistycznym świecie ludzie są tak samo niepełnosprawni emocjonalnie jak ja. Każdy jest skory do udzielania rad ale nie realnej, adekwatnej pomocy. W dzisiejszym świecie nie ma miłości, bliskości, uważności, nie ma troski. Pozwoliłam na to, by zawładnęło mną to co najgorsze.

Zaatakowałam siebie, pozwoliłam by złość i agresja, stały się wyrazem mojego zagubienia i samotności. To już nigdy się nie stanie. Nigdy nie wystąpię przeciw sobie, Melisie i Zyziowi.
Jeszcze nie wszystko stracone. Znajdziemy sposób. Pieniądze i sposób by to wszystko przetrwać.

piątek, 23 lutego 2018

Ja nie wybrałam takiego życia - zostałam wybrana. To nie szkodzi.
Straciłam kontakt, pozwoliłam sobie na to. Co wydarzyło się naprawdę? Nie wiem. Wiem, że byłam tylko bardzo samotna, przerażona i zmęczona.
Zaopiekuję się sobą. Tylko teraz lepiej. Bardziej racjonalnie. Będę szukać pomocy tam, gdzie mogę ją znaleźć. Najważniejsze to zapewnić sobie pomoc materialną, tak, żebyśmy utrzymali się we trójkę.
Muszę znaleźć lepiej płatną pracę ale jednocześnie dużo spokojniejszą. Przecież to ewidentnie aspekt finansowy mnie zaburza i ten dwuletni stres, tego było za dużo. Gdybym mieszkała na wsi i żyła z tego co mi wyrośnie. Nie potrzebowałabym farbować siwych włosów, kupować kosmetyków do makijażu, mogłabym się starzeć, tyć i nie kupować ubrań do pracy. Wtedy tych pieniędzy byłoby aż za nadto. Może nawet nie byłabym tak chora i nie musiałabym tyle wydawać na leki. Melisa i Zyziek, nie byłyby zamknięte w czterech ścianach i nie myślałyby tylko o jedzeniu, tak jak ja zresztą.

Umiem sięgać po pomoc. Muszę tylko zrobić to mądrze, racjonalnie. Poszukać pomocy, na pewno ją otrzymam. Mam dużo do zaofiarowania w zamian.

W nocy Zyziek przyszedł do mnie, przykleił się i tak spaliśmy. Od razu poczułam ulgę, spokój. Brakowało mi bliskości, zapachu kociej sierści. To było uzdrawiające. Taka bliskość.
Miałam wiele snów, a wszystkie te obrazy koiły mnie. Mam wrażenie, że mój mózg w nocy się naprawił. Tak jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Być może to przychodzi falami, a zaistniały też realne czynniki, które spowodowały, że poczułam się bardzo zraniona, niechciana i nieważna. Być może jeszcze wszystko wróci, ale teraz szybciej to rozpoznam.

Zaprałam fotele. Za kilka dni przyjdzie wypłata pójdziemy do doktor. Najwyżej jakoś na raty się umówimy. Napiszę do A. o kłopotach finansowych, wiem, że zrozumie. Zajmę się wszystkim.
To był tylko krzyk, ból, rozpacz. Wszystko to nosze w sobie, do czego się nie przyznaję.

Zrobiłam pyszne, zdrowe śniadanie. Pomogę sobie. Pomogę nam. Potrafię to.
Włączyłam Misia Uszatka. Muszę się cofnąć do początku. Moja tęsknota za Nokią to tęsknota dziecka za matką. Muszę poszukać zastępstwa i znaleźć coś co w tym regresie mi pomoże się ukoić.
To chyba ten czas, gdy matka wołała na kolację i wieczorynkę. To mi się kojarzy z jej zainteresowaniem i zaopiekowaniem. Żebym zdążyła na bajkę i żebym miała co jeść. Ale potem jak byłam starsza budziła mnie nad ranem...
Gdyby nie ten miś uszatek, to raczej nie pamiętałabym, że byłam małym dzieckiem. Ale nie szkoda mi teraz. Nie ma to znaczenia, nie tęsknię. Tylko muszę uspokoić siebie, bo po co mam się tak męczyć. Nie zapłacę za mieszkanie w marcu. Postaram się jakoś znaleźć pieniądze. Muszę tylko zablokować teraz karty chyba i konto bankowe. Telefon też.
Sprawdziłam konto. 7.62. Tyle mam. I kartę kredytową na minusie. W domu mam jakieś kasze, soczewiece, ciecierzyce. Dam radę.

Tak. jutro zablokuje kartę kredytową. Kotom karma się kończy. To jeszcze tylko karmę może.
Tylko okazało się, żę Zyziek ma alergię pokarmową, a Melisa coś z sikaniem. I nie wiadomo czy muszę kupić urinary, czy zupełnie inna karmę dla Zyźka. Zyźkowi schodzi sierść z ucha i pyszczka i pod pyszczkiem. Wydałam na weterynarza w styczniu trochę kasy i już więcej nie pójdę. Jakby ktoś wziął ode mnie te koty, to bym nie tęskniła. No bo one nawet do mnie nie przyjdą, chyba że chcą jeść i wtedy mnie męczą. A ja naprawdę nie jestem miłośnikiem kotów. Po prostu opiekuję się nimi bo są. Melisę wzięłam, bo nie chciało mi się bawić z Zyźkiem. A on był taki samotny. A tak teraz mają siebie i widać, że im ze sobą dobrze. Ale ja zostałam sama. No ale Nokia z Czesiem nie umarły mi na złość. To wiem. Tylko teraz bez nich to już całkiem nie umiem siebie ukoić.

Jak ja te dwieście złotych wydałam? To akurat mnie przeraziło, nie rozumiem nawet co ja sobie myślałam. Wstyd się komukolwiek przyznać. Na bulimię od poniedziałku poszło jakieś 250. Nawet jak zablokuję konto, to coś innego mogę wymyślić destrukcyjnego.
Czy dam radę wytrwać do tej kwalifikacji? A jak znów ją odwołają to co? To całkiem zwariuję?

Muszę sie trzymać. A jak nie to przynajmniej udawać. Nikt nie musi wiedzieć. Muszę tylko teraz ukryć się przed ludźmi, żeby ograniczyć jakiekolwiek bodźce, które mogą mi zrobić krzywdę.
Na fejsbuku siedze, bo niezmiennie, co akurat jest dziwne, strony bodrderlajn i zdrowie normalnie prowadzę, artykuły wyszukuję i czytam. To jest akurat coś automatycznego we mnie i jakby to była zupełnie inna część, robię to bezwiednie.

Dobrze, że przyszła noc. Noc daje mi odpocząć i niedziele. To są takie błogosławione chwile.
Reszta dnia każe mi coś robić ze swoim życiem, a aktualnie wymyka mi się ono spod kontroli.

Miś uszatek troszkę mnie uspokoił. Bo jeszcze ten głód bulimiczny mi wystrzelił na wieczór i byłam w sklepie.
A było już tak dobrze z tym obżeraniem się.





czwartek, 22 lutego 2018

Naprawdę nie wiem dlaczego przelałam te 200 zł. Nie mam pojęcia. Nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło. Nigdy. Napiszę A., że mam kłopoty finansowe i zapłacę za marzec z opóźnieniem. Za kilka dni powinna przyjść pensja.
Bulimia też mi się rozszalała od zeszłego poniedziałku, w tej chwili nie mam już nic. Receptę wykupię albo i nie, w marcu. Pierdolę to.
Pierdolę koty. Niech chorują. Jak będą cierpieć to je uśpię. Gówno mnie obchodzą. Nigdy nie byłam kociarą, a Nokia i Czesiek to byli moi przyjaciele, moja rodzina, kochały mnie. Byliśmy nierozłączni.
Pierdolę to, że mieszkanie zaczyna śmierdzieć sikami. Że przeszczane mam łożka, fotele.

Melisa ciągle miauczy. Te koty wciąż czegoś chcą. Chcę ciszy. Potrzebuję, kurwa, ciszy.
Dwa dni temu, nie wiem właściwie dlaczego przelałam na pewną fundację 200 zł, pieniądze z karty kredytowej, których pokrycia nie mam. Dzwoniłam do nich, do tej fundacji i entuzjastycznie z nimi o czymś rozmawiałam. Niestety nie pamiętam. Wczoraj "ocknęłam" się późnym popołudniem u Marka zdziwiona, że u niego jestem i nie wiem właściwie po co. Potem miałam te konwulsje i wymioty, wieczór, którego nie pamiętam. Dzisiaj nie byłam w stanie się obudzić. Koty chodziły po mnie, miauczały, drapały zaczepnie pazurami, a ja czułam, że muszę spać, że nawet się nie podniosę. Męczyły mnie jakieś myśli, i te koty. W końcu zerwałam się nerwowo i nasypałam kotom jedzenia. Znów się położyłam, znów wiłam się jakby coś mnie spętało i nie mogłabym się od tego uwolnić. Chciałam ciszy, spokoju, ale cholerne koty wciąż czegoś ode mnie chciały. Nokia z Czesiem nigdy takie nie były, te ciągle są nienajedzone niezależnie od tego ile bym im dała jeść. Nie mogę spokojnie zjeść posiłku, bo kotka wyrywa mi wszystko. Jem na stojąco. Oba są chore. Nie mam na ich leczenie. Melisa znów nasikała na fotel. Wskakują wszędzie, przez nią Zyziek zrobił się też męczący i podobnie jak ona wciąż czegoś ode mnie chce.
Gdy zoaczyłam, że Melisa zagrzebuje coś pazurkami pod fotelem już wiedziałam, zę nasikała. Zerwałam się z łóżka, zaczęłam krzyczeć, uderzyłam ją, po drodze sama uderzyłam się w rękę o stolik. Zaczęłam krzyczeć. Zaczął dzwonić telefon, matka, potem drugi, Marek. Czułam się osaczona.

Chciałam tylko odpocząć dzisiaj po wczorajszym, ponieważ miałam konstruktywny plan na wieczór, ale wszytsko się rozsypało. Wieczorem dostałam napadu agresji, biłam koty, rzucałam nimi. Nie mogę wejść d kuchni po herbatę, wskakują na kuchenkę.

Nokia by mnie uratowała, by mnie wyciszyła. Mam dość tych kurewskich sierściuchów i ludzi, którzy gówno wiedzą o tym czym jest moja choroba.

Wypierdalajcie kurwa niepełnosprawni inetelektualiści. Jebię Was.
I niech nikt mi nie pisze, że się o mnie martwi.
Poradzę sobie z tym napadem agresji, psychozą i wszystkim co mi się przytrafia. Tylko się kurwa ode mnie odczepcie!!!!!!!!! Raz na zawsze przestańcie udawać, że cokolwiek rozumiecie.

środa, 21 lutego 2018

to była chyba jakaś psychoza

21.27 a wywawało mi sie ze minelo kilka er a nie godzin. ocknelam sie. w domu zionely do mmnie zlowieszczo wszelkie swiatelka standbay. za oknami czarno, bo rolety musiałam jakos w ciagu dnia zaciagnac. wolalam nokie zeby do mnie przyszla, mialam jakies dziwne sny, albo jeden dziwny sen. przez jakis czas uporczywie, glosno, nie wiem gdzie dzwonil moj telefon, zwinelam sie w pozycje embrionalna i cala zakrylam koldra, zasypialam w jakims w psychotycznym bolu, czasem przychodzily jakies osoby, dzialy sie jakkies wydarzenia. Nokia nie przyszła mnie ukoic.
Musialam dostac jakiejs psychozy.

Dzien zaczelam tak, ze  otrzymalam telefon, że terapeutka, która miała mnie kawlifikować na oddział zachorowała i będzie za tydzień. Trudno, bo czekałam z niecierpliwością na ten moment. Nie chciałam zostać bezczynna w domu, więc zadzwoniłam do M., który od lat choruje na depresję jednobiegunową, ze przywiozę mu jego laptop, który leży u mnie od wieków. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam zmeczenie i wyczeprpanie, wiec zaprponowałam ewentualnie krótki spacer dla nas obojga bo świeciło słonce. Ale M. powiedział, że nie chce swojego starego laptopa i żebym z nim zrobiła co chcę a na spacer pojedziemy samochodę na pocztę, to przynajmniej zmotywuję go, do wstałą z łóżka i zalatwienia kilku spraw.
Wychodzac z  mojego mieszkania, zeszłam piętro nizej do firmy naprawiającej laptopy i zostawiłam moje dwa do oceny uszkodzen i naprawy. Poszłam na przystanek i pochałam do Marka na Kabaty.
Czy to ten Ursynów jakoś mnie zaburzył? Dawno tu nie byłam. A każe miejsce to moje życie i życie moich kotów. Czy zaburzyło mnie coś innego. NIe wiem.
Pojawił się mój kolega od remontu u M. bo zaproponowałam M. pomoc P. Zatem z P. widzieliśmy się tyle, że on po prostu przyszedł tam biznesowo a ja tam byłam, jako ktos kogo znal.
Dlugo debatowiali stojąc w łazience, a ja położyłam się bokiem na długim wygodnym szezlongu, nie wiem już z jakimi myślami, ale coś musiało mi się naroić,  na pewno poczułam znaczne zmęczenie.

Potem Pawła pożegnaliśmy i gdy wróciłam do pokoju, poczułam zakłopotanie samym faktem, że jestem w jakimś mieszkaniu, nie swoim. I nie mogłam sobie przypomnieć po co właściwie przyjechałam do M. Zresztą powiedziałam to z automatu na głos. M. byl raczej zaskoczony tak samo moim dziwnym pytaniem. Zaproponował, żebym sobie poleżała jeszcze, że może zrobić mi herbatę, ale ja musiałam jak najszybciej teleportować się do domu. Do mojego domu.

W metrze byli ludzi, a metrem jeżdżę obecnie wcale. Tłum ludzi w metrze, potem tłum na przystankach przy metrze politechnika. Tłumy w autobusie. Nie pamiętam w którym momencie zaczeło mi być tak niedobrze, ale na pewno już po wyjsciu z autobusu. W domu zaczęło mnie dzwinie mdlić, aż jakoś tak boleśnie wić i mdlić, wpadała mi jakas chora myśl, że ktoś musiał czymś może prysnąć w którymś z tych środkow lokomocji, zwijałam się, wymiotowałam w jakichś konwulsjach, i w któryms momencie musiałam odpłynąc zupełnie. W zupełnym mrok mojego mieszkana z ziejącymi stendbayami i telefonem, którego przeraźliwy odłos jeszcze bardziej spychal mnie w odchłań.

Tearaz już powoli z każdym zadnie odzyskuję kontrolę na sytuacją. Nie wiem jeszcze co się stało. boję się włączyć swiatło, chyba zostanę pod kołdrą,Jest bardzo wcześnie, a czuję jakbym wpadła w ten trans na nie kilka godzin ale na kilka dni i znów obudziła się w nocy. Data 21 lutego, wiec straciłam kontakt być może już u Marka a ocknęłam się po tej 21szej. Miałam jakiś atak psychotyczny, czy coś. Ale dlaczego tak wymiotowalama i to w takich bólach? U marka nic nie jadłam tylko banana, a przy sobie miałam swoją półtoralitrową butelkę z wodą i własnoręcznie wyciśniętym sokiem z cytryny.
 Nie wiem, Jutro zadzwonię do doktor SZ. żeby poprosic o spotkanie, musze zrozumieć kiedy zaczęła się psychoza i zeby moze nie mowic tamtym na kawlifikacji, bo zabiora mnie na calodobowy.

Może ktoś mnie czymś otrul. W metrze albo autobusie. Jest mi źle, niedobrze, wymiotuję, męczę się. Przez większość nocy i dnia nie wiem kim byłam. Muszę to przespać. Muszę zapisać to jak się czuję. Strasznie się męczę, tak kajby ktoś w tym tłumie coś mi zrobił.

wtorek, 20 lutego 2018

Z dołu w górę.

Od wielu dni nie mam z nikim kontaktu, poza ekspedientką w sklepie. Nie odzywam się, nie rozmawiam z nikim werbalnie, bo pisemnie, coś tam czasem z kimś owszem. W każdym razie nie miałam pojęcia, że idę w górkę. A dzisiaj na psychoedukacji nic nie zrobiłyśmy, bo rozgadałam się strasznie. A to się ekscytowałam, a to śmiałam, po chwili płakałam.
Po wyjściu rozchwiałam się całkiem, bo zrobiło mi się głupio. Choć co prawda wychodząc przeprosiłam panią J. że tak się rozgadałam, i że zdaję sobie sprawę że mamy pracować bardziej na konkretach. Pani J. powiedziała, że absolutnie nie ma kłopotu i raz na jakiś czas możemy poświęcić spotkanie na rozmowę, zwłaszcza gdy jest taka potrzeba.
Tak czy owak, trajkotanie przez godzinę i emocje, które się uwolniły w kontakcie z drugim człowiekiem,  jak te gołębie wylatujące z gołębnika, albo wrony zerwane do lotu, bardziej wrony, tłumne, czarne i głośne, uświadomiły mi, że idę w kierunku stanu mieszanego. Niepokój połączony z jakimś pędem w głowie, wprowadził mnie w fizyczne i emocjonalne rozdygotanie.
Zrozumiałam, że to antydepresant podstępnie zrobił swoje. Zatem antydepresant idzie w odstawkę.

Jutro kwalifikacja w szpitalu wolskim.

czwartek, 15 lutego 2018

Odział dzienny

Dostałam skierowanie do Szpitala Wolskiego na odział dzienny. Opowiedziałam wszystko mojej lekarce, a ona stwierdziła, że to dobry pomysł. Od razu po wizycie pojechałam do szpitala. Miałam wstępną rozmowę z lekarką psychiatrą, która następnie skierowała mnie do terapeuty kwalifikującego na oddział. W przyszłą środę mam się z nim spotkać. Nie wiem ile będę musiała czekać na miejsce, ale mam nadzieję, że uda się w miarę szybko. Jeśli tak, będę bardzo zaskoczona, bo wydaje mi się, że na takie miejsce musi być wiele osób chętnych. Cieszę się, że doktor Sz. podpowiedziała mi ten szpital. Zobaczymy.

Najgorsze jest to, że terapia tam trwa trzy miesiące więc kompletnie nie będę mogła pomóc w pracy. 
Bardzo źle się z tym czuję, do tego stopnia, że dzisiaj już nie byłam w stanie zadzwonić z informacją o długim pobycie w szpitalu do L., więc tchórzliwie napisałam sms. W odpowiedzi otrzymałam bardzo serdeczną wiadomość, ze zrozumieniem i wsparciem. Również z informacją, że niezależnie do tego, kiedy wrócę, miejsce na mnie czeka. 
Bardzo się uspokoiłam, choć wciąż czuję, że zawaliłam, nie tylko pracę ale ogólnie, że przestałam walczyć, że się poddałam. Szkoda mi L., zostawiłam ją z tym całym bałaganem, zwłaszcza teraz. To najgorętszy okres w roku i będzie trwał do końca maja. L. napisała, że szukają na ten czas kogoś do pomocy i żebym się absolutnie tym nie martwiła. 



środa, 14 lutego 2018

Jak sobie pomagam.

Ciężko mi, ale jako tako wspieram się czym się da.

Byłam na tej grupie wsparcia chadowej. Jestem zadowolona, że ją znalazłam. Tylko przez dwa dni po grupie było mi cholernie wstyd, bo gdy się przedstawiałam to wybuchłam takim szlochem, że trudno mi było go opanować. Otrzymałam tam dużo wsparcia. Nie było osoby, która nie byłaby zaskoczona, że nie mogę liczyć na rodzinę i jestem tak osamotniona, bo tam byli i bliscy chadowców i chadowcy. Mogłam zobaczyć troskę tych rodzin, potrzebę zrozumienia choroby i nauczenia nieść pomoc, ale też radzić sobie z chorym, bo to przecież paskudna choroba i męcząca dla bliskich.
Ostatecznie wiele osób już po zajęciach mnie wyściskało i rozmawiało ze mną. To było dla mnie trudne, takie zainteresowanie mną. Wracając do domu walczyłam z myślami, że nie potrzebnie zwróciłam na siebie uwagę, ale w sumie znalazłam to stowarzyszenie, gdy doszłam do wniosku, że dłużej już nie dam rady i potrzebuję pomocy, więc ten szloch i zwrócenie na siebie uwagi było takim wołaniem o pomoc.

Jutro mam wizytę u mojej lekarki. Jeśli dalej będzie mnie wysyłała do szpitala, to będę chciała skierowanie nie na całodobowy, ale na dzienny. Dzwoniłam do dr Sz. bo ona ma świetne kontakty i poradziła mi Szpital Wolski. Dzwoniłam do nich i zaproszono mnie na konsultację, jak już będę miała skierowanie.

Psychoedukacja też trochę pomaga. Głównie dlatego, że mam z kimś stały kontakt. Rozmawiamy o moim stanie, analizujemy objawy oraz jak im przeciwdziałać. Dostałam na maila od pani Joanny tabelkę z zapisem aktywności. Mam po każdej czynności jak choćby porządki, czy przyrządzenie jedzenia opisać stopień trudności. Na ile kosztowało mnie to wysiłku, a na ile odczułam przyjemność z wykonanej czynności. I tak mam do kolejnych zajęć opisywać. To pozwoli ocenić moje zasoby.

Dzwoniłam też do dwóch fundacji w sprawie umówienia się doradcą zawodowym, ale niestety już nie prowadzą takich projektów. Muszę szukać dalej.

I to chyba tyle z tego co udało mi się zrobić. Poza tym ciągle leżę w łóżku bez chęci robienia czegokolwiek. Seriale jakieś oglądam, to pozwala mi zapominać o lęku.


niedziela, 4 lutego 2018

Nokiusiu - tęsknię.

Dzisiaj rocznica śmierci mojej Nokiusi. Dopiero gdy stracimy kogoś, kogo bardzo kochamy, kto jest naszym światem, doświadczamy niezgody na kruchość i przemijalność życia. Doświadczamy tej miażdżącej realności śmierci. Czuję to bardzo silnie.

Bardzo za nimi tęsknię. Bardzo. Trudno mi zrozumieć tę stratę. Trudno mi zrozumieć, że odeszły i już nigdy ich nie zobaczę, nie poczuję.
Ich śmierć napawa mnie lękiem. Potrzebuję w coś wierzyć, kochać, być kochaną, bez tego jestem martwa jeszcze żyjąc. Śmierć mnie przeraża. Nie wiem na ile moja własna, ale na pewno przeżywanie śmierci kogoś tak bliskiego.
Było nam tak dobrze we troje. Po ciężkim dniu wracałam do domu z myślą u uczuciu przyjemności, gdy przekraczam próg mieszkania i jesteśmy razem. Gadające, bardzo interaktywne, nie sposób było tej relacji, tej więzi pomylić z tą pierwotną, idealną, bezpieczną. Nie sposób, gdy ma się w sobie deficyt pierwotnej bliskości.

Możliwe, że mój były terapeuta mógłby mi w tym pomóc. Nie kojarzę żadnej innej osoby, która miałaby na mnie taki uzdrawiający wpływ. Niestety nie mogę zwrócić się do niego o pomoc.
Chyba nie chciałabym się tak zżyć z Melisą i Zyziem, może to nawet niemożliwe. W każdym razie nie chcę już tak cierpieć.

Dzisiaj łzy płyną. Może mnie oczyszczą, a może pogrążę się jeszcze bardziej. Dzisiaj, gdybym nie miała Zyźka i Melisy, chyba bym się zabiła.


czwartek, 1 lutego 2018

Upadek

Kilka godzin temu coś we mnie pękło. Moja była przyjaciółka z czasów liceum, która też choruje na chad napisała do mnie, gdy napisałam, że w przyszłą środę idę na grupę wsparcia: "Nie dołują cię takie grupy?"

Niby nic, ale poczułam, że jestem koszmarnie osamotniona, również w byciu niezrozumianą co do mojej sytuacji. Ale nie to było najgorsze. Sama dopiero uzmysłowiłam sobie, w jakiej jestem sytuacji. Mam skierowanie do szpitala, w domu dwa koty. Kto mi do tego szpitala przyniesie czyste rzeczy, kto będzie siedział z kotami tygodniami? Nie mam kogo o to poprosić. Dopiero zdałam sobie z tego sprawę, że o to chodzi.
Nie mam dorosłych córek jak moja przyjaciółka, ani partnera, jak ona, który gotuje, pierze, wozi ją do lekarzy, gdy ta czuje się gorzej. Nie mam zabezpieczenia finansowego, własnego dachu nad głową. Mam za to kredyt do spłacenia, nie daję rady w pracy, a w sierpniu kończy mi się renta. I na dodatek dopadła mnie ta gówniana depresja, choć nawet nie umiem się do tego przyznać.

Mam Chad, bulimię i borderline. Jestem już zmęczona tym. Mam dość i mam dość bycia chorą na te gówniane rzeczy. Błagam, niech mnie ktoś od tego uwolni.

Dostałam takiego napadu lęku o swoją przyszłość i takiej histerii i płaczu, że chwyciłam poduszkę i krzyczałam w nią na przemian z wyciem, z bólu emocjonalnego.
Koty zerwały się i zaczęły chować, pewnie było mnie słychać na klatce i u sąsiadów. Dostałam duszności i bólu w klatce piersiowej. Chyba zwariowałam. Chyba straciłam wiarę w siebie, ale dotarło do mnie, że nie mam podstaw by wierzyć w drugiego człowieka.

Wydaje mi się, że zrobiłam coś złego, i że nie wynika to z tych wszystkich chorób, tylko, że jestem złym człowiekiem, bo przecież w przeciwnym razie moja rodzina, matka, rodzeństwo, siostrzeńcy. Ktoś by mi pomógł, choćby tym, żeby nie czuć do mnie niechęci i pretensji, bo jestem nikim i niczego nie osiągnęłam.

Brakuje mi Nokii i Czesia. Nokia, gdy płakałam szybko leciała do mnie mrucząc, trącając mnie noskiem lub łebkiem a teraz nie mogę liczyć na ten dotyk, na to kojenie.

Co ze mną będzie? Boże... Czemu nie wierzę w Boga...




Czas na szukanie nowej pracy

Dostałam kolejne dwa tygodnie zwolnienia i zwiększenie dawki antydepresanta. Warunek był taki, że dostanę jeszcze te dwa tygodnie, ale jeśli nic się nie poprawi pójdę do szpitala, ponieważ pani doktor chciała mnie do szpitala wysłać już teraz.

Najgorszy był telefon do L., ten wstyd i lęk przed oceną, przed złością, że akurat nawalam teraz, gdy jest tyle pracy. Myślę, że moje samopoczucie ma coś wspólnego z tym, że zbliżają się dwie duże imprezy i to już będzie trzeci rok ciężkiej, stresującej pracy w tym okresie.
Wczoraj wieczorem dopiero do mnie dotarło, że chodzi o wyczerpanie pracą, że nie mam siły już tam iść i pracować w takim tempie.
Powinnam w niej zarabiać dwa razy więcej przy tym. Mam nadzieję, że może L. podejmie decyzję o nowej osobie do naszego działu, choć o tym decyduje prezes, i jeśli L. nie użyje odpowiedniej argumentacji, będzie musiała siedzieć po godzinach. Tylko jej mi szkoda, bo na pewno nie prezesa, który zarabia ode mnie dziesięć razy więcej. To nie moja firma a jego. I nie jego zdrowie, a moje.
Muszą być na tym świecie jakieś inne firmy, w których mogłabym pracować.

Może to dobry czas, by zacząć szukać nowej pracy. Muszę, muszę się podnieść. Muszę pomyśleć o swojej przyszłości, o dachu nad głową i rachunkach. Muszę mieć jakieś oszczędności. Kto wie co może się zdarzyć. Do końca tygodnia mnie nie ma. Leżę, śpię, cokolwiek. Ale w poniedziałek muszę nakreślić jakiś plan. Nie mam wyboru.