środa, 30 sierpnia 2017

Podstępem

No i odbiłam się trochę z kaską i od razu poczułam się bezpieczniej. Od jutra idę na urlop.
Jestem zmęczona fizycznie i psychicznie, muszę, muszę zmusić się do odpoczynku.
Brzmi to dziwnie, ale martwię się o siebie. Czuję po sobie, że coś się dzieje niedobrego. Zabrakło gdzieś tej części mnie, z którą mogłam współpracować. To miejsce zajął ktoś obcy, ktoś o bardzo silnym, destrukcyjnym, depresyjnym wpływie. Mam pewien pomysł na siebie i dlatego potrzebowałam wziąć urlop.

piątek, 25 sierpnia 2017

Dobra. Zatem do roboty!

Leki załatwiłam od razu. Jak to dobrze mieć lekarza blisko. Zawiozłam też skierowanie na terapię.
Pierwsze spotkanie odbędzie się już 4 września. Po pracy skoczyliśmy z Zyźkiem po zakupy do zoologicznego. Wyjęłam go z torby bo mierzył szelki. Zrobiłyśmy mu z panią ekspedientką kilka fotek jak siedział przy kasie :) Żartowałam, że zakupy to takie ćwiczenia w ramach socjalizacji Zyzia, a może i nawet mojej :).

Stres przed wylotem osiągnął taki poziom, że wpadłam w nakręcenie. Teraz już niewiele mnie przeraża. Może to jakiś rodzaj zdrowej adrenaliny. Czuję się bardziej zwarta i silna. Przestałam się denerwować, ale za to zaczęłam ekscytować...

czwartek, 24 sierpnia 2017

Tyle wiemy o sobie...

Ankiety na SWPS zaniosłam przed pracą, a po pracy poleciałam kupić bilet na spektakl do Teatru Kamienica. Zupełnie zapomniałam o nim, a z końcem września przyjeżdżają moje siostry, bo jednym z ich prezentów urodzinowych były bilety do teatru. Poprosiły żebym z nimi poszła, więc dokupiłam sobie bilet.
Miałam wykupić dzisiaj leki, ale okazało się, że jedna z recept nie ma zaznaczonej refundacji i to ta, która jest w cholerę droga. Nie wiem czy ogarnę to jutro przed pracą, ale muszę, bo właśnie skończyły mi się psia mać leki. Gdybym wcześniej spojrzała na recepty to nową wypisałby mi lekarz z Tworek. Coś tam będę kombinować.
Nie zdążyłam zanieść skierowania na terapię. Ale to jutro po pracy albo w poniedziałek.

Czuję w sobie dziwne emocje. Inne, mniej sobie znane. Na pewno czuję dużą drażliwość i niechęć do ludzi. Jednocześnie organizuję kolejną wycieczkę. Raczej tak egoistycznie pod siebie, bo mam ochotę się powłóczyć po Mazowieckim Parku Krajobrazowym, a im więcej ludzi tym weselej. Chodzi o to by ktoś był obok. Ale niech nikt się do mnie nie zbliża.

Myśli o samobójstwie zamieniłam na czytanie o samobójstwach wśród osób chorych i zaburzonych psychicznie. Chciałam się dowiedzieć czy dużo osób w moim wieku i z moją chorobą popełnia samobójstwo. Zgodnie z jednym za artykułów, prawdopodobieństwo popełnienia samobójstwa rośnie proporcojonalnie do wieku.

"Próby samobójcze to domena ludzi młodych, samobójstwa są częstsze proporcjonalnie do długości życia."

"Ciężkie, przewlekłe i nawrotowe choroby, jak schizofrenia i choroba dwubiegunowa zwiększają ryzyko samobójcze. W przebiegu obu zaburzeń, ryzyko samobójstwa sięga 1/10 populacji." 

"Samobójstwa w Polsce narastają wśród mężczyzn i kobiet w średnim wieku. Starzenie się społeczeństwa pogłębi stres tej grupy. Giną też coraz częściej nastolatki, które do tej pory dokonywały z reguły raczej prób samobójczych. Niektóre zawody są związane z większym ryzykiem samobójstwa, dotyczy to lekarzy, w tym lekarzy-kobiet, a także psychiatrów, personelu wojskowego i policjantów. Ryzykowne są niektóre typy traumy, zespół stresu pourazowego (PTSD), utrata pracy, rozstanie. Ryzyko wzrasta w środowisku LGBT, wśród osób z zaburzeniami masy ciała, wśród pacjentów chronicznie chorych i terminalnych."

W innym artykule napisano:

"Śmiertelność w wyniku próby samobójczej wynosi w przypadku populacji osób z borderline 10%. Oznacza to, że 1 na 10 osób zdiagnozowanych jako BPD umrze w wyniku targnięcia się na własne życie."
"Ryzyko zwiększa się jednak, gdy pacjent cierpi dodatkowo na zaburzenia odżywiania, używa narkotyków i nadużywa alkoholu, podejmuje ryzykowne zachowania seksualne. Próba samobójcza w wywiadzie jest wskaźnikiem największego ryzyka."

"Schizofrenia dotyka 1% populacji [ChAD - 1-1,5%] a zaburzenie osobowości typu borderline ok 2-3%, a nawet 5.9% w nowych badaniach. Oznacza to, że o wiele więcej osób z borderline niż ze schizofrenią [ i niż z ChAD ]umrze śmiercią samobójczą. Ryzyko podjęcia próby samobójczej u osób z BPD jest 50 razy większe niż w populacji ogólnej."

A jedno i drugie? ChAD i BPD? Plus zaburzenia odżywiania. I jeszcze epizod mieszany, który obecnie u mnie stwierdzono... 

"Większej aktywności może towarzyszyć poczucie smutku, utraty radości i sensu życia, myśli samobójcze. Stany mieszane z drażliwością czy zwiększonym napędem psychoruchowym z utratą sensu życia („pobudzeniem z depresją”) wymagają szczególnie wnikliwej obserwacji pacjenta pod kątem myśli i tendencji samobójczych."

To brzmi nie tyle przerażająco co wręcz zadziwiająco. Jakim cudem jeszcze żyję? Albo jakim cudem robię te wszystkie rzeczy i żyję?

Co to dla mnie znaczy? To, że mogę zacząć traktować swoje myśli poważnie i po raz kolejny zastanowić się, czy nie chciałabym o siebie zawalczyć. A może to informacja o tym, że choćbym nie wiem jak walczyła, jestem skazana na samobójstwo. Może szukam usprawiedliwienia dla siebie.
Nie czuję, że mogłabym sobie teraz odebrać życie, ale gdy patrzę w przyszłość, nie widzę tam dla siebie miejsca.
Jest mi ciężko, a żałoba po kotach nie daje mi dużego wyboru. Ta strata przejęła nade mną kontrolę. Utknęłam. Na dodatek rośnie we mnie to cholerne napięcie i drażliwość. Staję się mniej cierpliwa w stosunku do siebie i innych ludzi. Mam potrzebę od wszystkich się odsunąć i chyba to robię. Odsuwam się także od siebie. Przestałam siebie zadowalać. Stałam się dla siebie obca.

Na podstawie:
www.medonet.pl/zdrowie/zdrowie-dla-kazdego,samobojstwo-po-polsku
www.emocje.pro/samobojstwo-borderline

środa, 23 sierpnia 2017

Mało mi zależy ale próbuję dalej.

Od kilku dni czuję, że znów gdzieś się oddalam. Na pewno od ludzi, być może także od siebie.
Możliwe, że zaczyna zjadać mnie stres i dlatego wszystko wydaje się takie bezkształtne i mało ważne. W sobotę muszę wyjechać by zarobić trochę kasy. Te wyjazdy nie są niczym miłym od jakiegoś czasu. Ale prawda jest taka, że gdyby nie one, nie spłaciłabym 30 tysięcznego zadłużenia ani nie byłoby mnie stać na ostatnie wydatki. Teraz muszę dociągnąć jakiś miesiąc -dwa prywatnych sesji, dokończyć leczenie stomatologiczne, oraz przeprowadzić mały remont drugiego pokoju.

W poniedziałek dzwoniłam po przychodniach zdrowia psychicznego w poszukiwaniu refundowanej terapii. Gdy tylko p. A. przeprowadzi diagnostykę udam się z badaniami do terapeuty NFZ.
Zarobione pieniądze, tyle ile się da, będę odkładać. To obecnie dla mnie ważne.
We wtorek pożegnałam się z poradnią w Tworkach. Złożyłam podanie o ksero całej dokumentacji medycznej. Zabiorę ją na Saszerów.
Jutro niosę na SWPS dosłane przez p. A. testy oraz idę ze skierowaniem od lekarza z Tworek do przychodni na Solec. Tam będę oczekiwała w kolejce na terapię. To tyle ile mogę dla siebie zrobić.
Nie ukrywam, że trochę to na fali spotkań z p. A. Chodzi o to, że chcę być konsekwentna, tym bardziej gdy widzę, że p. A wykonuje jakąś konkretną pracę, choćby te tony testów, które wypełniam, po każdej sesji. W przyszły wtorek mamy ostatnią sesję diagnostyczną. Potem dowiem się o wynikach. Odebrałam dzisiaj z Empiku książkę Moniki Ramirez Basco, Zaburzenia Afektywne Dwubiegunowe: podręcznik pacjenta: jak opanować wahania nastroju? O zakup książki poprosiła mnie p. A, będziemy z nią pracować. Muszę do przyszłego wtorku przeczytać pierwszy rozdział.

Podsumowując, przyznam, że tak ogólnie czuję się zmęczona, sfrustrowana i poirytowana. Mam nadzieję, że to w związku z wyjazdem i gdy tylko wrócę, powietrze mi trochę zejdzie. Czuję jak się wściekam na byle pierdołę. Znów żrę, choć nie objadam się.
Za to w większości czasu myślę albo o jedzeniu, albo o odchudzaniu. Z tego też zdałam sobie sprawę wypełniając testy, które dosłała p. A., kiedy powiedziałam jej na ostatniej sesji, że choruje na bulimię.

Moje facetowo-randkowe opcje odstawiłam na bok. Przerasta mnie to z różnych powodów. Niestety o tych sprawach będziemy rozmawiać na najbliższej sesji. Tak zapowiedziała p. A.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Przemyślenia

Jutro muszę wykupić ten antydepresant.

Wczoraj zorganizowałam wyjście. Miało być ognisko, ale pogoda nie dopisała, więc poszliśmy posiedzieć do knajpki w Parku Skaryszewskim. Ostatecznie skończyliśmy wieczór o wpół do trzeciej nad ranem zaliczając po drodze kilka lokali. W tym wycieczkę do McDonalds, w którym nie byłam od lat. Ponieważ nikt z nas nie jest stałym bywalcem takich jadłodajni, potraktowaliśmy kolacjo-śniadanie w MaC-u jako atrakcję. Najbardziej ucieszyły nas kolorowe balony, które można było sobie wziąć z restauracji.
Jak zwykle robiłam zdjęcia grupie. Lubię uwieczniać różne spotkania. I mimo, że było radośnie i zabawnie, jak zwykle zresztą, to czułam, że w tym roku ciągnie się za mną mroczny cień smutku.
Z jednej strony wesoła i podskakująca, z drugiej nie mogłam się odnaleźć.
Może za bardzo skupiam się na swoim samopoczuciu. Może za bardzo chcę poczuć to "coś". Tę wolność, którą osiągnęłam w wakacje zeszłego roku. To był mój najlepszy rok życia. Byłam na urlopie, na wakacjach. Byłam w tylu nowych sytuacjach.
Byłam przekonana, że wszystko co złe jest za mną, a ja jestem dojrzalsza, spokojniejsza i pogodzona z życiem.

Śmierć Czesia i Noki podcięłam mi te skrzydła. Nie wiem ile to jeszcze potrawa.
Zaczynam już myśleć o jesieni i zimie, które będą mi się kojarzyły z walką o ich życie. Nie wiem co mogę jeszcze zrobić. Czuję, że moje życie odeszło wraz z ich odejściem.

Ciągle myślę o oddaniu Zyźka, tak by sobie zrobić furtkę. Z drugiej strony chcę się ratować.
Mam nadzieję, że tak wygląda żałoba, tylko śmierć Nokii i Czesia jest jednocześnie połączona u mnie z ogromnym poczuciem winy. Uważam, że to ja je zabiłam. Więc to nie tylko żałoba, a czucie się sprawcą ich śmierci i to pewnie cały szkopuł.

To pewnie dlatego to wciąż do mnie wraca i potrafi tak bardzo odebrać motywację do życia.
Poczekam jeszcze trochę. Mówią, że rok żałoby to mniej więcej taka norma. Ale czucie się morderczynią to sprawa do terapii, bo raczej samo nie minie. Tylko muszę znaleźć jakiś powód by walczyć o to swoje lepsze samopoczucie. Wciąż muszę to sobie przypominać.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Nowa lekarka, stare życie.

Odkąd nie ma Nokii i Czesia czuję się bardzo samotna. Wyjazd w rodzinne strony uświadomił mi jak bardzo jestem bezdomna i bezpańska. Brak własnego kąta, brak własnej rodziny, przyjaciół.
To wzbudziło we mnie lęk, że skończę marnie.

Widzę dla siebie dwa scenariusze. Jeden jest taki, że zakończę swój żywot samobójstwem przed 50-ką i to coraz bardziej mnie przeraża.
Drugi, że jednak odważę się wejść w taki związek, z któregoś coś wyniknie. Jakiś dom, jakieś życie.

Obie te rzeczy budzą we mnie lęk. Pierwsza dlatego, że odciśnie to jakieś piętno na mojej rodzinie, siostrzeńcach albo znajomych. Druga to taka, że w jakiś sposób nadużyję siebie, że znów będę kogoś zabawiać lub zbawiać.

Byłam dzisiaj u nowej lekarki. Tu w szpitalu na Saszerów. Czekałam na tę wizytę trzy miesiące. To w ramach poszukiwania stałego lekarza.
Ta dzisiejsza pani doktor zrobiła na mnie bardzo miłe wrażenie. A przez moment wahałam się, zwłaszcza dzisiaj, czy iść tam czy nie.
Pani doktor podała mi rękę na przywitanie i pożegnanie. W czasie ponad godzinnej rozmowy była bardzo zwyczajna, ludzka i swojska. Taka..., no nie czuło się, że to lekarz, tylko jakaś kobieta, którą zainteresowało jakoś tak serdecznie to skąd przychodzę i kim jestem.
Zaniosłam ze sobą wszystkie wypisy szpitalne, które chętnie przejrzała i skserowała. Zaproponowałam, że dostarczę historię leczenia z Tworek, na co odrzekła, że nie chce narażać mnie na koszty, ale historia bardzo pomogłaby jej przyjrzeć się temu jak byłam leczona.

Pytała mnie przez tę godzinę o to i owo i na koniec stwierdziła w odniesieniu do rozpoznań, że trafił mi się "ciężki potrójny pakiet ", a słuchając mojej historii, że jestem "twardą zawodniczką", przez co poczułam się jakoś zauważona. Chyba potrzebowałam tego zauważenia, bo gdy to powiedziała, to pociekły mi łzy.
Pytała o terapie w których byłam, hospitalizacje, o to jak wyglądało wcześniej moje życie, jak wygląda obecnie mój dzień powszedni. Szczególnie zbiło mnie z tropu pytanie, o to co robię w ciągu tygodnia od momentu wstania do momentu położenia się. Jak te dni wyglądają. To pytanie było z rodzaju tych konfrontujących i znów się popłakałam.
Przez to zorientowałam się (a pani doktor tym bardziej), że jestem w kiepskiej formie, w której przeważa stan depresyjny. Nie czułam tak bardzo tego. Nawet zaczęłam się cieszyć przedwczoraj, że czuję się lepiej. Tymczasem mały sabotażysta kopie sobie pode mną dołek, jak zwykł to robić. I właśnie dlatego ta "twarda zawodniczka", bo mimo obciążeń, toczę bój ze swoimi przypadłościami. Bez urlopu, bez przystanku, bez wytchnienia. W ciągłej czujności, niepewności. Zdana na siebie, na to co sama wychwycę.

Koniec końców podniosła mi dawki leków i zaproponowała antydepresant, ten który brałam po śmierci Nokii i Czesia. Powiedziała, że jeśli będę szła w górę to mam odstawić, ale jej zdaniem antydepresant troszkę poprawi jakość mojego obecnego funkcjonowania.
Następna wizyta za ponad miesiąc. Teraz muszę zająć się terapią, zwłaszcza propozycjami prywatnych klinik, które nadesłała mi mailem p. A.  psycholog-psychoterapeutka, do której się zgłosiłam. Ponoć te kliniki prowadzą terapię w ramach NFZ. To bardzo by mi pomogło, bo szkoda mi pieniędzy. Wolałabym jednak coś odkładać miesięcznie, niż oddawać ostatnie pieniądze na terapię.









środa, 16 sierpnia 2017

Randka?

Wczoraj chyba byłam na randce. Z czego zdałam sobie sprawę na sam koniec. Chyba mnie to przeraziło. To, że to raczej nie było koleżeńskie spotkanie. Używam słów "chyba" i "raczej", bo nie do końca znam się na randkach, zwłaszcza takich, gdy wszystko dzieje się po raz pierwszy.

Po wszystkim poleciałam do G. Miałam potrzebę być blisko niego, kochać się, poczuć się bezpiecznie z kimś kogo już dobrze znam.

Dzisiaj, po pracy biegałam od sklepu do sklepu i kupowałam jedzenie, którym się objadałam, po czym prowokowałam wymioty. Wydałam sporo kasy, trochę się zmasakrowałam.
Od czasu gdy Nokia i Czesiek nie żyją nie miałam ataku bulimii.
Aż tu takie emocje. Emocje, których nie czuję, a jedynie chęć jedzenia, zajęcia głowy żarciem, co raczej jest dowodem na obecność jakichś silnych emocji.

Z jakiegoś powodu się denerwuję i czuję nieswojo. Nie chcę się pakować w jakieś kolejne gówno.
A czuję, że mogłabym w to wejść, tylko nie wiem po co. Z jednej strony ta relacja budzi moje zainteresowanie, z drugiej jestem wyczulona i martwią mnie pewne informacje, które do mnie docierają.
Może próbuję siebie jakoś zniechęcić, a może coś jest na rzeczy. W każdym razie, coś się we mnie zadziało. Coś mnie przeraziło.



poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Powrót

Byłam. Wróciłam. Jestem zadowolona. Miałam okazję zostać dłużej, ale wróciłam z siostrzenicą i jej chłopakiem autem. Chciałam jeszcze posiedzieć w Warszawie w te wolne dni.
Kiedy weszłam wczoraj do mieszkania i zobaczyłam swoje spartańskie warunki rozpłakałam się.
Pomyślałam, że muszę komuś oddać Zyźka i z czasem po prostu popełnić samobójstwo. Że niewiele mnie czeka i niewiele z siebie wycisnę.
Nie umiem więcej na ten temat napisać, ale po raz pierwszy dotarło do mnie, że tak naprawdę niczego nie mam. Podczas gdy tam piękne domy, auta, biznesy a przede wszystkim kupa ludzi, którzy mają swoje rodziny.
Ja do nich nie pasuję. Nie umiem żyć w takim tempie, tak jakoś szybko, głośno, choć osobowościowo jesteśmy podobni do siebie ze względu na temperament.

Moja mama wręczała mi i moim siostrom z okazji ich 50tych a moich 40tych urodzin po pięćset złotych. Mi wcześniej, gdy byłyśmy same. Nie umiałam przyjąć tych pieniędzy. Powiedziałam, że nie naprawdę nie trzeba. To nie tak, że jestem jakaż zamożna, bo nie jestem, a wręcz przeciwnie, nie czuję się aż tak bliską rodziną. Mam na myśli, że oni tam są wszyscy, pomagają sobie, a ja przyjeżdżam raz na rok - dwa lata i biorę od matki rencistki pieniądze. Wystarczy, że dała kaskę dziewczynom. To i tak tysiąc złotych. Poza tym płaci co kwartał podatek za działkę rolną, którą przepisała mi wiele lat temu. Ta działka jest wydzierżawiona itd.

Przez cały pobyt robiłam zdjęcia i filmowałam naszą rodzinę, domy, podwórka. Chciałam zabrać ze sobą te pamiątki do Warszawy.
Wszystko przebiegło dobrze. Nic się nie wydarzyło. Choć czułam po napięciu w swoim ciele, że pozostaję czujna i gotowa. W sobotę wzięłam lek na uspokojenie bo troszkę było mi ciężko. Ale dobrze było ich zobaczyć. Po przyjeździe wrzuciłam część zdjęć i filmików na naszą rodzinną grupę, co wywołało dużo radości jak się okazało.

W nocy po-urodzinowej nie spałam, mimo wzięcia leków. Sen nie przyszedł. Wszyscy się rozeszli do swoich pokoi, a ja siedziałam w salonie i zakładałam siostrze stronę jej sklepu z biżuterią na FB. Sama zaproponowałam, że by się jej przydała i że mogę to zrobić. Może chciałam dać od siebie coś, na czym się znam, a może chciałam być bliżej swojego życia. Nad ranem poszłam do siostry do sypialni, bo spałyśmy razem, już nie spała, więc rozmawiałyśmy, a raczej M. opowiadała swoje przemyślenia na temat związków jej dzieci. Coś tam doradzałam, komentowałam.
Rano wszyscy zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do domu mojej drugiej siostry. Przyjechali znajomi, posiedzieliśmy. Ja znów filmowałam i robiłam zdjęcia. Bardzo chciałam zatrzymać dla siebie te obrazy.

Gdy przyjechałam do Warszawy, czekał u mnie w domu G., ponieważ pilnował Zyźka. Strasznie pił ostatnie dwie doby. Przejęłam się tym i postanowiłam jakoś zainterweniować. Może nawet celowo, żeby odwrócić uwagę od tych luksusów, z których wróciłam.  Uznałam, że chcę mu jakoś pomóc. Uważam, że on ma jeszcze szansę by nie zmarnować sobie życia. Porozmawialiśmy, przeprowadziliśmy pewien terapeutyczny eksperyment. Podniosłam go z tego żulerskiego dołu. Poczułam, że są rzeczy, na których się znam, które umiem robić dobrze. Może to taki pomysł na siebie, aby pomagać ludziom. Może nie będę nigdy bogata, nie będę miała swojego domu, partnera, na pewno nie będę miała dzieci.
Są jednak rzeczy, które mogą być we mnie cenne jak na ten świat. Ta myśl mnie koi. Nie chciałabym być zawodowym terapeutą czy kimś takim, choć przez lata wiele osób zwracało mi na to uwagę.
Myślę, że jestem zbyt leniwa by się kształcić, albo nie wierzę w siebie.

Postaram się poprowadzić G. na tyle na ile uznam, że to terapeutyczne dla niego i dla mnie. Postaram się być pomocna dla tych, których spotykam w swoim życiu. Przez to czuję się potrzebna i ważna. Mam poczucie jako takiej wartości.

To tyle z takich raczej spontanicznych myśli i skojarzeń.

Dzisiaj w skali 1:10
smutek 6
lęk 2
złość na siebie 7
radość, zadowolenie 3
napęd mierny


czwartek, 10 sierpnia 2017

Przed wyjazdem

Wczoraj czułam się słabo, ale wytrwałam. Za to dzisiaj obudziłam się bardzo wcześnie i z dużą dawką energii. Nie wiem na ile to leki, na ile wyjazd w rodzinne strony.
Cieszę się, a jednocześnie obawiam, że może coś pójść nie tak. Zyźkiem będzie opiekował się G.

Dzisiaj pojechałam po pracy kupić siostrom i matce drobne upominki. Jeszcze muszę kupić coś półtorarocznej córeczce mojego siostrzeńca, której nie miałam dotąd okazji widzieć. Jutro w ciągu dnia pracy wyskoczę może, bo zaraz po pracy wyjeżdżam. Zabiera mnie autem  ze sobą siostrzenica ze swoim chłopakiem, która mieszka w Warszawie. Z nią nie widziałam się od jakiegoś roku. Ona z różnych powodów unika kontaktu ze mną. To smutne, ale rozumiem, że nie najlepiej znosi mój charakter.

Wyhamowałam z obżarstwem, znów zaczynam panować nad czystością w mieszkaniu. Ogólnie czuję się lepiej, ale wciąż uderzają we mnie jakoś tak znienacka obrazy z Nokią i Czesiem, z naszego wspólnego życia. Wtedy bardzo boli. Bardzo.

wtorek, 8 sierpnia 2017

Nie ma sensu odpuszczać.

Drugi dzień gorszego samopoczucia. Męczę się okropnie. W piątek prawdopodobnie wyjadę odwiedzić siostry, które obchodzą w niedzielę swoje 50-te urodziny. Myślę, że wpasuję się w nastroje, ponieważ dziewczyny też ciężko znoszą upływ czasu. Może jakimś cudem odwiedzę matkę. Powinnam, a nawet chciałabym ją odwiedzić. Kurczę, ta kobieta wydaje się być tak niezłomna. Jest bardzo silna. Teraz gdy jestem taka słaba potrzebuję jej energii.

Minęło trochę czasu odkąd napisałam ostatnie zdanie. Włączyłam jakiś kanał z programem o sukniach ślubnych i poszłam zmywać makijaż, przez co wkręciłam się w jakieś babskie klimaty, swoje nowe specyfiki, olejki, glinki, maseczki i tak poczułam się o niebo lepiej. To dowód na to, że mam wpływ na swoje samopoczucie, nawet to, wydaje się, najgorsze. Nie mam tylko wyrobionych interwencji, na tę moją żałobę. Zastanawiam się co robić. Jak mogę sobie pomóc bardziej?
Skoro nie zamierzam się zabić, muszę znaleźć pomysł na życie.

Dzisiaj miałam trzecią sesję, trzecie spotkanie z terapeutką. Padły ciekawe słowa, ale nie mam siły teraz o tym pisać.


poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Nie przestaję

Koszmar. Ledwie skończył się weekend, a ja już popadłam w histerię z powodu zbliżającego się, długiego weekendu.
Znalazłam sobie nową fiksację i od jakichś dwóch tygodni moja głowa zajmuje się kosmetykami naturalnymi, zdrowym odżywianiem, ekologicznymi ciuchami, chemią itd. Dużo czytam, analizuję, testuję. Trochę wydałam kasy na składniki do kosmetyków, ale to i tak o wiele mniej, niż gdybym miała kupić każdy kosmetyk z osobna.
Już od dawna szukałam sposobu na zmniejszenie wydatków kosmetycznych. Wreszcie po przestudiowaniu różnych źródeł uznałam, że samodzielnie przyrządzone kosmetyki starczą mi na dużo dłużej i wyniosą mnie dużo taniej.

Co do diety, chcę przyjrzeć się jak może ona wpływać na mój stan psychiczny. Czuję, że ilość chemii, którą teraz przyjmuję mnie zabija. A przecież lekarze nadal podnoszą mi dawki.
Znów wstaję ociężała, na twarzy pojawiła się opuchlizna, zmęczenie mnie nie opuszcza.

Teraz, gdy bulimia się wycofała, to znaczy nie objadam się i nie prowokuję wymiotów, łatwiej mi wprowadzać zmiany w diecie. W zeszłym tygodniu ciągle wcinałam słodkie, ale przeszło mi w sobotę, gdy rozpoczęłam dzień w towarzystwie osób, które zjawiły się w moim domu.
Dzięki temu wiem, że jedzenie pełni funkcję towarzysza, jeśli mogę zastąpić je ludźmi, psychika przestaje domagać się przyjemności w postaci jedzenia.

Jeszcze kilka tygodni temu spadałam w dół w zawrotnym tempie. Gdy zorientowałam się, co się dzieje, wszczęłam alarm i uruchomiłam wszystkie możliwe sposoby, które mogłyby mnie wyciągnąć z tego stanu, a które nie byłyby destrukcyjne. Wizyty u lekarzy, terapia, leczenie zębów, pozbycie się siedliska bakterii z brudnego materaca, kanapy, mycie okien, naturalne kosmetyki, zdrowa dieta. Wszystko co może kojarzyć się ze zdrowiem, by to zdrowie jakoś wywołać. Przez to odzyskałam więcej sił i łatwiej znoszę żałobę po Nokii i Czesiu. Nadal jest mi bardzo ciężko, ale umiem odwrócić uwagę od mojej rozpaczy i skupić się na czymś innym.

Nie wiem jeszcze na ile naprawdę to mi pomaga, a na ile to kolejna sztuczka, którą wymyśliła moja psychika, tak żebym nie domyśliła się, że nadal spadam w dół. Dlatego jak zwykle muszę być czujna.
To wszystko jest naprawdę męczące. Ten tydzień może być szczególnie ryzykowny, z powody lęku przed samotnymi, wolnymi dniami.
Dlatego w piątek planuję wyjazd, ale o tym później.





niedziela, 6 sierpnia 2017

Jednak nie

Nie spotkałam się z L. Odkręciłam to spotkanie. Poczułam, że robię coś na siłę.
To jednak dla mnie za dużo. Potrzebuję swobody, poczucia bezpieczeństwa, odpoczynku. Nie wiem, skąd u mnie ta potrzeba wywierania na siebie ciągłej presji.
Gubię się w tym co muszę, a co powinnam. A już na pewno nie wiem czego chcę, poza tym, że potrzebuję czuć się bezpiecznie. Te ostatnie dwa tygodnie były istnym szaleństwem. Ciągle siebie do czegoś zmuszałam. W większości uważam, że dobrze, bo chyba jest ze mną lepiej. Teraz gdy już mam więcej siły, powinnam wykorzystać ją na powracanie do zdrowia, a nie zmuszać się do kolejnych akrobacji. Przede mną ciężki tydzień i długi weekend. To może być ogromne wyzwanie.


Próbuję czegoś nowego

W dzień bywa lżej, gorzej wieczorami. Przez ostatnie dni wydałam sporą część swoich oszczędności.
Okazało się, że przez nerwowe zaciskanie szczęki pościerałam sobie zęby, naruszyłam plomby, pojawiły się ubytki. Wydałam sporo pieniędzy a to dopiero połowa. 
Niemniej stwierdziłam, że czas na zrobienie porządków w mieszkaniu, a ponieważ fizycznie wciąż czuję się źle, nie potrafiłam zmusić się do mycia koszmarnie brudnych okien, a przesikany wszerz i wzdłuż materac oraz łóżko, stały się siedliskiem bakterii i jednym wielkim oparem smrodu. Kuchenne i łazienkowe fugi dawno nie widziały swojego pierwotnego koloru. Nie byłam w stanie zrobić z tym wszystkim porządku, aż do tego tygodnia.
Wreszcie podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do firmy piorącej materace oraz wynajęłam panią do sprzątania. 
Ruch spowodowany porządkami w domu bardzo mnie ożywił, miło było zamienić z kimś słowo, wypić kawę. W międzyczasie zrobiłam porządek na półkach z ciuchami, kosmetykami, dokumentami. Teraz już wiem, że w przyszłości, jeśli będzie mnie stać, będę korzystać z takiej pomocy. Ja też kiedyś sprzątałam, jak zwykle sfochowana czymś rzuciłam pracę i zatrudniłam się w firmie sprzątającej, gdzie zarabiałam dwa razy więcej, z tym, że pracowałam fizycznie. To było bardzo dawno, był nas cały zespół, od ogrodnika do kucharza oraz ochroniarzy w postaci byłych pracowników GROM-u. Bardzo mile wspominam tamten czas.
Od tej pory jestem mistrzem prania i prasowania białych koszul w postaci idealnej, a prasowanie mnie relaksuje.
W czwartym miesiącu tamtej pracy zachorował na raka mój ojciec. Lekarze nie dawali mu wiele czasu. Zwolniłam się i wyjechałam do rodziny. Ojciec od momentu wykrycia raka żył jeszcze przez cztery tygodnie. Nigdy nie byłam z nim blisko. Bardzo tego żałuję, ale nie miałam okazji. 

W każdym razie pani i pan od porządków byli bardzo mili i rzeczywiście pomocni. 
Jak mawiał Mały Książę, ludzie nie mają przyjaciół, bo nie można ich kupić, ale za to kupują inne rzeczy. Ważne, że w domu zapanowała inna atmosfera, a na pewno dużo bardziej higieniczna.
Wieczorem miałam iść z P. na Jazz na Starówce, ale nie dałam rady. Fizycznie byłam dość słaba.

Za to jutrzejszy dzień mnie nieco przeraża. Teraz nadszedł czas, żeby znów spróbowała chodzić sama. Choćby kilka małych kroczków. Bez otaczania się ludźmi, zwłaszcza za pieniądze lub za to, że coś dla nich robię. Muszę wyjść poza swoją rozpacz i spróbować coś dla siebie wziąć. Może ktoś zechce mi ofiarować coś od siebie, tak empatycznie, prawdziwie. Dużo takiego wsparcia dostałam w pracy od L. Tak, ważne, żebym to podkreśliła. L. bardzo mi pomogła w ostatnim czasie. Dzięki temu mogłam być mimo kiepskiej formy. Myślę, że wywinęłam się od szpitala. Przynajmniej tym razem.

Jestem w kontakcie z pewnym chłopakiem. Do tej pory był to bardzo sporadyczny kontakt. Poznaliśmy się na pierwszych kajakach, które zorganizowałam i od tamtego czasu raz na kilka miesięcy, raz na rok wymienialiśmy się sms-ami, dwa razy się spotkaliśmy.
W tym roku też się spotkaliśmy. To miły facet, ale jest w nim dużo smutku. A ja nie chciałabym po raz kolejny robić za maskotkę. Dzisiaj zaproponowałam, oczywiście pisząc sms, czy ma ochotę jutro wyjść gdzieś razem. Napisał, że to dobry pomysł. Mamy się spotkać jutro późniejszym popołudniem. Zdobyłam się na tę propozycję, bo L. napisał do mnie przedwczoraj z pytaniem co u mnie. Wtedy odpowiedziałam grzecznościowo, ale później pomyślałam, że jak zwykle uciekam.

Wydaje mi się, że obecnie L. wpasowuje się w mój klimat. Myślę, że jego też interesuje koleżeństwo i wspólne wyjście gdzieś od czasu do czasu. Jest ode mnie starszy o rok, ale wygląda bardzo młodo, fajnie się ubiera, jest wysoki i przystojny, zajmuje się fajnymi, społecznymi rzeczami. Wszystko to na ten moment chyba jakoś mnie dowartościowuje. Jaką wartość ze swojej strony daje mu ja - nie wiem do końca, ale wydaje mi się, że jest mnie trochę ciekawy i chyba też dobrze się ze mną czuje. Poznał mnie jako kajakową organizatorkę-wariatkę, a teraz ma okazję widzieć kobietę, która jest bardzo refleksyjna i dużo bardziej spokojna no i przyznająca się do swoich słabości. Ponieważ któregoś dnia powiedział mi o swojej historii, ja też powiedziałam mu o mojej chorobie i o tym, że obecnie jestem w nie najlepszej formie. W zeszłą niedzielę spotkaliśmy się nad Wisłą, chwilę posiedzieliśmy i pogadaliśmy o tym i owym.

Ja też jestem jego ciekawa. Póki co martwię się, że może potrzebuje mnie po to, żeby dodać sobie jakiejś odmiany w życiu. Ale właściwie ja potrzebuję tego samego. Może na tym polegają relacje, a ja próbuję już dorobić jakąś histeryczną ideologię. Czuję, że to jedno z tych spotkań, gdy ludzkie losy spotykają się w tym samym punkcie, po to by za jakiś czas pójść w swoją stronę. Tak chciałabym to widzieć. Bardzo boję się nowych ludzi, zwłaszcza mężczyzn. 

Myślę, że L. też szuka przyjaciela. Tak jest mi łatwiej przyjąć jego obecność. 

środa, 2 sierpnia 2017

Bez celu

Dziś dzień przeplatany bólem i brakiem bólu. Nie jestem bierna i wciąż podejmuje różne działania, ale wciąż nie wiem dokąd iść, nie widzę celu.
Próbuję się czegoś uchwycić, choć jedyną kotwicą, która potrafiła mnie trzymać przy życiu i z satysfakcją były one. Płaczę, a raczej wyję jak potępieniec. Z tęsknoty, z bólu, z tego, że nikt mnie już nie utuli, tak jak one.