poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Sobota minęła bardzo sympatycznie. Mimo, że nie udało mi się przespać na tym nieprzyjemnym kacu, to jednak dobry posiłek, elektrolity i leki na wyciszenie przywróciły mnie do całkiem sprawnego funkcjonowania.
Spotkanie chadowe udało się bardzo. Była nas szóstka. Rozmawialiśmy szczerze o naszym życiu. Widać było, że każdy miał potrzebę się wygadać. 
Potem byłam umówiona z P. Pojechaliśmy na spotkanie z ludźmi z naszej byłej pracy. Posiedzieliśmy trochę, pogadaliśmy, pograliśmy w planszówki. W domu byłam jakoś po północy.  

Niedzielę w większości przespałam, bo jednak mocno wyeksploatowałam organizm. Pod wieczór wypoczęta podniosłam się z łóżka i ku własnemu zdziwieniu sprzątnęłam mieszkanie.
Robiłam porządki i wspominałam piątkową libację z G. Na samą myśl uśmiechałam się do siebie. Przekroczyłam z nim chyba wszelkie granice wstydu i intymności. To było pokręcone i zarazem swojskie. Myślę, że raz na jakiś czas będziemy to powtarzać.

To był bardzo dobry weekend.

sobota, 21 kwietnia 2018

Spiłam się wczoraj strasznie z G. To znaczy on nie, ale ja fatalnie. Rzygałam jak kot. Umówiliśmy się na piwo w Kici, a ja tak odreagowywałam jakąś swoją frustrację szpitalno-domowo- pracowo-bulimiczną, że wcześniej zadzwoniłam do doktor Sz. i umówiłam się do niej na wizytę prywatną, potem poszłam do fryzjera i przemalowałam włosy na rudo, w domu zrobiłam sobie mocny makijaż, no a finalnie skończyłam u G. z głową nad kiblem i jego ręką podtrzymującą moje włosy. Aż by się chciało krzyknąć: Klasyka! Ale takiej klasyki to ja, oj! dawno nie miałam. Z G. pije się dobrze, bo z alkoholikiem takim jak G. dobrze się pije, zupełnie inaczej jak je z bulimiczką taką jak ja. W tym drugim przypadku bez przyjemności, G. coś o tym wie.

Nie wiem, o której wróciłam do domu, ale za to już od czwartej nie mogłam spać. No bo leki nie wzięte, ale trudno żebym wzięła, chyba bym tego nie przeżyła, no i alkohol zrobił swoje. Teraz trzeźwieję i jak zwykle wchodzę w górkę, potem przyjdzie fala nakręcenia połączona ze zmęczeniem, a potem psychika zaczynie świrować i zacznę się rozpadać. Zatem muszę jak człowiek wstać, pójść do sklepu po coś pożywnego na śniadanie, zjeść, wziąć benzo i się zdrzemnąć, bo dzisiaj ta grupa moja chadowa, a potem może jeszcze pojadę na spotkanie z ludźmi z byłej pracy. Choć uważam, że to ostatnie może być już za dużo. Wczoraj już było za dużo, co tu gadać.
No chyba, że zależy mi na tym, żeby przed poniedziałkowym powrotem do pracy rozkręcić w głowie rozpierduchę jak się patrzy. Dlatego muszę przechwycić tę emocjonalną samowolkę i zacząć wszystko składać. Ja wiem, że to z poczucia bezradności, ale tak naprawdę nie jestem bezradna tylko powiedzmy - mocno pogubiona.

To dlatego umówiłam się do dr Sz. Mam dosyć byle jakiego prowadzenia mnie. Chcę prosić dr Sz. żeby podjęła się mojego leczenia. Nie ustawili mi w szpitalu leków na sen. Nic nie działa, a co jakiś czas mam te bezsenne noce. To znaczy od zawsze je miałam, tylko do tej pory ketrel dawał radę, a teraz przestałam na niego reagować. Tak samo jak na ten olpinat i tritico. Muszę przecież chodzić do pracy. Jeśli nie będę zasypiać, nie będę funkcjonować.

W środę jestem umówiona z K. dietetykiem moim. Mamy zająć się bulimią. Przeżywam to bardzo, bo jest to temat, którym tak naprawdę nigdy się nie zajmowałam. Czas postawić wszystko na jedną kartę i zająć się tym właśnie. Inaczej pod koniec roku skończę z koszmarnym długiem w banku, a potem to już równia pochyła.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Siedzę i czytam na temat tworzenia się grup samopomocowych. Przygotowuję się przed sobotnim spotkaniem. To będą moje pierwsze kroki i pierwsze kroki tych, którzy przybędą.
Ostatecznie nie wiadomo ile nas się zbierze.
Na początek będziemy mogli porozmawiać przede wszystkim o naszych potrzebach związanych z powstaniem takiej grupy wzajemnej pomocy. Jutro zadzwonię do Biura Obsługi Ruchu Inicjatyw Społecznych i dopytam jeszcze o ewentualne możliwości, które jako tego typu grupa (z czasem być może formalna) moglibyśmy w przyszłości wykorzystać. Wiem, że są tzw. animatorzy grup samopomocowych, może moglibyśmy otrzymać na początek takie profesjonalne wsparcie.
Gdybym miała więcej czasu, mogłabym się lepiej przygotować ale i tak znalazłam świetne materiały.
Wierzę, że w sobotę coś wspólnie ustalimy.

Co do pracy byłam wczoraj w firmie po skierowanie do lekarza medycyny pracy. Panuje tam taki zapiernicz, że ludzie nie chodzą ale biegają. Pożar w burdelu to pikuś.
Plus taki, że miałam już swoje wejście smoka i w poniedziałek przyjdę normalnie jak człowiek, bez halo, całowania i uścisków. Co było oczywiście miłe, ale stresujące mega.
Chcę jak najwięcej uwagi poświęcić swojemu zdrowiu a jak najmniej pracy, bo po tym co wczoraj zobaczyłam mogę mieć turbo nawrót. Wczoraj po wyjściu mocno mną wstrząsnęło. Kompletna rezygnacja połączona ze skokami hipomanii. Bardzo się boję, że moja psychika będzie miała moją pracę w dupie i nie będzie współpracować z moimi planami. Dlatego ta samopomoc koniecznie dla mnie ważna, żebym miała jakieś odniesienie do normalności, a jednocześnie miejsce na swoje obawy i troski.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Boże, odliczam dni do pójścia do pracy jak do wyroku. Niedziela, mimo, że sklepy zamknięte, minęła mi również na jedzeniu, bo wczoraj właśnie przecież tak narobiłam zakupów, co mi się kasa skończyła.
Wczoraj były słodycze, dzisiaj ze słodkiego były banany i rodzynki i płatki owsiane. Poza tym wypiłam też całe białe wino, ale piłam je tak od trzeciej do wieczora. Kupiłam sobie do sałatki z brokułów, fety, czosnku, kiełków, ziaren słonecznika i jogurtu greckiego. Jakoś mi się tak wczoraj zachciało.

W dzień włączyłam sobie powtórkę Downton Abbey i przy niej się zdrzemnęłam. Szukałam jakiegoś bezpiecznego zaczepienia, a ten serial to jak dla mnie taka spokojna telenowela i jakoś mi się tak bezpiecznie kojarzy. Nie był to już depresyjny regres do Misia Uszatka.
Tylko co jakiś czas Melisa wwalała mi się na laptop i zamykała go, albo blokowała film i wtedy się budziłam. I tak właściwie przez cały czas drzemki. Ciągle mi się pakowały na laptop jedno albo drugie.

Poza tym w domu mam syf. Nie chciało mi się też umyć od piątku. Nie wiem czy to nerwy czy po prostu lenistwo. Nic mi się nie chce. Tak się boję powrotu do pracy, że wszystko inne nie ma znaczenia. Byleby było co jeść i już.

Na dobranoc puściłam sobie na YT kolędy z London Symphony Orchestra. Ten niepokój jest naprawdę trudny.

sobota, 14 kwietnia 2018

Nudny, samotny dzień, spędzony na jedzeniu, w dużej części męczący. Może jutro się gdzieś ruszę, choć raczej ze względu na stresujące myśli o powrocie do pracy, mam ochotę zaszyć się w domu, zaciągnąć rolety i udawać, że mnie nigdy nie było.
Wiem, że to niepotrzebna histeria, przecież nie wiem jak to będzie wyglądać obecnie. Z drugiej strony, nie zdziwię się, gdy w międzyczasie przybyło nam obowiązków i nadal mamy za mało rąk do pracy. Gdyby jeszcze pensja była adekwatna do tego zapierdolu. Może frustracja nie rozwalałaby mnie tak od środka.
Ok, wrócę do pracy i zabiorę się za poszukiwania nowej. Cholerna praca.... Nie dam rady wrócić do sprzedaży, a tu mogłabym zarabiać dużo lepsze pieniądze. Niestety zdrowie już nie to i długo na sprzedażowym haju nie pociągnę. Nadmiar bodźców w pracy mnie męczy, w ogóle nadmiar bodźców mnie męczy na dłuższą metę.

Skończyła mi się dzisiaj kasa i zaczynam jechać na karcie kredytowej. Bulimia zeżarła wszystko.
Mam już to gdzieś. Najwyżej znów narobię sobie długów. Tym razem Liverpool mnie nie poratuje. Może podwyższę kredyt, który spłacam i zwrócę się do Wilczo Głodnej o pomoc. Cały mentoring trwa miesiąc i kosztuje prawie 2 tysiące. W porównaniu do tego ile kasy przejadłam w swoim życiu wydaje się to zupełnie nieznaczącą kwotą. Dam sobie szansę do końca kwietnia. Jeśli będę tonąć w długach, podwyższę kredyt, pokryję dług na karcie, wydatki i z okazji urodzin, które mam 6 maja zwrócę się do Ani po pomoc. Muszę wziąć odpowiedzialność za to co się dzieje u mnie w sferze jedzenia i finansów.
Podpytam jeszcze panią Joannę na psychoedukacji, czy jej zdaniem warto skorzystać z takiego mentoringu, czy raczej wydać tę kasę na terapię behawioralną u dobrego specjalisty. Z Anią jest ta różnica, że jest dostępna 24 h na dobę, stąd taka kwota. Choć znając mój kłopot z proszeniem o pomoc, może się okazać, że głupio mi będzie do niej dzwonić w kryzysach. Ale może warto pokonać wstyd, by raz na zawsze uwolnić się od nałogu.

piątek, 13 kwietnia 2018

Dzisiaj rozmawiałam z moim lekarzem oddziałowym. Odstawił mi olanzapinę, bo kompletnie jej nie czuję. Za to dostałam Tritico na sen, substancja czynna to trazodon. Lek ma działać uspokajająco, przeciwlękowo i nasennie. Gdyby mimo to zdarzyła się bezsenność, mogę brać lorazepam na noc, ale nie za często bo benzodiazepina uzależnia.
Mam obserwować przez weekend jak to tritico działa na mnie. Doktor mnie spytał, czy na pewno chcę wyjść z oddziału 20-go. Odpowiedziałam, że to kwestia powinności, albo jak kto woli, odpowiedzialności aniżeli chęci. Kwestia współodpowiedzialności właściwie. Chodzi oczywiście o pracę. Przed tak dużą imprezą wszyscy musimy działać sprawnie, każdy jest za coś odpowiedzialny, w efekcie współodpowiedzialny. Jesteśmy jak trybiki w wielkim mechanizmie. Niestety przy tej imprezie to tak wygląda, każde ręce są potrzebne.
Naturalnie zaczęła mi się chwiejność i powrócił lęk. Już przeżywam powrót do pracy. Chcę wierzyć, że z dziewczyną, która dołączyła do naszego zespołu będzie nam po prostu lżej.

Poza tym, by rozproszyć swoją fiksację na robocie i bulimicznym żarciu, postanowiłam skupić się na czymś więcej. Dołuje mnie, że miałabym poświęcić swoje życie i zdrowie zapierdzielowi w tej czy innej pracy, albo że mam pozbawiać się kontaktu z ludźmi z powodu bulimii. Chcę aby moje problemy psychiczne stały się moją siłą, skoro mamy funkcjonować ze sobą. Ja i moja psychika, mój mózg.
W planach mam spotkanie z osobami z grupy ChADowej, które są zainteresowane utworzeniem grupy samopomocowej. Spotkanie odbędzie się 21 kwietnia. Otrzymałam też propozycję współpracy od PTDBT przy organizowaniu form psychoedukacji dla osób z osobowością borderline. Mamy wspólnie się zastanowić nad tym w jaki najskuteczniejszy sposób (w jakiej formie) psychoedukować osoby z BPD i bliskie im osoby. Mamy się spotkać przy okazji konferencji w Sopocie.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Smutek. Czuję smutek w oczach, są takie dziwnie ciężkie. Moja głowa jest ociężała, moja twarz zsuwa się skórą w dół. To co mnie zajmuje na co dzień przestało być ważne. Znów marzę o tym by zaszyć się w moich czterech ścianach i żeby świat o mnie zapomniał, i aby nikt na mnie nie czekał, niczego nie oczekiwał.
Nie mam siły się umyć. Zasnę w ubraniu na nie posłanym łóżku. To nie ma znaczenia. Chcę się zwinąć, schować, przestać istnieć.

Jutro będzie lepiej.
Nie udało mi się dorwać lekarza. Właściwie zapomniałam do niego zajrzeć po obiedzie. Jutro będę dalej go ścigać, żeby dopytać o tę bezsenność.
Dzisiaj byłam spokojna bo zbyt zmęczona. Wrócił też smutek. Jednocześnie trochę się nudziłam, albo raczej niecierpliwiłam na zajęciach. Momentami myślałam, że chcę już wrócić do pracy, żeby zająć się czymś konkretnym. Ostatecznie po szpitalu, pustkę wypełniła bulimia. Czuję, że brakuje mi bliskiego człowieka, zwłaszcza dzisiaj dokucza mi samotność. Smutno mi tak samej w domu, że taka jestem tu sama. Miałam się wziąć za sprzątanie, a siedzę, żrę, oglądam tv i śledzę fejsa. Także trochę słabo.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Zasnęłam koło piątej. Nie dałam rady pójść do szpitala. Zadzwoniłam tylko i uprzedziłam, że mnie nie będzie. Nie wiem co jest z tym niespaniem. To już drugi raz. A jak przydarzy mi się coś takiego jak wrócę do pracy? Muszę coś wymyślić, co robić w takich stanach. W czwartek pójdę do mojego lekarza oddziałowego. Jutro go nie ma.

A taki to dzisiaj znalazłam obrazek. Autorem jest niejaki pan Świderek Piotr.



"Jest was troje. Myślałeś, że jesteś jeden. Nie, naprawdę jest was troje. Och, nie jesteś kimś o trzech głowach ani kimś, w środku którego biegają trzy małe ludziki. Ale wewnątrz każdego z nas, mnie i ciebie, są trzy różne części, które zachowują się jak trzy różne osoby. Te trzy osoby nakazują nam robić to, co robimy. Różnią się między sobą tak, jak różnimy się między sobą my — ty i ja. Żebyś ty mógł zrozumieć siebie, a ja — siebie, żeby się dowiedzieć, dlaczego robimy to, co robimy w danej chwili, musimy poznać te nasze trzy istoty bardzo dobrze."  (A.M. Freed „Być przyjacielem i mieć przyjaciół. Skuteczne techniki wyrabiania własnej wartości”)

Nie chce mi się spać. Może za bardzo zaczęłam się cieszyć z tego, że czuję się dobrze. Muszę pilnować żeby się nie rozpędzać, bo zacznę lecieć w stan mieszany, a to paskudztwo nie jest przyjemne. Wszystko zaczyna dziać się szybko, szybko w mojej głowie, szybko poza mną. Zaczyna mnie być za dużo, za szybko. Zaczynam się sobą irytować, irytować innych, inni wywołują u mnie irytację. Przez co zaczynam obwiniać siebie, że gdzieś było mnie za dużo, za dużo chlapnęłam, nie dałam komuś dojść do głosu. Sztywno trzymam się swoich racji, zaczynam obawiać się krytyki, a gdy ta się pojawia, nawet jeśli wyimaginowana, wyolbrzymiam ją, czuję się atakowana i sama przypuszczam atak. Do wewnątrz i na zewnątrz. Jest tego coraz więcej, więcej niepokoju, więcej autokrytycyzmu. Potem przychodzi zmęczenie, mimo to napęd się utrzymuje. Walczę ze sobą, ze światem, pojawia się lęk i frustracja, zmęczenie i Bum! Bulimia. Bum! Obżarstwo. Nastrój idzie w dół, czuję się gorsza, zła, wybrakowana. Nastrój depresyjny przeplatany pobudzeniem. Zaczynam wątpić w siebie, zaczynam siebie karać. Bulimia, bulimia, bulimia.

Nie chcę tego. Muszę się sobą zaopiekować. Nie rozpędzać się. Kontrolować liczbę interakcji, w które wchodzę. Nadmiar wylewać tu, pisząc. 
Troszkę się przestraszyłam, bo poczułam się dzisiaj dobrze, lekko. Poczułam się zdrowa, a zaraz po tym wpadłam w popłoch, że może zdarzyć się coś złego. Jakaś sytuacja, która odbierze mi radość z bycia zdrowszą.

Dlatego muszę się sobą opiekować. Nie umiem czuć się bezpiecznie, ale to ja pozbawiam siebie poczucia bezpieczeństwa. Ważne żebym pamiętała, że w dużej mierze moje poczucie bezpieczeństwa zależy ode mnie. Wiem, że właśnie jakiś kapryśny dzieciak we mnie chciałby teraz sobie pohasać, po tym jak stłamsiła go moja depresja. Muszę być na tyle rozsądna i mądra, by panować nad tą dziecięcą, narcystyczną, a w końcu neurotyczną częścią. 

Nie mogę tego sobie zrobić. I tak już swoje wycierpiałam. Po co znów siebie karać, wpędzać się w ten stan. Po co prowokować sytuacje.  Może zrobię sobie egogram, bo czuję, że we mnie najwięcej dziecka i rodzica, a dorosły nie ogarnia :( Kiedyś już pisałam o tym, że praca nad sobą nigdy się nie kończy.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

20-go kwietnia opuszczam oddział, 23-go wracam do pracy.  Zamierzam na spokojnie porozmawiać z szefową i powiedzieć jej o planach zmiany pracy. Jeśli nasz dział nie jest w stanie wynegocjować wyższych pensji dla wszystkich, to problem z kasą w moim przypadku zostaje nierozwiązany. Jeśli szefowa nie dostanie podwyżki, to moja podwyżka także nie jest możliwa. Kwestia proporcji.
W każdym razie nie postawię firmy, a raczej swojego działu przed faktem, gdy już znajdę pracę. Pytanie tylko jakiej mam szukać. Miałam już pewien pomysł, ale niestety nie mogę dogadać się z P. co do pomocy przeszkoleniu mnie w Google Adwords. Na razie dam mu spokój, bo chłopak boryka się sam ze swoimi nerwami, a ja ze swoimi i rezonujemy ze sobą neurotycznie.

A propos nerwów, emocji w ogóle. 8-go maja jadę do Sopotu na konferencję dotyczącą zaburzenia osobowości borderline. Przyjeżdżają specjaliści z różnych stron świata. Wykłady będą tłumaczone symultanicznie.
Konferencja odbędzie się na SWPS i organizuje ją Towarzystwo Terapii Dialektyczno Behawioralnej, na które wpłaciłam impulsywnie (pisałam o tym) kasę jako członek sympatyk i jako uczestnik. Dzięki temu konferencja ze sporą zniżką. Tak się składa, że na konferencję jedzie moja znajoma, też z Warszawy. Zamierzamy wyjechać Polskim Busem 8-go maja i wrócić 10-go maja. Nocujemy w hostelu w Sopocie, w którym zatrzymywałam się w lipcu 2016 roku. Co ciekawe zadzwoniłam, a dziewczyny mnie pamiętały, dzięki temu dostałyśmy z A. zniżkę 15 zł na osobę/doba. Czyli nocleg wyniesie nas 60 zł za osobę ze śniadaniem, chwilę od morza i plaży, no i od centrum. Hostel jest klimatyczny. No a Polski Bus wyniesie nas w dwie strony 24 zł/os :)
Prawdę mówiąc nie mam na to specjalnie środków, ale mam nadzieję, że odbiję sobie troszkę tę kaskę w kolejnych miesiącach, gdy wrócę do pracy. Gorzej będzie jak spotka mnie niespodzianka i mnie zwolnią, ale chyba im się opłacam, na pewno. W każdym razie to taki mój prezent urodzinowy dla siebie. Urodziny mam 6-go maja :)

Wracając do tematu pracy. Popełniłam jeden błąd. Nie poprosiłam na początku o spisanie zakresu moich obowiązków. Mogłabym wówczas ocenić pracochłonność i wysokość pensji na takim stanowisku. Ale może gdybym chciała więcej, to by mnie nie zatrudnili...???
Nic to, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba iść do przodu. Przyszła wiosna, jest ciepło.
Słońce przestało mnie dołować. Trzeba brać się za swoją tuszę, za siłownię i budowanie trwałych bliskich relacji. Między innymi ze względu na te nie trafione relacje i ucieczkę przed bliskością chcę pojechać na tę konferencję w maju. Tak więc wracam do pracy i od razu bukuję sobie trzy dni wolne, a wcześniej będzie długi weekend majowy. Choć pewnie nasz dział nie będzie miał wolnego między świętami ze względu na bliski termin imprezy, która rusza w maju.

Moje samopoczucie coraz lepsze. W weekend widziałam się towarzysko z różnymi osobami. Byłam nad Wisłą i w Kici. Troszkę latam w górę, gdy jestem wśród ludzi, ale to akurat moja norma.
Nad Wisłą spotkałam się na kawie z osobami z grupy  fejsbukowej, ChAD-owej. Zależy mi na pchnięciu tematu grupy samopomocowej. Chcę pomagać chadowym osobom w depresji, które są samotne i nie mają wsparcia. Kiedy sama przeszłam to co przeszłam, zrozumiałam czym jest depresja przy braku wsparcia i wstyd przed otoczeniem, które nie koniecznie potrafi się odnaleźć w sytuacji, tak by towarzyszyć takiej osobie w depresji, poprzez odpowiednie podejście.
Temat samopomocy został podłapany. Planujemy następne spotkanie. Dobrze by było gdybyśmy się umieli wspierać także w naszych maniach, żeby wyłapywać i w razie potrzeby wykopywać do lekarza osobę, które niebezpiecznie leci w górę, tylko tu problem jest o wiele bardziej złożony. Pomysł samopomocy rzuciłam też w Stowarzyszeniu, które prowadzi grupę wsparcia dla chad i  bliskich chad. Temat zaciekawił terapeutki prowadzące grupę wsparcia.

To tak z rzeczy konstruktywnych. Z destrukcyjnych bulimia nie odpuszcza. Choć raczej poprzestaję na objadaniu się bez wymiotowania, więc nie niszczę tak swojego organizmu. Tyle dobrego.
Mam pewien plan co do tego paskudztwa, zobaczę jeszcze co podpowie mi jutro pani Joanna na psychoedukacji.

środa, 4 kwietnia 2018

Siostra napisała dzisiaj sms z przeprosinami. Możliwe, że dlatego, bo zrobiła się afera na całą rodzinę. Odpisałam, że rozumiem jej nerwowość, ale nie akceptuję zachowań, które prezentuje. Dlatego najlepiej będzie, jeśli nie będziemy wchodziły sobie w drogę.

Nie akceptuję jej wulgarnego, agresywnego, krzykliwego zachowania. Nie akceptuję jej atakowania mnie i jej atakowania swojej córki. A poszło o jej córkę, w której obronie stanęłam. No i dostałam opierdol :)

Ulubiony fragment, to taki, że "w życiu nikomu nie jest lekko i trzeba zapierdalać żeby coś osiągnąć" a nie tak jak ja, całe życie na wakacjach. No i ogólnie teksty o tym, że niczego w życiu nie osiągnęłam, powtarzane w różnych kombinacjach słownych.
Problem w tych wypowiedziach jest taki, że ja chyba nawet o sobie tak myślę. Mnie tylko przeraża ta zajadłość, ten afekt. Bardzo źle znoszę krzyki i wybuchy emocjonalne. Prawdopodobnie dlatego, że matka tak się zachowywała, gdy byłam mała.

Ja bywam nakręcona, rozgadana, chaotyczna, ale przy tym jestem szczerą, dobrą i łagodną osobą. Nie załatwiam sporów krzykiem (krzyczę jedynie na blogu), ja po prostu mówię, buduję zdania, szukam klarownych argumentów. Mogę być rozemocjonowana, mieć kłopot ze skleceniem zdania, ale nie obrażam nikogo, nie poniżam i nie podnoszę głosu. Choć zdarza mi się, że oceniam innych po ich zachowaniach i odsuwam się. To mój błąd. Nawet jeśli wyjaśnię z kimś sytuację, to raniące według mnie słowa, pozostają we mnie głęboko. Odsuwam się, znikam, zamykam się w swojej samotni. W niej czuję się bezpiecznie.

Ten sms siostry jakoś mnie skrępował, muszę przyznać, ponieważ jeszcze nikt z mojej rodziny za nic mnie nie przeprosił w całym moim czterdziestoletnim życiu.
Nie ucieszyłam się, nie poczułam się spokojniejsza, tylko zrobiło mi się nieswojo, że zostałam przeproszona, bo to kompletnie nadzwyczajna sytuacja. Zrobiło mi się głupio, że doszło do tego, że moja siostra musiała mnie przeprosić. To dla mnie trudna świadomość.

Ale muszę napisać coś jeszcze. Moja matka bardzo mnie wczoraj wsparła.
Cały epizod opierał się o konwersację telefoniczną. Siostra zdążyła wcześniej zadzwonić do mojej mamy (coraz częściej mam ochotę tak o niej myśleć - mamy, bardzo się zmieniła) i gdy ja zadzwoniłam, żeby się wyżalić (zadzwoniłam, żeby się wyżalić!) to moja mama znając zdanie tylko jednej strony, stanęła po stronie mojej siostry. Gdy opisałam dokładnie sytuację, matka zreflektowała się i bardzo mnie wsparła, a ja poryczałam się jak dzieciak.
Potem zadzwoniła do mnie ze wsparciem druga siostra, napisała do mnie siostrzenica, druga siostrzenica i wówczas zrozumiałam, że jest inaczej niż zwykle. Dzisiaj to dostrzegłam.
Wczoraj byłam jeszcze bardzo poruszona i ta złość, którą skierowałam ku sobie, myśli o tym, żeby się pociąć mocno mnie pochłonęły. I to myślenie o sobie, że jestem biedaczką. Głównie chodzi o kasę. Moje siostry są zamożne, tak bym to określiła. Mają więcej kasy niż przeciętny człowiek.
Kiedyś tego tak nie postrzegałam, bo nigdy nie byliśmy biedni. Po latach mieszkania tu w Warszawie bez kasy, w wynajętych bylejakich mieszkaniach widzę tę przepaść.

Można powiedzieć, że moja rodzina, moje siostry, są ustabilizowane materialnie i stać je na wiele rzeczy, o których mi się nie śniło i raczej tego nigdy nie osiągnę. Ciężko pracowały na to co mają i dlatego tak dużą wagę przykładają do tego, co osiągnęły. Najbardziej widać to po tym jak wychowały swoje dzieci. Te dzieci są po prostu zaradne, bo takie są ich matki i to trzeba im przyznać. Choć również emocjonalne, ale nie agresywne. Te dzieci, a właściwie dorośli ludzie, bo przecież koło i ciut po trzydziestce (piszę dzieci, bo po części je wychowywałam), nie klepią biedy, nie tułają się po psychiatrykach, nie mają i nigdy nie miały problemów z nałogami. I gdyby nawet nałogi przyszły im do głowy, matki im szybko by to wybiły z głowy.

To wszystko udało im się osiągnąć w atmosferze obopólnego wsparcia. Matka córkom, siostra - siostrze. Matki - dzieciom. Oni od zawsze mieli siebie.
Ja byłam poza marginesem rodziny. Choć pomogłam w bardzo namacalny sposób mojej siostrze z agresywnym mężem alkoholikiem, który znęcał się nad nią i nad dziećmi, ale o tym już pisałam daaaawno temu, może gdzieś na początku bloga.

Moja emocjonalność od zawsze była inna. One są silne i waleczne, są waleczne w sposób agresywny. To ta agresja, ta furia i wściekłość pchała i pcha je do przodu.
Ja jestem słaba, wrażliwa, delikatna, jeśli miałabym się tak porównywać z nimi, ale też jestem wojowniczką, tylko gram w innej lidze. Dlatego to ja zrobiłam porządek z alkoholikiem, który poszedł siedzieć i z więzienia o dziwo wyszedł całkiem na ludzi i dał żyć mojej siostrze i ich dzieciom, zaczynając nowe życie z dala od nich.

Nie wiem jaka bym była i co bym osiągnęła, gdybym miała wsparcie w rodzinie, gdybym miała jakieś korzenie i nie była tak obciążona pod względem psychicznym. Ale nie ma sensu się nad tym zastanawiać, choć rozumiem, że te myśli powróciły po tych ostatnich wydarzeniach.
Muszę jakoś zadbać o swoją przyszłość. Przede wszystkim o finanse, bo pieniądze pomogłyby mi znaleźć wsparcie psychologiczne. Głównie potrzebuję pomocy z bulimią. To ona mnie zubaża finansowo, ale też potrzebuję terapii wsparciowej, tak żebym mogła utrzymać pracę, nawet jeśli będzie stresująca czy wymagająca.

Dostałam dzisiaj dużo wsparcia od grupy szpitalnej. Tu również czuję się nieswojo, gdy mówią, że jestem bardzo mądrą osobą, że miło się mnie słucha. Wiem, że znam się na emocjach i umiem rozpoznać i nazwać emocje u innych osób, umiem doradzić, umiem pomóc.
Trochę się cieszę na te ich słowa, ale bardziej czuję się zawstydzona i nie umiem tego wyjaśnić.
Byłam też dzisiaj na grupie wsparcia dla chadowców i ich bliskich. Te spotkania to studnia mądrości, muszę przyznać. Dzisiaj zrozumiałam, że dobrze się stało, że jestem z dala od rodziny. Jesteśmy zbyt emocjonalni i bardzo rozbieżni w reakcjach by ze sobą funkcjonować.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Siedzę i opycham się słodyczami. Jestem już spokojniejsza. Jednocześnie czuję się wypompowana.
A było do dzisiaj tak dobrze. Było złudnie, niebezpiecznie dobrze.
To koszmarne jak zaburzone jest moje rodzeństwo i jak ja się zaburzam, gdy mnie atakuje. Okropne.
Nie wolno mi do nich jeździć, nie wolno mi się z nimi spotykać. Moi terapeuci i moje lekarki, wszyscy wiedzieli o czym mówią.
Myślałam, że czas, coś zmienił. A one są tak samo przerażające jak kiedyś.
NIGDY NIE POJADĘ DO ŻADNEJ Z SIÓSTR.  Z bratem to już ustaliłam sobie kilka lat temu.

Jeśli będę szła na dno, wolę się zabić, niż prosić kogoś o pomoc.
Nie mogę się pogodzić z tym, że to ja mam ChAD a nie moje zaburzone kurewsko rodzeństwo. Życzę im wszystkim mojej depresji z całego serca. Również tchórzom, którzy mnie unikają i ignorantom, którzy wolą mi dopierdalać od borderów, a nie wiedzą czym jest to chadowe gówno, na które choruje mój mózg. Mani wam nie życzę, bo może być wam za dobrze, przynajmniej do pewnego momentu. No chyba, że odjebiecie coś, co później będzie się ciągnęło za wami latami. Mieszany stan może tak, ale najbardziej życzę wam depresji. Wszystkim, którzy spierdalacie ode mnie, albo mnie obwiniacie.

Po raz pierwszy w życiu mam ochotę się pociąć, żeby sobie ulżyć. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy, a teraz czuję silną potrzebę takiej autodestrukcji, by wyrządzić sobie krzywdę a jednocześnie jakoś uciszyć ten ból.