poniedziałek, 26 lutego 2018

Mam nadzieję, że ostatni wybuch był wyrazem apogeum w tym rzucie choroby i teraz będzie mi łatwiej. Trzeba pamiętać, że to antydepresant był wyzwalaczem frustracji. Rozchwiał mnie niebezpiecznie i niestety mechanizm cenzury pewnych myśli i emocji nie zadziałał.
Dziękuję za Wasze wsparcie, za pomoc finansową Elvi i przepraszam, że wzbudziłam w Was nieprzyjemne emocje.  Dlatego osoby, które są kruche emocjonalnie i nadmiernie wrażliwe nie powinny czytać takich blogów, bo mogą chłonąć chorą, toksyczną energię.
A mi jest ten blog potrzebny jako przestrzeń do kanalizowania szczególnie tej chorej energii właśnie, po to by nie przenosić jej do świata rzeczywistego.
To tak, jak terapeuta mówił mi kiedyś, że w myślach mogę próbować rozprawiać się z różnymi rzeczami, ba, w myślach, gdy jestem wściekła na kogoś, to nawet mogę go uśmiercić.
U mnie szczytem agresji było bluzganie na blogu i myśl o tym, że mam dość kotów, co jest oczywiście nieprawdą i w życiu ich nikomu nie oddam. Jestem za nie odpowiedzialna.
Nie brałam tych kotów bezmyślnie i wiem, że moim zadaniem jest zadbanie o ich zdrowie i ich potrzeby. Tyle to chyba jeszcze potrafię. Tym bardziej, że one też są dla mojego zdrowia.
Byliśmy dziś z Zyziem u doktor Ewy. Jutro czas na Melisę. Trochę pieniędzy na to pójdzie, ale dbanie o nie ma ogromne znaczenie pod kątem mojego zdrowia psychicznego. To nieprawda, że się nad nimi znęcałam. W myślach, w tym przypływie złości na wszystko, miałam ochotę ich się pozbyć, ale nawet nie przyszło mi do głowy by oddać je do jakiegoś ośrodka. Absolutnie nie.

Raz tylko zrzuciłam z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, z wściekłością Melisę z szafki, która przeszkadzała mi w nałożeniu karmy do misek i łapczywie rzucała się na szafkę wyszarpując jedzenie. Ale w życiu nie uderzyłam żadnego zwierzęcia a już na pewno mojego kota. Niemniej jednak tu na blogu dałam upust swojej złości i fantazji, choć nie wiem dokładnie co tu nawymyślałam w tym amoku, bo nie czytałam niczego z tego co pisałam. Coś mi się kojarzy, że kotom się oberwało szczególnie.

Gdy byłam w tym stanie, pomagało mi również pisanie na pewnym forum, z osobami, które potrzebowały pomocy i wsparcia. To akurat bardzo mi pomogło. Mimo, że jednocześnie walił mi się świat, potrafiłam wydobyć z siebie wszystkie pokłady empatii i ciepła, co znacznie zredukowało mój napad złości. To jakiś dziwna zdolność mojego dzielenia się na różne części.

Bardzo dobrze znam już siebie i wiem ile potrafię wytrzymać, a potrafię, oj, baradzo wiele. Mniej więcej orientuję się w tym co jest dla mnie korzystne a co nie.
Hospitalizacja jeszcze nie jest adekwatnym wyjściem, ponieważ niczego nie załatwia, poza samą kwestią jakiejś elementarnej opieki, a to potrafię sobie zapewnić.
Jestem bezpieczna w domu, tylko osamotniona. Szpital nie załatwi mi przyjaciół, ale rozumiem, że załatwi zwykłe ludzkie towarzystwo. No dobra, zgodzę się, że to w moim wypadku bardzo ważne.

Niebezpieczny był ten przelew pieniędzy na stowarzyszenie i tu rzeczywiście taką osobę bym do szpitala wysłała, bo to już było nieracjonalne i autodestrukcyjne.
Ale może to było jakieś celowe, podświadome rozszczepienie osobowości, gdzie jedna część próbowała pomóc drugiej, przenosząc pole działania w zupełnie inną przestrzeń. No tak czy owak, ryzykowne to było.
Jutro ze wstydem ale opowiem o tym terapeutce na psychoedukacji. Będę musiała też o tym powiedzieć na kwalifikacji na oddział w środę. Możliwe, że to może mnie dyskwalifikować i mogą mnie wysłać na całodobowy jednak.
Ja oczywiście miałam jakiś wówczas mocno określony tok myślowy (jak każdy maniak zapewne) wysyłając te pieniądze i wydawało mi się to bardzo uzasadnione, ale teraz nijak nie umiem sobie tego przypomnieć. Wiem, że dzwoniłam też do tej fundacji i z kimś rozmawiałam. Nie wiem dlaczego tak niewiele z tego pamiętam, ale chyba po prostu nie chcę. Wstydzę się. Jak ochłonę trochę, skontaktuję się z tym stowarzyszeniem. Może sama spróbuje skorzystać z ich pomocy. Na razie bardzo delikatnie stąpam przy tym temacie.

Piszę na blogu po to by nie nadużywać ludzi w swoim otoczeniu, ale też dlatego, że nie mam w swoim życiu takiej osoby, z którą czułabym się bezpiecznie, naturalnie i która ze mną by się tak czuła. Chodzi też o pewien zasób wiedzy psychologicznej i kompetencji psychicznych. To sprawia, że osoby takie są bardziej dojrzałe w kontakcie.
Ja mam chyba całkiem miły charakter i w kontakcie jestem raczej ciepłą i ciekawą osobą. Mam tylko silną potrzebę kontroli i muszę kontrolować otoczenie i zachowania ludzi w moim otoczeniu, by nie wydarzyło się nic złego, przez to potrafię zdominować poszczególne osoby lub nawet całe grupy. Ta kontrola jest najczęściej nieświadoma i wynika z zaburzenia osobowości. Niestety jest to sprawa do przepracowania, samej nie udało mi się tego do tej pory opanować. To najcięższa strona mojego zaburzenia.

Odpadają z mojego otoczenia osoby konfliktowe, krytykanckie, zarozumiałe i oceniające. Tego typu zachowania nie są przeze mnie akceptowane, ponieważ są męczące i toksyczne. Natomiast inne akceptuję i jestem na nie wyrozumiała lub po prostu odporna.
Mój problem polega na borderlajnowym zaburzeniu więzi. Tak to nazwałam. Stąd nikt nie może się do mnie zbliżyć tak na sto procent ale i ja nie potrafię się zbliżyć do kogoś.
Aczkolwiek nie jest to niemożliwe. Ani, dziewczyna, z którą zaprzyjaźniłam się jakiś czas temu, (poznałyśmy się kiedyś na warsztatach psychologicznych) wykonała kawał ciężkiej roboty i przekonała mnie do tego, że jest silna by łamać moją potrzebę kontroli. To dało niesamowity efekt w naszej relacji, a już na pewno w moim odbiorze jej osoby. Trwało to oswajanie mnie i łamanie jakiś rok, a gdy stałyśmy się sobie bliskie i nasza relacja bardzo się wyrównała, Ani wyjechała na stałe do Londynu. To bardzo mądra dziewczyna. Dużo młodsza ode mnie. Jestem z niej dumna bo robi fajne rzeczy i zaczęła zajmować się pomocą osobom z problemami psychicznymi, zawodowo, jako ekspert przez doświadczenie w dwóch fundacjach w Londynie.

Ja również myślałam kiedyś o takim zawodzie, zwłaszcza, że dwa lata temu ruszył taki program w Polsce. Natomiast obawiam się, że ze względu na mój bezremisyjny (choć trzeba by było to potwierdzić na sto procent) charakter chadu, nie mogę pełnić takiej funkcji.
Dlatego najlepiej wychodzi mi wsparcie wirtualne, bo mam nad sobą większą kontrolę i czas na regulację emocji. Bardzo mi takie działania pomagają, ponieważ pozwalają mi dostrzec, że jestem rzeczywiście w czymś dobra i to w dziedzinie, którą bardzo sobie cenię. No i mam możliwość bliższego kontaktu z człowiekiem, na poziomie emocjonalnym, przy czym w kontrolowanym środowisku.

2 komentarze:

  1. Trzymaj się, a Zyźka i Melisę wygłaszcz ode mnie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze. Tak wygłaskane i wybawione to chyba nigdy nie były, takie mam poczucie winy wobec nich :-(

      Usuń