środa, 28 lutego 2018

Hm... Niedobrze. Terapię na Kasprzaka mogłabym zacząć w drugim tygodniu maja. Oni tam mają grupy zamknięte, a nowa rusza dopiero w maju.
Pani, która mnie kwalifikowała bardzo przyjemna, gdybym się zdecydowała na ten maj, to miałybyśmy jeszcze dwa spotkania. Terapię psychodynamiczną tam prowadzą, grupową oczywiście. Długo rozmawiałyśmy. Potem jeszcze stała ze mną w recepcji i kombinowała, jakby mi tu jeszcze pomóc. Powiedziałam, że ok, że coś wymyślę, że i tak wydaje mi się, że chyba jest ze mną lepiej od kilku dni.

Terapia od maja nie wchodzi w grę. Muszę robić ze sobą porządek i czym prędzej brać się za swoje sprawy życiowe. Podstawa to praca. Praca i kasa.
Wyszłam z tego spotkania i przyznam szczerze, zgasłam. Pustka w głowie, bezsens. Gdyby nie ten mróz chyba usiadłabym na schodach przed centrum i tak zastygła.
W końcu stwierdziłam, że sama nic nie wymyślę i potrzebuję pomocy, kogoś kto mnie zna i najlepiej w tej sytuacji zadzwonić do dr Sz. i umówić się do niej na wizytę prywatną. Trudno, zapłacę, ale może coś we dwie wymyślimy.
Z tą moją nową pani doktor nie mam żadnej bliższej relacji, nie pytałam jej, ale też ona nie proponowała, że gdyby coś się działo, to mam do niej przyjść lub dzwonić, a narzucać się nie chcę.
Wolę zapłacić dr Sz. pieniądze i pójść do niej, tym bardziej, że ona doskonale mnie zna i chyba lubi. Poza próbą samobójczą z grudnia 2012 roku, raczej nie sprawiłam jej żadnego kłopotu.

Okazało się dr Sz. od jutra wyjeżdża na urlop i nie ma jak się ze mną spotkać. Spytała co się dzieje a ja na to, że wracam z Kasprzaka i niestety tam od maja dopiero mogą mnie przyjąć i kompletnie straciłam wenę do tego co mogę jeszcze zrobić ze sobą. Poprosiła, żebym zadzwoniła do niej jutro koło południa, ona zadzwoni w jeszcze jedno miejsce i dowie się czy mogliby mnie przyjąć. Powiedziała tylko, że tam słabo jest bo mało terapii.
Porozmawiałyśmy jeszcze krótko. Wspomniałam, że chyba to co się dzieje ze mną, ma jakiś związek ze śmiercią Nokii i Czesia. Najprawdopodobniej to była moja ostatnia bliska, bezpieczna więź, która mi została, poza dr W., która też odeszła trzy miesiące później.
Cała reszta, która mi została to jakieś zaburzone albo puste kontakty bez szansy na wypracowanie czegoś zdrowego i pełnego, jak nie z ich strony to z mojej. Dlatego to tylko potęguje moją alienację wycofanie z życia.

Po rozmowie z dr Sz. pojechałam jeszcze na Szaserów. A co tam - pomyślałam. Przestałam widzieć sens swoich poczynań, ale pojechałam jeszcze upewnić się co do tego miejsca. U nich grupa oddziału dziennego rusza w drugim tygodniu kwietnia, tak mnie poinformowała pani z rejestracji i wzięła ode mnie numer telefonu. Jakiś lekarz ma do mnie dzwonić. Kiedyś tam...
 Ale tak naprawdę doszłam do wniosku już rano na Kasprzaka, że bez sensu jest czekanie a potem trzymiesięczna terapia. To kiedy bym wracała do pracy? W sierpniu? Nie, to nie możliwe. Raczej bym potrzebowała obgadania z dr Sz. co tak naprawdę mogę obecnie zrobić, jakie działania podjąć w celu uzdrowienia swojej sytuacji, bez udawania się do szpitala, takiego czy szmakiego.

Prześpię się z tym wszystkim, pochodzę, pomyślę. Zobaczymy co jutro dr Sz. mi powie.
Na razie znów pustka w głowie i ogromne zmęczenie. To był ciężki i jak na moje ograniczone zasoby psychiczne i fizyczne, pracowity dzień.

Czas na odpoczynek. Jutro będzie nowy dzień i nowe perspektywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz