sobota, 24 lutego 2018

Doszłam do siebie chyba. Dwa plus dwa to wreszcie cztery. Choć nadal jestem bardzo krucha i w stanie przedszpitalnym, zamkniętym. Muszę być bardzo ostrożna.

Nie wiem czy mam się wstydzić siebie, ale chyba nie, raczej będę siebie żałować. Bardzo musiało mi być ciężko, żeby aż tak odejść od zmysłów, żeby aż tak stracić kontrolę. Choć mam poczucie, że nie tyle ją straciłam, co poddałam się zwyczajnie i puściłam na własną odpowiedzialność to, co tak bardzo długo wstrzymywałam. Jakoś nie umiem się zgodzić z tym, że można tak zupełnie oszaleć.
Dotarło do mnie jak bardzo dużo we mnie żalu i złości do różnych osób z mojego życia. Bardzo to tłumiłam, ale to jak. Chyba pierwsza poważna rysa na tej wytrzymałości pojawiła się na grupie wsparcia chad, gdy całe półtoragodzinne spotkanie i jeszcze po, oparło się o moją sytuację z rodziną.

Gdybym miała być swoją przyjaciółką, nigdy bym tak nie unieważniła siebie, swoich przeżyć, doświadczeń, swojej sytuacji. Wręcz nalegałabym na danie sobie prawa do głębokiego żalu, do wkurwienia, nie tylko żalu. Mało tego, podałabym sobie rękę, pomogła, broniłabym siebie.
Teraz okazało się, że jestem swoim największym wrogiem. Jak bardzo cienka i zgubna granica między unikaniem a dopuszczaniem uczucia złości, niezależnie od tego czy jest uzasadniona czy nie. Jak wiele złego może zdziałać tłumienie emocji i wypieranie niewygodnych myśli. Bardzo grząski grunt, jak bardzo wymagający szczególnego traktowania.

Poprawność. Z niej biorą się najgorsze rzeczy. A ja chciałam być poprawna. Grzeczna, poprawna i akceptująca niedopuszczalne wręcz zachowania wobec mnie.

2 komentarze:

  1. Masz rację.

    Może pomyśl o całodobowym szpitalu?
    Jest Ci przecież cholernie ciężko...

    OdpowiedzUsuń
  2. to prawda.... chyba jesteśmy czasem dla siebie zbyt wymagający, zbyt surowi....

    OdpowiedzUsuń